5

Dla QueenLadyLusi

~~~

Podsadzam Tauriel na jej konia, a ona usadawia się w damskim siodle.

Krzywi się.

Nie wiem co Tauriel najbardziej znienawidziła po tym jak została żoną księcia i przestała być strażniczką, ale na pewno nie cierpi damskich siodeł.

- Musisz się przyzwyczaić. - mówię do niej wzdychając, chociaż powtarzam to Tauriel już nie liczę, który raz.

Przewraca oczami.

Wsiadam na swojego konia i chwytam lejce gotowy do drogi.

- Możemy zawrzeć umowę? - zwraca się do mnie z pytaniem.

- Proś, o co tylko chcesz. - odpowiadam z zaciekawieniem i unosząc przy tym brew, bo nie mogę się doczekać o co ma zamiar mnie poprosić.

- Jak urodzę - zaczyna z tajemniczym uśmieszkiem - pozwolisz mi przejechać się w męskim, to znaczy normalnym siodle, albo na oklep, w ogóle bez siodła.

Przechylam głowę do tyłu i zaczynam się bezgłośnie śmiać.

- Zdecydowanie wolę pierwszą opcję. Tylko obiecaj mi, że po porodzie chociaż trochę odpoczniesz, może być połowa miesiąca? - negocjuję.

Tauriel przechyla głowę na bok.

- Maksymalnie tydzień. - odpowiada.

- Jak chcesz, najdroższa. - mówię z cichym westchnieniem.

Tauriel przygryza wargę z zadowoleniem.

Nasze konie stoją na tyle blisko siebie, że moja żona przechyla się w siodle i delikatnie całuje mnie w prawy policzek, oczywiście śmiejąc się przy tym.

Uśmiecham się czując na swoim policzku jej subtelny pocałunek.

Cieszę się, że chociaż jest panią swojego życia i swoich decyzji, to jednak o wszystkim mi mówi i nic nie ukrywa. Czasem bywa szalona w swoich pomysłach, ale chyba właśnie za to ją kocham.

Mam jedynie odrobinę nadziei, że wkrótce po porodzie zapomni o tej umowie i zafascynowana noworodkiem, tydzień późnej, w ogóle nie wsiądzie na konia... Chociaż, to jest dosłownie strzępek wątłej nadziei, ale lepsza taka niż żadna. To takie prawdopodobieństwo cienia szansy na nadzieję.

Nie przestając się uśmiechać daję znak służbie na koniach i wraz z całą karawaną ruszamy w kierunku rezydencji Faramira i Éowiny.

Nasza podróż potrwa około godziny zanim dotrzemy do celu.

Zarel z nami nie pojechał. Zostawiłem go aby dbał o porządek podczas naszej nieobecności. Mogę mu zaufać, że dobrze wszystkiego dopilnuje.

Na szczęście nie jest nieprzyjemnie chłodno, chociaż chmury delikatnie zaczynają przysłaniać niebo. Nie wieje też silny wiatr, tylko od czasu do czasu świeży powiew muska moją twarz.

Przez dłuższą cześć podróży rozmawiam z Tauriel.

Chociaż rozmawiamy na przeróżne tematy, ona i tak często wplata coś o niemowlętach, rodzicielstwie i trosce o dziecko. Jeszcze nie jestem na to przygotowany, ale zapewne będzie dążyć te tematy przez najbliższy bardzo długi, albo nawet nieokreślony czas.

Pod koniec drogi wiatr zaczyna wiać coraz mocniej, więc Tauriel wkłada sobie kaptur na głowę i teraz jedzie jedną ręką opierając o siodło i trzymając za lejce, a drugą przytrzymując kaptur.

Przed nami pojawia się zamek Faramira.

Pałac mieści się w malowniczej okolicy otoczonej wodą i rozległymi polami uprawnymi oraz pastwiskami. Część terenu jest też oczywiście zalesiona, a także przyozdobiona pagórkami i licznymi skałkami.

Całe Ithilien jest piękną krainą.

Już od bramy głównej kłaniają się nam strażnicy, mieszkańcy kiwają głowami, a dzieci pokazują nas palcami, śmieją się, albo chowają za rogami domów.

Starzy ludzie, siedzący na progach swoich domostw przyglądają się nam,  obdarzają bezzębnym uśmiechem. Nieczęsto też ktoś wychyla się przez okno, aby się nam przyjrzeć.

Uśmiecham się patrząc na Tauriel i to z jaką miłością obdarza swoim uśmiechem mieszkańców tego miasta.

Na pewno wyglądamy majestatycznie, ale nie wątpię w to, że równie przyjaźnie.

Kiedy podjeżdżamy pod sam pałac na spotkanie wychodzą nam służący Faramira. Kłaniają się nam prawie do ziemi.

Karawana zatrzymuje się, a ja w chwilę potem siadam ze swojego konia i witam się z przybyłą służbą.

Potem pomagam Tauriel przy zsiadaniu z jej wierzchowca, chociaż chętnych do pomocy było aż trzech lokajów wśród ludzi i czterech pośród elfów.

Tauriel lewą ręką chwyta się mojego łokcia, a drugą lekko unosi materiał sukni, aby nie potknąć się na schodach prowadzących do wejścia do pałacu.

Cześć naszej służby i służby Faramira odchodzi na bok odprowadzając wierzchowce. Pozostali natomiast udają się z nami i prowadzą do władcy całego Ithilien.

Otwierają się przed nami frontowe wrota i wchodzimy do środka.

Kierując się szerokim korytarzem o wysokim stropie dochodzimy do miejsca gdzie czekają na nas Faramir i Éowina.

Władcy siedzą dumnie na swych tronach, jednak na widok przybyłych gości widocznie promienieją.

Faramir bierze za rękę swoją małżonkę i obydwoje wstają.

- Aiya meldomelin! (Witaj drogi przyjacielu!) - wita mnie z empatią, a w kącikach jego oczu pojawiają się drobne zmarszczki od uśmieschu.

Władcy schodzą z podwyższenia i zbliżają się do nas.

- Witaj panie tej cudownej krainy! - odpowiadam mu w mowie współczesnej i kładąc dłoń na piersi skłaniam głowę.

Po oficjalnym przywitaniu ściskam się z Faramirem, nasze żony też się witają, ale znacznie delikatniej niż mężczyźni.

Później Tauriel wita się z Faramirem, a ja z jego żoną.

Kiedy kończę się witać z Éowiną, władca bierze ją pod rękę i proponuje nam przejście do sali jadalnej.

Idąc za nimi dochodzimy do mniejszej komnaty oświetlonej licznymi świecami.

Faramir wskazuje nam miejsca przy kamiennym, nakrytym uroczyście stole.

- Zapraszam na wieczerzę. - mówi.

~~~

Wam wszystkim, którzy jeszcze chodźcie do szkoły i uczycie się - wytrwałości i ukojenia w bólu [*]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top