Gdzieś na chmurze (Sasha tribute)
Uwaga: Zawiera poważne spojlery do czwartego sezonu
Nie wiedziałam jak inaczej to ładnie zawrzeć w tytule, tak więc, by nie było wątpliwości jest to miniaturka w hołdzie dla Ziemniaczanej
______________
Cisza. Ciemność. Pustka. Spokój. Nigdy wcześniej nie zaznała tak błogiego stanu. A więc umarłam? Była zdziwiona, nieco oszołomiona, ale nie smutna. Całe życie brała udział w polowaniach. Wiedziała, że śmierć jest nieodłącznym elementem życia. Poza tym uważała, że miała naprawdę dobre życie. Niczego nie żałowała. Jedyne co nie dawało jej spokoju, to stan tych, którzy zostali tam na dole. Oby tylko zbyt wiele za mną nie płakali! Tu nie jest tak źle.
Wybudził ją przyjemny dźwięk. Otworzyła oczy. Wokół niej rozpostarł się przepiękny widok. Tysiące ludzi, którzy rozmawiali ze sobą i śmiali się. A w tle grała skoczna muzyka. Jak tu wesoło! Jakbym znalazła się na dobrej imprezie! I wtedy poczuła ten cudowny zapach. Jedzenie! Nie umiała, jednak zlokalizować, skąd dokładnie ta wspaniała woń. Szła przed siebie, mijając wielu ludzi. Nie rozpoznawała ich twarzy. Ale wszyscy uważnie się jej przyglądali. Czuła się jakby była celebrytką, ale nie miała czasu, by kogokolwiek o to pytać. Musiała znaleźć jedzenie. W końcu zobaczyła znaną jej postać. Bertholdt! W tym miejscu nie czuła już do niego żadnej złości czy gniewu. Rzuciła mu się na szyję. Cieszyła się, że znów spotkała przyjaciela. Chłopak otarł łzę. On również za nią tęsknił. Jednak nie wiedział, jakimi słowami się do niej odezwać. Rozwiązała ten problem za niego, pytając:
— Gdzie jest jedzenie?
Uśmiechnął się i zaprowadził ją w stronę stołów. Po drodze udało im się nawiązać dyskusje o posiłkach. Zachowywali się, jakby między nimi nigdy nie wydarzyło się nic złego.
— Tutaj możesz jeść do woli — odparł.
Dla takiej chwili jak ta – warto było umrzeć. Jednak samo jedzenie zaczynało ją nudzić. Wzięła talerz pełen ziemniaków i usiadła koło Erwina, który stał nad wielką dziurą. Spojrzała w dół. Z tej perspektywy świat wydawał się jeszcze straszniejszy. Padał deszcz, a twarze przyjaciół były pokryte cierpieniem.
— Nie mogę się doczekać, aż do nas dołączą! — powiedziała.
Blondyn uśmiechnął się. Ostatecznie śmierć nie była najgorszą rzeczą, która mogłaby nas spotkać. O wiele gorzej mają ci, co muszą nieść na swoich barkach to brzemię, pomyślała. Płacz przyjaciół rozdzierał jej serce. Odbierał apetyt. Sprawiał, że to piękne miejsce, stawało się więzieniem.
— Na pewno musi być jakiś sposób, byśmy mogli dodać im otuchy! — stwierdziła.
Erwin skinął głową. Nawet w zaświatach, dowódca Zwiadowców potrafił znaleźć rozwiązanie dla beznadziejnej sytuacji.
***
Connie wybudził się w środku nocy. Nie z krzykiem czy płaczem, a przedziwnym spokojem. Śniła mu się Sasha. Była szczęśliwa i uśmiechnięta. Wokół niej było dużo jedzenia. Czuł, że musi iść na cmentarz, by odwiedzić ją i przekazać wiadomość. Zbyt często płakałem nad jej grobem! Teraz czas bym, zamiast użalać się nad tym co utracone, podziękował za to co razem przeżyliśmy. Jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy na miejscu zobaczył również Jeana i Nicolo.
— I jeszcze Connie. To jak nic jest zbiorowa halucynacja, nie wiem, Nicolo co ty dodałeś do dzisiejsze kolacji, ale nie rób tego więcej – stwierdził Jean oburzony, wskazując palcem na blondyna.
— To na pewno nie była moja sprawka! — odparł chłopak. – To ona patrzy na nas z góry!
— Nie pierdol — odpowiedział poirytowany. Zawsze był sceptyczny i nie wierzył w takie nadnaturalne bzdury. – W tym spierdolonym świecie nie ma miejsca dla cudów!
I zapewne między nimi wywiązałaby się bójka, gdyby nie przybycie kolejnej postaci.
— Co tu się dzieje? — zapytał Levi. Mimo że znajdowali się w bezpiecznym miejscu, był w swoim płaszczu Zwiadowcy. Nie potrafił się z nim rozstać. A przez to nawet teraz wydawał się bardzo groźny. – Tak bardzo spodobało się wam na cmentarzu, że zamierzacie tu zostać na zawsze?
— Próbował nas otruć — stwierdził Jean. – A teraz wmawia, że wywołane trucizną halucynacje to tak naprawdę Sasha, która postanowiła komunikować się z nami zza światów.
Kapral westchnął głęboko. A więc wtedy musiałeś czuć się tak jak ja teraz, Erwinie. Ja też na początku ci nie wierzyłem. Ale ty miałeś rację, jak zwykle.
— Jean, on ma rację — stwierdził spokojnym głosem, dając mu do zrozumienia, że całym sercem wierzy w tę nadnaturalną przyczynę ich snów. – Wiem, że trudno w to uwierzyć. Wciąż tego nie rozumiem i obawiam się, że nawet największe mózgi nie potrafiłyby tego wyjaśnić. Ale te martwe skurwysyny w jakiś sposób na nas patrzą i mają jeszcze czelność nam się pokazywać. I choć uważam, że to z ich strony niezwykle niemiłe, to musimy się z tym pogodzić. Najwyraźniej tak bardzo im się tam podoba, że muszą się nam tym chwalić.
Kirschtein nie zamierzał kłócić się z kapralem. Skoro nawet on wierzy w te bzdury, to chyba trzeba uznać to za prawdę.
Mikasa, która przyszła na cmentarz jeszcze przed nimi, słuchała ich rozmowy skryta pośród gałęzi rosnącego w pobliżu drzewa. Nie chciała ujawniać swojej obecności. Otarła ostatnią łzę i uśmiechnęła się delikatnie, patrząc w rozgwieżdżone niebo.
Saszka... Cieszę się, że jesteś szczęśliwa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top