Przebiśniegi (Armin x Annie)
Annie wstawała najwcześniej z nich wszystkich. Nie była jak reszta kadetów. Nie umierała po ciężkim treningu. Nigdy nie miała zakwasów. A o piątej rano, zamiast głośno chrapać, czy też przewracać się na drugi bok – już była w sportowym stroju. Biegała bez względu na pogodę. Musiała dbać o formę, jeśli chciała wrócić do ojca. Poza tym bieganie sprawiało jej przyjemność. Mogła pobyć sama ze swoimi myślami nie bojąc się, że zza rogu ktokolwiek się wyłoni, by zawracać jej głowę niedorzecznymi problemami. To był jedyny moment dnia, gdy pozwalała sobie na chwilę słabości. Biegała ze łzami w oczach. Nadepnęła na coś miękkiego. Zatrzymała się.
— Powinnaś bardziej uważać
Serce podskoczyło jej do gardła. Odruchowo przybrała pozycję gotową do walki. To tylko on... Choć w tej sytuacji to był aż on. Na nikogo gorszego nie mogła teraz trafić. Szybko otarła łzy i schowała ręce do kieszeni.
— Arminie, co ty tu robisz? — zapytała.
— Podziwiam te kwiaty — odparł pokazując rękoma na rośliny wokół. Mimo że tyle razy tu przychodziła, nigdy ich nie zauważyła. Gdy cisza pomiędzy nimi się przedłużała, zapytał nieśmiało: Chcesz się dołączyć?
Blondynka wiedziała, że nie powinna z nim rozmawiać. Powinnaś spojrzeć na niego krzywo i odejść bez słowa, głupia! Ale nie potrafiła tego zrobić. Usiadła koło niego i również zaczęła przypatrywać się kwiatom. Nigdy nie miała w sobie duszy poetki, ale te rośliny przypominały jej Armina. Delikatne. Urocze. A jednak mimo przeciwności losu i tak kwitną. Spojrzała w niebo. Nie powinnam tak myśleć! Nie potrafiła zobaczyć w nim wroga. Jesteś taka żałosna.
— Czy to nie cudowne? — zapytał przerywając milczenie. – Nadchodzi wiosna!
Nie. W tym nie ma zupełnie nic fajnego, pomyślała. Kolejna wiosna, oznaczała, że mijał kolejny rok odkąd opuściła dom.
— Tam za murami musi ich być jeszcze więcej! — oznajmił z entuzjazmem. — To musi być naprawdę piękny widok! Całe mile usłane pięknymi kwiatami!
— Ale co z tego? — zapytała oschle i dotykając płatków jednego z kwiatów dodała: Taki jak ten jest tylko jeden i żaden inny go nie zastąpi.
Uśmiechnął się. A ona z trudem powstrzymała łzy, patrząc na zdeptanego przez nią wcześniej kwiatka. Ilu ludzi zabiłam w ten sposób? Każdy z nich był jak ta roślinka. Rośli i kwitli mimo trudności. A jednak i tak niedane im było długo cieszyć się Słońcem, bo jakiś potwór postanowił zakończyć ich żywot wcześniej.
— Ludzie to nie przebiśniegi — powiedział w zamyśleniu Armin.
Zamarła. Czy on czyta mi w myślach?
— Nie trwają całe życie w jednym miejscu — kontynuował swoją wypowiedź. — I choć przebiśniegi same muszą radzić sobie ze swoimi problemami, to ludzie nie muszą tak funkcjonować!
Ale rozwinięcie jego wypowiedzi, tylko jeszcze bardziej ją dobiło. Nie mówiłby tak, gdyby wiedział, po co tu jestem.
— Mylisz się — odparła. — Nie wszyscy ludzie są tak dobrzy jak ty. Nie wszyscy zasługują na to, by im pomagać.
Nie odpowiedział. Po prostu na nią spojrzał wzrokiem pełnym współczucia. W takich chwilach jak ta dopadało ją przerażające uczucie, że on wie o wszystkim.
