Epilog


- (...) I tak to mniej więcej wyglądało. Kocham ją i muszę udowodnić, że to nie my - kończę swój monolog.

Właśnie siedzę z moją siostrą Konan w restauracji niedaleko mojego mieszkania. Znaleźliśmy się tutaj po moim pełnym rozpaczy telefonie. Pojawiła się u mnie w przeciągu piętnastu minut, a gdy zobaczyła jaki syf panuje i jak ja sam się prezentuje, jedyne co zrobiła to wepchęła mi czyste ubrania i wypędziła pod prysznic, mrucząc pod nosem, że śmierdzę jak stary skunks. Zrobiłem tak jak kazała a kiedy wyszedłem po dwudziestu minutach z łazienki, po całym pobojowsku powstałym z mojej depresji, pozostał jedynie wielki worek ze śmieciami, stojący pod drzwiami. Byłem jej wdzięczny. Kłóciliśmy się jak szczeniaki ale gdy coś mi się działo zawsze pierwsza przy mnie była.

Zaproponowała mi pójście na, jak ona to stwierdziła "normalny posiłek", twierdząc, że dodatkowo wyjście na słońce i do ludzi dobrze mi zrobi, znowu mrucząc pod nosem, tym razem coś o wampirach. I tak o to znaleźliśmy się w knajpce nieopodal. Zamówiliśmy posiłek i opowiedziałem jej wszystko ze szczegółami od początku do końca.

- Pomińmy na chwilę fakt, że jestem przeszczęśliwa, że się zakochałeś i wróćmy do historii tej dziewczyny - marszczy brwi w zamyśleniu. - Jesteś od niej rok starszy, czyli kiedy zadziała się ta tragedia z jej rodziną, miałeś dwanaście lat, ja dwadzieścia. Ty możesz nie pamiętać, bo w tym wieku miałeś inne rzeczy w głowie niż bawienie się w gangsterkę ale ja pamiętam, wtedy właśnie tata i Itachi zaczęli mnie wdrażać w... sprawy rodzinne - mija nas kelnerka, więc Koni ogranicza słownictwo związane z tym czy się zajmujemy.

- Pamiętam dokładnie ten dzień, bo byliśmy całą rodziną w Miami na weselu siostry naszej mamy i wtedy Yahiko rozwalił sobie łeb o kant stołu, biorąc udział w jednej z konkurencji. Tej daty nigdy nie zapomnę.

- No właśnie, przecież nie ma u nas żadnych szemranych typów, nie ma byle kogo, dlaczego więc nasi ludzie i do tego pod naszą nieobecność, mieli wybijać jakąś rodzinę?

- Nie mam pojęcia i nie chce mi się też w to wierzyć. Co prawda, w tamtym czasie dopiero wdrażałam się w swoje nowe obowiązki ale myślę, że nie uszło by mojej uwadze takie wydarzenie. Najlepszym pomysłem będzie pójście do Itachiego, on na pewno nam wszystko wyjaśni - mówi stanowczo.

- Też tak myślę - przytakuję. - I... dziękuję Koni - odwracam zakłopotany wzrok.

Uśmiecha się tylko, tym troskliwym uśmiechem i jestem jej za to wdzięczny, bo nie wpędza mnie w jeszcze większe zakłopotanie. Dojadamy w ciszy nasze dania. Mam chwilę do namysłu. Zaraz po mnie, Konan jest drugą osobą, która ma wątpliwości co do udziału Akatsuki w tym mordzie. Więc jeśli nasza niewinność okaże się prawdą, za wszelką cenę dostanę się do tego zakichanego Zabimaru, przyjmę na klatę każdy cios jaki Sakura mi wymierzy ale uświadomię ją, że osądziła mnie zbyt pochopnie i nie mamy z tym nic wspólnego. Będę o nią walczył do końca. A potem zrównam z ziemią Eizo i jego głupich sługusów.

-Sasuke... Ślinisz się - słyszę rozbawiony głos siostry.

- Co... - otrząsam się.

- Żartowałam - pokazuje mi język - a teraz chodź. Idziemy do siedziby, napisałam SMS do Itachiego, czeka na nas.

