Rozdział 10

Dziękuję, Sasuke...

Te słowa od wczoraj dźwięczą mi bezustannie w głowie. Cały czas w uszach słyszę jej głos. Ciepły i miły głos. Wspominam wszystko co mi powiedziała. Dalej nie mogę przyjąć do wiadomości, że to zrobiła... Ta Sakura, która syczała na mnie przy każdym kroku, która dwa razy mnie znokautowała. Ta, która odpychała od siebie caly świat, opowiedziała mi o sobie. Mi - mężczyźnie, którego zna kilka dni. Zaufała mi i to mnie cholernie cieszy. Coraz szybciej udaje mi się zburzyć ten mur między nami. Pozwala mi się do siebie zbliżyć. I może w końcu dojdzie do takiego momentu, kiedy zbliżymy się tak, że pozwoli mi zaspokoić moje pragnienia i zabrać ją do krainy nieziemskiego seksu?

Tak dobrze słyszycie. Ja cały czas tego chcę. Może nie jest to na pierwszym miejscu, jak było na początku, ale dalej gdzieś jest.

Wstaję z zamiarem zrobienia śniadania. Gdy smażę jajecznicę, przez przypadek spoglądam na kanapę w saloniku. Tam wczoraj mi wszystko wyznała. Moje usta wykrzywiają się w uśmiechu.

Aa zapomniałem powiedzieć, jak wczoraj się rozstaliśmy. Otóż usnęła w moich ramionach i zaniosłem ją do pokoju. Muszę przyznać, że jak śpi to wygląda jak dziecko. Bezbronnie i uroczo. Nie to, żebym się jej przyglądał - bo wcale tego nie robię.

Patrzę na Gangstera, który od rana łazi za mną jak cień. Do głowy wpada mi myśl '' Jak teraz będzie wyglądała nasza relacja?''. Chciałbym aby się znacznie poprawiła. Tylko w życiu już tak zwykle jest, że nie dostajemy tego czego chcemy.

Słyszę, że Sakura się budzi, więc nakładam jedzenie na talerze i staję przed drzwiami do jej pokoju. Biorę głęboki oddech.

Raz kozie śmierć.

Pukam i wchodzę, za nim Sakura zdąża coś powiedzieć. Leży bokiem. Patrzy na mnie tymi zielonymi gwiazdami, włosy ma seksownie rozmierzwione na poduszce a bluzka , w której spała zsunęła się, ukazując dekolt. Matko boska daj mi siłę.

Ignoruję powstanie w spodniach i z uśmiechem wchodzę w głąb pokoju. Mina jednak mi rzednie, gdy słyszę:

- Czego tu - mówi.

Nie. Tylko nie to! Jej chłodna strona wróciła. Czemu?

- Co taka nie miła? - Próbuję rozluźnić sytuację.

- A niby czemu miałabym być miła? - Pyta z kpiną w głosie.

- Bo wczoraj...

- Zapomnij o tym. Miałam chwilę słabości. To już nie ważne.

Mówiłem? Nie dostajemy, tego czego chcemy.

- Dla mnie to ważne - mówię stanowczo.

- Ale dla mnie nie. Zapomnij.

- Jak mogę zapomnieć o takich rzeczach?! Najpierw płaczesz mi w ramiona a teraz udajesz wielce twardą. Kogo Ty chcesz oszukać?!

- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy! Nie znasz mnie! Tak naprawdę nic nie wiesz! To co Ci powiedziałam to zaledwie jedna trzecia mojego życia.

Auć.

- Więc powiedz mi więcej!

- Nie. Jesteś tu od kilku dni a panoszysz się jak nie wiadomo kto. Myślisz, że opowiedziałabym swój cały życiorys obcej osobie i to jeszcze facetowi?! - Syczy.

- Sakura... Przecież ja...

W sumie to nie jestem pewny tego co chce powiedzieć. Przemawia przeze mnie złość przez to co mówi, ale po części ma tez rację. Nie zna mnie.

- No co Ty? Chcesz mi tylko pomóc tak? Wyobraź sobie, że nie potrzebuję przyjaciół dobrego serca. Nie potrzebuje tej waszej pieprzonej litości. Moim priorytetem jest zemsta, a Wy mi byście tylko przeszkadzali.

