Małe przekomarzania

"Look overhead at the stars and the ocean
Foggy emotions, moments, erosion
This supernova could cause a comotion
My minds of the notion, you'll still be my motive"

Błogi spokój – tak mógłbym określić stan, w którym właśnie się znajduję. Będąc szczerym, dawno się tak nie czułem i nawet zaczęło mi tego powoli brakować. Nie żebym jakoś specjalnie się denerwował w ostatnim czasie. Wiele się działo, ale to normalne. Teraz jednak jest nieco inaczej. Najzwyczajniej w świecie czuję się dobrze i mam wrażenie, że już zawsze tak będzie. Oczywiście, nie jestem w tym sam. Właściwie, to wszystko dzięki pewnemu dość atencyjnemu blondynowi.

Gdyby nie on, cóż… prawdopodobnie siedziałbym właśnie w zamku, sprawdzał eseje uczniów i zastanawiał się czy aby na pewno się wyrobię. I tak będę się o nie martwił, ale przynajmniej na razie jestem od tego wolny, co niesamowicie mnie cieszy. Zapewne będę się przeklinał, załamywał ręce i rzeczywiście nie zdążę ich sprawdzić, ale na razie nie mam najmniejszego zamiaru się o to martwić.

Naprawdę, myślenie o szkole w chwili, gdy ma się obok siebie kogoś, kogo się niesamowicie bardzo kocha to niemalże profanacja. Nie myślałem, że jeszcze kiedykolwiek w życiu użyję tego określenia w stosunku do drugiej osoby. Byłem absolutnie pewien, że już do końca życia będę sam, a tu proszę... Życie jednak lubi płatać nam różne figle, niczego nie możemy być pewni.

-Nie uważasz, że powinniśmy już wracać? – pytam Draco, który niemalże cały dzień spędził
podziwiając telewizor.

Odkąd go włączyłem, wpatruje się w niego niemal jak w obrazek Merlina, co zaczyna mnie powoli irytować. Nie pomyślałbym nawet, że pała tak dużym zainteresowaniem do mugolskich przedmiotów. Równie dobrze przecież mógłby zacząć go przeklinać i próbować zabić jak toster rano. Muszę przyznać, że to całkiem miła odmiana.

-Co mówisz? Nie słyszę cię, to czarne pudełko jest głośniejsze! – przekrzykuje urządzenie wyjątkowo sztucznie, by pokazać, że nic go to nie obchodzi.

Nie chce jeszcze wracać, to jasne. Jednak jak wiadomo, życie jest okrutne, a obowiązki zwykle wracają niespodziewanie i zdecydowanie za szybko. Chyba będę musiał mu o tym przypomnieć w równie okrutny sposób.
Pozostaje mi w tej sytuacji podjąć zdecydowane kroki - szybkim ruchem zabieram pilot i wyłączam
telewizor, zanim blondyn w ogóle zdąża załapać, o co chodzi. Patrzy na mnie jakbym właśnie co
najmniej pozbawił go kończyny niezwykle potrzebnej do życia. Czyli w sumie jak zwykle - nic niezwykłego.

-No weź, włącz to. Przecież wiesz, że żartowałem –  prawie każdą samogłskę przeciąga, tworząc marudzący i niemiły dla ucha efekt. Błaga z takim zaangażowaniem, jak chyba nigdy.
Jednak na nic się to nie zda. Tym razem postanawiam być nieugięty.

-Ja za to nie żartuję  – wzruszam ramionami i uśmiecham się. – Naprawdę musimy tam wracać, nawet
jeśli nie mamy ochoty  – dodaję poważniej i siadam obok niego, chwytajac przy tym jego dłoń.

-A co, pali się? – wywraca oczami i z naburmuszeniem rzuca się na oparcie kanapy. – Chyba się bez
nas nie pozabijają. – odwraca głowę w stronę okna, dodając tym dramaturgii swojej wypowiedzi. Jednak słońce postanawia sobie z niego zażartować i zaświecić mu prosto w twarz. Przez chwilę próbuje nie zwracać na to uwagi, ale w końcu, chcąc nie chcąc, musi odwrócić głowę.

-A jak się zabiją? – unoszę lekko brew i uśmiecham się koślawo. – Będzie afera, wiesz? – postanawiam trochę rozluźnić atmosferę, co wcale nie jest takie proste jak się wydaje. Szczególnie kiedy każe się zrobić Draco coś, na co nie ma ochoty.

-To już nie jest mój problem – patrzy mi prosto w oczy, udowadniając, że naprawdę nic go to nie obchodzi. Po chwili wzrusza ramionami i kręci głową, jakby był zawiedziony faktem, że  chcę wrócić.– Mogę im nawet pomóc, jeśli chcą – teraz to on unosi kącik ust i mruży oczy. - Szczególnie Wesleyowi – prycha. Wspominając o moim przyjacielu niepostrzeżenie przekroczył pewną cieniutką granicę, do której nawet nie powinien się zbliżać.

-Ej! – upominam go i to całkiem serio. – Nie uważasz, że trochę za bardzo się rozpędziłeś? – chłopak
w odpowiedzi wzdycha, jakby kolejny raz chciał powiedzieć „na żartach się nie znasz?”.

-Ech, no dobra. Zabijające zaklęcia zostawię na później. – ustępuje, nie porzucając krzywego i
niezwykle ironicznego uśmieszku.

-Mógłbyś za to poćwiczyć inne zaklęcia, a szczególnie jedno… - dodaję cicho i wybucham śmiechem,
widząc jego minę. Zapewne nie spodziewał się, że wejdę mu na ambicję w tak brutalny sposób.

