Kocham kogoś innego
"All the pain, all the tears
Many nights, many years
This love for me is fading
You waited, but I never came home to you
I've never lied about us
We were never supposed to be together"
Budzę się po jednej z lepszych nocy. Żadnych snów, po prostu czysty sen. Niezbyt długi, ale to zawsze coś.
Dziś Święta. Jeszcze dwa tygodnie temu myślałem, że spędzę ten dzień sam. W domu, przy kominku, oglądając kolejny film o Świętym Mikołaju i jego elfach. Jednak Ron pokrzyżował moje plany. Pani Weasley kolejny raz chce mnie widzieć przy jej świątecznym stole, mimo że nie należę już do jej rodziny. Jednak ona nadal zarzeka się, że jestem dla niej jak syn, nawet jeśli rozwiodłem się z jej córką. Ta kobieta ma niewyobrażalnie wielkie serce. Większe, niż możemy sobie to wyobrazić.
Wstaję szybko z łóżka i rozprostowuję kości, które trzeszczą głośno, jedna po drugiej. Podchodzę do okna. Śnieg pokrył dość grubą warstwą całe błonia, a także boisko do Quiddicha. Zanim zdążam choćby przemyśleć moje ruchy, otwieram okno na oścież. Zimne powietrze uderza mnie jak ciężki młot, ale z drugiej strony, właśnie tego potrzebowałem. Napawam się chłodem, wdycham go i pozwalam by zamroził mi płuca. Oczywiście nie dosłownie. Przymykam oczy, by móc to bardziej poczuć. Ostatnio wiele się zdarzyło. Moja głowa aż puchnie od nadmiaru myśli. A mroźne powietrze idealnie studzi mój zapał.
Nagle słyszę za sobą skrzypienie sprężyn łóżka, a następnie gwałtowne szarpnięcie kotar.
-Czy ty na głowę upadłeś?! – krzyczy Draco tak głośno i niespodziewanie, że podskakuję. – Chcesz mnie zamrozić? – naciąga na siebie kołdrę aż po sam nos. – Zamknij to ustrojstwo bo nie ręczę za siebie!
-Spokojnie, już zamykam. – uśmiecham się lekko, nie mogąc tego powstrzymać.
-Jesteś dziwniejszy, niż myślałem. – mówi nieco spokojniej, ale nadal łypie na mnie spode łba. Założę się, że będzie mi to wypominał przez najbliższy tydzień. – Aż tak kręci cię perspektywa zapalenia płuc? – krzyżuje ręce na klatce piersiowej i marszczy czoło.
-Ty się o mnie martwisz? – unoszę brwi, a na mojej twarzy pojawia się lekko szelmowski uśmiech. Blondyn jeszcze bardziej się marszczy, zdając sobie powoli sprawę z tego, co powiedział.
-Po prostu nie chcę, żebyś cały czas kichał i budził mnie w nocy swoim kaszlem. – wzrusza w końcu ramionami. Po chwili kładzie się z powrotem, chyba mając zamiar jeszcze spać.
-Jasne. – mruczę, kończąc temat.
-Jeśli chcesz odkupić swoje winy, to przynieś mi śniadanie. – odzywa się, widząc jak zmierzam do drzwi. – Herbatę, wiesz jaką. I dwa tosty z dżemem. Tylko, na Merlina, nie smaruj ich masłem tak, jak ostatnio.
-Nie, no, spoko. Coś jeszcze do tego? Może frytki? – prycham, kręcąc głową z politowaniem.
Tak się dzieje prawie co weekend. Noszę mu śniadanie jakbym był jego skrzatem domowym. Już dokładnie nauczyłem się robić jego ulubioną herbatę, co nie jest takie proste, jak się wydaje. Chociaż w sumie, w jakimś sensie to polubiłem. Zawsze, mimo zrzędzenia i narzekania, obdarza mnie miłym jak na jego możliwości, uśmiechem. Chyba zaczynam mieć zapędy masochistyczne.
-Nie, dziękuję. Nie jadam frytek na śniadanie. – mówi całkiem serio. Śmieję się pod nosem i wychodzę.
Nawiasem mówiąc, sam jestem głodny. Mam ochotę na dużą, mocną i gorzką kawę. Jedzenia może nie być, ale kawa to obowiązek. Bez niej nie da się funkcjonować.
Wchodząc do Wielkiej Sali, widzę Hermionę i Rona, prowadzących dość żywą dyskusję. Siadam obok nich, co umknęło ich uwadze.
