Gazet wina (Jean x Pieck)
Pieck nie lubiła czytać gazet. Odrzucała ją zawarta w nich polityczna propaganda. Mimo to codziennie rano wychodziła na miasto, by zakupić świeży numer dziennika. Lubiła uliczny gwar. To tutaj czuła, że naprawdę żyje. Po tylu miesiącach spędzonych w formie tytana – uwielbiała czuć się jak człowiek i być pośród tłumu. Ponadto sprzedawca był miłym człowiekiem. Nie wiedział, że była Wojownikiem. Zwykł ją nazywać swoją ulubioną klientką. Poczciwy staruszek. Był dla niej ostoją. Rozmawiając z nim chociaż przez chwilę czuła się jak zwyczajny człowiek. Była już tak blisko niego. Pomachała do niego ręką. Poczuła, że ktoś jest zdecydowanie zbyt blisko. Nim zdążyła wyłapać zagrożenie, męska dłoń spoczęła na jej drobnym ramieniu. Odruchowo odwróciła się w stronę prawdopodobnego napastnika.
— Mi... — zaczął nieznajomy. Miał dziwny akcent i jak na kogoś, kto zaczepia nieznajomych, wydawał się być bardzo nieśmiały. – Przepraszam bardzo, pomyliłem panią z kimś.
Przyjrzała mu się uważnie. Był naprawdę przystojny. W moim typie. Pieck zbyt wiele w życiu widziała, by przejmować się jakimikolwiek normami społecznymi. Zresztą nigdy nie należała do nieśmiałych, to dzięki swojej odwadze i brawurze została Wojownikiem. Chciała poznać bliżej tego człowieka i zrobiłaby wszystko, by to osiągnąć. W końcu taka okazja jak ta może już nigdy się nie powtórzyć. I tak nie pożyję sobie dłużej niż cztery lata.
— A nie szkodzi! — odparła uśmiechając się szeroko. — Ładna dziś pogoda, prawda?
— Owszem — odparł niepewnie, choć jego wątpliwości raczej nie dotyczyły warunków atmosferycznych. Dzień był słoneczny, wiał lekki wiatr – idealna letnia pogoda. A mimo to był zaskoczony. Odebrało mu mowę. Wyglądała dokładnie jak dziewczyna z jego snów. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę ją spotkał.
— Nie miałbyś ochoty gdzieś się przejść? — zapytała bezpośrednio. Udało się jej ukryć niepewność.
Kątem oka zauważyła, że przygląda im się jakaś blondynka o dużych błękitnych oczach. Pocieszała się w duchu, że jest od niej zdecydowanie ładniejsza. Poza tym, jeśli będzie trzeba, zawsze mogę ją unieszkodliwić. Spojrzała w oczy nieznajomego, który wciąż stał obok niej. Ale raczej nie będzie takiej potrzeby. Wpatrywał się w nią w tak cudowny sposób, że zapomniała o wszystkim wokół. Pamiętaj, że jeśli okaże się jakimś potworem, który porwie cię i zabije w brutalny sposób, to niech wyryją ci na nagrobku „Niczego nie żałuję. On miał piękne oczy"
— Ja nie... — zaczął niepewnie.
Wahał się. No, właśnie, bo nie jest żadnym mordercą, tylko nieśmiałym chłopcem. Słodziak. Pieck musiała zareagować szybko. Należało zmienić taktykę.
— Nie pomożesz biednej, schorowanej dziewczynie? — zapytała i mówiąc te słowa ugięła kolana.
Złapał ją nim zdążyła upaść. Ma świetny refleks. Pieck uśmiechnęła się. Prawdziwy dżentelmen. Pozostali Wojownicy nigdy nie nabierali się na jej sztuczkę. Reiner zawsze był zbyt zajęty byciem dobrym patriotą, Bertholdt był zbyt nieśmiały, Porco nie był zbyt bystry i nie potrafił dostrzec celu jej działania, a Zeke po prostu lubił patrzeć na ludzkie cierpienie. Ale on jest inny!
— Mam słabe nogi... — wyjaśniła. — Pomógłbyś mi wrócić do domu?
