Rozdział 14
Gdy jesteś sama, zdana na siebie
I leżysz w swoim łóżku
Odbicie wpatruje się prosto w ciebie
Czy jesteś szczęśliwa ze sobą?
Zakończyłaś tą maskaradę
Iluzja została zerwana
Czy jesteś szczęśliwa ze sobą?
Czy jesteś szczęśliwa ze sobą?
-Beyonce - Pretty hurts
Hope
Czułam promieniujący ból w głowie. Był nie do wytrzymania. Chciałam by odszedł. Chciałam by zniknął. Otwierając lekko oczy, zrozumiałam jaki błąd zrobiłam. Jaskrawobiałe ściany, uderzyły w moje oczy z niespodziewaną siłą powodując natychmiastowe ich zamknięcie. Jęknęłam cicho. Chciałam podnieść dłoń i zrobić ochronny daszek nad oczami. Jednak coś ciężkiego jakby ciągnęło ją w dół. Unosząc powoli głowę, która ciążyła mi niesamowicie, spojrzałam w kierunku swojej ręki, widząc Patricka, który mnie za nią trzymał i spał oparty głową o materac łóżka. Uśmiechnęłam się na ten widok, próbując zarazem delikatnie wyzwolić swoją rękę. Swoim czynem obudziłam Patricka, który przecierając oczy, przycinął mą dłoń do swej piersi. Nie wiedziałam czy zrobił to świadomie czy nie lecz pragnęłam się tego dowiedzieć. Zamykając szybko oczy, leżałam spokojnie jakby pogrążona w dalszym śnie. Poczułam jak delikatnie głaszcze mą dłoń. Poczułam się...dziwnie spokojna choć wiedziałam, że w moim życiu od dawna go nie ma. Leżąc rozmyślałam nad tym, co by było gdyby. Co by było gdybym się nie obudziła? Co by było, gdybym miała tak trwać wiecznie; leżąc i jedynie słuchając? Czy ktoś by mnie odwiedzał?
-Obudź się, proszę. Nie wiem co mam powiedzieć Xavierowi... co mam zrobić? Proszę, wróć... - słyszałam jego cichy szept. Ściskając lekko jego rękę, otworzyłam powoli oczy szepcząc; -Nie odejdę. Jeszcze się nie wybieram na tamten świat - zaśmiałam się lekko co spowodowało ból.
Jęcząc cicho, spojrzałam na zdziwionego chłopaka. -Z czego się śmiejesz? Dlaczego leżysz w szpitalu i kto ci to zrobił? - zasypywał mnie różnorodnymi pytaniami na które nie mogłam pozwolić by znalazł odpowiedzi. Uśmiechając się lekko, odpowiedziałam; -Burza odeszła, teraz pada na mnie deszcz. To od nas zależy jak go postrzegamy i co robimy gdy pada. Ja w nim tańczę bo tylko tak mogę dostrzec tęczę. Zza parasolki jej nie ujrzysz. Spoglądaj zawsze na niebo; ono wskazuje drogę, ono mnie prowadzi... Obserwowałam jak zfrustrowany Patrick przeczesuje nerwowo włosy przez co ujrzałam coś dziwnego. Jego dłoń...odbijała światło, jakby się świecąc. Wyciągając dłoń przed siebie, złapałam go za rękę, przyglądając się jej. Widziałam po minie chłopaka, że chciał ją wyrwać lecz zapewne bał się iż sprawi mi tym ból. Nie psychiczny lecz fizyczny,dlatego z odwróconą w drugą stronę głową, patrzył tępo w ścianę podczas gdy ja dotykałam jego protezy ręki.
