4
- Wyobrażasz sobie takiego maleńkiego elfa podobnego do ciebie? - pyta Tauriel, kiedy naszą sypialnię oświetla jedynie blask księżyca, a my leżymy razem w łóżku.
Obejmuję ją od tyłu ramionami. Leży na boku plecami do mnie, a ja przyciągam ją do siebie.
- Mhm... - odpowiadam z zamkniętymi oczami i twarzą ukrytą w jej włosach. - A takie, które będzie miało moje oczy i twoje włosy? - szepczę.
Tauriel milczy, ale wiem, że teraz próbuje je sobie wyobrazić.
- Jest piękne. - mówi.
Uśmiecham się pod nosem.
Odgarniam palcami włosy z jej karku i składam na nim pocałunek.
- Łaskoczesz mnie! - mówi moja żona i obraca się do mnie.
Wciąż ma łaskotki, chociaż bardzo się zmieniła odkąd zamieszkała ze mną.
Teraz jest o wiele bardziej delikatna, niż była zanim została moją żoną. Nadal jest odważna i rozsądna. Teraz jednak wydaje się być wrażliwsza i bardziej dostojna. Nie zmieniła się jednak na tyle, żeby przestać się od czasu do czasu wygłupiać i szalenie okazywać mi swoją miłość ilekroć tylko ma taką możliwość.
Tego wieczoru Tauriel pachnie fiołkami. Głaszczę wierzchem palca wskazującego jej policzki, czasem głosząc jej linię szczęki.
- Kocham Cię. - mówię, patrząc jej prosto w oczy. - Każdego dnia chcę ci mówić, że Cię kocham.
Tauriel uśmiecha się pokazując zęby, poczym zbliża się do mnie i układa głowę moim barku. Owija swoje nogi wokół mojej i przez dłuższą chwilę, wskazującym palcem, rysuje kółka na moim nagim torsie.
- Ja ciebie też. - odpowiada.
Sen przychodzi sam.
~~~~~
Jemy śniadanie na jednym z pałacowych tarasów.
Balkon znajduje się w pobliżu naszej sypialni i widać z niego ogród.
Drzewa w pokryły się już drobnymi zielonymi i szarymi listkami, a alejki wypełniły skromnymi kwiatami.
Taras, w całości wykonany z jasnego kamienia, wypełniony jest teraz ciepłymi, poranymi promieniami słońca i rześkim powietrzem przyniesionym tu przez wiatr. Otacza go niewysoki, zdobiony murek, a z góry przykrywa kamienne sklepienie podparte wąskimi kolumnami.
Gdzieniegdzie po kamieniu wspina się młody bluszcz i rośnie garstka białych kwiatków.
Na samym środku znajduje się podłużny stół przy którym siedzę z Tauriel.
Został ozdobiony w centrum kompozycją bladych kwiatów i zielonych oraz szarych gałązek.
Ja siedzę u szczytu stołu, a moja małżonka po mojej prawej stronie.
Śniadanie składa się głównie ze słodkich owoców. Do picia wybrałem sobie jedynie czystą wodę, w przeciwieństwie do mojej żony, która wolała napić się dzisiaj soku z czarnego bzu.
Jemy w milczeniu, ale muszę przyznać, że bardzo to lubię. Jednocześnie jedząc śniadanie odpoczywam w ciszy i cieszę się jej obecnością.
Kiwam głową na lokaja, a ten podchodzi i kłania się lekko.
- Hîr nín (Mój panie). - mówi cicho służący.
- Poślij po Zarela. - proszę.
Elf jeszcze raz się skłania i odchodzi.
- Chcesz mu powiedzieć? - pyta Taur.
- Tak, to znaczy nie tylko. Chcę go poprosić, aby zawiadomił o tym wszystkich naszych poddanych i wysłał posłańca, także do Mrocznej Puszczy. - mówię i upijam łyk wody z puchara.
- Thranduil się ucieszy. - chichocze Tauriel.
Po paru minutach na taras przychodzi Zarel i kłania się nisko.
Uśmiecham się do niego.
- Aiya meldomelin! (Witaj drogi przyjacielu!) - witam się z nim i wskazuję mu krzesło po swojej lewej stronie. - Manenna? (Jak się czujesz?)
- Dobrze, dziękuję. - odpowiada, kiedy służący nalewa mu soku z czarnego bzu do puchara. - A jak wasze samopoczucie? - podnosi kielich i upija z niego łyk napoju.
Cieszę się na ten widok, bo zajęło mi bardzo dużo czasu, żeby nauczyć Zarela swobodnie zachowywać się w mojej obecności. Jest moim doradcą, ale też przyjacielem.
- A więc my... - zaczynam. - My mamy się szczególnie dobrze. - mrugam do Tauriel.
Mina mojego przyjaciela jest w tym momencie bezcenna. Patrzy na nas z brakiem zrozumienia na twarzy, jakbyśmy właśnie uknuli jakiś spisek.
- Bo wiesz, Tauriel... - znów zaczynam mówić, ale moja żona za mnie kończy.
- Spodziewam się dziecka. - uśmiecha się.
- Suilanna! (Gratulacje!) - wykrzykuje Zarel i wstaje.
Ja też wstaję i po męsku ściskam przyjaciela.
Potem Zarel delikatnie ściska dłoń Tauriel i z powrotem siada. Widzę na jego twarzy wielką radość.
- Almién. (Na zdrowie.) - mówi wyraźnie podekscytowany i podnosi swój puchar do góry.
Wtóruję mu i unoszę pond stół mój kielich.
Zarel opróżniania puchar do dna.
- Dobrze, a teraz do rzeczy. Po co mnie zawołałeś, bo rozumiem, że masz dla mnie jakieś zadanie. - mówi.
- Dobrze mnie znasz. - zaczynam z radością, w sumie to cała rozmowa jest nią napełniona. Pochylam się nad stołem opierając o krawędź blatu dłonie. - Proszę cię, abyś powiadomił o tym naszych poddanych i rzecz jasna sąsiadów w okolicy. No i najważniejsze! - robię krótką pauze. - Poślij posłańca, albo nawet cały pluton, do Mrocznej Puszczy i zawiadom o tym ode mnie mojego ojca.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - Zarel wstaje i się kłania, szczerze mówiąc man ochotę zrobić to samo.
Mój przyjaciel kieruje się do wyjścia.
- Byłbym zapomniał. - mówię, na co ten odwraca się. - Proszę zawiadom Faramira, wraz z jego szanowną małżonką, że zamierzamy się zjawić u nich dziś na późny obiad.
Zarel tylko kiwa głową i odchodzi. Jestem mu za to wdzięczny, że ponownie się nie ukłonił.
~~~
Dzięki, że jesteś :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top