Tak też robimy. Wracamy pod mieszkanie gdzie Konan zostawiła swój samochód. Podczas jazdy staram się nie myśleć zbyt dużo i nie wmawiać sobie różnych rzeczy ani układać głupich scenariuszy. Już wystarczająco się namyślałem przez ten tydzień. Najpierw trzeba ustalić kolej wydarzeń z Itachim a potem w zależności od tego co się wydarzyło tego feralnego dnia, przejść do działań.

Na miejsce dojeżdżamy po dwudziestu minutach. Konan parkuje samochód pod fontanną i ruszamy ramię w ramię do gabinetu Itachiego. Mijam kilka znajomych twarzy, próbują mnie zagadywać ale zbywam ich nie mogąc doczekać się rozmowy z moim bratem. Kiedy przekraczamy drzwi jego gabinetu, stwierdzam, że w środku nic się nie zmieniło. Itachi siedzi za swoim biurkiem i przegląda jakieś dokumenty. Zauważa nas dopiero kiedy stajemy centralnie przed nim. Uśmiecha się serdecznie.

- Co się stało? Koni Twój SMS był bardzo zdawkowy - zwraca się do siostry.

Patrzymy na siebie z Konan, kiwa mi głową na znak, żebym opowiedział mu to samo co powiedziałem jej w knajpie. Biorę głęboki oddech, przygotowując się psychicznie na powtórzenie tej historii. Opowiadam Itachiemu jak to się wszystko zaczęło, nie szczędząc szczegółów. O szpiegowaniu, o zdjęciu, o wycinku z gazety, o stopniowym zakochiwaniu się w Sakurze. On za to słucha z poważnym wyrazem twarzy i mi nie przerywa ani na chwilę. A kiedy kończę, bez słowa wstaje i kieruje się do szafki stojącej za nim. Wyciąga z niej jakiś album i przynosi na biurko.

- Wiem kto to jest Kizashi - mówi jak gdyby nigdy nic. Patrzę na niego z niedowierzeniem.

- Jak to wiesz ? - Pyta Konan.

- Kizashi Haruno - otwiera album i wertuje kartki, a gdy znajduje to czego szukał, przed naszymi oczami ląduje zdjęcie naszego ojca, który obejmuje ramieniem jakiegoś faceta ze śmieszną fryzurą. Obok niego stoi piękna kobieta, którą widziałem na fotografii w mieszkaniu Sakury. Jej matka...

- A-ale jak to?

- Kizashi i jego żona Mebuki, byli dobrymi znajomymi naszego ojca. I za nim zapytasz, handlowali paliwami a doskonale wiesz, że handel paliwem to ciężki orzech do zgryzienia. Współpracowali z nami, dostarczali nam towar w zamian za przysługi, zlecenia. To była transakcja wiązana. Można by rzec, że prócz stopy zawodowej, w prywatnym życiu też byli dobrami przyjaciółmi.

- Ale jak mogę ich nie pamiętać? I Konan? Przecież była starsza ode mnie.

- Masz prawo ich nie pamiętać zwłaszcza, że byłeś gówniarzem, który wtedy bardziej interesował się bieganiem po boisku, zresztą nie uczestniczyli tak w naszym życiu rodzinnym jak rodzice Ichigo. - śmieje się pod nosem. - A co do Konan, nie oszukujmy się, wtedy tylko Yahiko był Ci w głowie.

Siostra rumieni się ale nie zaprzecza.

- I przechodząc do sedna, to nie my ich zabiliśmy - gdy wymawia te słowa kamień spada mi z serca. - Nie wiem kto to zrobił i dlaczego, do tej pory nie udało nam się namierzyć sprawców. Tata bardzo to przeżył, nigdy nie porusza tematu rodziny Haruno.

- Naprawdę nic a nic nie udało się ustalić? - pytam z niedowierzeniem.

- Udało nam się dotrzeć tylko do jednego zdjęcia - znowu wertuje album. Po chwili podaje nam starą, pożółkłą fotografię. Są na nim goście, mała Sakura dmucha świeczki, uśmiecham się w duchu na ten słodki widok.

- Nie widzę na nim nic podejrzanego, zwykłe przyjęcie urodzinowe.

