Rozdział 15

- Nie mamo! Już nie trzeba! - Jęczę.

Widzice tego gościa obładowanego słoikami? Tak to ja. A to jest zapas jedzenia na najbliższy rok. Moja mama zawsze, kiedy tylko przyjeżdzam do nich w odwiedziny daje mi nowe dostawy domowych potraw. Teraz nie jest inaczej. Grill dobiegł końca i zostaliśmy tylko ja z Sakurą. Aktualnie wychodzimy i mi przypadło tachanie tego całego żarcia. W tym czasie Sakura jest gorąco ściskana i całowana przez moją rodzicielkę.

Mikoto Uchiha to najmilsza, ale zarazem najtwardsza i najbardziej zaborcza i uparta kobieta jaką znam. Teraz za ofiarę upatrzyła sobie Sakurę. Dziewczyna przypadła jej do gustu. Zdążyła już nawet wyżebrać od niej numer telefonu. Trochę się boje do czego jest jej potrzebny. Moja mama czasami mnie przeraża.

- Pamiętaj kochanie, możesz przyjeżdżać kiedy chcesz.

- Wiem mamo.

- Nie mówiłam do Ciebie synku, ale ty też możesz - macha ręką.

Właśnie dostałem kosza od własnej matki. Czemu to zawsze dziewczynom poświęca się więcej uwagi? Bo co? Bo mają cycki? To nie fair. Rozumiem, że cycki są fajne, no ale to żywna dyskryminacja!

Wzdycham bezradnie i ratuję Sakurę ze szpon mojej matki.

- Chodźmy. Już późno - mówię do niej.

- Racja. Za długo Was trzymam. Szcześliwej drogi i nie tylko drogi - puszcza mi oczko.

Przekręcam oczami. Poważnie, mamo?

Mikoto ostatni raz ściska Sakurę i w końcu wypuszczam z ulgą powietrze. Kierujemy swe kroki do samochodu, ale za nim zdążam przekroczyć furtkę, słyszę głos mojego ojca.

- Sasuke!

Zachowuję spokój, choć irytacja zżera mnie od środka. Czy Wasi rodzice też potrafią być tak irytujący? Cofam się do niego. Mama na szczęście zniknęła już w domu.

- Tak tato?

- Dawno nie rozmawialiśmy. Nawet dzisiaj podczas spotkania rodzinnego. Chciałem tylko zapytać, jak Ci idzie? Niczego Ci nie brakuje? Jesteś szczęśliwy?

Może i jestem dorosły, ale rozczula mnie to co mówi. Podczas gdy matka mnie ignorowała, on przyszedł i zapytał o tak banalną rzecz. Ale mimo to, gdy jest już się odpowidzialnym za siebie, takie słowa od rodzica sprawiają dużą przyjemność.

Uśmiecham się i nie wiem dlaczego, ale za nim odpowiadam, patrzę na Sakurę, która siedzi w aucie. Po chwili odwracam się do niego i mówię.

- Tak. Mam wszystko. Jestem cholernie szczęśliwy.

Mówięc to patrzę na czubki swoich butów, a gdy podnoszę wzrok mój tata uśmiecha się tajemniczo. O co mu chodzi?

- Co jest?

- Nic synu. Jestem z Ciebie dumny.

Marszczę brwi w geście niewiedzy. Tata tylko puszcza mi oko, macha do Sakury i odchodzi.

Czy to ja jestem jakiś mało inteligentny, czy moja rodzina mówi enigmą? I jeszcze słowa mojego taty... Fugaku Uchiha to bardzo poważny człowiek, z cierpliwością dorównującą Jugo. I nigdy, przenigdy nie powiedział, że jest ze mnie dumny. Aż do teraz. I co to spowodowało? Przecież nie zrobiłem nic godnego pochwały.

Z takimi myślami wsiadam za kierownicę. Jedziemy samochodem, którym przjechały dziewczyny, a Ichigo i Rukia - jakąś godzinę temu - zabrali ten, którym my przyjechaliśmy.

- Przepraszam za moją mamę.

