Kuchnia (Nicolo x Sasha)
— A tu jest kuchnia — powiedziała Yelena otwierając skrzypiące drzwi.
Zmarszczył brwi. Nawet na statku miał lepsze wyposażenie niż w tym pokoju, który rzekomo miał być kuchnią. Przestarzały piec. Przypalone garnki. Blat, który nie był pewnie sprzątany od stuleci.
— No to czeka mnie trochę pracy, by doprowadzić to miejsce do użytku — oznajmił. Był zmęczony na samą myśl o tym, ile będzie musiał włożyć w to wysiłku. I jak bez owocna będzie to praca.
— Jeśli będziesz potrzebował pomocy to mów — odpowiedziała. — W końcu, jedzenie to ważna część naszego planu. Nie bez powodu mówi się „przez żołądek do serca" Bez ciebie, nawiązanie przyjaznych stosunków, może się okazać niemożliwe.
Uśmiechnął się krzywo. Wątpił, by demony z wyspy w ogóle miały serca, do których można by dotrzeć. Nie wierzył w ich dobroć. Nie po tym jak jeden z nich przemieniony w tytana, omal nie zniszczył ich statku. Zresztą nawet w ludzkiej postaci — wyglądali groźnie. Miny mieli złowrogie, jakby przybyli z piekła i nie obawiali się już niczego.
Na szczęście na razie nic nie zapowiadało, aby tubylcy zamierzali przypuścić atak na jego kuchnię. Trzymali się z dala od tego pomieszczenia. Tylko tutaj czuł się bezpiecznie. Był Marleyczkiem z krwi i kości. Całe życie uczono go jak niebezpieczni są Eldianie. A teraz na własnej skórze zobaczył, że to czego go uczono, było prawdziwe. Tu pośród tych diabłów — pierwszy raz w życiu poznał co to prawdziwy strach. Ale kuchnia była jego oazą. Nikt nie miał prawa tu wchodzić, taka była niepisana zasada. I wszyscy tego przestrzegali.
Oprócz jednej dzikuski. Pierwszy raz przyszła tu z samego rana, omal nie przyprawiając go o zawał. Miała dziwny blask w oczach. Wyglądała groźnie. Jak prawdziwa nieokiełznana, niecywilizowana istota. Przez chwilę zastanawiał się, czy ona w ogóle jest człowiekiem. Ku swemu przerażeniu, odkrył, że w całej tej jej postawie, jest coś pięknego. Odrzucił tę myśl. Jak mogłem pomyśleć tak o diablicy?
— Jedzenie — powiedziała.
Nie odpowiedział. Bał się dopytać o co chodzi. Chce mnie zjeść, pomyślał przerażony. Rozejrzał się wokół w poszukiwaniu jakiejś broni. Choć i tak pewnie nie mam z nią szans, myślał. Znał ją z widzenia, była jednym z członków korpusu zwiadowczego — czegoś, co wedle jego wiedzy, było jednostką specjalną Eldi. A on był tylko zwyczajnym żołnierzem, który zajmował się przyrządzaniem posiłków. Ależ to będzie żałosna śmierć.
— Proszę — dodała po chwili, widząc, że nie odpowiada.
To było dziwne i wprawiło go w zakłopotanie. Czuła się nieswojo. Nie tego się spodziewał. Przyjrzał się jej uważnie. Dłonie miała schowane za plecami, a wzrok miała wbity w podłogę. Wyglądała uroczo i niewinnie. Nagle ogarnęły go zupełne uczucia. Cała nienawiść i lęk, odeszły, przyprowadzając na swoje miejsce współczucie. Pewnie niewiele razy miała okazję rozmawiać z ludźmi spoza wyspy. Na swój dziwny sposób, zdaje się być w takiej samej sytuacji jak ja.
— Jesteś kucharzem, nie? — zapytała retorycznie. — Zrobiłbyś mi jedzenie, proszę?
Myślał, że się przesłyszał. Trudno mu było uwierzyć, że ludzie z wyspy mogą być tacy grzeczni i kulturalni. Był kucharzem, przyrządzanie jedzenia było jego życiową misją. Tak więc, choć była Eldianką, nie mógł jej odmówić. Niechętnie zaserwował jej śniadanie — bał się, że nie będzie jej smakować. I strach pomyśleć, co wtedy, ze mną zrobi!
Nigdy nie widział, by ktoś tak szybko jadł. Jej oczy błyszczały szczęściem. Nicolo był w szoku. Nikt wcześniej nie cieszył się tak z jego jedzenia. Przez moment bał się nawet, że po prostu, taki efekt wywołała, któraś z tutejszych przypraw, których akurat użył. Kto wie, czy ich sól nie ma przypadkiem właściwości halucynogennych?