Nie powinien się na to zgodzić. Kapral pewnie mnie za to zabije, pomyślał. Ale nie potrafił jej odmówić. Nawet nie potrafił określić dlaczego. Miała swój urok, to coś, czego nie potrafił nazwać. Jutro mogę zginąć, chyba niewiele się stanie, jeśli spędzę z nią choćby chwilę dłużej? Rozejrzał się wokół.
— Poczekaj tu chwilę — powiedział pomagając jej usiąść na pobliskiej ławce. – Muszę z kimś porozmawiać, to bardzo ważne. Zaraz wrócę, obiecuję.
I po tych słowach, nie czekając na żadne zapewnienie z jej strony, pobiegł gdzieś. Dawno się tak nie bała. Nawet w Shingashinie, gdy musieli stawić czoło Zwiadowcom, nie lękała się tak jak teraz. Wtedy straciłabym tylko życie, a teraz mogę stracić marzenie. Ta jego chwila dłużyła się w nieskończoność. Ale w końcu przyszedł. Dotrzymał obietnicy. Tacy ludzie to rzadkość w tych czasach. Należało jeszcze rozwiązać najbardziej niepokojącą kwestię.
— Ta osoba, z którą musiałeś porozmawiać... — zaczęła. — To była twoja dziewczyna?
— To był Ar... mój znajomy — odparł.
Uniosła brew do góry. Nie wyglądało na to, by kłamał. Choć tamta blondynka nie wyglądała zbyt męsko.
— Ciekawych masz znajomych — stwierdziła.
Delikatnie wsunęła dłoń pod jego ramię. Był od niej zdecydowanie wyższy. Ale idealnie nadawał się do roli spacerowego towarzysza.
— Nawet nie wiesz jak bardzo — odpowiedział i dodał pod nosem: Banda skończonych kretynów.
— Znam twój ból — odparła. — Mnie też otacza gromada półgłówków.
Uśmiechnął się. Szli przez miasto, a gdy niektórzy ludzie przyglądali się im, Pieck chciała wierzyć, że robią to, bo widzą w nich uroczą parę. Jean nie uciekał, choć miał wiele okazji. Była taka niska. Starał się nie odpowiadać na jej pytania. Nie mógł zdradzić swoich towarzyszy. Wyczuwając jego niechęć do zwierzeń, przestała mówić. Cisza między nimi wydawała się czymś naturalnym. Wystarczyło, że po prostu byli obok siebie. Mimo że poprowadziła go najdłuższą możliwą trasą, w końcu stanęli przed drzwiami jej lokum. Wymyśl coś! To nie może się jeszcze skończyć!
— Zapomniałam gazety! — powiedziała. – O rany! Chyba będę musiała tam wrócić.
— Możesz wziąć moją — odparł wręczając jej owy przedmiot. – Ale i tak nie ma w niej niczego wartego uwagi.
— Dziękuje! — powiedziała rzucając mu się na szyję, by to zrobić, musiała stanąć na czubkach palców. — Mogę poznać imię mojego zbawcy?
— Jean — odparł odruchowo. Skarcił się w duchu za tę nierozwagę.
— Nie zapytasz o moje imię, Jean? — odparła pytaniem.
Sposób, w jaki wypowiedziała jego imię sprawił, że omal cały się nie zaczerwienił. Była taka urocza.
— Nie — odparł poważnym tonem. —Przecież i tak nigdy się już nie spotkamy.
— A skąd ta pewność? — zapytała. —Nie wiadomo co mamy zapisane w gwiazdach...
Uśmiechnął się ponuro. Znów przypomniał sobie o tym kim tak naprawdę jest i po co tu przybył. Rozmowa z nią wytrąciła go z równowagi. Jestem tylko diałem z Paradis. To nie miałoby żadnego prawa się udać.
— Uwierz mi, że nie chciałabyś mnie więcej spotkać — odpowiedział. – Są ludzie... którzy mają mnie za diabła.
Zaśmiała się.
— A ja już planowałam, że założymy razem uroczą rodzinkę — odparła.