- Nie trzeba... Masz coś po niej. Jesteś tak samo upierdliwy i ciekawski.

- Ej wcale nie.

- A nie. Ty jesteś gorszy.

- Wypraszam to sobie - uśmiecham się.

- Mhm...

Marszczę brwi. Coś się stało?

- Jesteś jakaś nie w sosie.

- Odwal się, Nigger.

- Będę Cię męczył póki mi nie powiesz, Pinki - kładę nacisk na jej przezwisko.

- Zaraz Cię zabiję, a potem wyślę Twoje rozczłonkowane ciało do czarnuchów, żeby nie musieli polować na kapibary - jej spojrzenie ciska pioruny.

- Przecież ja jestem czarnuchem. Swój swojego nie tknie.

Prycha. Zgasiłem ją tym.

Przez jakieś pięć minut panuje cisza, aż w końcu nie wytrzymuje i przerywam ją. Sakura miała rację... Jestem ciekawski i upierdliwy.

- To powiesz mi ?

- Nie.

- No powiedz.

- Spierdalaj.

- Powiedz. Powiedz. Powiedz. Poooowiedz -

- Dobra już, tylko się zamknij! - Wybucha. Hah. To zawsze działa.

- Więc?

Wzdycha i mam wrażenie, że liczy do dziesięciu. Też tak czasami robię. Szczególnie, gdy jestem wkurwiony wtedy, gdy nie trzeba.

Odwraca do mnie wzrok i patrzy przez chwilę tymi zielonymi i w tym momencie, smutnymi oczami. Ściska mi się serce. Takiej przygnębionej nie widziałem jej już dawno. Staję na poboczu i łapię jej dłoń.

- To było takie nagle. To się dzieje za szybko. To dla mnie za szybko - spuszcza wzrok.

- Co masz na myśli?

- Przez dziesięć lat byłam sama, a tu nagle pojawiasz się ty, robisz bałagan w moim okropnym życiu. Zaciągasz mnie do swojej rodziny. To jest dla mnie szok. Być tyle samą i tak nagle... - Wzdycha. - Poczułam przez chwilę, że znowu mam rodzinę. I to mnie gubi. Ja nie mogę tak się czuć. Rozumiesz?

To co mówi... Jest zaskakujące. Nie sądziłem, że wywieram na nią taki wpływ. Myślałem, że to tylko ja mam wszystko przez nią poprzewracane do góry nogami, a tu okazuje się, że ona też. Przez mnie.

A to, że poczuła ciepło rodzinne, ale nie chce go do siebie dopuścić w większym stopniu, cholernie mnie boli.

- Sakura... Każdy ma prawo do uczuć. Każdy na nie zasługuje. Ty też. Nie bój się. I dlaczego to Cię gubi? Bo co? Bo Eizo zrobił z Ciebie maszynę do zabijania? Nie przejmuj się nim. To Twoje życie i tylko Ty nim rządzisz.

- Ale... On mnie uratował...

- A Ty mu się odpłaciłaś dziesięcioletnią służbą i posłuszeństwem. Miej coś z życia. Zresztą - drapię się po głowie. - W sumie masz już rodzinę. Moja mama Ci nie odpuści tak szybko.

Na jej twarzy pojawia się cień smutnego uśmiechu.

- Masz... Chyba... Masz rację.

Patrzy mi w oczy i wyciąga rękę, która po chwili ląduję na moich włosach, mierzwiąc je.

- Dziękuję - mówi i odwraca się, a w szybie można dostrzec jej uśmiech.

*

W takich chwilach jak ta, żałuję, że nie potrafię zabijać wzrokiem. Właśnie wychodzimy z hangaru i jak zwykle Ci dwaj pseudo - ochroniarze rozbierają Sakurę wzrokiem. Nie wiem czemu tak reaguje, ale niemiłosiernie mnie to wkurwia. Mam ochotę im zajebać.

Kierujemy się do mieszkania. Jest około trzeciej nad ranem. Padam na twarz. Chciałbym się w końcu wyspać.

