Rozdział 24

Bo łzy to nie słabość... Patrząc na to wszystko z boku, randomowa osoba mogłaby się zaśmiać i powiedzieć ''Jeju nie żegnacie się na zawsze, nie becz". Zapewne ta osoba dostałaby wtedy ode mnie gonga na ryj. Ale wracając. Nie żegnamy się na zawsze, ale na długo i to jest bolesne. Wyobraźcie sobie, że ktoś z kim spędziliście prawie każdy dzień z życia, z kim się wychowaliście "wyfruwa z gniazda" i już nie ma "Źle się czujesz? Za dziesięć minut będę z browarem". Nie powie tak już, bo jest na drugim końcu świata. Nie wiadomo co się z nim dzieje. Co u niego... Jesteśmy dokładnie jak Dominic Toretto i Bryan O'Conner z Szybcy i Wściekli.

Na szczęście teraz nie jestem sam. Ona jest przy mnie. Moje szczęście, które rozumie mnie jak nikt inny. Przeżywa to samo.

- Porobimy coś dzisiaj? - Pyta cicho.

- A co byś chciała? - Odpowiadam łagodnie.

Zamyka laptopa i nie pewnie podchodzi do mnie. Jest tak seksowna, choć sama o tym nie wie. Nieświadoma swojego piękna.

Siada obok mnie i rzuca smutne spojrzenie spod długich rzęs. Nie wiem o co jej chodzi. Zastanawiam się co ma zamiar zrobić. Nagle zaczyna się nienormalnie rumienić i jej twarz zamienia się w pomidora. Zaczynam się śmiać.

- Zaraz Ci przywalę - marszczy brwi.

- Przepraszam, ale wyglądasz zabawnie - przybliżam się. - Tooo czemu się tak rumienisz?

- Bo to głupie.

- Ale co?

- To o co chciałam zapytać - odwraca głowę.

- Nie wstydź się - posyłam jej uśmiech pełen otuchy.

- Nooo.... Czy nie moglibyśmy po prostu... po prostu się poprzytulać - rumieni się jeszcze bardziej. - Lubię gdy mnie przytulasz.

Zaczynam uśmiechać się chyba najszerzej jak mogę. Boże jak jej nieśmiały uśmiech i ta cała nieśmiałość mnie pociąga. Jest ona taka naturalna i prawdziwa. Nikogo nie udaje.

- Chodź do mnie kochanie - rozkładam ręce.

Bez zastanowienia i z prędkością światła wpada w moje ramiona i wtula głowę w zagłębienie na mojej szyi. Pachnie wiśnią i lawendą. Niewinnością i uzależnieniem. Zaciągam się jej zapachem i tulę mocno. I wtedy zdaję sobie sprawę, że to, że jej bliskość jest wszystkim czego mi trzeba. W końcu... Kocham ją.

Sakura oddycha spokojnie, jakby usnęła. Leżymy w ciszy co pozwala przeanalizować mi trochę rzeczy. I niestety dochodzę do przykrego wniosku. To trwa zdecydowanie za długo. Muszę... W końcu muszę zakończyć misję i zniszczyć tą organizację. Tylko co z Sakurą? Chciałbym żeby już na zawsze została przy mnie, nie chcę jej stracić. Ale co będzie gdy przyjdzie co do czego? Znienawidzi mnie za to, że ją okłamywałem. Za to, że udawałem kogoś innego. Wszystko co do tej pory udało mi się zbudować, legnie w gruzach. Nie chcę tego. Na samą myśl, że to mogą być ostatnie chwilę z nią, dostaję mdłości. Co mam zrobić? Pomóżcie mi.

Nagle ciszę przecina pukanie do drzwi. Sakura unosi leniwie głowę i mówi ciche "Proszę''. Do pokoju wsuwa sie znajoma pryszczata twarz. Tak zgadliście. To nie kto inny jak Luke.

- Hejka naklejka. Pinki mam do Ciebie dwie sprawy - unosi dwa palce.

- Co jest?

Kulturalnie - mam nadzieję, że wyczuliście sarkazm - rozwala się na fotelu i wzdycha ciężko.

- Kojarzysz Carinę z laboratorium?

- Tak. Byłam z nią raz misji a co?

- Myślisz, że by sie ze mną umówiła? - Spuszcza nieśmiało wzrok.

Sakura uśmiecha się konspiracyjnie i patrzy na niego z przymrużonymi oczami.

- Jest dziwna, więc pewnie tak.

Luke ożywia się i zaczyna cieszyć jak głupek. Czy mi sie zdaję, czy on nie zajarzył, że w tym co powiedziała jest ukryty podtekst mówiący, że jest z nim coś nie tak? No halo! Ta cała Carina jest dziwna więc się zgodzi. Czyli Luke też jest dziwny. Stary naucz się czytać między wierszami bo daleko nie zajdziesz.

- No, a ta druga sprawa?

- A no tak. Eizo Was wzywa.

- I nie przysłał Ao? - Sakura wybałusza oczy. - Jak nie on normalnie.

- To Ty nie wiesz?! Przecież nasz Ao się dziś żeni!

Sakura unosi pogardliwie brew.

- Współczuje tej kobiecie - komentuje stanowczo, po czym wstaje - No idziemy.

