Baśń nawiedzonych
"Don't care what we do
Cause the night is ours
As long as we do
What we're doing for hours"
Wracam szybko z gabinetu Clarissy, mając nadzieję, że blondyn jeszcze śpi. Niestety Draco, jak to Draco, nie lubi podporządkowywać się regułom ani żadnym oczekiwaniom. Kiedy tylko wchodzę do naszego gabinetu, wita mnie naburmuszonym spojrzeniem, nadal siedząc na moim łóżku z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
-Gdzie byłeś? – mierzy mnie od stóp do głowy i ocenia niczym najczulszy wykrywacz kłamstw. – Mam nadzieję, że znajdziesz dobrą wymówkę.
-Byłem u Delacour. – wzruszam ramionami i podążam w stronę chłopaka z zamiarem ponownego położenia się.
-Po co? – dopytuje podejrzliwie. – I po co u licha byłeś u niej w samej piżamie? – marszczy brwi, widząc, jak z powrotem kładę się obok niego, ale ostatecznie nie protestuje.
-Spawa ponoć nie cierpiała zwłoki, nie było czasu. – uśmiecham się pod nosem, widząc jak próbuje mnie rozpracować i zrozumieć, co mam na myśli.
-Co było tak ważne, hm? Dowiem się w końcu? – widać, że jest mocno zniecierpliwiony i dość wrogo nastawiony. Zupełnie inaczej, niż jeszcze w nocy. Nie odpowiadam, tylko bez słowa podaję mu kopertę z biletami. – Co to jest, na Merlina?
-Zobacz. – wzruszam nonszalancko ramionami, zachęcając go by sam się dowiedział.
-O nie, ja tego nie otwieram. Równie dobrze tam może być bomba, albo inna niemiła niespodzianka. – odmawia szybko, oddając mi kopertę. – Jak chcesz, to sam sobie otwieraj. Ty tu jesteś Gryfonem, nie ja.
-Może trochę więcej zaufania, co? – kręcę głową z politowaniem i szybkim ruchem rozrywam papier. – Widzisz? Nie wybuchło. – podaję blondynowi już otwartą kopertę, a on na moje słowa tylko wywraca oczami. Mimo swojej sceptyczności, ciekawie zagląda do środka i z zadziwieniem wypisanym na jego twarzy wielkimi literami, wyjmuje dwa bilety do kina.
-Delacour ci to dała? – marszczy czoło, przyglądając im się z uwagą. – Niby dlaczego?
-Chciała nam podziękować. – kiedy widzę jeszcze większe zaskoczenie, spieszę z wyjaśnieniami. – Za to, że pomogliśmy jej po śmierci siostry.
-Powinna raczej dziękować tylko tobie. – odpowiada szybko, na co tym razem to ja się dziwię. – Ja tam tylko stałem i się denerwowałem, bo było mi zimno.
-Jesteś pewien, że to właśnie z tego powodu byłeś zdenerwowany? – patrzę na niego spod oka i podnoszę jeden kącik ust.
-Zupełnie nie wiem o co ci chodzi. – czerwieni się lekko i odwraca wzrok. – To co, kiedy idziemy? – szybko zmienia temat, kierując wzrok na papiery w poszukiwaniu informacji.
-W tę sobotę. – czytam, śledząc uważnie czcionkę, która niestety uniemożliwia szybkie czytanie. – Film nazywa się „Baśń nawiedzonych". To horror. – uśmiecham się. Kocham ten gatunek.
-Nie, nie i jeszcze raz nie. – wykrzykuje Draco i błyskawicznie chowa się pod kołdrę. – Nienawidzę horrorów! – informuje naburmuszony.
-Daj spokój, będę tam z tobą. – silę się na powstrzymanie śmiechu. Nie spodziewałem się, że tak łatwo może przyznać się do swoich lęków.
-Nigdzie nie idę! – jego głos jest przytłumiony, ale mimo to bardzo dobrze go słyszę.
-No nie daj się prosić, Draco. – imię chłopaka wyraźnie przeciągam. I nie dlatego, żeby go jeszcze bardziej wkurzyć. Po prostu staram się postawić na swoim.
Szarooki wychyla się i patrzy na mnie spod przymrużonych powiek. Bada każdy mój gest i ruch. Ja w tym czasie staram się uśmiechnąć najbardziej szczerze i najbardziej promiennie, jak tylko potrafię.
-Dobra, ale ostrzegam cię: jeżeli przez ciebie będę miał koszmary, to klnę się na swoje nazwisko, że już nigdy się mnie nie pozbędziesz, a ja z łatwością zatruję ci życie. – przybrał groźną minę.
