Ucieczka
Hope
Schodząc po schodach na parter, szukałam matki chłopaka. Wiedziałam, że muszę z nią wszystko omówić na spokojnie. Pukając do dużych drewnianych drzwi, wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka, słysząc "proszę". Zamykając za sobą drzwi, usiadłam naprzeciw kobiety na drewnianym krześle. -Nie chcę by Patrick mnie adoptował. W obu przypadkach i tak będziemy cierpieć - szepnęłam
-Kochasz go? - usłyszałam Zdziwiona, wpierw myślałam że się przesłyszałam. Widząc jednak wyczekującą odpowiedzi twarz kobiety, nieco skonsternowana odpowiedziałam; -Miłość nie jest lekiem na całe zło, proszę Pani. Przecież Pani wie, o czym mówię, prawda? Mnie nic nie uleczy, nic. To nie choroba, na to nie ma cudotwórczego leku. To wszystko jest tu - szepnęłam ze łzami w oczach wskazując na głowę - Choćbym nie wiem jak się starała, nie da się o tym zapomnieć. Chcę by Pani syn znalazł dziewczynę, którą będzie kochał z całego serca, tak jak ja pokochałam jego. Jednak nie ja jestem mu przeznaczona... -Dlaczego tak myślisz dziecko? - zapytała zmartwiona -Jestem milionem rozbitych kawałków. Każdego dnia coś mi przypomina o przeszłości; najmniejszy ruch, dotyk, zapach. Skrzywdzę Pani syna nieświadomie. On teraz tego nie widzi, miłość jest ślepa, wiem. Jednak z czasem sam zacznie to zauważać a wtedy być może zajdziemy już za daleko. Będzie miał do mnie wyrzuty, że powinnam przeszłość zostawić za sobą albo ja sama o to będę miała do siebie żal, nie wiem. Wiem jednak, że z kimś takim jak ja nie ma przyszłości... Czułam jak do oczu napływają mi łzy. Kobieta patrzyła na mnie równie szklistym wzrokiem.
-Nigdy byś nie skrzywdziła Patricka, Hope. Wiem, że za bardzo go kochasz. Boisz się - to co widzę w twoich oczach, strach. Boisz się zbliżyć do kogokolwiek by nie być ponownie skrzywdzoną, prawda? - milczałam - Czy mam rację Hope? Pokiwałam niepewnie głową, czując jak łzy spływają po moich policzkach. Nie sądziłam, że ktokolwiek wyczyta ze mnie moje obawy jak z otwartej księgi. -Co ja mam zrobić? - zapytałam cicho -Porozmawiaj z nim. Szczerze.- poradziła biorąc mnie za dłoń -Nie chcę być ciężarem - opuściłam wzrok na własne buty -Dzięki tobie zniknęły czerwone krzyżyki w kalendarzu - szepnęła Uśmiechnęła się do mnie krzepiąco a ja dziękując jej, opuściłam gabinet. Zamykając za sobą drzwi, oparłam się o nie plecami przymykając oczy. -Nie ufasz mi... - usłyszałam cichy głos Złapałam się przestraszona za serce. Unosząc wzrok, ujrzałam Patricka, który patrzył na mnie smutnym wzrokiem, pełnym żalu i rozpaczy. -Słyszałeś... Nie pytałam go. Stwierdziłam fakt bowiem odpowiedź kryła się w jego oczach.
-Nie ufasz mi... - powtórzył -Możemy porozmawiać? - zapytałam próbując wziąć go za dłoń lecz tak jak wtedy, odsunął się pozostawiając mi bolesne uczucie w klatce piersiowej. -Nie. Nie teraz... - powiedział wbiegając po schodach zatrzaskując za sobą drzwi od pokoju.
Stojąc w korytarzu, wyjrzałam zza okno widząc padający deszcz. "Płaczesz za moje błędy" - pomyślałam...
Wychodząc na zewnątrz, poczułam spadające na mnie krople deszczu. Poczułam się wolna i lekka. Przemierzając posesję, wyszłam na chodnik i pozwoliłam by moje łzy mieszały się z deszczem. Deszcz był przyjacielem. Deszcz był tajemnicą. Deszcz był skarbnicą tejemnic. Łzy były niewidoczne pośród deszczu dla mijających mnie ludzi. Kto więc na mnie zwrócił uwagę? Na nastolatkę z oczami pełnymi łez, która gubiła się we wszystkim? Przemierzając różne przecznice, błądziłam po nieznanym mi mieście. I tak nic nie znaczyłam, mogłabym skoczyć z mostu jednak tego nie zrobię. Brak mi odwagi? Nie. Gdybym chciała poszłabym do pierwszego lepszego miasta gdzie jest most i skoczyła. Dlaczego więc tego nie zrobiłam do tej pory? Odpowiedź jest prosta; wciąż naiwnie wierzę, że Xavier żyje. Poczułam jak ramiona drżą mi przez wybuch szlochu. Padając na kolana, biłam pięśćmi o podłoże i krzyczałam zdławionym od łez głosem; -Oddaj mi go! Oddaj... -Przepraszam, pomóc jakoś Pani? - usłyszałam głos mężczyzny -Zostaw mnie!!! - krzyknęłam biegnąc przed siebie dławiąc się własnym szlochem
Nie obchodziło mnie, że zgubiłam się i nie wiem nawet gdzie jestem. Pocieszała mnie myśl, że jestem sama. Do czasu....
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top