- Spójrz w prawy dolny róg, tam gdzie jest okno.

Przyglądam się w to miejsce i rzeczywiście za gośćmi rysuje się okno a za nim średnio wyraźna sylwetka jakiegoś faceta. Podkładam zdjęcie pod lampkę, żeby lepiej się mu przyjrzeć. Twarz wydaje się jakaś znajoma, to uczesanie i kolor włosów. Ale gdy przyglądam się jeszcze uważniej, zauważam ledwo widzialny ale znaczący szczegół. Cienka, zlewająca się z twarzą i ledwo widoczna, przez to, że zdjęcie jest niewyraźne, opaska na oku.

Ao.

***

Od godziny siedzę w samochodzie, niedaleko małego parku, do którego zawsze o tej samej porze Sakura wyprowadza Gangstera. Jest piąta rano, dlatego nigdy z nią nie chodziłem. Wolę się wysypiać. No ale mniejsza. Wczoraj gdy zobaczyłem gębę Ao na tym zdjęciu, od razu wszystko stało się dla mnie jasne. Sakura opowiadała mi, że to Eizo znalazł ją w szafie po tej katastrofie i na początku nie wydało mi się dziwne, że skąd on się tam nagle wziął. Ona pewnie zamroczona tym co się stało, ogarnięta chęcią zemsty sama nigdy nie pomyślała w ten sposób. Jednak patrząc na to przez pryzmat tego co się dowiedziałem, dotarła do mnie moja własna głupota. Przecież to od samego początku było podejrzane i nie trzymało się kupy a ja nawet tego nie zauważyłem. Moja biedna Sakura przez dziesięć lat żyła pod jednym dachem z mordercami swoich rodziców. Przechodzą mnie ciarki jak tylko o tym myślę.

Mija kolejne pół godziny a jej wciąż nie ma, może dziś jest zajęta? Spróbuję jutro. Ale kiedy odpalam samochód, w ostatniej chwili migają mi różowe włosy. To ona. Ubrana w dres, przemierza powoli alejki a wokół niej biega rozradowany Gangster. Jest taka piękna jaką ją zapamiętałem.

Wciągam głośno powietrze, żeby dodać sobie odwagi i z mocno bijącym sercem wysiadam z samochodu. Pierwszy zauważa mnie Gasngster. Biegnie w moją stronę wesoło ujadając i bezceremonialnie skaczę na mnie, w wyniku czego oboje lądujemy na ziemi. Chyba zaliże mnie na śmierć. Z oddali widzę jak Sakura zaczyna biec w naszą stronę, wołając psa. Chyba myśli, że skoczył na obcego faceta bo słyszę coś w stylu " O boże przepraszam, Gangster złaź z tego człowieka!". Jednak kiedy dobiega i widzi kto jest ofiarą Gangstera, mina jej rzednie.

- Co Ty tu robisz - mówi gniewnie.

- Sakura, czekałem na Ciebie - ostatkiem sił zwalam z siebie psa. - Musimy porozmawiać.

- Ja nie chcę z Tobą rozmawiać - odwraca się na pięcie i zaczyna odchodzić. Łapię ją za rękę.

- Do jasnej cholery! - unoszę się. - Chodź raz przełknij tą cholerną dumę i mnie wysłuchaj! Uderz mnie, zwyzywaj ale chociaż przez wzgląd na to co nas łączyło, na nasze uczucie, posłuchaj co mam Ci do powiedzenia!

Gniewnie marszczy brwi, zastanawia się. Po chwili jednak wyrywa mi rękę z uścisku, siada na pobliskiej ławce i spokojnie mówi:

- Słucham.

Nawet na mnie nie patrzy ale zbieram się w sobie. Siadam obok i ze szczegółami opowidam jej od początku, jak to się wszystko zaczęło, przez pokochanie jej aż do wczorajszej rozmowy z moim rodzeństwem. Sakura za to słucha uważnie, nie przerywa mi.

- Dlaczego mam Ci w to wszystko uwierzyć? Skąd mogę wiedzieć, że sobie tego nie wymyśliłeś? - Łagodnieje, co odbieram za dobry znak.