-Po prostu nadal nie potrafię go zrozumieć. Nie potrafię zrozumieć tego, co się tutaj dzieje. – odzywa się Ron szeptem.
-Wie, co robi. Jest dorosły. – zapewnia go szatynka. Jednak w jej głosie wcale nie słychać pewności. – Musimy ufać, że... - w tym momencie urywa, patrząc mi prosto w oczy. Chce wyczytać z mojej twarzy, jak dużo usłyszałem. Nie chce żebym się dowiedział, to jasne.
-Co się stało? Ducha zobaczyłaś? – dopytuje chłopak. Hermiona tylko kiwa lekko głową w moją stronę. – Och, cześć, Harry. – rudowłosy robi się cały czerwony, aż po same uszy.
-Cześć, co tam? – uśmiecham się promiennie. – O czym gadacie?
-Rozmawialiśmy o jednym z kuzynów Rona. – prawie wykrzykuje dziewczyna. – Związał się z dużo starszą od siebie kobietą. Rodzinie się to nie spodobało, więc w ramach protestu postanowił nie przyjść na Wigilię. – mówi dość szybko, jakby się denerwowała. Teraz jestem prawie pewien, że ja byłem tematem ich rozmowy. Ja i Draco.
-Tak, właśnie. – dorzuca Ronald, oddychając głęboko.
-Ciężka sprawa. – odzywam się w końcu, ukrywając moje obawy. – Słuchajcie, muszę lecieć. – uśmiecham się ponownie, zabierając obiecany posiłek dla szarookiego. – Widzimy się na Wigilii?
-Tak, widzimy się. – kiwa głową Miona, unosząc kąciki ust do góry.
Zmierzam do gabinetu. Muszę wymyślić jakiś sposób. Muszę dowiedzieć się, o czym konkretnie rozmawiali.
W sekundę po przekroczeniu progu wita mnie blondyn z niezbyt zadowoloną miną.
-No nareszcie. – prycha, widząc mnie. – Już miałem tam iść. Może narysować ci mapę, co? – siedzi sztywno przy stoliku i wygląda na naprawdę wkurzonego.
-Bez przesady, nie było mnie dziesięć minut. – wzdycham i siadam naprzeciwko niego, podając mu jedzenie i napój.
-Dziesięć? – oburza się. – Chciałeś powiedzieć jedenaście i pół! – nadal narzeka, jednak szybko zabiera się za jedzenie tostu.
Obserwując, jak delikatnie obchodzi się ze swoim posiłkiem, przypomina mi się dość istotna rzecz.
-Więc... - zagaduję po chwili, a Draco patrzy na mnie znad filiżanki. – Gdzie właściwie masz zamiar spędzić Wigilię? – pytam nieco zakłopotany.
-Idę do ciotki. – odpowiada szybko. – Bardzo nalegała, żebym przyszedł. Wcześniej jeszcze muszę odwiedzić ojca. – odwraca wzrok. - Powinienem wyjść za jakąś godzinę. A ty?
-U Weasleyów, jak zwykle. – wzruszam ramionami. – Raczej nie wracam na noc do Hogwartu. Chcę spędzić trochę czasu w swoim mieszkaniu.
-Cóż, w takim razie zobaczymy się dopiero jutro. – kończy, dopijając herbatę i wchodząc do łazienki.
To będzie trudna doba.
*
Wystrojony w najnowszy, granatowy garnitur i idealnie wyprasowaną przy pomocy różdżki koszulę, zastanawiam się, czy dobrze robię. Czuję, że nie powinienem tam iść. Chociażby przez wzgląd na Ginny i to, jak się zachowała podczas naszego ostatniego spotkania. Oczywiście, obiecała już nigdy nie robić podobnych rzeczy. Bardzo chcę w to uwierzyć.
Podczas ubierania się, dokładnie cztery razy chciałem wszystko rzucić i po prostu przenieść się do swojego mieszkania. Znalazłbym dobrą wymówkę i byłoby po sprawie. Jednak, jako poczciwy Gryfon, postanowiłem zmierzyć się z tym. Mam tylko nadzieję, że nie będę tego żałować.
Patrzę na swój zegarek: 20:00. Czas się teleportować. Wrzucam proszek Fiuu do kominka, a po chwili jestem w domu państwa Weasley.
-Harry! – wita mnie matka Rona, ubrana w zieloną suknię, do której przyczepiła różnego rodzaju kwiaty i motyle. Przytula mnie czule, jakby był jej rodzonym synem. – Dobrze, że już jesteś.
