Rozdział 5

   Nic nie dzieję się przypadkowo...

Patrick
Ubierając czarne jeansy i białą bluzkę, zarzuciłem bluzę by zasłonić choć część swojego kalectwa. Czy uważam się za kalekę? Tak. Wyglądam jak robot, odstraszam ludzi i jedyne do czego bym się nadawał to strach na wróble w polu.
Schodząc powoli po schodach, usłyszałem dzwonek do drzwi. Ze względu że mama nakrywała do stołu, musiałem czynić funkcję oddźwiernego. Wyciągając dłoń ku klamce próbowałem ułożyć palce i ścisnąć nimi okrągłą klamkę by móc otworzyć drzwi. Nie wiem jak długo mordowałem się z ich otwarciem ale zdołałem naliczyć trzy dzwonki i pukanie. Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować, mama otworzyła je za mnie. Znów poczułem się jak kaleka. Nawet drzwi nie potrafię otworzyć...
-Dzień dobry - usłyszałem
Podnosząc wzrok napotkałem kobietę z kokiem na głowie a obok dziewczynę, która patrzyła w ziemię trzymając za rękę chłopca, którego ukrywała za swoimi plecami. Zdążyłem zauważyć, że owa kobieta spogląda na moją protezę ręki. Schowałem ją szybko w rękawie bluzy i zaprosiłem gości do środka. Napotykając wzrok matki, wzruszyłem jedynie ramionami. Idąc w kierunku salonu, gdzie stół uginał się pod ciężarem jedzenia. Patrzyłem jak rodzeństwo kurczowo trzyma się opiekunki. Moją uwagę szczególnie przykuła owa dziewczyna. Wydawała mi się dziwnie znajoma. Jednak to co mnie zdziwiło to to, że ciągle pilnowała brata; patrzyła na niego to coś szeptała.
-Patrick, przywitaj się - zbeształa mnie matka
Nieco speszony obecnością obcych mi ludzi, próbowałem wzrokiem pokazać matce, że wprawiła mnie w dyskomfort. Jednak ona była nieugięta. Podchodząc do dziewczyny i jej brata, powiedziałem;
-Cześć
Wiem że matka chciała bym podał dłoń czy coś w tym stylu, jednak nie chciałem by wszyscy wiedzieli jakim nieudacznikiem jestem. Oddalając się usiadłem na wolnym miejscu przy stole. Czułem spojrzenia osób na sobie jednak próbowałem je ignorować.
-Przepraszam za syna. To chyba nie jest jego dzień... Siadajcie, proszę bo jedzenie wystygnie.
Słyszałem jak matka mnie usprawiedliwia i szybko zmienia temat. Wstydziła się za mnie - pomyślałem chyląc głowę ku ziemi. Czy jednak nie bardziej wstydziłaby się gdyby zobaczono moje protezy? Nie wiedziałem tego lecz wiedziałem, że ja wstydziłbym się na pewno. Obserwowałem jak opiekunka zachęca swoich podopiecznych do jedzenia a one patrzą się na nią jakby nie wiedząc co robić. Widziałem jak coś do nich szepce a one szeroko otwierają oczy. Dziewczyna niepewnie sięgnęła po miskę z ziemniakami patrząc uważnie na moją matkę po czym nałożyła dużo ziemniaków dla brata a sobie zaledwie łyżkę. Podała miskę dla opiekunki i znów na nią spojrzała a ta kiwnęła głową. Zachowywała się tak jakby pytała o zgodę. Przy stole panowała cisza gdy dziewczyna nakładała dla brata jak najwięcej a sobie zaledwie kąsek jedzenia. Patrzyłem zdziwiony jak brat dziewczyny szybko je a ona dziobie w jedzeniu, udając iż je konsumuje. Zerkała co róż na talerz brata a gdy zjadł zaoferowała mu;
-Masz zjedz, ja nie jestem głodna.
Chłopak zgodził się a ona uśmiechnęła. Słyszałem jak burczy jej w brzuchu i widocznie jej brat też bo podstawił jej swój talerz ale ona pokręciła głową, kłamiąc;
-Jadłam wcześniej a teraz po prostu mój żołądek je trawi.
Widziałem, że nie przekonało go to ale odpuścił. Nie rozumiałem dlaczego tak postępuje ale nie pytałem jej o to.
-Bardzo mi miło, że zaoferowała Pani pomoc Hope i Xavierowi. Nie mieli lekko w życiu. Może w końcu trafią do szczęśliwego domu. W każdym razie na mnie już czas - powiedziała opiekunka, wstając.
Ujrzałem na twarzy dziewczyny - jak się okazało, Hope - strach. Patrzyłem jak wstaje i mocno przytula opiekunkę.
-Hope, radziłaś sobie tyle razy. Tutaj jest bezpiecznie obiecuję - powiedziała kobieta
Hope pokiwała tylko głową i spojrzała na Xaviera.
-Razem - szepnęła
-Razem - odparł jej brat
Gdy matka wyszła z salonu razem z opiekunką, spytałem;
-Jesteście rodzeństwem tak?
-Tak - odparł chłopak
Dziewczyna zganiła go wzrokiem.
-Dlaczego tu jesteście? - spytałem ciekaw odpowiedzi, która nie nadeszła. Pozostały tylko porozumiewawcze spojrzenia pełne tajemnic...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top