Wyciągam więc moją ostatnią broń. Wsuwam jej w dłoń fotografię, którą wczoraj pokazał mi Itachi:

- Widzisz to zdjęcie? Jesteś na nim Ty. Jest przyjęcie - marszczy brwi a kącik jej ust delikatnie się unosi, jakby przypomniała sobie te miłe chwile. - Mój brat zdobył je jako jedyny dowód w tej sprawie ale nie udało mu się ustalić sprawców - tłumaczę. - A teraz przypatrz się, na osobę, która stoi za oknem i obserwuje zabawę.

Sakura bierze ode mnie fotografię i przybliża do twarzy, żeby lepiej się przyjrzeć. Przez chwilę lustruję człowieka za oknem a gdy jej oczy mocno się rozszerzają, już wiem, że rozpoznała kto to.

-Ao...

- Tak, Ao - wzdycham. - Wiem, że to mnóstwo informacji na raz ale pomyśl teraz trzeźwo, skąd tam się wziął nagle Eizo, kiedy znalazł Cię w szafie? Jakim cudem pojawił się tam chwilę po morderstwie?

Patrzy przed siebie, analizuje. Jej twarz wyraża na raz tyle emocji, że nie jestem w stanie ich opisać. Po chwili jednak, spogląda na mnie, oczy ma pełne łez ale i wściekłości. Wszystko zaczyna do niej docierać, olśnienie pojawia się momentalnie.

- Boże... Ja przez tyle czasu... Przez pół swojego życia... - szepcze.

Bez zbędnych słów pocieszenia, które w takiej sytuacji i tak by nic nie dały, przyciągam ją delikatnie do siebie, nie stawia oporu. Wtula się we mnie i widzę, że na siłe próbuje powstrzymać szloch, próbuje być twarda. Głaszczę ją czule po włosach, wdychając ich zapach. Pojedyncze łzy spływają jej po policzkach, które uparcie wyciera, jakby chwila słabości była czymś złym. Cała ona.

- Zniszczę go - warczy. - Zniszczę tego jebanego kłamcę...

- Już, już... - głaszczę jej ramiona.

- Pomożesz mi w tym prawda? - unosi na mnie wzrok pełen bólu i złości.

- Oczywiście, kochanie.

Mija kilka długich chwil za nim jej oddech się uspokaja, więc daję jej czas. Nie chcę zarzucać jej na raz tyloma wątkami ale Sakura nie jest typem osoby, który długo się użala, więc gdy pierwsze emocje opadają, zbieram się w sobie. Ten tydzień abstynencji od niej, trwał jak dla mnie wieki. Ale w końcu jest przy mnie i teraz już jej nie wypuszczę.

Siedzi to we mnie już od dawna.

- Sakura... -unoszę jej podbródek.

- Tak?

- Posłuchaj mnie, ja wiem, że Cię okłamałem - szepczę. - Nie mam zamiaru się usprawiedliwiać. Zostałem po prostu wysłany na misję, nigdy by mi nie przyszło do głowy, że poznam tam miłość mojego życia i tak to się wszystko potoczy. Codziennie biłem się z myślami, nie wiedząc co robić. Jednocześnie chciałem być wierny bratu i rodzinie, ale przed oczami wciąż miałem Ciebie i wizję naszego wspólnego życia. Proszę zrozum mnie. Kocham Cię i chcę żebyś była ze mną - słucha mnie uważnie, zaciskając rękę na mojej koszulce. Pozwalam sobie oprzeć czoło o jej. - Uważam, że to, że się spotkaliśmy jest swego rodzaju przeznaczeniem, przez całe życie na Ciebie czekałem - kończę swój monolog.

Sakura unosi rękę i kładzie ją na moim policzku. Oczy ma wciąż wilgotne ale już nie szlocha. Po chwili jednak zaczyna patrzeć przed siebie i bawić się swoimi palcami, chyba dzięki temu łatwiej przychodzi jej co chce mi powiedzieć:

-Myślałam trochę o tym wszystkim, myślałam co by było gdyby i rzeczywiście, zrozumiałam Twój punkt widzenia. Od lat obracamy się w tym samym środowisku i będąc na Twoim miejscu postąpiłabym tak samo, ale mimo, że teraz znam prawdę i wiem, że nie miałeś z tym nic wspólnego, boję się Ci zaufać. Zraniłeś mnie tym, że wiedząc co mnie spotkało jak gdyby nigdy nic, spałeś ze mną, jadłeś śniadania, wygłupiałeś się, całowałeś... To mnie boli - zacina się - a już najbardziej to, że nie potrafię przestać Cię kochać.