— Jesteś najlepszym człowiekiem na świecie! — powiedziała po skończonym posiłku.
— Bez przesady. Jestem tylko kucharzem — odparł. I na tym powinien są wypowiedź zakończyć. Ale nim zdołał to przemyśleć dodał: Cieszę się, że tak ci smakuje. Jak chcesz możesz przychodzić tu częściej.
Takiej propozycji, nie mogła odmówić. Za każdym razem, gdy przychodziła zgodnie ze wcześniejszą deklaracją przygotowywał coś dla niej. I czy to był zwykły chleb na jajku czy owoce morza — cieszyła się jakby przyrządził jej niesamowitą potrawę. Początkowo sądził, że to jakiś żart. A ona po prostu kochała jedzenie. Podziwiał ją za to. Nie potrzebowała wiele do szczęścia — i wcale nie było w tym niczego złego. Jej prostota, była taka piękna. Patrzenie jak swoją pasją, może nieść innym radość, poprawiało mu nastrój. Wyczekiwał momentu, kiedy znów wpadnie do kuchni. Była jedyną osobą w całej tej szalonej sytuacji, która wprowadzała szczęście w jego ponurym życiu.
— Zjedź to! — krzyknęła pewnego razu, stawiając przed nim coś. Nicolo bywał we wielu miejsach i widział ogrom różnych potraw. Ale czegoś coś wyglądałoby tak niejadalnie – nigdy wcześniej nie widział. Potrawa, czymkolwiek była zdawała się krzyczeć: Nie jedź mnie!
Ale nie umiał odmówić Sashy. Nigdy nie czuł się tak potrzebny. Dopiero jej obecność nadawała jego egzystencji blasku. Nareszcie miał po co wstawać z rana. Przemknęło mu przez myśl, że potrwa jest lekko niedoprawiona. W normalnych warunkach pewnie, by tego nie zjadł. Natychmiast wypluł i wyrzucił do śmietnika. Ale nie chciał sprawiać jej przykrości. Poza tym świadomość, że sama przygotowała to dla niego, nadawała tej ohydnej potrawie, dziwnie przyjemnego smaku.
— Dziękuje — powiedział.
Naprawdę był wdzięczny. Kolejny raz go zaskoczyła. Nie spodziewał się po niej takiego gestu.
— Nie przeszkadza ci, że jestem z Mare? — zapytał. To pytanie od dawna zaprzątało jego umysł, a żadna okazja nie była wystarczająco dobra by je zdać. Ale nie mogłem czekać w nieskończoność!
— Connie, powiedział kiedyś coś mądrego — odparła. — Dopóki ktoś jest dobrym człowiekiem i nikogo nie krzywdzi, a w miarę możliwości pomaga innym, to nie ma znaczenia, czy jest z Eldi, Mare czy z Księżyca.
Uśmiechnął się. Ta odpowiedź była taka oczywista. A, jednak on sam miał problem, by przekonać się do ludzi na wyspie. Głęboko zakorzenione uprzedzenie było silniejsze od pięknej idei. Poczuł wstyd, że mógł ją tak pochopnie ocenić. Dobrze, że w porę zrozumiałem swój błąd i nie trwałem w moich błędnych przekonaniach! Jak wiele mogłem stracić!
— Co ty na to byśmy dziś razem gotowali? — zaproponował, gdy spotkali się innym razem.
Zgodziła się od razu. Zaczęli od krojenia warzyw. Nie mogąc patrzeć, jak sieka cebulę, próbował zaprezentować jej jak powinna to robić. Ale mimo wnikliwej prezentacji wciąż robiła to źle. Nauczona żołnierskich manier masakrowała biedne warzywo.
— Patrz, musisz trzymać rękę tak — powiedział dotykając jej dłoni i ustawiając ją w odpowiedni sposób.
Dotknął jej i nie stało się nic złego. Wręcz przeciwnie, uczucie jakie mu towarzyszyło było... Przyjemne. Od dawna wyzbył się myśli, że jest diabłem i wrogiem. Teraz zastanawiało go, czy ktoś tak wspaniały, mógł istnieć naprawdę. A może to tylko moje przywidzenie?
— Ty krwawisz! — krzyknęła przerażona, wyrywając go z zamyślenia.
