Bluza (Armin x Annie)

Annie przeklęła w myślach. Jeszcze raz rozejrzała się po pomieszczeniu. Kopnęła stojące w pobliżu pudło. Zabolał ją palec u stopy. Tym razem przeklęła już głośno. Nigdzie nie mogła jej znaleźć. Musiała ją zgubić podczas tego pieprzonego treningu. Ale choć próbowała sobie wszystko przypomnieć – nie potrafiła określić momentu, w którym ostatni raz ją widziała. Nie mogła prosić o pomoc. To nie w twoim stylu. Nie, nie – po prostu nie chciała wchodzić w niepotrzebne interakcje. Sama sobie poradzę. A jeśli jej nie znajdę – to cóż, to tylko głupia bluza. Głupia bluza, do której miała wielki sentyment. Pachniała domem. W najtrudniejszych chwilach wystarczyło, by dotknęła tego szorstkiego i spranego materiału, by poczuć się lepiej. To właśnie ta bluza, przypominała o tym, że gdzieś tam daleko, czeka na nią ojciec. Była fizycznym dowodem, że dom nie był tylko jej imaginacją, a prawdziwym miejscem, bardzo daleko stąd.

Usłyszała kroki. Ktoś jeszcze tu był. Nie musiała nawet zgadywać kto. Armin zawsze kończył ćwiczenia jako ostatni. Nawet usilne starania sierżanta Keitha, nie potrafiły uczynić z niego silnego żołnierza. Wciąż pozostawał w tyle.

— Co się stało Annie? — zapytał z troską. Wyglądał tragicznie. Włosy miał w nieładzie. A na lewym policzku miał wielkiego siniaka, którego zrobił sobie po tym, jak podczas ćwiczenia utracił równowagę. Cudem było, że nie stracił oka, bo omal nie nadział się na stojący w pobliżu drut. Choć może tak byłoby lepiej? Oddalono, by go gdzieś, gdzie jest bezpiecznie, bo tutaj każdy dzień może być dla niego ostatnim. Skarciła się w myślach. Czemu ja się w ogóle przejmuję jego losem?

— Annie, wszystko w porządku? — zapytał jeszcze raz. Wyglądał tak uroczo.

Nic. Powiedź, że nic się nie stało! Nie zaprzątaj mu głowy swoimi problemami!

— Zgubiłam, gdzieś bluzę — odparła, wbijając wzrok w podłogę.

Z jakiegoś powodu czuła, że może mu to powiedzieć. Nie, głupia wmawiasz to sobie. Ty po prostu chciałaś mu o tym powiedzieć. Wiele razy widziała go w akcji, gdy rozwiązywał problemy swoich przyjaciół. Tylko dzięki jego interwencją Jean i Eren jeszcze się nie pozabijali, bo gdy zaczynali kłócić się podczas ćwiczeń z nożami — robiło się naprawdę groźnie. Ci dwaj impulsywni wariaci zawdzięczali swoje życia tylko jego zdolnością. Tylko on mógł ochronić Sashę przed śmiercią z przejedzenia i wyjaśnić Conniemu, że nie wolno bawić się ostrzami. Był taki uroczy w swej naiwności, że ten świat da się jeszcze naprawić bez użycia przemocy. A jednak w tym uporze, by wszystkie spory rozwiązywać dialogiem – kryła się prawdziwa siła. Musi być odważny, by móc otwarcie prosić o rozmowę. I choć nigdy nie pokonałby jej w walce w ręcz, podziwiała potęgę jego umysłu. Potrafi mnie pokonać nawet w najprostszej rozmowie.

— Pomogę ci ją odnaleźć — odpowiedział.

— Nie prosiłam o pomoc — odparła oschle. I od razu poczuła wyrzuty sumienia. Nie potrafiła być dla niego niemiła.

W jego oczach zabłysła niepewność. Nie, nigdy nie należał do tych nachalnych chłopaków, którzy na siłę próbowali wciskać jej swoją pomoc. Reiner i Bertholdt mogliby wiele się od niego nauczyć. Nie był wojownikiem, nie widział niczego pięknego we wojnie ani narzucaniu swojej woli siłą. On wierzył w dialog. Tak jak ja. Tyle, że on tę ideę próbuje realizować, a ja tylko biernie się przyglądam, robiąc wszystko by przetrwać. To ja tu jestem prawdziwym tchórzem.

— Jeśli naprawdę tego chcesz, mogę sobie pójść — powiedział. – Wystarczy, że powiesz.