Dobra teraz przesadziła. Ile razy ja jej tłumaczyłem, że nie jestem obok z litości?! No ile?! Zawsze miałem stalowe nerwy, ale przy niej nie da się długo utrzymać emocji na wodzy.

Nie wiem co mną kieruje. Jakiś impuls. Po prostu podchodzę do niej, łapię za ramiona i brutalnie wbijam się w jej usta. Jestem na siebie cholernie zły, ale Bóg jeden wie dlaczego to zrobiłem.

Ona jest... Przerażona? Widzę to w jej oczach. Ostatnio, gdy ją pocałowałem, wylądowałem na drugim końcu pokoju, a teraz? Siedzi z rozwartymi oczami i się nie rusza. Różnica w jej zachowaniu mnie dziwi... Chociaż? Jest też różnica w pocałunku. Wtedy całowałem ją namiętnie. Teraz całuję ją chamsko, brutalnie.

Wpijam się w jej usta coraz bardziej. Nie kontroluje się. Nie wiem czym jest to spowodowane. Po prostu nie mogę przestać... Ona tak dobrze smakuje i mimo, że jestem wściekły i na nią i na siebie, nie potrafię tego przeoczyć.

Moja ręka samowolnie wędruje na jej biodro i wtedy to się dzieje. Tak jakby ktoś nacisnął czerwony guzik Obamy. W jednej sekundzie ją całuję a w następnej moja twarz leci gdzieś w bok, a ciało zostaje w tym samym miejscu. Dopiero po chwili udaje mi się odzyskać dobre widzenie. Nie czuję prawego polika. Tak jakbym miał sparaliżowaną połowę twarzy. Patrzę na nią. Ma uniesioną pięść i minę mordercy, ale widzę też, że... drży. I to nie ze złości.

Gdy zaciska oczy i mówi ciche ''Nienawidzę Cię...'' , dociera do mnie co zrobiłem...

Jak mogłem? Dlaczego? Ja... nie potrafiłem nad sobą zapanować... Złość wzięła górę nad rozsądkiem. Zdenerwowała mnie swoimi słowami i dalej samo poszło.

- Sakura... ja...

Wyciągam rękę, ale po chwili ją cofam. Już wystarczająco spieprzyłem sytuację. Jak to naprawić?

- Wyjdź.

- Ja naprawdę...

- Wynocha!

Wstaję i idę do drzwi, ale zanim wychodzę mówię szczere:

- Przepraszam...

Czuję się fatalnie. Wczoraj wieczorem mi zaufała a dziś? Co ja najlepszego zrobiłem! W normalnej sytuacji ze złości bym nakrzyczał, ale nie! Musiałem prawie zeżreć jej usta! I jeszcze ta ręka... Posunąłem się stanowczo za daleko... Co mam teraz zrobić, żeby mi wybaczyła i nie odstrzeliła jaj? Rozwścieczyłem lwa i muszę znaleźć jak najlepszy sposób aby go uspokoić...

Chcąc rozładować emocje, biorę rozmach i z całej siły uderzam pięścią w ścianę. Ignoruję pulsujący ból i opieram się czołem o obiekt mojego wyładowania.

- Zaraz zwariuję... - mamroczę.

Czy ja jestem psychopatą? Mam nadzieję, że nie...

Biorę głęboki oddech, a nogi same niosą mnie pod pokój Ichigo i Rukii. Pukam, a po kilku sekundach w drzwiach pojawia się czarnowłosa.

- Sasuke? A co Ty tu robisz?

- Możemy porozmawiać?

- Jasne wejdź.

Przekraczam próg jej mieszkania i od razu zostaję znokautowany poduszką, a ułamek sekundy później leżę na podłodze przygnieciony cielskiem Rudiego.

- Siema! Co Ty się tak mało pokazujesz? O kumplu zapomniałeś?

- Złaź... Nie mam humoru na żarty...

- Ojoj co się stało?

 Schodzi ze mnie i siadamy na kanapie. Pominę fakt, że Rukia usiadła Ichigo na kolanach. To teraz nie istotne.