Spojrzał na swoją lewą dłoń. Nie wyglądało to najlepiej. Rana była głęboka, ale na szczęście nie należała do tych śmiertelnych. Spojrzał na dziewczynę, która bez słowa zaczęła bandażować ranę, z najwyższym skupieniem. Sasha sama nie rozumiała swojej reakcji. Była żołnierzem. A, jednak świadomość, że to akurat jemu stała się krzywda, napawała ją ogromnym lękiem.
— Spokojnie od tego raczej nie umrę — oznajmił próbując ją uspokoić.
— Właśnie, raczej — odparła. — Zawsze może wdać się jakieś zakażenie albo...
— Będzie dobrze — odpowiedział kojącym tonem. — Ale dziś raczej już nic nie ugotuję.
— Nie szkodzi — odparła. — I tak jeszcze chwilę tu posiedzę i zaraz sobie idę.
Zawsze tak mówiła. A potem przesiadywała z nim długie godziny i wychodziła dopiero po śniadaniu. Może tak właśnie płynie czas, gdy spędzamy razem te nasze „chwile" Obawiał się tylko, jak to wszystko wpływa na jej pracę. Zarzekała się, że nie sprawia to najmniejszego kłopotu.
— Niccolo, czyżby się zakochał? — zapytała Yelena, gdy pewnego razu przyszła do kuchni, w celu wymienienia informacji odnośnie ich misji.
— No, co ty — odparł. — Oszalałaś?
Uśmiechnęła się. Może i była szalona, ale i tak miała rację. Nie ciągnęła dłużej tego tematu — przekonana, że prędzej czy później, ich relacja stanie się oficjalną. W końcu miała rzetelne źródło tych rewelacji. Swoimi informacjami na ten temat, podzieliła się z nią siostra dziewczyny. A zaprawdę nie było lepszego informatora w kwestii miłosnych relacji na wyspie niż owa dziewczynka.
Nicolo nie był jedynym, który lubił spędzać czas z Sashą. Kaya, postanowiła dociec, kto jest przyczyną, dla której ukochana siostrzyczka tyle czasu spędza poza domem. Nie było to dla niej zadanie zbyt trudne. Sasha spędzała dużo czasu w restauracji, a nigdy nie płaciła. A mało tego nikt jej nie wyganiał za nadmiernie jedzenie. Sprawa była oczywista, ktoś musiał się w niej zakochać i stracić dla niej głowę! To było oczywiście jedyne rozwiązanie. Dziewczynka rozmawiała na ten temat z przyjaciółkami. One również podzielały jej opinię, tak więc, wyrok nabrał mocy prawnej. Teraz najtrudniejsze zadanie należało do niej.
— Musisz mi go przedstawić! — powiedziała zaspana, gdy tylko usłyszała, że drzwi frontowe się otwierają, od razu przybiegła na korytarz. Sasha właśnie zdejmowała buty, dopiero wróciła do domu.
— Ale kogo? — zapytała. — Nie wiem o kim mówisz, znasz wszystkich moich znajomych...
— Oj, Sasha przede mną tego nie ukryjesz — odpowiedziała. — Musisz przedstawić mi swojego chłopaka! I nie mów mi, że go nie masz! Wiem, dlaczego spędzasz tyle czasu w restauracji...
— No, co ty głuptasie! — odparła lekko się czerwieniąc na twarzy. — My się tylko przyjaźnimy!
— Tak? — odparła pytaniem. — W takim razie chcę go poznać! Twoi przyjaciele są moimi przyjaciółmi...
— Nie, nie ma takiej potrzeby... — odpowiedziała. — Masz przecież swoje koleżanki, baw się z nimi!
Kaya spędziła już zbyt wiele czasu z Brausami, by poddać się tak łatwo. Stała się taka jak oni. Była łowcą. A teraz polowała naprawdę.
— Dobrze. To w takim razie powiem o tym tacie — oznajmiła sięgając po najcięższą broń.
Sasha pobladła. Nigdy w życiu nie była równie przerażona. Jej ojciec był bardzo wyrozumiałym i dobrym człowiekiem. Ale zdecydowanie nie był gotowy na to, by poznać takie szczegóły jej życia.
— Wygrałaś! — powiedziała zrezygnowana. — Ale zemsta będzie słodka!
— Wcale się ciebie nie boję! — odparła hardo dziewczynka.
— Popełniłaś wielki błąd... — odpowiedziała śmiertelnie poważnym tonem. — Czas na atak!
I mówiąc to zaczęła ją łaskotać. Kaya śmiała się aż do łez.
Nie mogła sobie wymarzyć lepszej starszej siostry.
