Czy wyrzekniesz się miłości?

Patrick
-Za dużo... - usłyszałem
Dziewczyna wyglądała tragicznie. Bujała się w przód i w tył płacząc żałośnie. Choć ją wołałem, nie reagowała. Wziąłem ją w ramiona, niosąc w kierunku domu. Wiedziałem że mama będzie pytać co się stało. Próbowałem rozmawiać z dziewczyną przez całą drogę ale ona zawzięcie milczała. Wchodząc na swoją posesję, zauważyłem wyglądającą przez okno sąsiadkę. Super - pomyślałem
Będą plotki na całe miasto i zdziwienie, że jestem poza domem. Ciekawo czy ktoś jej w to uwierzy. Bardziej prawdopodobny był fakt, że na ziemi wymąduje UFO. Otwierając drzwi mieszkania, wszedłem do środka, gdzie od progu powitała mnie matka z uśmiechem, który znikł gdy tylko ujrzała zapłakaną Hope.
-Co się stało? - zapytała poważnie
-Nie wiem - szepnąłem
Ruszyłem w kierunku pokoju, słysząc głos matki;
-Powiedz jej synu. Ona zrozumie.
Stałem tam jak wbity w ziemię.
-Nie teraz. Jeszcze nie... - pokręciłem przecząco głową ruszając przed siebie.
Wchodząc do swojego pokoju, położyłem dziewczynę na łóżku nakrywając ją kocem.
-Kiedyś byłem jak wszyscy wiesz? - zapytałem retorycznie, wyginając nerwowo palce - Miałem nogi i ręce - własne kończyny a nie wytworzone przez maszynę. Byłem szczęśliwy i nie bałem się wyjść na zewnątrz by nikt mnie nie widział...
-Naprawdę? - usłyszałem jej cichy głos
Uśmiechnąłem się smutno, patrząc na nią.
-Tak. Wyobraź sobie manekinka z własnymi rękoma i nogami - zaśmiałem się
-Wtedy nie byłbyś wyjątkowy i nie byłbyś manekinkiem - usłyszałem jej słowa
-To prawda... ale kiedyś byłem szczęśliwy - szepnąłem
-Aaa...
Przerwałem jej mówiąc;
-Teraz śpij skarbie - pocałowałem ją w czoło
Podchodząc do drzwi usłyszałem jej cichy szept nim ujrzałem jak wstrząsa nią równie cichy szloch;
-Ja nie byłam szczęśliwa od ponad 11 lat...
Jedenaście lat? Co oznaczały te jedenaście lat? - zastanawiałem się.
Zbiegając cicho po schodach wbiegłem do gabinetu matki, którą niestety tam zastałem.
-Siadaj - usłyszałem jej poważny ton co oznaczało, że ma mi coś ważnego do powiedzenia.
-Coś się stało? - zapytałem czując niepokój pod jej bacznym spojrzeniem
-Nie mogę jej adoptować, synu - usłyszałem
Słowa matki hucznie odbijały mi się w głowie niczym echo.
-Jak to "nie możesz"? Przecież... do cholery! - uderzyłem zdenerwowany pięścią w stół
-Przykro mi - usłyszałem co mnie jeszcze bardziej dobiło.
-Nie mów czegoś, czego nie rozumiesz! Dlaczego ona musi tak cierpieć?
Czułem palące łzy pod powiekami. Wiedziałem jednak, że łzy nic mi nie pomogą. Liczą się czyny a nie chęci - wiem to od dawna. Nikt nie da ci nagrody za twoje chęci lecz za czyny. Nikt nie da ci nobla za dobre chęci ku nagraniu filmu lecz temu, kto go nagrał. Tak samo Hope, nie będzie bezpieczna dzięki moim chęciom lecz dzięki temu jeśli coś w tym kierunku zrobię.
-Da się coś zrobić? - zapytałem próbując znaleźć deskę ratunku
-Jest jedna opcja ale...
-Zrobię wszystko...
Byłem na skraju załamania. Zrobiłbym wszystko byle była bezpieczna.
-Wyrzekniesz się miłości do niej na rzecz jej dobra? - usłyszałem
Zaśmiałem się na żart mamy. Widząc jednak jej poważny wyraz twarzy, mój śmiech przerodził się w wyraz niedowierzania...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top