-Tak? – odpowiada jeszcze bardziej wkurzony niż przedtem. – Jakie na przykład? – patrzy spod
przymrużonych powiek, a dla lepszego efektu zacisnął usta w wąską linię. Całość doprowadza mnie
do jeszcze większego napadu wesołości.
– Czasem zachowujesz się jakby ktoś rzucił w ciebie zaklęciem rozśmieszającym - dodaje całkowicie rozczarowany moją postawą.

-Na przykład Patronusa – odzywam się po opanowaniu śmiechu, a jego uwagę puszczam mimo uczu. Odpowiadanie na każdą jege uwagę to jak walka z wiatrakami.

-O, czyli teraz zaczniesz mi wypominać wszystkie moje słabości? Taka będzie twoja zemsta? – gdyby nie fakt, że jego mina mówi „walcz ze mną”, mógłbym nawet uznać, że trochę go to zasmuciło.

-Tak dla twojej wiadomości, nie planuję żadnej zemsty – wzdycham, nieco już zmęczony tym, że jeszcze nie zdążyłem go przekonać do powrotu do Hogwartu. Z każdą minutą coraz bardziej narazam się McGonagall. – Uważam tylko, że czas na drugą lekcję.

-A co mało ci jednej? - obrusza się, jakby naprawdę uważał, że skończy się na pierwszej.

-Mi nie. - wzruszam ramionami. - Ale tobie chyba powinno być mało. Nie umiesz jeszcze wyczarować wpełni ukształtowanego Patronusa. - ciągnę dalej. Muszę go namówić i na następną lekcję i na powrót do Hogwartu.

-Nie jest mi to potrzebne do życia. - stwierdza po kilku sekundach i patrzy mi w oczy, starając postawić na swoim.

-Jesteś tego pewien? - unoszę prawą brew, bo nie chce mi się wierzyć, że naprawdę tak myśli. - A co się stanie jeśli zaatakuje cię dementor?

-Nie zaatakuje mnie, Harry - uśmiecha się pewnie. Nadal uważam, że moje imię w jego ustach brzmi dużo lepiej niż zwykle. - Czasy Czarnego Pana, w których Dementorzy chodzili sobie na spacer po parku minęły - przerywa na chwilę i wyraźnie się nad czymś zastanawia. - A nawet jeśli... to ty i tak mnie obronisz. - unosi kącik ust do góry.

-A jak akurat nie będzie mnie w pobliżu? - krzyżuję ręce na piersiach i przypatruję mu się uważnie. - Co wtedy zrobisz, mądralo? - na moje słowa marszczy czoło i mruży oczy, jakby nawet nie miał siły rzucić we mnie sarkazmem.

-Po pierwsze: nie mów do mnie mądralo, z tego co wiem, nie należałem do Ravenclawu. - mówi na jednym wdechu, żebym mu na pewno nie przerwał. - A po drugie... - znów na usta wpełza mu szelmowski uśmieszek. - Ty zawsze będziesz. - wzrusza ramionami.

-Co nie zmienia faktu, że powinieneś umieć się bronić. -  odzywam się łagodnie ale dosadnie. Musi zrozumieć, że jest mu to potrzebne.

Draco wstaje z kanapy i podchodzi do okna. Opiera dłonie o parapet, wyraźne zastanawia się nad czymś. Po chwili zaczyna stukać paznokciami o blat. Nadal nie wypowiada ani słowa, po prostu patrzy w przestrzeń, jakby uznał, że odpowiedź sama do niego przyjdzie.

Nie wytrzymuję napięcia i postanawiam do niego podejść. Staję w podobnej pozycji co on, tak że delikatnie stykamy się łokciami. Patrzę na niego przez chwilę, a potem odwracam wzrok w stronę zachodzącego słońca.

Blondyn po chwili odwraca się plecami w stronę widoku i ze skrzyżowanymi ramionami nadal nad czymś myśli. Na jego czole pojawiła się cienka, ledwie widoczna, pionowa zmarszczka. Nieoczekiwanie wtula się we mnie, co troszkę mnie rozczula.

-Dobra, możemy wrócić - wzdycha. - Ale lekcję robimy jeszcze dzisiaj - jego głos jest tłumiony przez moją koszulkę, co nie znaczy, że nie jest doskonale słyszalny. - I to będzie ostatni raz, kiedy uczysz mnie jakiegoś zaklęcia, jasne? - podnosi głowę i patrzy mi głęboko w oczy. 

-Jak sobie życzysz. - uśmiecham się i całuję go lekko.

****
Cześć, słoneczka.

Więc wróciłam. Czy na stałe - zobaczymy.

Mam nadzieję, że w ogóle ktoś jeszcze o mnie pamięta po tak długim czasie.

Mam wrażenie, że wena się na mnie obraziła i że po prostu jest u kogoś innego. Serio, jeżeli znacie jakiegoś autora, który ostatnio często publikuje to tam z pewnością jest moja wena.

A teraz bez żartów - nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, że w końcu się to odblokowało. Całość pisałam z zacieszem na twarzy.

Może akcja nie jest jakaś specjalnie wciągająca, ale jeżeli uda mi się wcielić w życie mój plan (zniszczenia) to wszystko się zmieni.

Mam nadzieję, że jako tako spodoba wam się to, co stworzyłam.

W medii mój kochany Ansel Elgort. Jego głos działa na mnie jak balsamik chłodzący na oparzenia. Tekst może jakoś specjalnie nie pasuje, ale bądźmy szczerzy - chyba żadna piosenka dodana przeze mnie do medii nie pasuje do tekstu.

W ogóle co u was? Opowiedzcie mi.

22 dni do końca roku. Wytrzymamy to.

Jest was prawie 49 tysięcy. Czy powinnam zrobić coś specjalnego na 50, czy dać sobie z tym spokój?

Dziękuję, że nadal jesteście. Kocham was bardzo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top