Rozdział 8
Widzieliście kiedyś zdezorientowaną i przestraszoną pustą milionerkę? Ja też nie. To znaczy do dzisiaj. Bo właśnie mam okazję taką widzieć. I mam całkiem niezły ubaw.
- Co się dzieję? Czemu się zatrzymaliśmy? - Patrzy na nas znad najnowszego modelu Iphone'a.
- To Twoja ostatnia podróż, Devine. Jakieś ostatnie słowo? - Sakura mówi zimno i bez ogródek .
Oczy żony Devine'a robią się okrągłe jak spodki i mam wrażenie, że zaraz wyjdą jej z orbit. Po chwili wybucha. A botoks , która ma w twarzy razem z nią.
- Że słucham?! Zawieźcie mnie na lotnisko! Natychmiast!
Moja towarzyszka prycha, po czym spogląda na mnie. W jej oczach czai się złość, ale i rozbawienie. Bawi ją ta sytuacja? Chyba tak i ... jest to trochę przerażające. Bo w sumie zabijanie nie powinno bawić. To tylko kasa. Za takie zlecenia można się dobrze obłowić.
Odwraca się po chwili z powrotem do ofiary i mówi:
- Niedoczekanie. Chyba jasno się wyraziłam.
- To są jakieś kpiny!
Kpiny to jej morda. Ona na serio jest modelką? Podłóg Sakury to jakiś podrzędny przychlast. Jest obrzydliwa.
- Jak ja uwielbiam ten strach w Waszych oczach - mówi Sakura. - Wszyscy jesteście żałośni.
- Co?! Odwieźcie mnie z powrotem! - krzyczy Loreine. Niestety na marne.
- Dość już tego - syczy Sakura. Oho nie jest dobrze. Traci cierpliwość. - Ostatnie słowa?
- Wypuśćcie mnie!
- Zawsze to samo - Pinki przewraca oczami. - Gangster dziam dziam.
Marszczę brwi, nie rozumiejąc o co jej chodzi. Dziam dziam? I dopiero gdy Doberman zatapia swoje kły w szyi Loreine dociera do mnie waga tych słów. To jest komenda... Po, której usłyszeniu najlepiej spierdalać.
Loreine łapie psa za pysk i próbuje się szamotać, ale co jej to da? Została ugryziona w szyję przez to bydle. Nawet mogę się założyć, że Gangster jest tak wyszkolony, żeby trafiać od razu w tętnicę.
Gdy widzę ją umierającą w ten sposób przypomina mi się kawałek utworu Słonia - Ania ''Odpuścił sobie walkę kiedy otworzyła paszczę i posapując zatopiła zęby w jego czaszce. Nieznacznie jęknął, szczęka mu opadła. Miał wzrok jak krowa próbująca wyjść z bagna''. Tylko nie uznajcie mnie za psychola. Demonologia jest nawet spoko. A według mnie ten fragment w pewien sposób przypomina to zabójstwo.
Odwracam się do Sakury. Siedzi przodem i patrzy przed siebie. Wzrok ma pusty. I mógłbym przysiąc, że ona... jest smutna. Może mam omamy przez to życie w celibacie od wstąpienia do Zabimaru albo po prostu to sobie ubzdurałem. Nie wiem. Ale.. dotychczas mogłem zobaczyć u niej tylko wkurwienie i irytację. Więc to co teraz widzę to zupełna nowość...
Dziwnie się czuje. Z tyłu umiera sobie żona sławnego muzyka, a Sakura jest praktycznie nieobecna. Jakby wszystko miała gdzieś. Czym to jest spowodowane?
Zauważam, że przenosi wzrok na lusterko i patrzy na to co się dzieje na tylnym siedzeniu.
- Szybko poszło. Dobry pies - odwraca się i głaszcze Gangstera.
Wnioskuję, że Loreine umarła.
- Co teraz? - Pytam.
- Musimy pozbyć się zwłok.
- Spalmy je - wzruszam ramionami.
Na te słowa Sakura gwałtownie wzdryga się i choć nie patrzy na mnie, to wiem, że rozszerzyła oczy.
- Coś nie tak?
- Nie spalimy jej.
- Dlaczego? Wtedy ...