Spuszcza smutne spojrzenie a ja ? Ja Cieszę się jak głupi. Kocha mnie, jest jeszcze dla nas szansa. Jeszcze możemy być szczęśliwi.

- Kochanie... - całuję jej rękę. - Ja nie oczekuje, ze rzucisz mi się w ramiona, znam swoje przywiny - uśmiecham się. - Ale teraz kiedy emocje już trochę opadły, powinniśmy pomyśleć co dalej.

Kiwa głową, dając mi do zrozumienia, żebym kontynuował.

- Jeszcze nie rozmawiałem o tym z rodziną ale jestem pewien, że mój tata będzie chciał zrównać Zabimaru z ziemią za to co zrobili Twoim rodzicom a jego przyjaciołom. Chciałbym zabrać Cię do naszej siedziby, chciałbym żebyś poznała resztę organiazcji, żebyś do nas dołączyła, dołączyła do mnie... Wszyscy przyjmą Cię z radością, zobaczysz, moja mama jest w Tobie zakochana chyba bardziej ode mnie - Sakura uśmiecha się delikatnie na te słowa. - Połączymy nasze siły i zniszczymy Eizo i jego świtę. A potem... Potem będziesz mogła zaznać upragnionego spokoju duszy i może pewnego dnia przełamiesz się i dasz nam drugą szansę.

- Sasuke... Teraz gdy dowiedziałam się prawdy i dotarło do mnie, że za bardzo pochopnie wszystko oceniałam, uważam, że nie ma sensu zabijać całej organizacji. W Zabimaru są dzieci, Eizo przyjmuje byle kogo, nie mają nic wspólnego z tym co się stało. Jestem za to pewna, że za zabójstwem mojej rodziny stoi tylko Ao, pod zwierzchnictwem Eizo. Może tego nie wiesz, bo on sam na takiego nie wygląda ale Ao to dobrze wyszkolony płatny zabójca. Jestem pewna, że świetnie poradził sobie z moimi rodzicami, którzy o walce mieli pojęcia tyle co ja o balecie. Wiem, że nie mi decydować o losie reszty ale uważam, że bardziej opłacalne będzie zabicie tych dwóch i przejęcie organizacji przez Twoją rodzinę. Wszyscy na tym zyskają.

Patrzę na nią, zdziwienie jakie odczuwam musi chyba być bardzo widoczne na mojej twarzy, ponieważ słyszę:

- Co?

- Nie nic... Jestem po prostu w szoku, że po tym co przed chwilą usłyszałaś, jesteś w stanie tak trzeźwo ocenić sytuację i mniej więcej obmyśleć plan działania.

- W swoim życiu już wiele łez wylałam, to co widziałeś przed chwilą to tylko namiastka mojej dawnej rozpaczy. Chwila słabości. Teraz jedyne czego pragnę to zakończyć tą całą farsę - ociera samotną łzę, która spływa jej po policzku. - No i.... Pragnę to zrobić z Tobą. Zgadzam się na to co powiedziałeś, chciałabym poznać resztę Twojej rodziny, która tak ceniła moją. Chciałabym, żeby Rukia już wróciła, żeby była bezpieczna. Tak bardzo za nią tęsknie - opiera głowę o moje ramię, łapię ją za rękę.

- Obudziłeś we mnie uczucia, o których istnieniu już dawno zapomniałam. Przez ten tydzień, kiedy odszedłeś, było mi bardzo ciężko. Gangster wył całymi nocami a ja wyłam razem z nim. Gdzieś w głębi serca miałam nadzieję, że zaraz wejdziesz do pokoju i to wszystko co się wydarzyło okaże się tylko złym snem i będzie jak dawniej. Naprawdę chcę poznać resztę Twojej rodziny, chcę żeby Rukia i Ichigo byli z nami, chcę... być Twoją rodziną. Tylko czy mogę Ci znowu zaufać?