Kiedy dochodzimy na miejsce, Sakura od razu zajmuje łazienkę, ja za to kieruję się do barku, po coś na rozgrzanie. I wtedy przypadkowo - z ręką na sercu - przypadkowo trafiam na pewien wycinek z gazety.

Sprzed dziecięciu lat.

Jest tam zdjęcie spalonego domu Sakury i nagłówek ''Masakra przy ulicy I Hokage''. W ogóle nie dziwi mnie fakt, że w artykule nie ma nazwiska jej rodziny. Moją uwagę bardziej przyciąga data masakry. Dwudziesty ósmy marca, dwa tysiące szóstego roku. Sakura mówiła, że to Akatsuki wybiło jej rodzinę, ale przecież... Dokładnie w tym dniu Itachi, który od samego początku kieruje organizacją, wraz ze mną i całą naszą rodziną był w Miami. Przecież organizacja bez przywódcy nie mogła sobie od tak wymordować niczemu winną rodzinę, a on nie mógł nią kierować z tak daleka. W końcu to dwa końce świata. To nie ma żadnego sensu... Muszę się temu bliżej przyjrzeć. Nie mogę tak tego zostawić.

Gdy słyszę, że Sakura wychodzi, odkładam szybko świstek papieru i łapię za alkohol.

- Mi też nalej - mówi i znika w swoim pokoju.

Biorę dwie szklanki, nalewam Red Label i kieruję się do jej królestwa.

*

Mój problem to twardy sen. Najbardziej jest uciążliwy zwłaszcza przy Sakurze. Aktualnie suszę włosy i ciuchy, bo wylała na mnie miskę wody. Rzekomo nie mogła mnie dobudzić. Ehh.

Gdy już jestem suchy i ubrany wychodzę z łazienki. Sakura siedzi na kanapie i głaszcze Gangstera. Widząc mnie wstaje i mówi;

- Zbieraj się. Wychodzimy.

- Co będziemy robić?

- Nic ciężkiego. Będziemy z powrotem za jakieś czterdzieści minut.

- Mhm.

Po wyjściu z budynku, bierzemy z hangaru czarnego Range Rovera i jedziemy - z tego co wywnioskowałem - w biedniejsze części miasta. Po jakiś dziesięcu minutach stajemy w jakiejś opustoszałej uliczce. Sakura każe mi zostać w samochodzie, a sama wychodzi.

Rozgądam się. Jesteśmy w jakiś slumsach. Obskurne budynki, szczury, powywalane kosze na śmieci. Nie cierpię takich miejsc.

Nie mija chwila jak z cienia wychodzi jakiś koleś. Jest ubrany w stare wytarte dresy i dziurawą koszulkę. Podchodzi do Sakury, która stoi prosto z założonymi na piersi rękoma. Nie słyszę co mówią, ale domyślam się o co chodzi. Pewnie jest winny organizacji pieniądze. U nas też tak często bywa.

Patrzę w inną stronę, a gdy odwracam się z powrotem do nich, przyżywam najgorszą minutę mojego życia. Koleś w dosłownie sekundę, wyciąga pistolet i strzela do Sakury. Dziewczyna pada na ziemię. Napastnik trafił gdzieś w pierś. Wyskakuję przerażony z samochodu i krzyczę:

- Sakura! Nie!

Wtedy odwraca się od niej i kieruje spluwę na mnie. Nie mam broni. Nie mam nic. Przeciwnik stoi za daleko mnie, bym mógł wykonać jakikolwiek manewr... Zamykam oczy. Poddaję się. Jeśli ona umarła, to ja też nie chcę żyć.

Biorę głęboki oddech, czekam na wyrok... I nagle słyszę strzał, ale... Nie czuję nic. Otwieram oczy i widzę JEGO na ziemi, w kałuży krwi, a przede mną stoi... Ona. Patrzę na nią z nieopisanym szczęściem.

Po chwili dziewczyna spuszcza wzrok na zwłoki i z pogardą mówi;

- Nigdy nie odwracaj się tyłem do przeciwnika.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top