Ostatnie bicie serca...

Patrick

-Byłam mała, miałam niespełna dziewięć lat, Xavier może trzy lub cztery. Pamiętam, że wtedy już musiałam walczyć o lepsze jutro. "Gdzie jesteś Hoppy?" - wołał, gdy chowałam brata w szafie za ubraniami. Nikt nie znał tej kryjówki. Zrobiłam ją na potrzeby awaryjnych sytuacji - taka jak tamta. Wybiłam pilśnię z tylniej części szafy, odsunęłam szafę od ściany a że pokój był zagracony, nikt nie widział różnicy. Odsuwałam pilśnię i chowałam za nią brata po czym montowałam ją z powrotem. Za pilśnią był otwór w ścianie, który poszerzałam każdego dnia. Razem z Xavierem byliśmy chudymi dziećmi. Oddawałam mu swoje porcje jedzenia a nie raz kradłam je w nocy z lodówki by go nakarmić. Xavier więc nie miał problemu by przejść przez otwór i wejść do drugiego pomieszczenie; korytarza skąd miał niespełna pół metra do drzwi frontowych. Zamknęłam szafę i stanęłam przed drzwiami pokojowymi na baczność. Wiedziałam że mi się dostanie. Byłam na to przygotowana...
Robiąc krótką pauzę od bolesnych wspomnień, spojrzałam na Patricka, który patrzył na mnie dziwnym wzrokiem.
-Coś się stało? - zapytałam
Pokręcił tylko przecząco głową wciąż milcząc. Uśmiechnęłam się smutno wstając z podłogi.
-Powinnam wrócić do domu dziecka - powiedziałam cicho
Prawda była taka, że nie chciałam tam wracać ale wiedziałam, że tak będzie lepiej. Lepiej dla tej cudownej kobiety, która uratowała mnie przez te kilka miesięcy ratując z tamtego piekła. Lepiej dla Patricka...
-Co? Nie ma mowy! - powiedział zszokowany podchodząc do mnie szybko
-Tak będzie lepiej Patrick - szepnęłam
-Dla kogo? - usłyszałam jego pytanie
Marszcząc brwi, spytałam;
-Co masz na myśli?
Zauważyłam jak opuszcza głowę ku ziemi, wzdychając cicho.
-Nie chcę byś mnie opuszczała Hope. Nie rób tego, proszę...
Patrzyłam rozbieganym wzrokiem na chłopaka zaczynając rozumieć do czego zmierza ta rozmowa. Zaczęłam kręcić przecząco głową mówiąc coraz głośniej;
-Nie. Nie, nie, nie... Nie!
-Przepraszam wiem co mówiłaś na ten temat ale nie mogłem nic poradzić. Hope, ja...
-Nie! Teraz wiem, że zrobiłam błąd. To wszystko zaszło za daleko. Przepraszam...
Pobiegłam w kierunku pokoju, gdzie zamykając drzwi na klucz weszłam do łazienki, która była przyłączona do pomieszczenia. Zamykając się na kolejny klucz, upadłam kolanami na podłogę, płacząc żałośnie. Słyszałam krzyk Patricka pełen żalu i rozpaczy. Nie mogłam jednak go wpuścić. Wiedziałam bowiem, że bym mu uległa. Powiedziałabym mu prawdę. Nie mógł jednak jej poznać bo bym go zraniła. Łapiąc się dłonią za umywalkę, przytrzymałam się jej wstając powoli. Patrząc w lustro ujrzałam dziewczynę z burzą czekoladowych włosów, jasnej cerze i szklanych oczach, której drżała wolna warga a po policzku spłynęła kolejna łza. Patrzyła się na mnie swoimi oczami w których trwał wielki żal. Patrzyła na mnie pełna rezygnacji. Patrzyła na mnie prosząc o pomoc. Opuszczając wzrok spojrzałam na siebie; chudą nastolatkę, która nie widzi sensu by dożyć jutra. Czy warto zajmować miejsce na tej planecie? Nikt nie zobaczy jak zniknę. Patrick o mnie zapomni, jestem sierotą uznaną za kryminalistkę.

"Zabiłaś brata, jak mogłaś?"

"Hope, dlaczego uciekłaś?"

"Hoppy, mała Hoppy"

"Hoppy pójdziemy na lody?"

Wspomnienia przewijały się niczym w kołowrotku, gdy nalewałam wody do wanny. Nie dbałam o to by zdjąć ubrania, weszłam do wanny z mrożącą krew w żyłach wodą i zanurzałam się w niej powoli coraz głębiej. Wiedziałam, że stan krytycznego spadu temperatury ciała trwa do maksymalnie pięciu minut. Krótka śmierć - pomyślałam.
Będąc zamoczona do szyi, odliczałam powoli mijający czas. Słyszałam wciąż dobiegające krzyki Patricka ale zdawały się być tak odległe...
Nie czułam nóg, oddech stał się płytszy a obraz jakby zamazany. Zamknę oczy, będzie lepiej - pomyślałam z uśmiechem. Leżałam z zamkniętymi oczami, czując jak moży mnie sen.
-Hope, nie! - usłyszałam głos chłopaka na którego dźwięk me serce zabiło po raz ostatni...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top