Spogląda mi głęboko w oczy a ja bez zastanowienia pochylam się i składam na jej ustach delikatny pocałunek. Oddaje go przelewając w niego całą tęsknotę, czuję to. Czuje niewyobrażalne szczęście. Taka prawdziwa jeszcze nie była nigdy.

- Sakura, czy gdybym nie walczył o Twoją miłość i zaufanie to czy byłbym tutaj teraz? Siedziałbym tu z Tobą i mówił te wszystkie rzeczy? Kocham Cię. Chcę żebyśmy już zawsze byli razem, żebyśmy byli jedną wielką rodziną.

Obdarowuję mnie najpiękniejszym uśmiechem, jaki do tej pory dane mi było zobaczyć. Przytulam ją mocno do siebie i szepczę:

- Rzucę Ci świat do stóp, obiecuję, że już nigdy nie zawiodę Twojego zaufania.

***

Rozmawialiśmy tak ze sobą o wszystkim i o niczym przez resztę poranka aż w parku zaczęło pojawiać się coraz więcej ludzi, których Gansger nie do końca tolerował. Udaliśmy się więc na późne śniadanie, do jakiś kawiarni, która była po drodze, potem odstawiliśmy psa do mojego mieszkania a następnie prosto do siedziby Akatsuki. W pierwszych chwilach, kiedy oprowadzałem Sakurę po organizacji, wyglądała na wycofaną, nie puszczała mojej ręki i raczej mało się odzywała. Nie ma co jej się dziwić. Lecz kiedy dopadła ją moja siostra i reszta załogi, która aktualnie przebywała w siedzibie, od razu się rozchmurzyła. Kulturalnie zamieniła z każdym słowo, opowiedziała trochę o sobie a po porannym płaczu nie został nawet ślad. Chyba tego jej było trzeba. Towarzystwa normalnych ludzi. Rozmów niezwiązanych z mafijnym życiem. Normalności.

Jednak nic co dobre nie trwa wiecznie.

Kiedy miga mi postać mojego ojca, przepraszam grzecznie rozmówców Sakury, zapewniając od razu, że będą jeszcze mieli okazję z nią porozmawiać, ponieważ ona u nas zostaje. Na moje słowa, dziewczyna rumieni się delikatnie i speszona odwraca wzrok. Żegna się nowopoznanymi i odchodzimy w stronę gabinetu mojego taty.

Pukam. Tak, dobrze słyszycie. Mówiąc szczerze do niego boję się nie zapukać. Czasami bywa straszny. Chyba moja siostra ma to po nim.

Kiedy słyszę głuche "proszę", wchodzimy do środka. Tata spogląda na nas z rezerwą, jak na przywódcę przystało. Witamy się uściskiem dłoni. Uśmiecha się uprzejmie do Sakury ale za tym jego firmowym uśmiechem widzę złość i doskonale wiem czego dotyczy, znam go na wylot. W końcu jest moim ojcem.

- Sasuke doskonale wiesz...

- Żeby nie przyprowadzać obcych do "pracy" - kreślę cudzysłów w powietrzu. - Tato Sakura wie o nas.

Tata marszczy gniewnie brwi ale żeby zapobiec wybuchowi złości i lataniu różnych przedmiotów (bo i to mój rodziciel potrafi), od razu kontynuuje swoją wypowiedź.

- Tato, to jest Sakura Haruno, mówi Ci coś to nazwisko?

Przez twarz Fugaku, przebiega cień zdziwienia ale udaje mu się zachować powagę.

- Sasuke, co to ma znaczyć? Haruno byli moimi przyjaciółmi ale wszyscy nie żyją, już od dawna - wskazuje krzesła na przeciwko siebie, dając tym znać żebyśmy usiedli. Jak zwykle ilość słów ograniczona.

Chcę po raz - chyba - czwarty opowiedzieć tą całą historię od początku, ale ku mojemu zdziwieniu do rozmowy włącza się Sakura.