— Może faktycznie na tym świecie są bezduszni ludzie... Ale nie wydaje mi się, byś do nich należała, Annie. — odpowiedział. – Próbujesz grać oschłą i pozbawioną uczuć i nawet dobrze ci to wychodzi. Ale tak naprawdę, ty po prostu cierpisz i nie potrafisz sobie poradzić ze swoimi bólem.
Zaśmiała się. To jest takie urocze, że widzisz we mnie tylko zranioną dziewczynę.
— Skąd ten pomysł? — zapytała.
— Widziałem cię wtedy, gdy odbierałaś chleb — odparł.
Słowo wtedy zaakcentował w taki sposób, że wiedziała, iż może chodzić tylko o ten jeden moment. Tę chwilę, gdy odbierała jedzenie od człowieka, którego kilka godzin wcześniej pozbawiła domu. Na jej twarzy malowało się wtedy ogromne cierpienie. Chciała po prostu umrzeć. A ci ludzie robili wszystko, by dalej żyła. Nigdy w życiu nie czuła się gorzej.
Kłamie. Nie mógł mnie wtedy zobaczyć... To byłoby zbyt absurdalne.
— Mnie też trudno w to uwierzyć — powiedział. — Ale wydaje mi się, że nie pomyliłbym cię.
Znów się uśmiechnęła. Doprawdy, jego obecność źle na mnie wpływa.
Kiedyś, gdy jeszcze była jeszcze tylko niczego nieświadomą kandydatką na wojownika, Pieck w ramach integracji żeńskiej części zespołu, postanowiła urządzić babski wieczór. To był jeden z najokropniejszych wieczorów w jej życiu. Chyba nawet atak na Shingashinę nie wywołał w niej tyle negatywnych emocji. Najwyższy poziom zażenowania osiągnęła, gdy Finger postanowiła wróżyć jej z kart.
— Doznasz wielkiego cierpienia — powiedziała ponurym tonem i dodała weselszym — Ale! W dniu największego bólu poznasz również miłość swojego życia. Nie patrz tak na mnie! To nie ja to sobie wymyśliłam! To karty przewidziały ci taką przyszłość!
Annie cały czas patrzyła na zegar, czekając aż wreszcie będzie mogła wrócić do domu.
Ciekawe co, by powiedziała, gdyby mnie teraz zobaczyła. Pewnie by umarła ze śmiechu. Jesteś idiotką, Annie. Zapomniałaś, po co tu przybyłaś? By wrócić do domu. Armin tylko będzie utrudniał ci to zadanie.
— Wierzysz w przeznaczenie? — zapytała.
Zaskoczyło go to pytanie. Jego odpowiedź nie była zbyt oczywista, raczej była zalążkiem do dyskusji niż prostą odpowiedzią. Annie chętnie z nim rozmawiała. To był najmilszy poranek w jej życiu.
Nigdy więcej nie biegała koło tego miejsca. Unikała tej polany jak ognia. Robiła wszystko, by nie dopuścić go do swojego serca. Bo pewnie i tak w końcu nadszedłby dzień, w którym zacząłby mnie nienawidzić.
***
Armin zszedł po schodach. Trzęsły mu się nogi. Nie był to pierwszy raz, gdy robił coś wbrew prawu. Ale tym razem był w tym sam. Wiedział, że Eren nigdy by mu tego nie wybaczył. Nienawidził jej. Patrząc obiektywnie – rozumiał jego uczucia. Gdy pozostawiał to tylko zdrowym rozsądkowi – widział, że to on jest tym, który się myli. Przecież jakiekolwiek żywiłem do niej uczucia, wedle naszego prawa jest zdrajcą. Ale musiał to zrobić. Ona powinna o tym wiedzieć.
— Annie, dziś nie działo się nic wyjątkowego... — zaczął. – Tak, by powiedzieli inni ludzie. Ale dziś jest bardzo ważny dzień. Nadchodzi wiosna! Widziałem pierwsze przebiśniegi! Mam nadzieję... że ty też kiedyś jeszcze je zobaczysz...
Mógłby przysiąc, że na jej twarzy dostrzegł cień uśmiechu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top