- Bo wczoraj... Nastąpił taki przełom. Sakura wyszła w nocy, a ja za nią poszedłem. Znalazłem ją zapłakaną na zgliszczach jakiegoś domu. Jak się okazało jej starego domu. Opowiedziała mi o sobie... - Przerywam, widząc zdziwienie Rukii. - Co jest?

- Nic nic mów dalej.

- No i wypłakała mi się w ramiona, opowiedziała o sobie... I miałem nadzieję, że nasze stosunki się polepszą. Zrobiłem jej nawet dzisiaj śniadanie, ale gdy doszło do naszej konfrontacji... Wróciła ta chłodna Sakura. Pokłóciliśmy się i ja... Posunąłem się za daleko.

- Co masz na myśli? - Brew Rukii niebezpiecznie drga.

- Bo... Zdenerwowałem się... I zamiast krzyczeć czy coś, ja ją pocałowałem... Brutalnie, mocno... - Mała się wzdryga, co nie umyka mojej uwadze. Mimo to, kontynuuje. - Ona była przerażona, jakby to nie była Sakura. Dopiero potem oberwałem, jak moja ręka się zapędziła... Tak mi cholernie głupio...

- Sasuke - słyszę jej ciepły głos. - Nachyl się coś Ci powiem.

Robię co mówi, ale po chwili żałuję. Już drugi raz tego samego dnia dostaję po twarzy. Ta niepozorna, mała i ciepła dziewczyna, właśnie mi przyjebała! Na szczęście nie ma takiej siły jak Sakura. Wtedy to dopiero miałbym zmasakrowaną twarz... Łapię się za bolące miejsce, a Ichigo się śmieje. Idiota.

- Za co to? - Jęczę.

- Za to co zrobiłeś Sakurze. Nie wiesz jak to na nią wpłynęło!

- Co masz na myśli?

Milknie. Jej twarz wyraża wszystko. Ma minę typu ''Kurde powiedziałam za dużo''. I tym samym jeszcze bardziej podsyca cały ten szajs. Przeszłość Sakury coraz bardziej mnie ciekawi.

- Wybacz. Ale to nie Twoja sprawa. Jeśli będzie chciała to sama Ci powie.

- Ale...

- Nie! Ode mnie niczego się nie dowiesz, więc nawet nie próbuj. Zresztą i tak sama wiem mało. Może nawet tyle co Ty.

- Już dobra... - Wzdycham. - Ale doradźcie mi coś. Jak mam ją przeprosić?

- Jej nie wystarczy przeprosić. Musisz się postarać zdobyć jej zaufanie. Nie wierzę, że to powiem, ale musisz nauczyć ją żyć. Nie wiem czemu, ale widzę w tobie kogoś kto może ją, że tak powiem - naprawić.

- Jak to?

-  Myślenie już zostawiam Tobie. A no i jeszcze raz jej coś zrobisz to Ci osobiście odetnę jaja tępą łyżką - marszczy groźnie brwi.

Spoglądam przerażony na przyjaciela, ale on zamiast się bać - jak ja - patrzy na nią z uwielbieniem. Co tu jest grane?

- Emmm no okej... Dzięki za radę. Pójdę już.

- Pa stary - Ichigo przybija mi piątkę.

- Hej...

Wychodzę i tak naprawdę nie wiem co mam ze sobą zrobić... Z jednej strony chciałbym pójść do niej ale z drugiej trochę się boję.

Nienawidzę być pomiędzy tym pieprzonym młotem a kowadłem.

Decyduję się wyjść na imitację tarasu widokowego, na drugim piętrze. Jest tam miło i można naprawdę się skupić, a w moim przypadku przydałoby się poukładać myśli.

Gdy już zaczynam odpływać, cuci mnie zimny i szorstki głos dobiegający zza pleców.

- Po cholerę, tu przylazłeś Nigger?

---------------------------------------------

Nie jestem zadowolona z tego rozdziału, o ile można TO nazwać rozdziałem... Skleciłam coś w wolnych chwilach, bo ciężko mi było nic nie wrzucać... :) Ale już jestem po testach, więc rozdziały będą ciekawsze i mam nadzieję, że częstsze :) Pozdrawiam :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top