Byłeś dla mnie wszystkim...
Hope
Leżąc w łóżku płakałam żałośnie. Nie wiedziałam co mam robić. Obiecałam, że więcej nie targnę się na własne życie. Mieliśmy być szczęśliwi. Słyszałam dobiegające z parteru podniesione głosy. Wiedziałam, że kłócą się o mnie, przeze mnie. Przeze mnie mogłam rozbić ich rodzinę... Ocierając łzy, wstałam z łóżka. Podchodząc do drzwi, zeszłam po schodach na parter. Podążając w kierunku dobiegającej rozmowy, weszłam do gabinetu matki chłopaka. Wchodząc do pomieszczenia, rozmowy ustały a wszystkie spojrzenia skupiły się na mnie. -Co ty tu robisz Hope? Powinnaś odpoczywać - powiedział Patrick -Siadaj dziecko - nakazała gestem kobieta -Dziękuję wam za wszystko co dla mnie zrobiliście, naprawdę. To więcej niż mogłabym sobie wymarzyć. Dzięki wam choć przez chwilę poczułam się jak w prawdziwym domu. Wiem jednak, że przeze mnie rozbijam waszą rodzinę a tego nie chcę. Uważam, że mój czas już nadszedł. Przepraszam Patrick, ostrzegałam cię przed taką możliwością. Wybacz mi, że pozwoliłam byś zobaczył we mnie kogoś więcej niż sierotę z domu dziecka... Opuszczając głowę ku ziemi, czułam niechciane łzy w oczach. Spodziewałam się jakiejkolwiek reakcji ale nigdy nie spodziewałabym się usłyszeć takich słów jakie dane mi było usłyszeć;
-Ja ją adoptuję mamo. -Słucham? - powiedziałam jednocześnie z matką chłopaka -Powiedziałaś, że to jedyna możliwość by nie poszła do domu dziecka. Adoptuję więc Hope by nie musiała tam wracać. - wytłumaczył -Wiesz co się z tym wiąże chłopcze? - zapytała go poważnie -Tak, wiem mamo. -Załatwię odpowiednie papiery a teraz, zmykać mi stąd. Wychodząc z pokoju, zauważyłam po minie Patricka, że cierpi. Nie wiedziałam z jakiego powodu ale widziałam, że bardzo go to boli. Chciałam go wziąć za rękę by wiedział, że ma we mnie oparcie ale gdy moja dłoń lekko dotknęła jego, odsunął się jak oparzony. Nie powiem, zabolało mnie to. Bardzo. Po raz pierwszy w jego towarzystwie poczułam się jak sierota z domu dziecka, którą byłam. Spojrzałam na niego nic nie rozumiejącym wzrokiem ale on mnie unikał. Unikał spojrzeniem. Unikał dotyku. -Zrobiłam coś nie tak? Powiedziałam coś co cię zabolało? - zapytałam czując łzy pod powiekami Spodziewałam się wszystkiego. Jakiejś tajemnicy powiązanej z tymi papierami co usprawiedliwiałoby jego zachowanie bo czuje się nieswojo mając przede mną tajemnice. Nie spodziewałam się jednak usłyszeć słów, które zabolą bardziej niż dotychczasowe rzeczy jakie dane mi było przeżyć. Niestety ale słowa raz wypowiedziane od osoby do której żywi się uczucia dające nadzieję na lepsze jutro, bolą najbardziej. A słowa, które on powiedział były jednymi z nich... -Nie powinnaś była pojawić się w moim życiu... Nie słyszałam co mówił dalej. Te słowa sprawiły, że stanęłam jak wryta i patrzyłam na niego pozwalając łzom płynąć. W gardle miałam jedną wielką gulę. Patrzyłam na niego niedowierzająco podczas gdy on coś dalej do mnie mówił. Ja widziałam jednak człowieka, mojego manekinka, który w ciągu jednej chwili stał się w moich oczach w ogóle kimś innym i to było niczym cios. Bolesny cios. Widziałam jak wyciąga ku mnie dłoń. Brzydziłam się go, zaczęłam się go bać. Odsunęłam się czując jak moje ciało drży. W oczach chłopaka ujrzałam ból i jakby... łzy? Nie, to nie mogły być łzy. Kręcąc przecząco głową, powiedziałam do niego nim zniknęłam za drzwiami swojego pokoju; -Byłeś dla mnie wszystkim...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top