Mam ochotę dodać, że to brzmiało bardziej jak zachęta, ale ostatecznie powstrzymuję się.
*
Nieco spóźniony wchodzę do Wielkiej Sali. Właściwie chyba tylko po to, by zabrać kubek kawy, na nic więcej nie mam czasu. Rozmowa z Draco trochę się przedłużyła i w efekcie pośpiechu założyłem dwie różne skarpetki, oraz nawet nie związałem włosów, więc wyglądają na bardziej potargane niż zwykle. Ale nie obchodzi mnie to zbytnio. Ważne, że zdążę na czas i, że jestem w miarę dobrym humorze. Zastanawiam się tylko, jak długo będę mógł się tym cieszyć.
Cały czas mam przed oczyma ten pocałunek. Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem, bo logicznie rzecz biorąc, to ja go pocałowałem. To ja się zadeklarowałem, że mi na nim zależy. On tylko będąc pijanym, przyznał się do podkochiwania się we mnie. Tyle, że nie mam absolutnej pewności, że to była prawda. To, że praktycznie przez cały czas się do mnie przytula jeszcze o niczym nie świadczy. Te małe gesty mogą być przejawem czegoś zupełnie odwrotnego. Sam już nie wiem. Muszę to wszystko na spokojnie przemyśleć. Czas jednak na to nie pozwala.
Siadam przy stole, by możliwie szybko nalać sobie kawy. Mogę sobie pozwolić na maksymalnie dziesięciominutowe opóźnienie, ale wolałbym być choć trochę wcześniej. Chcę mieć szansę się przygotować, znaleźć wszystkie potrzebne materiały.
-Harry, słuchaj... - zaczyna Ron bez zbędnego przywitania.
-Przepraszam, nie mam czasu. Pogadamy na obiedzie. – przerywam mu, szybko podnosząc się z krzesła.
-Ale poczekaj, uczniowie ci nie uciekną. – przytrzymuje mnie za rękaw zmuszając do pozostania na miejscu. – Mam sprawę. – dodaje wręcz konspiracyjnym szeptem, jakby była to sprawa wagi państwowej. Po chwili Hermiona puka go w ramię, robiąc lekko naburmuszoną minę. – Właściwie to dwie.
-No dobra, ale szybko. – wzdycham, upijając łyk kawy, by chociaż tę czynność mieć za sobą.
-Pierwsza jest taka, że chciałbym, żebyś przyszedł na jedną z moich lekcji latania. – marszczę czoło, bo nie do końca rozumiem tę propozycję. – No wiesz opowiesz trochę o Quiddichu, o tym jak grałeś. – wyraźnie gestykuluje, starając się mnie usilnie przekonać. – Nie wyobrażasz sobie jak mnie męczą. Szczególnie Ślizgoni. Najlepiej byłoby, żebyś przyszedł dzisiaj. – sam nie wiem, co o tym myśleć. Chociaż to naprawdę dobry pomysł, miło byłoby na chwilę wrócić do starych czasów. – Proszę, zgódź się. – prawie robi minę słodkiego szczeniaczka. W myślach przeglądam swój plan zajęć w poszukiwaniu wolnej godziny.
-No dobrze. – uśmiecham się, a rudowłosy oddycha z ulgą. – Mogę przyjść po obiedzie, bo mam wolną godzinę. – informuję, na co chłopak tylko przytakuje. – A ta druga sprawa? – patrzę na nich badawczym wzrokiem, bo kompletnie nie wiem, czego mogę się spodziewać.
-Chcielibyśmy, żebyś razem z nami odwiedził rodzinę Rona w Wigilię. – tym razem przemawia dziewczyna, nieco już zniecierpliwiona.
-Nawet nie próbuj odmawiać. – ostrzega Ron, przestając na chwilę jeść jajecznicę. – Moja mama już wie i nigdy by ci tego nie wybaczyła.
-A McGonagall? – dopytuję, drapiąc się po głowie. – Ustaliłem z nią, że zostanę i pomogę pilnować uczniów. – naprawdę nie wiem, co zrobić. Dawno już nie spędzałem Wigilii w gronie choćby udającym rodzinne. Zwykle wypadały mi różne misje, lub po prostu wolałem pobyć sam.
-A my z nią ustaliliśmy, że na ten wieczór wyrwiesz się z Hogwartu. – przerywa moje zażalenia brunetka dosadnym tonem.
-Widzę, że nie mam już nic do powiedzenia. – wywracam oczami, naprawdę będąc już skołowany całą tą sprawą. Już mam się zgadzać i iść w końcu, ale przypominam sobie o pewnym bardzo niewygodnym fakcie. – A co z... - przełykam ślinę, bo mam wrażenie, że to imię nie przejdzie mi przez gardło. – Co z Ginny?