- Nie i koniec. Żadnego ognia! - Krzyczy.
Co ją ugryzło? I dlaczego tego nie chce? Przecież to najlepszy sposób na zatuszowanie dowodów! Czyżby ona..
- Boisz się ognia? - Pytam.
- Nie interesuj się.
- Przecież... Możesz mi powiedzieć.
- Nie będę Ci się spowiadać, jasne?!
- Nie krzycz na mnie!
- To mnie nie denerwuj!
- Nie chcę Cię denerwować, tylko się czegoś o Tobie dowiedzieć - mówię już spokojniej.
- Nie jestem ciekawą osobą. Nie mam nic do powiedzenia.
- Dobra poddaję się... To jak się jej pozbędziemy?
- Zanurzy się ją w kwasie i po sprawie.
- Jak chcesz...
Nie odpowiada już. Jedziemy w ciszy, której ja tak cholernie nienawidzę. Ale tym razem ona mi nie przeszkadza. Mam czas do przemyśleń. A myślę o niej. Jest taka tajemnicza. Dlaczego? Dlaczego nie chce uchylić choć rąbka tajemnicy o swoim życiu? Co jej szkodzi? Jestem tak cholernie ciekawy. Chciałbym żeby mi wszystko o sobie opowiedziała. Jest taką fascynującą osobą...
Jak na razie wiem tylko, że ma na imię Sakura, jest cholernie pociągająca i boi się ognia. Mało ale zawsze coś. To dopiero początek. Wyciągnę z niej wszystko...
Moje przemyślenia przerywa pojawienie się wielkiego tyłka tuż przed moim nosem. To Gangster wbił mi się na kolana. Pewnie też nie mógł już patrzeć na tą twarz Loreine. Dalej zastanawia mnie jak ona mogła być modelką? No cóż. Świat jest dziwny.
Po jakiś dwudziestu minutach dojeżdżamy do organizacji. Dwóch mięśniaków zabiera zwłoki do laboratorium, a my kierujemy się w stronę pokoi. Patrzę przed siebie. Na przeciwko widzę tak dobrze mi znaną ruda czuprynę. To Ichigo wraz z Rukią. Chyba też skądś wracają. Doganiamy ich. Okazuje się, że nie byli na żadnej misji tylko zakupach. Fajnie. Czy tylko Sakura dostaje tu brudną robotę?
Gdy dochodzimy do pokoi, zatrzymuję na chwilę Rukię.
- Kawałek dalej jest coś w stylu poczekalni. Możemy się się tam spotkać za pięć minut? Muszę Cię o coś spytać - mówię.
- Nie ma problemu - uśmiecha się.
Kiwam głową i rozchodzimy się. Przebieram się szybko i wykorzystując chwilę, kiedy Sakura bierze prysznic wychodzę do umówionego miejsca. Rukia już czeka.
- O co chciałeś zapytać?
- Mam dość tych niewiadomych. Sakura nic nie chcę mi o sobie opowiedzieć. To strasznie ciężkie. Mieszkamy w jednym pokoju.
- A co ja mam z tym wspólnego?
- Myślałem, że chociaż Ty mi coś powiesz...
- Wybacz, ale to nie uczciwe. Jeśli będzie chciała to sama Ci powie - kładzie mi rękę na ramieniu.
Wzdycham, ale doskonale ją rozumiem. Ja też nie powiedziałbym nic o Ichigo bez jego zgody. To trudne, ale tak chyba musi być..
- A powiesz chociaż czemu boi się ognia?
Wzdryga się. Tak samo jak Sakura w samochodzie. O co tu do cholery chodzi?
- Trauma. To Ci powinno wystarczyć. A teraz wybacz. Ichigo robi mi tort czekoladowy.
Uśmiecha się ciepło po czym odchodzi. Trauma. TRAUMA. To słowo odbija się w mojej głowie niczym stado wściekłych szerszeni. Boże.. Co ta biedna Sakura musiała przejść, że teraz jest taka jaka jest? Jakie ona musiała mieć cholernie trudne życie... A ja.. Muszę się za wszelką cenę dowiedzieć co się wydarzyło...