Podnosimy z Lukiem tyłki i ruszamy do wyjścia. On idzie w stronę laboratorium a my do "sali tronowej" Eizo. Trzymamy się za ręce. Ciekawe o co mu chodzi? Może jakaś nowa misja. Swoją drogą, on nie był ostatnio na wakacjach? Już się gubię w tym co się dzieje w tej porypanej organizacji.

Po pięciu minutach docieramy na miejsce. Eizo jest wkurzony. I to bardzo. Sakura ze stoickim spokojem pyta go po co nas wezwał.

- Może Wy mi powiecie?! - Wrzeszczy.

- Możesz przejść do rzeczy? Mam dziś jeszcze robotę.

On zdaje się nie reagować na jej pogardę skierowanę w jego stronę oraz na to jak się do niego zwraca. Bo mimo wszystko to on jest jej szefem. Ale tu większość rzeczy jest dziwna, więc się nie czepiam.

- Gdzie jest Rukia i Rudzielec?!

Przechodzi mnie dreszcz przerażenia. Sakura się wzdryga. Tylko nie to...

- Na misji, aż tak Ci szwankuje pamięć, że nie wiesz gdzie ludzi wysyłasz? Sama brałam od Ciebie tą misję.

- Pamiętam - syczy. - Tyle, że ta misja zajmuje nawet mniej niz godzinę, a właśnie doszły mnie informacje, że nie wrócili od trzech godzin a misja nie została wypełniona. Więc się pytam gdzie oni do cholery są?!

- Wyglądam jakbym wiedziała?

Pełen furii wstaje z tronu i podchodzi do niej.

- Może to Ci odświeży pamięć!

I dosłownie w ułamku sekundy jego zaciśnięta pięść ląduje na jej nieczemu winnym policzku. Upada.

Moje oczy zachodzą mgłą. Jedyne czego teraz chcę to jego powolnej i bolesnej śmierci. Zaciskam zęby i ruszam w jego stronę z zamiarem zakończenia jego nędznego żywota, jednak... Jednak nie dane jest mi się do niego zbliżyć, gdyż zostaję obezwładniony przez dwóch strażników. Miotam się jak mogę, ale nie jestem w stanie im uciec. Przecież obiecałem, że nie dam jej skrzywdzić!

- Zamknijcie go w celi.

- Jesli coś mu zrobicie to Was pozabijam! - Moja ukochana krzyczy przez łzy.

Kiedy ciągną mnie do wyjścia, z całych się próbuję się wyrwać. Jednak na nic to. Jestem bezsilny. Przepraszam kochanie...

Na dodatek w pewnym momencie obrywam w głowę i obraz zaczyna się rozmazywać.

- Sakura... - To ostatnie co jestem w stanie wykrztusić.

*

Budzi mnie przyjemne smyranie po włosach. Mija jednak chwila gdy całkowicie odzyskuje świadomość. Moja obolała głowa spoczywa na czyiś kolanach a czyjaś ręka przeczesuje mi włosy. Podnoszę się powoli, gdyż pulsujący ból w czaszce uniemożliwia mi normalne ruchy. Siadam po turecku przed nikim innym jak moją Sakurą. Serce mi pęka gdy widzę w jakim ona jest stanie. Lewe oko ma podbite, na prawym policzku znajduje się gigantyczny siniak a dolną wargę ma rozciętą. Wszystkie tamy puszczają. Upadam przed nią i tulę się do jej brzucha.

- Tak bardzo Cię przepraszam. Nie mogłem nic zrobić. Nie wybaczę sobie tego do końca życia - zawodzę.

Kładzie dłonie na mojej głowie a po chwili czuję coś mokrego na włosach. Ona... zaczyna płakać.

- To nie Twoja wina - łka. - Spójrz na mnie.

Gdy unoszę głowę, ona łapię moja twarz w dłonie i składa pocałunek na czole.

- Sasuke... Musisz odejść - zamyka oczy a ja swoje wytrzeszczam.

- Słucham...?

- Inaczej on zrobi to samo Tobie... Nie chcę żeby Ci się coś stało.

- Żartujesz sobie? Nigdzie się nie wybieram. Moje miejsce jest przy Tobie - mówię stanowczo.

- Beze mnie będzie Ci lepiej - szlocha. - Proszę, będziesz bezpieczniejszy.

- Sakura - podnoszę się gwałtownie i łapię jej twarz w dłonie. - Nigdzie nie będzie mi tak dobrze jak z Tobą bo Ty jesteś sensem mojego życia. Rozumiesz?

Całuję ją delikatnie, z pasją. Przelewam w ten pocałunek całą swoją miłość.

- Kocham Cię, Pinki - szepczę. Ona zastyga nagle i patrzy na mnie z rozdziawionymi ustami. Uśmiecham się. - Dobrze słyszysz. Kocham Cię maleńka i nigdzie się nie wybieram.

W jej oczach pojawiają się nowe łzy. Zakrywa ręką usta i zaczyna szlochać. A ja tracę głowę. Zrobiłem coś nie tak?

- Czemu płaczesz?

Pada mi w ramiona i przytula się do mojego szaleńczo bijącego serca.

- Ze szczęścia... - Chlipie. - Bałam się, że do końca życia będę musiała zmagać się z nieodwzajemnioną miłością...

Nieodwzajemnioną... Chwila, to znaczy...

- Czyli, że Ty...?

Kiwa głową na tak a mnie zalewa fala nieopisanego szczęścia. Podnoszę ją i całując czule, obkręcam nas dookoła.

Proszę...

Niech ta chwila trwa wiecznie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top