Prolog

Kim jestem?

* * *

Jestem żalem.

Jestem żalem, przegranym ogniwem, samodestrukcją wewnętrzną. Usposobieniem klęski — sumą niezliczonych potknięć i upadków. Kolejnym błędnym wyborem, następną ciężką porażką, z której nie sposób się podnieść. Piętnem konsekwencji. Biegnę, ale startuję z przegranej pozycji. Spisana na straty, jeszcze zanim przyszła na ten podły świat. Nie jest mi pisane nawet dotrzeć do mety. Biegnę. A moim jedynym rywalem jest samo życie. Spytasz pewnie, czemu to robię, skoro i tak wiem, że mój cały trud pójdzie na marne? Bo czasem tak trzeba. Stwarzać pozory.

Droga pod górę jest stroma i wyboista. Niejedna Walkiria na jej widok złożyłaby broń i ogłosiła kapitulację. Nieraz i ja mam taką ochotę. Ale nie mogę.

W pewnym momencie zatrzymuję się. Odwracam głowę i widzę za plecami przeszłość, której nie potrafię zostawić. Marzę, by się od niej odciąć, zostawić za sobą cały ten ból, wspomnienia, które nie pozwalają mi zapomnieć.

Za murem klęski, nie ma nic. Już nic więcej mi nie pozostało. Spalona ziemia pokryta cienką, śnieżnobiałą warstwą puchu. Labirynt życia został doszczętnie zniszczony, zrujnowany, pozostały tylko ruiny żalu. Mojego smutku.

Żałuję zatwardziałego serca. Szklanych więzi, nieodbudowanych mostów. Nie cofnę słów wypowiedzianych w gniewie, niecnych czynów, pełnych złości i nienawiści, niesłusznych oskarżeń i obelg, które wiatr poniósł przez świat.

Nie zmienię przeszłości. Nie zatrzymam nurtu czasu. Nie naprawię błędów. Mogę jedynie iść dalej, drogą przez ciernie.

Żałuję, bo mam czego.

Jestem żalem.

* * *

Jestem smutkiem.

Czuję pętlę zaciśniętą wokół szyi, pustkę w sercu, żal, gniew. Płaczę. Krzyczę. Zdzieram dłonie, bezsensownie uderzając w ściany. Krew. To jedyne, co przypomina mi, że żyję. Krwawię. W ostatnim, desperackim geście, próbuję pozbyć się, tych wszystkich złych emocji. Duszę się własną słabością, własnymi łzami, w ostatnim błagalnym geście wznosząc zakrwawione dłonie do nieba, prosząc Boga, aby to był już koniec. Mój koniec. Zbawienie. Kres mojej męki. Bo kiedy tak się stanie, Walkirie doprowadzą duszę pod samą bramę niebios. Oddadzą hołd ostatniej wojowniczce.

Płaczę nocami w poduszkę, ze złudną nadzieją, że może później zasnę. Płaczę po kątach, w ukryciu, aby nikt nie mógł zobaczyć moich łez. Płaczę na widok ludzkiej krzywdy. Płaczę przy filiżance czarnej kawy, tragicznej książce, filmie bez szczęśliwego zakończenia. Płaczę, kiedy zamykam oczy...

Wspomnienia, emocje, dźwięki, ludzie, obrazy, resztki niedopalonego papierosa, blizny po dawnych nigdy niezagojonych ranach — flashbacki, widma przeszłości, które nawiedzają mnie co noc. Koszmary na jawie, senny marazm.

Płaczę, lecz tylko ja wiem, co jest tego powodem.

Smutek.

Jestem smutkiem.

* * *

Jestem niewidzialną krawędzią.

Jestem krawędzią, kawałkiem przezroczystej nitki, ułożonej pomiędzy ziemskim Edenem a czeluściami boskiego piekieł. Odwieczną granicą między życiem a śmiercią. Stanem zawieszenia. Jestem niewidzialną pokusą, podstępnym wyzwaniem, pułapką dla głupców. Nie zobaczysz mnie, ale poczujesz mój oddech na swoim karku. Jestem tuż za tobą.

Znasz to uczucie adrenaliny, graniczącej z pychą? Zmieszaną ze szczyptą arogancji? Głos w głowie podpowiada ci, że dasz radę. W końcu kto jak nie ty? Dlaczego, więc nie spróbować? Co mi szkodzi, pomyślisz.

Rzuć jej wyzwanie, a przegrasz w najmniej oczekiwanej chwili.

Zgaś światło. Tańcz w całkowitej ciemności, na własnej skórze poczuj, jak to jest spadać. Spadać w ciemnościach. Widzieć blade światełko w oddali, nie móc się zatrzymać. Spadać wiecznie. Czujesz, jak pochłania cię głębia bezkresu? Sala Samobójców już wyciąga po ciebie ręce. A kiedy w końcu upadniesz na tyle, by dotknąć dna, gdy dotrze do ciebie cały ten bezsens, nie będzie odwrotu. Wtedy dopiero zrozumiesz, jak nisko upadłeś.

Upadłam razem z tobą.

Jestem twoją zgubą.

Jestem niewidzialną krawędzią.

* * *

Jestem zemstą.

Jestem zemstą. Utożsamieniem samej Nemezis. Upadłą Afrodytą, która przegrała z pokusą, zjadła zatrute jabłko i zapadła w stuletni sen. Karma zawsze wraca. Sprawiedliwość jest jak zło. Nigdy nie śpi. To, co dajesz, wróci do ciebie ze zdwojoną siłą. Ta wiara przynosi mi ulgę. Dlatego, więc gdy ty wbijasz mi noże w plecach, ja z szerokim uśmiechem na twarzy przyjmuję wszystkie ciosy. Wiem, że kiedy przyjdzie odpowiedni moment, to ja będę na szczycie, a ty będziesz się zwijać z bólu u mych stóp. Błagać mnie o litość.

Ale... To dla mnie, nie dla ciebie, zostały zamknięte bramy niebios. Z naszej dwójki, to ja będę się smażyć w wiecznym piekle. Nie ten, co zadawał ból. Ta, co cierpiała.

Dlatego to właśnie ja, nie kto inny, ja, zadam ci ostatni, decydujący cios.

Zniszczę Cię tak, jak ty zniszczyłeś mnie.

Na tym właśnie polega zemsta, wiesz?

Na wieki  już złamana.

Lecz już nie taka niewinna,

Zemsta.

Jestem twoją zemstą.

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top