***
Nicolo był przerażony. Ale Sasha miała rację. Lepiej było spotkać się z małą dziewczynką niż poważnym ojcem. Po raz kolejny przecierał blat. Co jest ze mną nie tak? Od kiedy Marleyńskich żołnierz chce wywrzeć dobre wrażenie na diabelskim dzieciaku? Pokręcił głową. Nie ma żadnych diabelskich dzieciaków! To siostra Sashy! Pomyśl, że jeśli jej się nie spodobasz to powie o tym rodzicom. I Sasha już nigdy tu nie przyjdzie!
Przywitał się z nią w najmożliwie najgrzeczniejszy sposób. W swojej głowie analizował wiele różnych sposobów, w jaki mogłaby mu odpowiedzieć. Ale tego się nie spodziewał.
— O, matko, ale ty jesteś cudowny! — powiedziała Kaya. — Idealny chłopak dla Sashy!
— My się tylko przyjaźnimy — odparł zmieszany. — Jestem z Mare.
„Jestem z Mare" nigdy nie brzmiało równie niewdzięcznie. Ale z jakiegoś powodu czuł, że musi o tym powiedzieć. Bo jeślibym o tym nie powiedział, gdyby dowiedziała się od kogoś innego, mogłaby być bardzo zaskoczona... a nawet rozczarowana. Ona, jednak zdawała się zupełnie ignorować fakt o jego pochodzeniu.
— Sasha jest cudowna! — powiedziała siadając przy blacie. — Wiesz, że uratowała mnie przed tytanem?! Miała tylko dwie strzały i go zabiła, rozumiesz? Siostrzyczka jest po prostu mega bohaterką!
— Przesadzasz — mruknęła pod nosem Braus i nim ktokolwiek z nich ośmielił się kontynuować ten temat zapytała — Kiedy kolacja?
I choć rozmowa zeszła na temat tego czy trzy dania wystarczą, by się najedli, Nicolo nie mógł zapomnieć o tym, co się dowiedział. A, więc nie tylko jest smakoszem, ale i bohaterką? Ta dziewczyna, chyba nigdy nie przestanie go zaskakiwać. Uważnie przyglądał się swojemu specjalnemu gościowi. Blondynka zupełnie nie skupiała się na jedzeniu.
— Musisz wreszcie poznać jej rodziców — oznajmiła blondynka, która od początku szczerze kibicowała temu związkowi. Gdy tylko tu przyszła, jej siostrzana intuicja mówiła jej, że to dobry chłopak dla Sashy. Teraz miała pewność. Tych dwoje było sobie przeznaczonych.
Sasha zaczerwieniła się. Nicolo akurat, na swoje szczęście, właśnie coś smażył i nie sposób było zobaczyć jego reakcje.
— Wszyscy czekamy na wasz ślub! — kontynuowała dziewczynka.
— Jacy wszyscy?! — zapytała przerażona Sasha.
— Ja, Tom, Bob, Lara, Jes, Rita, mama, Jean, Connie... No cały Korpus Zwiadowczy i nawet królowa Historia! — wyliczała.
Nicolo również był zaskoczony, ale czuł również ulgę. Ci wszyscy ludzie musieli wiedzieć, że pochodzi z Mare. I zupełnie nie mają nic przeciwko, bym związał się z osobą z ich wyspy? Nie żeby kiedykolwiek potrzebował ich zgody. Ale milej żyło się z myślą, że jej otoczenie również go akceptuje. Skoro nawet jej siostra widzi nas jako parę, to chyba, jednak nie oszalałem. Naprawdę moglibyśmy być razem!
Tymczasem Sasha zastanawiała się jakim cudem, królowa stała się częścią tej historii.
— Musisz się jej jak najszybciej oświadczyć zanim będzie za zimno na ślub w plenerze! — powiedziała Kaya do Nicolo, niemalże władczym tonem. — Bo my z przyjaciółkami już wszystko zaplanowałyśmy! Ceremonia musi się odbyć nad morzem w przepiękny letni wieczór! Sasha, prawda, że będę mogła sypać kwiaty?! Jasne, że tak! Tom będzie grał na skrzypcach! Jes i Rita będą śpiewać, ale jeszcze nie wiemy co. Wahamy się między dwoma utworami. Błogosławieństwa, na pewno musi udzielać kapłan Jerry! Rozmawiałam nawet z Yeleną O, matko, ale by to było romantyczne, no nie?
— Gdybyś ty się tak przykładała do matematyki jak do planowania mojego ślubu... — powiedziała Sasha, nie mogąc uwierzyć w to, jak wiele szczegółów odnośnie ceremonii zostało już ustalonych.
— Sasha! — powiedziała oburzona Kaya. — Nie mów jak mama! Poza tym ja nie potrzebuję matematyki, bo zostanę planowaczką ślubów!