Podnoszę tyłek z fotela i wracam do pokoju. Na szczęście Sakura jeszcze nie wyszła z łazienki, więc nie będę zasypany masą pytań i podejrzeń.
Chodzę w kółko nie mając co ze sobą zrobić. W końcu postanawiam przyrządzić sobie jedzenie. Może makaron z sosem serowym? Tak. Dobry pomysł.
W międzyczasie Sakura w końcu opuszcza łazienkę i o dziwo... nie wychodzi z domu, tylko siada na kanapie i zaczyna czytać książkę! Tak dobrze słyszycie. Ona czyta książkę! I nie wyszła! Widzicie ten zaciesz na mojej mordzie?
- Robię makaron, zrobić też dla Ciebie? - Uśmiecham się.
- Tak - wlepia we mnie te piękne oczy.
Jej twarz tym razem nie wyraża irytacji ani chłodu. Wygląda jak zwykła dziewczyna. Żadna zabójczyni. Chciałbym żeby była taka częściej. I chociaż raz się tak ładnie uśmiechnęła. Ostatnio często łapię się na tym, że zamiast planować kolejny podryw, wolę siedzieć w pokoju i na nią patrzeć. Nie wiem czemu tak jest. Ale nie czuje się z tym źle...
Gdy nakładam kolacje, rozlega się pukanie do drzwi. Sakura wstaje i otwiera. To kurier. Przyniósł... kwiatki?
- Dzięki Larry - mówi i odbiera bukiet.
- Nie ma za co Pinki. Do następnego - uchyla się za nim ta zdąża mu przyłożyć. Chyba ją zna. I lubi wkurzać. A ona... W pewnym sensie jest dla niego miła...
Aua. Łapię się za klatkę piersiową. Ostatnio często mnie kłuje serce. Muszę się chyba z tym udać do lekarza...
Drzwi się zamykają i Sakura wkłada bukiet do wazonu.
- Od kogo? - Pytam.
- Od nikogo. Sama je zamówiłam - mówi cicho.
- Rozumiem.
Stawiam jedzenie na stole i siadamy razem. Tak razem. Ona je ze mną. Znowu mam zaciesz na ryju. Widzicie go?
*
Aktualnie leżę na kanapie i patrzę w sufit. Po posiłku oboje rozeszliśmy się do swoich łóżek. Trochę z nią porozmawiałem. O dziwo odpowiadała, ale pewnie dlatego, że pytałem tylko o organizację. Wiedzieliście, że po ciszy nie można wychodzić na zewnątrz? Co za chujowa zasada. Nie jesteśmy w jakimś obozie...
Oczy mi się już zamykają, prawie zasypiam , ale... Jednak nie. Cuci mnie szelest. To Sakura. Ona.. Ubiera się? Robi to po cichu. Myśli chyba, że śpię. A ponoć nie można wychodzić po ciszy...
Bierze kwiaty i wychodzi. Po co jej one? Gdzie idzie? Wstaję na równe nogi i ubieram się. Chyba nie myśleliście, że tu zostanę? Takiej okazji nie można zmarnować.
Wysuwam się po cichutku z pokoju. Sakura jest jakieś pięć metrów przede mną. Opuszczamy organizację. Nie bierze samochodu, ani żadnego pojazdu. Wychodzi na ulicę i kieruje się w prawo. Spoglądam na zegarek. Co ona może chcieć zrobić po drugiej w nocy w mieście z kwiatami w ręku? Zaraz się chyba przekonamy...
Po jakiś dziesięciu minutach marszu i dwóch przeżytych zawałach, gubię ją z oczu. Pytacie o zawały? Była tak blisko odkrycia, że ją śledzę, że prawie zszedłem tam z emocji.
Znikła mi gdzieś w dzielnicy, w której aktualnie jestem. Idę, więc wzdłuż domów z nadzieją, iż ją znajdę. I znajduję... Siedzi przed spalonym doszczętnie domem i obejmuje kolana. Lilie leżą na zgliszczach.
Moje serce prawie pęka, gdy słyszę ciche pociąganie nosem.
-------------------------------------
Bardzo przepraszam za taką długą nieobecność :) Następny rozdział postaram się napisać szybciej :) Wesołego jajka! :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top