Rozdział 27 - Prawda
Hope
Nie patrzył mi w oczy gdy policjanci zakuwali mnie w kajdany. Nie patrzył mi w oczy, gdy wołałam jego imię. Nie patrzył na mnie, gdy krzyczałam że to nie tak jak wygląda. Zwątpił we mnie, nie widział we mnie nadziei. Nadziei, która jako jedyna mi pozostała a teraz została mi odebrana. Wiedziałam, że moje wyjaśnienia będą zbędne. Nikt we mnie nie wierzył. Nie miałam dla kogo walczyć. Równie dobrze mogę się przyznać. Równie dobrze mogę milczeć, i tak nikogo to nie obejdzie.
Jadąc wozem policyjnym, ujrzałam za kierownicą policjantkę która odwoziła mnie z Xavierem pod dom Patricka.
-Cześć - szepnęłam patrząc na zatrzaskiwane przed nosem drzwi.
-Cześć Hope - powiedziała cicho
Patrzyłam w okno, gdy kobieta włączyła silnik o ruszyła przed siebie.
-Dlaczego to zrobiłaś? - zapytała
-Co takiego zrobiłam? Za co zostaję oskarżona? Proszę, pomóż mi... - błagałam bo tylko w niej pozostała mi nadzieja
Jednak na moje błagania usłyszałam jedynie jej pogrążony rozpaczą śmiech i słowa pełne rozgoryczenia.
-Jak śmiesz prosić jeszcze o pomoc? Jak możesz patrzeć w lustro? Dlaczego to zrobiłaś!
Uderzyła dłonią w kierownicę przez co podskoczyłam w miejscu, uderzając głową w sufit samochodu. Nie wiedziałam i widocznie nie dane mi było się dowiedzieć za co zostałam oskarżona. Widziałam jak policjantka ociera co jakiś czas oczy pełne łez. Patrząc na nią ujrzałam na jej twarzy wyraz bólu i złości. Złości na mnie.
-Co się stało? - zapytałam cicho
-Zabiłaś go. To zrobiłaś - powiedziała cicho choć jej mowa ciała krzyczała.
Zabiłam go... zabiłam kogoś... Dlaczego zostałam oskarżona o morderstwo? W co zostałam przez NIEGO wplątana? Dlaczego on w końcu nie da mi spokoju?
-Wysiadaj! - usłyszałam rozkaz padający z mojej lewej strony.
Obracając się, ze strachu nawet nie spojrzałam na osobę, która mi rozkazywała. Po prostu robiłam to, co mi kazano. Z rękoma skutymi za plecami o mało nie upadłam na podłogę lecz ktoś w ostatniej chwili pociągnął mnie za łańcuch łączący kajdanki ze sobą. Poczułam mocne szarpnięcie i ból wżynanych nadgarstków w zimny metal.
-Auć! - krzyknęłam boleśnie a po chwili stłumiłam ten okrzyk przygryzając wargę do krwi. Przypomniałam sobie bowiem, że za okazanie słabości dostaje się dwa razy mocniej.
-On cierpiał dwa razy bardziej. A ty zapłacisz za to potrójnie. Masz to jak w banku! - powiedziała rozzłoszczona policjantka, bezuczuciowo pchając mnie na krzesło w gabinecie przesłuchań.
-Kim jest "on"? Kogo rzekomo zabiłam? - zapytałam
Nie spodziewałam się jednak, że po usłyszeniu tych słów, okaże się iż naprawdę kogoś zabiłam bowiem usłyszałam;
-Swojego brata. Xaviera...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top