-Może pomogę w czymś? – pytam z szerokim uśmiechem. Dzięki atmosferze panującej w tym domu od razu poprawia mi się humor, to muszę przyznać.
-Nie, absolutnie nie. Usiądź sobie tutaj, wszystko już jest gotowe. – zapewnia, lekko popychając mnie na krzesło przy wielkim stole. Sama po chwili wychodzi po coś do kuchni.
Zostaję sam, co w sumie mi odpowiada. Mam czas, by przygotować się psychicznie do tego, co może się stać. Mam jednak nadzieję, że to będzie spokojna Wigilia. Rodzinna atmosfera, te sprawy. Nawet jeśli to nie do końca moja rodzina. Już nieco spokojniejszy rozglądam się po pokoju. Liczne, własnoręcznie wykonane ozdoby świąteczne, dodają uroku. No i choinka ogromnych rozmiarów z ruchomymi światełkami. To wszystko sprawia, że zaczynam się delikatnie uśmiechać. Nie oczekiwałem, że w tym roku poczuję magię Świąt. Raczej oczekiwałem czegoś sztucznego, na siłę. Jednak jest zupełnie odwrotnie i dobrze.
Odchylam się wygodnie na krześle i będąc szczerym, mam ochotę zasnąć. Przymykam więc oczy. Po kilku sekundach słyszę kroki. Nie uchylam jednak powiek, a nasłuchuję.
-Harry? – w końcu dowiaduję się, kto szedł w moją stronę.
Oczywiście nie mógł być to pan Weasley, Bill, jego żona Fleur, czy nawet Charlie. To musiała być osoba, której się najbardziej obawiałem. Ginny, oczywiście.
Otwieram oczy, moje obawy się potwierdzają. Widzę rudowłosą, zbliżającą się do mnie. Założyła prostą, czerwoną sukienkę z koronki.
-Cześć. – wstaję, próbując jakoś opanować chęć natychmiastowej ucieczki. – Co tam?
-Jest okay. Pojutrze wracam na treningi. – nie zatrzymuje się. Każdy jej krok w moją stronę, równa się mojemu w tył. – A co u ciebie?
-Po staremu. – wzruszam ramionami. Nie wytrzymam już dłużej, przysięgam. Chcę stąd iść.
W końcu moje plecy dotykają ściany. Przeklinam się w myślach i próbuję zachować zimną krew.
-Harry, posłuchaj mnie. – kładzie mi rękę na ramieniu. Chcę uciec, ale nie mam dokąd. Czuję się, jakbym był sparaliżowany. Oddycham głęboko. Muszę sobie z tym jakoś poradzić. – Wiem, że to dla ciebie trudne. Ale nie broń się przed tym. Doskonale wiem, co czujesz. – umieszcza obie dłonie na moich policzkach. – Nie uciekaj od tych uczuć. – przybliża się do mnie. Za blisko. Nie zniosę tego. – Ja czuję to samo, Harry. – kończy i postanawia zrobić coś, co jest zdecydowanie ostatnie na liście rzeczy, na które mam ochotę. Zaczyna mnie całować.
Kiedy tylko jej usta dotykają moich, odpycham ją z całą mocą. Wygląda na zdziwioną. Była pewna, że nadal ją kocham. Nawet nie wie, jak bardzo się myli.
-Masz rację, kocham kogoś. – warczę w jej stronę. – Ale na pewno nie ciebie. – wbiegam do kominka i uwalniam się z jej macek.
*********************************
Siemanko!
Mam nadzieję, że nie zabijecie mnie za akcję z Ginny. Zrekompensuję wam to w najbliższym rozdziale ;)
Ta część, to trochę taki powrót do Świąt. No cóż według moich planów, mało wypaść idealnie, ale no cóż. Nie wyszło.
Moje ferie się kończą, a ja dostałam depresji.
Pierwszy raz w życiu pisałam rozdział w nocy. Sami oceńcie, jak to wyszło.
Jest was 32 tysiące. Merlinie drogi, ten licznik rośnie szybciej niż myślałam. A na tę książeczkę głosowaliście prawie 5,5 tysiąca razy. Nawet nie wiem jak wam dziękować.
W medii może nie do końca pasująca piosenka (ale ten fragment akurat pasuje), ale za to kocham ją i wykonawcę całym serduszkiem.
Jak zwykle proszę pięknie o komentarze!
luv ya to the moon and back
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top