-Obiecała, że nie będzie wchodzić ci w drogę. – zamiast chłopaka odzywa się Hermiona. Rudowłosy tylko odwraca wzrok i po prostu milczy. Będąc szczerym jestem rozdarty. Nie chcę tam iść, ale mała część mnie tęskni za takimi spotkaniami.
-Okay. – wzdycham i przeczesuję włosy dłonią. – Niech będzie. Będę tam. – moi przyjaciele wymieniają pełne dumy spojrzenia. Udało im się. Nie jestem jednak pewien, czy to dobra decyzja.
*
Zgodnie z umową, zaraz po zjedzeniu obiadu podążam za Ronem w stronę błoni, gdzie już zebrali się uczniowie pierwszych klas. Niektórych z nich znam, reszty niestety nie. Za to oni, zapewne prawie wszyscy, znają mnie i chcą usłyszeć to, co mam im do powiedzenia.
Muszę powiedzieć, że mam sporą tremę. Co prawda próbowałem jakoś się do tego przygotować, pisałem na pergaminie to, co powinienem powiedzieć. Skończyło się jednak na kilkunastu wyrzuconych kartkach i złamanym piórze. Bałagan, to słowo idealnie opisujące stan mojego umysłu w tej chwili - nic przyjemnego. Mam tylko nadzieję, że niczego nie pomieszam i nie zacznę się jąkać. Zresztą, tak samo czułem się przed pierwszą lekcją, a ostatecznie poszło mi całkiem nieźle. Może nie idealnie, może zapomniałem o paru szczegółach, ale przecież nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej. Staram się oczyścić głowę i przygotować się na najgorsze. Bo przecież to właśnie dzieci zadają te najbardziej niewygodne pytania. Mam szczerą ochotę zabić Rona za to, w co mnie wpakował. A chyba jeszcze bardziej chcę stąd uciec. A jednak nadal posłusznie podążam za rudowłosym i uśmiecham się lekko.
Jest naprawdę ładna pogoda. Śnieg spadł wczoraj, co przyprawiło mnie o depresję. Nienawidzę śniegu. Jednak nie można mu odmówić uroku. O ile oczywiście nie zmienia się w błoto, lub śliską pokrywę lodową.
Uczniowie stoją w kółku w ciemnych płaszczach, oraz czapkach i szalikach typowych dla ich domów. Ron wybrał prosty płaszcz w kolorze kasztanowym, do którego przekonał się z biegiem czasu. Założył także czarną czapkę. Ja jej nie mam, za co mentalnie uderzyłem się w czoło już kilka razy. I nie dlatego, że zwyczajnie nie wziąłem jej z kufra, a po prostu nie zabrałem jej z mieszkania. Nie sądziłem, że będzie mi potrzebna. Nie miałem zamiaru wychodzić z zamku, szczególnie w zimę. Przeklinam się w duchu i podchodzę do zebranych uczniów.
-Bez zbędnych przywitań. – mój przyjaciel postanowił od razu przemówić, klaskając w ręce. – Obiecałem wam, że przyprowadzę wam samego Harry'ego Pottera. – tutaj zerka na mnie i unosi prawy kącik ust. – Oto i on. – wskazuje na mnie dłonią.
Dzieci patrzą na mnie prawie jak na ósmy cud świata. Niemal słyszę jak pytania tworzą się w ich głowach. Podchodzę do nich o krok bliżej i biorę głęboki oddech. Jestem gotów.
***********************************************
Cześć, skarby!
To, co się dzisiaj stało, mogę śmiało określić mianem cudu noworocznego. Albo sylwestrowego... Cokolwiek. Fakt, faktem rozdział przyszedł szybciej, niż się spodziewałam. Wy też się nie spodziewaliście, co?
A, i tak dla wyjaśnienia całej sprawy związanej z filmem: tytuł jest wymyślony przeze mnie (ciekawostka: miał być to tytuł tego opowiadanka), ponieważ nie oglądam i nie lubię horrorów, a zależało mi na tym, by jednak był to ten gatunek. Nie muszę się znikąd dowiadywać fabuły i mam spore pole do popisu. To tyle.
Życzenia noworoczne już wam składałam, ale chciałam dołączyć jeszcze to:
Zapewne większość z was to widziała, ale nie mogłam sobie tego odmówić. Samej sobie też tego życzę.
Jest was już prawie 27 tysięcy. To dla mnie naprawdę, najlepszy prezent noworoczny.
Szukałam długo czegoś do medii, co by pasowało. Nie znalazłam, więc macie coś randomowego.
Ja i mój kot życzymy wam szczęśliwego, nowego roku.
luv ya with all my heart
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top