Rozdział 22
Nigdy nie wierzyłem w marzenia. Ale one rzeczywiście się spełniają - trzeba im tylko trochę pomóc. Tego zdania jestem od wczoraj. Teraz gdy siedzę na kanapie w luźnych ciuchach z Gangsterem na kolanach i patrzę na rozpromienioną Sakurę, krzątającą się po kuchni, wierzę w marzenia. Moje się już spełniło. Wasze na pewno też się spełnią. Zapewniam.
Szczęścia i dumy jakie mnie teraz rozpierają nie da się opisać. To tak jakby... Jakby do directionerki podeszli członkowie zespołu i oświadczyliby się jej w tej samej chwili. Czuję się świetnie. Jak nowonarodzony. Teraz wszystko co mnie otacza jest bardziej barwne, wyraźne. Zapach jest intensywniejszy. Wszystko jest lepsze. Jakby za dotknięciem czarodzierskiej różdżki znikły wszystkie troski. Jest idealnie... Zbyt idealnie. Panie Boże nie odbieraj mi tego.
Sakura nakłada na talerz jedzenie, które przez ten czas przygotowywała i ze szczerym uśmiechem przychodzi do mnie. Bez mordu, bez chamsta. Nowa Sakura. Moja nowa Sakura. Siada obok mnie i podaje mi talerz. Daniem okazuje się być zapiekanka ziemniaczana. Uwielbiam.
- Dziękuję - całuję ją w policzek. - Smacznego.
Uśmiecha się, po czym zaczyna jeść. Konsumujemy w ciszy. Bez zbędnych słów, ale po cichu ciesząc się swoją bliskością. Jednak to by było chyba nienormalne, gdybyśmy dokończyli w spokoju jedzenie, co nie? Oczywiście. Bo dosłownie po kilku kęsach, do pokoju wpada Rukia.
- Pinki! Już trzynasta!
- No i? - Unosi brew.
- Znowu zapomniałaś?! Przeciez powtarzam Ci to od poniedziałku! Miałyśmy jechać po sukienki! Jutro ślub!
- A no tak - wzrusza ramionami i je dalej.
- Tylko tyle masz do powiedzenia?! Wkładaj laczki i lecimy! Jeśli nie będzie Cię na dole za dziesięć minut to jedziemy Multiplą! - Trzaska drzwiami.
Sakura podnosi się jak oparzona i zaczyna biegać po mieszkaniu jak kurczak bez głowy. Przygotowanie zajmuje jej dokładnie sześć minut z zegarkiem w ręku. Tak. Liczyłem.
- Co ty tak...
- Nie pokaże się nigdzie w Multipli. Prędzej umrę - przerywa mi.
Zaczynam się śmiać. Jest niemożliwa. I chyba to mnie w niej pociąga.
Łapie szybko za torebkę i podchodzi do mnie.
- Nienawidzę zakupów, więc trzymaj za mnie kciuki - całuje mnie i znika za drzwiami.
A ja znów zostaję sam ze sporym problemem w spodniach...
***
- Myślę, że ten pasuje najbardziej!
Nie wiem co mnie podkusiło żeby dzownić do tej kobiety i prosić ją o pomoc. Chyba nuda.
Gdy Sakura wyszła, nudziłem się jak cholera, więc postanowiłem, że też pojadę po garnitur bo nie mam takiego swojego. A, że jestem beznadziejny w dobieraniu rzeczy, podrzebna była mi pomoc. Padło na moją matulę. Ale teraz żałuje. Mikoto Uchiha to demon w ludzkiej skórze. Przypomnijcie mi kiedyś, jakbym chciał ją prosić o coś, żebym przemyślał dwa razy.
- Przymierz ten!
- Mamo, jest ideantyczny jak poprzedni...
- Nie. Ten ma inny kolor guzików!
- No Ty chyba żartujesz! Kupmy jakiś szybko i chodźmy stąd.
- Nie. Sprzeciwiaj. Się. Mamusi - posyła mi demoniczne spojrzenie, akcentując każde słowo.
Przechodzą mnie ciarki. Nigdy nie widziałem jej takiej przerażającej.
- D d dobrze - przełykam ślinę.
- Grzeczny chłopiec - uśmiecha się promiennie i rusza w głąb sklepu. Powie mi ktoś co tu się właśnie stało?
Potrząsam głową i ruszam za nią. Po chwili jestem już w przymierzalni, zakładając chyba pięćdziesiąty garnitur dzisiaj. Składa się on z białej marynarki z czarnymi klapami, białej koszuli oraz czarnych spodni. Całość uwieńcza czarna muszka.
Gdy wychodzę, moja mama ma w oczach łzy.
- Boże wyglądasz idealnie! Lepiej trafić nie mogłam!
Przekręcam zażenowany oczami, ale uśmiecham się. Jeśli jej się podoba to mi też.
Garnitur funduje mi mama, czego w sumie mogłem sie spodziewać, bo jestem z nią na takich zakupach pierwszy (i ostatni) raz. Po wyjściu ze sklepu lądujemy w kawiarni. Zamawiam gorącą czekoladę, a mama jakies late i ciastko.
- Co tam u Ciebie w ogóle synku?
- Po staremu w sumie.
- A co u Sakury? Układa Wam się?
- Mamo my nie... - A zresztą co mi tam. - Jest dobrze. Nawet bardzo - uśmiecham się.
- To świetnie - klaszcze w dłonie. - Kiedy nas odwiedzicie?
- Jak będzie czas... Na razie jesteśmy trochę zajęci.
- Zajęci powiadasz... - Uśmiecha się tajemniczo. - No nic. Mam nadzieję, że nastepny garnitur będziemy kupować na Wasz ślub.
