Zatańczysz ze mną?
Patrick
Próbowałem wszystkiego; uderzeń tą cholerną twardą ręką, nogą i czymkolwiek co mnie nie zaboli. Wszystko jednak poszło jak krew w piach. Dopiero po chwili namysłu zrozumiałem, że matka ma zapasowy klucz w gabinecie. Wbiegając do niego pędem, przeszukałem szuflady po czym z kluczem w dłoni pobiegłem w stronę pokoju. Krzyczałem by nie robiła głupot choć wiedziałem, że to nic nie da. Otwierając drzwi wszedłem do środka, rozglądając się dookoła. Nigdzie jej nie było. Dopiero szum wody dał mi do zrozumienia gdzie jest. Łapiąc za klamkę, liczyłem że nie będą zamknięte. Myliłem się. Uderzając o ich nawierzchnię, krzyknąłem ponownie by nie robiła głupot. Milczała. Rozglądając się dookoła szukałem czegoś co nada się na zdemolowanie drzwi. Jedyne co znalazłem to rakieta do tenisa z metalową rączką. Wziąłem ją nie mając większego wyboru i uderzałem nią raz po raz w szybę od drzwi. Tłukąc nią włożyłem przez otwór dłoń sięgając ku kluczykowi. Przekręcając go otworzyłem drzwi. Wchodząc z impetem do łazienki, stanąłem jak wryty. Ujrzałem bowiem siną Hope leżącą w wannie z zamkniętymi oczami.
-Hope, nie! - krzyknąłem przerażony podbiegając do niej.
Wkładając dłonie pod wodę poczułem jak przechodzi mnie lodowaty dreszcz. Wyjmując Hope z wanny, pobiegłem z nią szybko do mojego pokoju, gdzie kładąc ją na łóżku, zdjąłem z niej przemoczone ubrania z odwróconą ku ścianie twarzą. Wiedziałem, że nie spojrzelibyśmy potem sobie bez wstydu w oczy, gdybym tego nie zrobił. Sięgając ku grubej ciepłej kołdrze, owinąłem nią dziewczynę i dwoma polarnymi kocami. Kładąc się obok Hope, położyłem dłoń na jej szyi sprawdzając czy jej tętno jest wyczuwalne. Miałem nadzieję, że nic poważnego się jej nie stało. Przytulając się do dziewczyny zapłakałem nad nią, nade mną, nad nami. Nie wiedziałem co mam robić. Chciałem by się obudziła i powiedziała dlaczego to zrobiła. Chciałem by była szczęśliwa. Nie rozumiałem jednak dlaczego ona wciąż robiła krok wstecz.
-Manekinku - usłyszałem niewyraźny szept Hope
-Jestem Hope, jestem - powiedziałem a w oczach wezbrały mi się łzy, gdy podpierałem się na łokciach by widzieć jej twarz
Widziałem jak otwiera powoli oczy, mruga nimi by przyzwyczaić oczy do światła dziennego a po chwili patrzy na mnie. Tylko na mnie.
-Przepraszam - szepnęła cicho
-Nie masz mnie za co przepraszać. Obiecaj mi tylko, że więcej tego nie zrobisz. Obiecaj, proszę...
-Nie mogę obiecać, że będę na zawsze. Nie mogę obiecać, że nie odejdę. Nie mogę obiecać, że nie skrzywdzę. Mogę obiecać jednak, że od dzisiaj wszystko się zmieni. Razem? - zapytała z nadzieją w oczach
Poczułem jak po policzku spływa mi łza.
-Razem - szepnąłem przytulając ją do siebie by nie widziała jak rozpadam się na kawałki.
Razem było obietnicą. Razem było nadzieją. Razem było przyszłością...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top