I choć od początku wiedziała, że takie spokojne życie nie jest jej pisane – to na widok tego człowieka – świadomość tego bolała jeszcze bardziej. Był taki uroczy. Ale jednocześnie wytwarzał wokół siebie aurę spokoju. Widać było, że przeżył w życiu wiele. Dostrzegła zmarszczki na czole, sińce pod oczami. I te dwa siwe włosy koło lewego ucha. A mimo to wciąż zachował pogodę ducha.
— Jak ktoś mógłby nazywać cię diabłem? — zapytała niedowierzając.
— Też się nad tym zastanawiam — odpowiedział i nie chcąc wprowadzać zbyt ponurej atmosfery dodał: Ale no, ludzie we większości to kretyni.
— Owszem — odpowiedziała. — Na imię mam Pieck.
— Piękne imię — odparł.
W jego ustach te tandetne słowa wcale nie brzmiały naciąganie. Wbiła wzrok w podłogę. Nigdy wcześniej nie czuła się w taki sposób. Jakbyśmy naprawdę byli sobie przeznaczeni.
— Wybacz, ale muszę już iść — oznajmił wybudzając ją ze świata marzeń.
— I w żaden sposób nie przekonam cię, abyś został, choć chwilę dłużej? — zapytała słodkim głosem.
Nie musiała go przekonywać. Widziała to w jego oczach. Gdyby tylko mógł, zostałby z nią na zawsze.
— Niestety, wybacz, ale... — powiedział. — Są... sprawy ważniejsze niż ty, Pieck.
Zabolało. Gdyby był po prostu wrednym facetem – łatwiej przyszłoby jej to znieść. Ale to człowiek honoru. I gniewanie się na niego byłoby nieuzasadnione. Zeke uznałby pewnie, że to sobie wmawia, ale ona była pewna, że nie zostawił jej z jakiegoś błahego powodu. Te ważniejsze sprawy – czegokolwiek nie dotyczyły – były ważniejszego od jego własnego szczęścia. A więc skoro jest gotów na tak wielkie poświęcenia, czy nie czyni go to jeszcze wspanialszym człowiekiem?
— Do zobaczenia! — powiedziała uśmiechając się szeroko. — Wróć, kiedy już załatwisz te swoje sprawy!
Skinął głową. Nie był w stanie odnaleźć odpowiednich słów. Nie chciał składać jej czczej obietnicy, że powróci. Ale nie możesz tak odejść bez pożegnania!
— A ty pamiętaj, by zamówić sobie prenumeratę gazet z dostawą do domu! — odpowiedział. – Bo jeszcze znów trafisz na jakiegoś kretyna!
Po tych słowach jeszcze przez pół roku za każdym razem, gdy próbował zasnąć, wyrzucał sobie jak wielkim jest idiotą. Oto jak skończyła się twoja próba bycia zabawnym. Jesteś taki żałosny, Jean. Taka kompromitacja. Wstyd!
Wątpił, by kiedykolwiek jeszcze miał ją spotkać. Mimo to nie potrafił przestać o niej myśleć. Była taka niesamowita. Zaczynał rozumieć zachowanie Mikasy. Kiedy masz swoją ukochaną osobę obok siebie, robisz wszystko, by jej nie stracić. Jego chęć niesienia pomocy Ackermann nie zaniknęła. Wręcz przeciwnie wiedząc jak silne targają nią emocje, starał się ją jeszcze bardziej wspierać. Ale teraz nie wynikało to z zauroczenia dziewczyną. Doszedł do wniosku, że skoro jemu niedane będzie zaznać szczęścia, to chociaż ona niech będzie miała lżej w życiu. Tęsknił za Pieck, marzyłby znów ją zobaczyć.
I wtedy, gdy byli już z powrotem na Paradis i kupował lokalną gazetę, zdawało mu się, że ją zauważył. Początkowo uważał to za zbieg okoliczności. Przecież nie jest jedyną czarnowłosą kobieta na tym świecie. Mimo to wciąż na nią patrzył. To musi być jakieś przywidzenie! Uśmiechnęła się do niego.
— Jean, gdzie ty kurwa leziesz? — zapytał Levi, łapiąc go za ramię i omal nie wykręcając mu barku. Jean odwrócił się jeszcze raz, ale jej już tam nie było.
Wszystko przez te cholerne gazety.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top