-Zabawne jakie jest życie - szepnęłam złączając nasze palce czym wzbudziłam zainteresowanie chłopaka - Niektórym los zsyła codzienne lanie od rodziny zastępczej, podwójne lanie a nie raz potrójne za chronienie kogoś i nieposłuszeństwo a niektórym protezy zamiast kończyn. Nie da się tego porównać ani stwierdzić co było by lepsze; codzienne ukrywanie siniaków i maskowanie bólu na twarzy przed młodszym bratem by nie widział jak cierpisz, by nie miał wyrzutów sumienia czy mieć nie swoje kończyny i wstyd by wyjść na ulicę. Cierpienie nie posiada miary. One odbite jest w oczach... - szepnęłam puszczając jego dłoń i podwijając bluzkę pod piersi by pokazać mu plecy na których miałam wypalone słowo ogniem "rain". Poczułam za sobą jego ruch, dotyk palców na mojej skórze i jego cichy wdech powietrza. Przymykając oczy, usłyszałam jego szept tuż przy moim uchu; -Co to jest? - zapytał -Kara - odszepnęłam czując jak blisko mnie jest. Poczułam jak opuszcza moją koszulkę zasłaniając nią odsłonięty brzuch, który po chwili objął ramionami przytulając się do mnie.
-Za co? Proszę powiedz mi, kto to był, kto doprowadził cię do tego stanu, że leżysz teraz w szpitalu. Obiecuję, zrobię z nim porządek. Wiedziałam jak wiele kosztowałoby go to wysiłku. Obserwowałam go i widziałam jego strach malujący się na twarzy każdego dnia, gdy spoglądał za okno czy drzwi frontowe. Dlatego obracając się do Patricka, powiedziałam; -Nie możesz nic zrobić. To moje brzemię jakie muszę nosić by chronić Xava. Tego nie da się zmienić... tak musi być Patrick. Tak musi być... - poczułam jak po policzku spływa mi łza a za nią kolejne. Bałam się, że pewnego dnia naprawdę się nie obudzę i zabiorą mi Xaviera a tego bym nie przeżyła. -Hope... - usłyszałam zdławiony głos chłopaka -Tak? - spytałam pociągając nosem -Xavier został adoptowany kiedy byłaś w śpiączce. -Jak to adoptowany? Jakiej śpiączce!? - krzyczałam wyrywając się zrozpaczona - To nie prawda! On jest! Gdzie Xavier, gdzie go zabrałeś!? Patrzyłam jak chłopak podchodzi do mnie i łapie mnie za ramiona podczas gdy ja płakałam. Biłam go w pierś krzycząc;
-Oddaj mi Xava! Gdzie on jest? Mieliśmy być na razem! Odpychając od siebie Patricka, wybiegłam na korytarz mijając po drodze pielęgniarkę.
-Xav! Obiecałam ci że pójdziemy na lody! Wyjdz proszę a kupię ci tym razem większe, takie o jakich marzyłeś ze wszystkimi możliwymi posypkami! Xav! Xavier! Obiecuję tylko wróć! Xav...
Zdając sobie sprawę, że Patrick mówił bolesną prawdę, upadłam na kolana zanosząc się szlochem. Nie chciałam by to była prawda. Bujając się w przód i w tył czułam łzy na policzkach. Czułam ból w piersi i jednocześnie pustkę, która z każdą sekundą się powiększała. -Obiecałam, że nic i nikt nas nie rozdzieli. Obiecałam mu to, rozumiesz? Obiecałam i go zawiodłam. On nadal myśli, że leżę w tym cholernym łóżku. On nadal myśli, że to przez niego. Obiecałam... powiedziałam "razem". A razem to obietnica. Jestem rain - przynoszę tylko cierpienie i ból - załkałam widząc współczucie na twarzy chłopaka
- Zrób to, czego nie dokończył - poprosiłam między spazmami płaczu.
-O co mnie prosisz? - zapytał Patrick
-Zabij mnie, proszę...
W tej chwili było mi wszystko jedno. Pustka i wszechogarniająca rozpacz spowodowana brakiem brata dała mi zielone światło...i tak nie miałam dla kogo żyć...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top