Oczywiście, że nie byłaby w stanie tego powiedzieć. Spojrzała mu w oczy. Cwaniak, pewnie doskonale zdaje sobie sprawę z mojej słabości.

— To, gdzie zaczniemy poszukiwania? — zapytała.

— Może tutaj, jeszcze raz sprawdzimy, może coś przeoczyłaś — odparł.

Skinęła głową. Zaczęła jeszcze raz rozglądać się wokół. Zamyślona upuściła sobie jedno z pudeł na stopę. Przeklęła pod nosem.

— Ostatnio jesteś jakaś rozkojarzona... — stwierdził. — Stało się coś?

Tu już nie miała oporów, by kłamać. Nie mogła mu zdradzić, że w nocy, gdy wszyscy śpią wykrada się z jednostki, by zdobyć informacje o Pierwotnym Tytanie. Ani tym bardziej nie mogła mu powiedzieć po co to robi. Gdybyś była bardziej ogarnięta już dawno byłabyś w domu. To wszystko dzieje się tylko przez to, że nie umiesz wykonać swojej misji.

Kiedyś była najbystrzejszą ze wszystkich kandydatów na wojowników. A teraz? Nawet nie potrafiła określić, kiedy Armin zdołał się do niej aż tak zbliżyć. Przez pierwszy rok nie zamienili ze sobą ani słowa. Podziwiała go odkąd pierwszy raz usłyszała jego głos. Ale nigdy nie odważyła się z nim porozmawiać. I tak przybyłam tu tylko po to, by zniszczyć jego dom. Jak mogłabym upaść tak nisko, by udawać jego znajomą?

To był kolejny, zwyczajny, nudny trening. Upalny dzień. Pot lał się z czoła. A oni wszyscy wyczekiwali aż sierżant nareszcie ogłosi koniec. Zakręciło się jej w głowie. Między jedynym, a drugim powtórzeniem na chwilę zamknęła oczy. Leciała jej krew z nosa. Jeszcze tylko dziesięć razy i koniec. Dam radę.

— Annie, przestań! – powiedział Armin. — Zrobisz sobie krzywdę!

Jako jedyny z całej bandy zwrócił na nią uwagę. Rozejrzała się wokół, cała reszta była pochłonięta ćwiczeniem.

— Wracaj do ćwiczeń — odparła. — Nie przejmuj się mną dasz sobie r

— Nic nie musisz — powiedział. — Jesteś tylko człowiekiem. To normalne, że czasem nie dajesz rady czegoś zrobić.

Tak, to pewnie przez to jej odbiło. Pierwszy raz w życiu ktoś nie nazwał jej wojowniczką czy żołnierzem. Człowiek. Dla niego była człowiekiem. Chyba nigdy nie słyszałam piękniejszego komplementu.

Przeszukiwali niemalże całą jednostkę, lecz dalej nie mogli znaleźć tej bluzy. Przy okazji poruszyli również bardzo poważny temat – obiadów na stołówce. Dawno nie spędzała równie miło czasu. Czuła się, jakby po prostu byli dwójką zwyczajnych nastolatków. Popytali paru znajomych, ale nikt nic nie wiedział. Mimo to nie czuła rozczarowania. Mając go przy boku, czuła się wspaniale. Radość ta została przerwana tylko na chwilę, gdy mijali Reinera i Bertholdta.

— Annie, a więc jednak posłuchałaś mojej rady i zaczęłaś chodzić na randki? – zapytał blondyn.

— Pierdol się, Reiner — odparła. – Słuchanie ciebie nigdy nie przyniosło mi nic dobrego.

— Łamiesz mi serce — odpowiedział. – Ale nie martw się, jestem silnym żołnierzem!

W odpowiedzi pokazała mu środkowy palec i razem z Arlertem poszli dalej.

— Jesteście z tej samej okolicy, prawda? — zapytał Armin.

— Tak — odpowiedziała. Nie chciała, by drążył ten temat. Bała się, że w jakiś sposób udałoby mu się to wszystko poskładać w całość. A wtedy by mnie znienawidzi. Bała się myśleć o dniu, w którym pozna prawdę. Łudziła się, że może nigdy do tego nie dojdzie. Zginie wcześniej z czyjś innych rąk, nieświadomy tego kim jestem. Bardziej optymistyczny wariant zakładał, że to ona zginie nim, on pozna prawdę. W odróżnieniu ode mnie Armin zasługuje na długie i szczęśliwe życie.

— Rozumiem — odparł. – Wybacz, nie będę już o to dopytywał.