— Takie masz marzenie? — zapytała Sasha.
Dziewczyna przytaknęła. Starsza z dziewczyn przypomniała sobie jak dwa miesiące wcześniej były na weselu, jednego z członków rodziny. Kaya naprawdę miała dar do organizowania takich uroczystości.
— No, cóż mogę pomóc ci w spełnieniami marzeń, pod jednym warunkiem — powiedziała Sasha. — Musisz mieć jedynkę z matematyki?*
— Prędzej chyba przeskoczę mury... — odparła rozczarowana. Ale nie traciła nadziei. — Ale ty Nicolo, wspierasz mnie, prawda? I w razie czego zmusisz ją, by wzięła z tobą ślub, zrobisz to dla mnie prawda?
Nicolo zaśmiał się nerwowo.
— Oczywiście — powiedział. — Ale zgadzam się z Sashą. Najpierw matematyka, a potem wesela.
— Jacy wy jesteście nudni — odparła dziewczynka. — Ale zrobię to zobaczycie! Zostanę najlepszą matematyczką na całym świecie!
Rozmowa zeszła na temat znienawidzonej matematyki. A on cały czas myślał, o tym szalonym pomyśle z weselem. W głębi serca wiedział, że to wcale nie byłby taki zły plan. Później, mogliby otworzyć razem restaurację. I żyć normalnym, spokojnym życiem. Mógłbym nawet zostać na zawsze na tej wyspie. Poważnie zaczynał się nad tym zastanawiać. Dzięki ich wspólnym wycieczką, poznał najpiękniejsze okolice Paradis i naprawdę zaczynał kochać ten wyspiarski klimat. A zdecydowanie brakuje tu lokali serwujących owoce morza.
— Co zamierzasz zrobić, gdy to wszystko się skończy? — zapytał ją pewnego razu, gdy znów byli sami w kuchni. Musiał o to zapytać, bo jednym były jego plany i marzenia, a drugim to czego pragnęła Sasha. Nigdy nie ośmieliłby się realizować swych marzeń, jeśli nie chciałaby mieć w tym udziału.
— Na pewno trzymać się blisko ciebie — odpowiedziała. — Bo tylko ty na tym świecie jesteś w stanie robić tak boskie jedzenie!
Zaśmiał się. To właśnie w niej najbardziej cenił. Przez całe życie wszyscy pragnęliby dokonywał czynów niezwykłych. Matka chciałaby był lekarzem i ratował ludzkie życia, dla ojca najlepsze by było gdyby został politykiem. A on po prostu kochał gotować. Lecz to zdaniem wszystkich było zadaniem zbyt uwłaczającym. Sasha jako pierwsza widziała w nim bohatera. Dla niej, to co dla reszty było zwyczajne, było prawdziwym cudem.
— Gotowanie dla ciebie to zaszczyt — odparł.
— Czujesz? Coś się przypala! — powiedziała.
Od razu poderwał się z siedzenia, aby sprawdzić co się dzieje. Niestety, potrawy nie dało się już uratować. Zapach w pomieszczeniu był nie do zniesienia. Siedzieli razem na trawie.
— Powinnaś już iść — powiedział. — Jutro macie jakąś ważną misję, prawda?
Przytaknęła niechętnie. Było już późno i choć zarzekała się, że nie potrzebuje dużej ilości snu, to nie chciał, by przemęczona szła na służbę. Jeszcze coś się jej stanie. Zaśpi gdzieś albo co! Początkowo bał się jej, bo była żołnierzem. Znała wiele form walki i gdyby tylko chciała, z łatwością, by go wykończyła. Teraz bał się o nią, bo była żołnierzem. A na wojnie tak łatwo zginąć.
— Nie, no zostanę jeszcze chwile — odparła. — Przecież będziesz jeszcze coś dziś gotował, nie?
— Będę? — zapytał retorycznie.
— No, a nie? — zapytała. — Musimy jeszcze zjeść kolację!
Nie potrafił jej odmówić.
Było już parę minut po północy. Musiała być bardzo zmęczona. Zasnęła nie doczekawszy nawet podania posiłku do stołu. Twarz miała całą w okruszkach, bo w czasie czekania na potrawę, dorwała się do ciastek schowanych w spiżarni. Usiadł naprzeciwko niej i przypatrywał się jej w zachwycie. Była najsłodszą istotą jaką znał.
Dla niej mógłby nigdy nie opuszczać tej kuchni.
****
* Uznajmy, że mamy tu niemiecki system oceniania XDD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top