Kręcę zrezygnowany głową. Moja mama jest niemożliwa. Czemu nie pojechałeś z nami tato? Miałbym kogoś po swojej stronie.
***
Następnego dnia Rukia zabiera Sakurę dosłownie w tym samym czasie co poprzedniego dnia, tylko tym razem do fryzjera i kosmetyczki. Ja przez ten czas układam z Ichigo puzzle ze zdjęciem z jakiegoś pornola, które zakupił na jakimś bazarze. Kreatywnie.
- Udawaj dziś chociaż, że się dobrze bawisz - mówi.
- O co Ci chodzi?
- Wiem, że nie lubisz tego rodzaju imprez.
- O to się nie martw. Mam wyśmienity humor i będę się genialnie bawić.
- Od czego? Czyżbyście...
Kiwam głową z uśmiechem.
- Gratulacje stary! - Klepie mnie po plecach. - Od początku w Ciebie wierzyłem.
Śmiejemy się, po czym wracamy do puzzli. I tak mijają nam kolejne dwie godziny.
Dziewczyny wracają koło szesnastej. Rukia ma wyprostowane włosy i delikatny makijaż, podkreślający jej duże oczy. Sakura zaś, część włosów na czubku ma podtapirowanych i spiętych z tyłu. Spod tapiru na plecy wylewają się długie loki, a z przodu ma zostanione dwa kosmyki oddzielone przedziałkiem. Oczy podkresliła techniką smoky eyes.
Kiedy do fryzury i makijażu dochodzi czarna sukienka, skłądająca się z koronkowej góry z krótkim rękawem i spódnicy do ziemi, miekną mi kolana. Wygląda obłędnie. I jeszcze do tego ma odkryty brzuch bo góra kończy się pod piersiami. Umieram.
Do kościoła zawozi nas Luke. Pamiętacie? Ten z ksywką Świnia. Równy koleś.
Wchodzimy do środka w ostaniej chwili przed młodymi. Pani młoda na sobie ma obisłą sukienkę w typie syreny, a Młody klasyczny czarny garnitur. Pasują do siebie. Tak jakby... Dopełniają się. Ona ruda widać, ze wygadana a on wysoki, czarnowłosy, małomówny. Wystarczy na nich spojrzeć.
Siadamy i rozpoczyna się ceremonia. Ksiądz z uśmiechem wchodzi na ambonę i zaczyna:
- Jesteście tutaj moi drodzy, ponieważ połączyła Was miłość. Piękne i nierozerwalne uczucie. Ale czy ktoś dokładnie wie, co to jest miłość? Jak można ją zdefiniować? - Przerywa na chwilę, żeby posłać ciepły uśmiech zgrowadzonym. - Otóż to wszystko co daje Ci tak pożądane poczucie szczęścia i spełnienia, to każdy mały gest...
Patrzę na Sakurę i przypomina jak pozwoliła mi ze sobą zjeść, gdy pierwszy raz zrobiłem jej śniadanie. Niby to coś małego, ale dla mnie znaczyło najwięcej.
- Każdy niewinny uśmiech...
Przypomina mi się jak pierwszy raz się do mnie uśmiechnęła.
- Kolejne nieśmiało ukradzione spojrzenie...
Jak zrobiła się cała czerwona, gdy ostatnio przyłapałem ją na patrzeniu na mnie.
- Cichy szept...
Jak pierwszy raz wyszeptała mi podziękowanie.
- Czy przypadkowy dotyk...
Jak wczoraj sięgnęliśmy po pilota w tym samym czasie, co spotęgowało krótką kłótnie, kończącą się seksem.
- To czasem jedno ciepłe słowo, które nagle w nieopisany sposób ożywia Twoje serce...
Jak mówi do mnie ''Dziękuję, Sasuke'', za każdym razem mięknie mi serce.
- Tak to jest, że każda drobna rzecz, której byś w życiu o to nie posądzał, składa się w całość, składa się w... Miłość
- Miłość... - szepczę w tym samym czasie co ksiądz.
- A gdy tego nie ma, tak nie wiele pozostaje...
Dopadło mnie. Dopadło mnie to od czego próbowałem uciec. Zakochałem się. Zakochałem się w Sakurze. A najgorsze jest to, że nie uświadomiłbym sobie tego, gdyby jakiś klecha nie wyrecytowałby ''definicji'' miłości. A gdy tego nie ma, tak nie wiele pozostaje. Jest w tym tyle racji. Gdyby jej nie było. Moje życie stałoby się szare, wypłowiałe. Zapomniałbym co to uśmiech. Ona tyle mi dała. I pomyśleć, że to ja planowałem ją w sobie rozkochać, żeby poszła ze mną do łóżka, a wyszło zupełnie na odwrót. To ja się w niej zakochałem. Ona... Jest dla mnie wszystkim. Muszę... Muszę jej to powiedzieć.
Łapię ją za rękę i tak mija ceremonia.
***
- Gdzie one są? - Mówi Ichigo.
Też się nad tym zastanawiam. Jest środek wesela, a one jakieś pół godziny temu zniknęły w toalecie i po nich ani widu ani słychu.
- Może sprawdźmy to?
- Panowie - odzywa się głos zza naszych pleców. To Orihime. Panna młoda.
- Tak?
- Chodźcie na dwór. Dziewczyny Was potrzebują.
Wstajemy jak poparzeni i ruszamy na dwór szybciej niż światło. Sakura obejmuje Rukię. Obie siedzą na bujanej ławce. Co się dzieje? Podchodzimy do nich. Ichigo klęka obok przygnębionej ukochanej.
- Co się stało, kochanie?
- Ja... - Spogląda niepewnie na Sakurę, a ta kiwa jej głową.
- Ichigo, jestem w ciąży.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top