Wyrozumiałość. Doprawdy, nie rozumiała jak, taki wątły chłopak może mieć w sobie aż tyle siły. Był taki wyjątkowy. Nie potrafiła się powstrzymać od myślenia o nim w superlatywach. Z każdym dniem było tylko coraz gorzej. Jej jedyną nadzieją było to, że nikt tego nie zauważa.

Oczywiście to było czcze marzenie. O jej uczuciach widzieli niemalże wszyscy. Nikt, jednak nie mówił o tym otwarcie w obawie przed gniewem dziewczyny. Trudno było przeoczyć jej pełne współczucia spojrzenia, gdy chłopakowi znów coś nie wychodziło na ćwiczeniach. A już szczególnie wyraźnym dowód dała, gdy podczas treningu walki wręcz przyszło jej zmierzyć się z Arminem.

— Annie, nie musisz dawać mi fory — powiedział zawstydzony.

— Wybacz, ale nie jestem dziś w formie — odparła. – Ale obiecuję, że następnym razem ci dołożę.

Po tej wypowiedzi było jasne, że coś musi do niego czuć. Nigdy nie wypowiadała się w tak rozbudowany sposób.

Blondyn nie podziwiał jej siły, a raczej martwił o słabości. Czuł, że musi być obok niej. Być jej wsparciem, w momentach, w których nawet najsilniejszy cios nie jest w stanie ochronić. W zamian za to wsparcie pragnął tylko jednego – jej szczęścia. Nie interesowała go od początku. Owszem, widział, że dziewczyna jest smutna i zagubiona, lecz oprócz współczucia - nie czuł do niej nic więcej. Ale wtedy, pewnego letniego wieczoru - mieli ognisko w środku lasu. Byli na kolejnej misji w ramach ich szkolenia. Ich zadaniem było odpowiedzieć na otrzymane wcześniej pytania.

— No, to teraz kolejne pytanie: Kto z was najmniej się boi?

Wszyscy się śmiali. Byli pewni tego, że dobrze obstawili. Jednogłośnie obstawiono na Annie, ponieważ Eren był w inne grupie. Zapewne, gdyby głosowanie odbyło się dwa dni temu to kandydatem byłby jeszcze Reiner. Ale blondyn piszczał jak mała dziewczynka, gdy na jego ręce usiadła biedronka. Wtedy wyszło na jaw, że żywi paniczny lęk przed tymi stworzonkami. Annie nigdy nie okazywała strachu. Wybór wydawał się, więc oczywisty.

— Nie — odparła.

To było tylko jedno słowo. Spojrzeli na nią zaskoczeni. Zaczęli zasypywać ją kolejnymi pytaniami. Założyła kaptur. Już więcej się tamtego wieczora nie odezwała. Przez resztę spotkania spała albo udawała, że śpi. Bluza zakrywała jej twarz. Arminowi pojawiły się w głowie tysiące pytań. Dlaczego wszyscy się pomyliliśmy? Gdy spała była tylko niewinną dziewczynką. Cała jej groza — znikała. Właśnie wtedy zdał sobie sprawę, że Annie wcale nie jest groźna, to świat wokół niej był niebezpieczny. A ona tylko dostosowywała się, by przetrwać. Nie była straszna, tylko przestraszona.

Ale i tak jesteś głupcem, Arminie. Czas mijał, a im wciąż nie udało się odnaleźć tej bluzy. Zwyczajna rozmowa. Radość z tej prostej chwili. Oboje nie potrzebowali wiele do szczęścia. Nie mieli wielkich aspiracji. Pragnęli choćby namiastki normalnego spokojnego życia. I choć oboje musieli uciekać się do używania przemocy, pragnęliby wszystko zakończyć pokojowo. Bali się. Nadchodził, jednak moment, w którym musieli zakończyć poszukiwania. Słońce już dawno zaszło. A jutro ich czekał kolejny dzień morderczych treningów.

— Dziękuje — powiedziała dziewczyna.

— Ale nie ma za co! Przecież nie znaleźliśmy bluzy! – odpowiedział.

— Zmarnowałeś swój czas dla mnie — odparła.

— Annie... co ty mówisz... eee... Sprawdź jeszcze pod łóżkiem – poradził na odchodne. —Jeżeli tam nie będzie, to obawiam się, że nigdy jej nie znajdziemy...

Oddali się w stronę swoich przyjaciół. A ona znów została sama.

Zajrzała pod łóżko. Musiała ją tam rzucić przed wyjściem. Uśmiechnęła się pod nosem. Arminie, gdybym tylko mogła powierzyć ci rozwiązanie wszystkich moich problemów. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top