Rozdział 9
Każdy człowiek jest tajemnicą...
Patrick
Budząc się rano pierwsze co mi przyszło do głowy to skreślenie kolejnej daty w kalendarzu, potem świadomość że od wczorajszego dnia przybyło w tym domu ludzi co oznacza, że na stałe utkwiłem w domu. Zakładając protezy, zapiąłem rzepy i wstając podszedłem do kalendarza. Chwytając za wiszący marker, otworzyłem go i skreśliłem kolejny kwadracik z dwucyfrową liczbą. Kolejny dzień, coraz bliżej śmierci - pomyślałem.
Puszczając mazak, patrzyłem jak odbija się raz po raz od ściany nim się uspokaja i spokojnie wisi jakby zupełnie nietykany. Zupełnie jak bicie serca; wybija ustalony rytm jaki ma zapisany w genach aż w pewnym momencie zatrzymuje się i milczy na wieki. Podchodząc do szafy, spojrzałem na jej wnętrze. Sama czerń i biel. Wyjmując najbliżej leżące ubrania, ruszyłem ku łazience znajdującej się na korytarzu. Otwierając niepewnie drzwi, rozejrzałem się dookoła by po chwili schować się za ich powierzchnią. Ujrzałem bowiem tych dwojga jak zmierzają do celu, który obrałem sobie będąc w pokoju. Nasłuchując czekałem by dowiedzieć się czegoś na temat tych dwojga...
-Hoppy ale to ty idziesz teraz pierwsza się kąpać, dobrze? - usłyszałem głos Xaviera
-Xav...rozmawialiśmy na ten temat...
-Ale Hoppy! - marudził chłopak
-Bez dyskusji.
-Jak myślisz Patrick śpi? - zapytał po dłuższej ciszy
-Nie wiem. Lepiej unikajmy nieznajomych, dobrze?
-No ale Ho...
-Xav mało nam jeszcze? Sam wiesz jak się to wszystko kończy! Ja mam dosyć powtórek z rozrywki! - krzyczała dziewczyna
Zdziwiłem się. Nie spodziewałem się, że ktoś taki jak ona; osowiała i chłodna na obcych potrafi krzyczeć.
-Przepraszam Hoppy. Masz rację - usłyszałem smętny głos chłopca
-Nie przepraszaj mnie. Nie jesteś niczemu winien. Nie chcę byś więcej cierpiał...
-Przecież i tak wiele przeszliśmy Hoppy...
-Może i masz rację...
-Czy to znaczy że...
-Tak, możesz poznać Patricka
Usłyszałem pisk radości chłopca a potem stanowczy ton dziewczyny;
-Pod jednym warunkiem.
-Zrobię wszystko!
-Jeżeli on tego chce, dobrze?
Nie rozumiałem dlaczego tych dwoje było tak ostrożnych. Nim cokolwiek zrobią to Hope wszystko musiała przemyśleć. Nie potrafiłem rozgryźć tych dwojga.
-A teraz marsz do kąpieli!
-Tak jest Pani Kapitan!
Usłyszałem śmiechy i poczułem ból w sercu. Kiedy po raz ostatni się śmiałem? Kiedy po raz ostatni potrafiłem cieszyć się jak oni pomimo przeciwności losu? Prawda była taka, że nie pamiętałem i tego im zazdrościłem. Dlatego ich nie lubiłem...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top