- Panie Uchiha, ja przeżyłam. Poznaliśmy się z Sasuke w organizacji, która mnie wychowała, wpajając mi przez pół mojego życia, że to Wy stoicie za zabiciem mojej rodziny. Pamiętam wszystko, ale jak przez mgłę, były to moje urodziny, dwudziesty ósmy marca. Kiedy nagle w trakcie imprezy rozległ się stukot łamanego szkła, mama wepchnęła mnie w ostatniej chwili do szafy. Usłyszałam strzał - zacina się na chwilę, jakby próbwała sobie wszystko dokładnie zobrazować. - Wcześniej byłam pewna, że było tam pełno ludzi ale patrząc na to z perspektywy czasu i po tym jak Sasuke pokazał mi to zdjęcie, chyba wymyśliłam to sobie. To po prostu goście uciekali w popłochu a stała za tym wszystkim jedna osoba... No a potem znalazł mnie szef Zabimaru i tam dorastałam. Karmiona nienawiścią i kłamstwami.

Tata, który cały czas słuchał uważnie, przez chwilę przygląda się dziewczynie aż w końcu zabiera głos. Twarz mu łagodnieje.

- Od kiedy pierwszy raz Cię zobaczyłem Sakuro, wtedy na grillu, od razu poczułem do Ciebie sympatię, nie wiedziałem wtedy czemu ale teraz wszystko już jasne, jesteś po prostu tak bardzo do nich podobna - uśmiecha się delikatnie, przeczesując ręką włosy. - Rozumiem, że chodzi o zdjęcie zdobyte przez Itachiego?

Sakura wzdycha z ulgą, jakby przez ten cały czas wstrzymywała powietrze.

- Tak. Oboje rozpoznaliśmy człowieka, który stał wtedy za oknem. Jest to podwładny Eizo, szefa Zabimaru i jak się okazuje płatny zabójca. Ao. Obcowałem z nim dosyć często, szpiegując - tłumaczę. - I głównie dlatego tu jesteśmy, żebyś dowiedział się prawdy, na którą zasługujesz ale również żeby powziąć pewne dalsze kroki.

- Ale jakie inne kroki Ty chcesz podejmować jak nie zrównanie ich z ziemią?

Nie wiem czy wspominałem ale tata się nie rozdrabnia i czasami ma lekkie zapędy sadystyczne.

Wymieniam z Sakurą spojrzenia, uśmiechem próbuję dodać jej otuchy. Wzdycha głośno i po chwili z jej ust wydobywa się potok słów.

Powtarza mojemu ojcu to co powiedziała mi w parku, opowiada ze szczegółami to czego ja miałem dowiedzieć się o Zabimaru. Nie szczędzi również szczegółów tego jak się poznaliśmy i jak rozwijała się nasza znajomość. Tata za to słucha z przejęciem, dorzuca co i rusz swoje trzy grosze, zadaje pytania a ja się nie wtrącam. To sprawa między nimi. Przewijają sie tematy przyszłości, co ma Eizo a co nam by się przydało, kwestie wpływów, powiększenia terytorium, zasięgów. Sakura opowiada o tym, że zajmowała sie Zabimaru od dziesięciu lat, wyręczając ze wszystkiego Eizo, zna organizację na wylot, ludzie słuchają bardziej jej niż jego. Ma gigantyczne pojęcie o tym co teraz dzieje się na rynku, jak prawidłowo zarządzać organizacją. Rozumieją się z moim ojcem jak mało kto. Rozmowa i ustalenia przeciągają się już do ponad półtorej godziny a kiedy w końcu temat się wyczerpuje, tata mówi:

- Jest rzeczywiście kilka niedociągnięć, takich jak przyjmowanie nieletnich albo słabe zabezpieczenia ale są to rzeczy, które można łatwo skorygować - tata łapię się za brodę i zamyka oczy.

- Dlatego razem uważamy, że pozbycie się Eizo i Ao a potem przejęcie organizacji i wcielenie jej do Akatsuki, będzie lepszym pomysłem - dodaje.

Tata w zamyśleniu wstaje i zaczyna przechadzać się po gabinecie. Wiem doskonale, że w ten sposób najlepiej mu się myśli, więc gdy Sakura chce się odezwać, uciszam ją gestem ręki. Spogląda na mnie zdziwiona , ale chyba rozumie aluzje, bo tylko łapie mnie za rękę i zaczyna wodzić wzrokiem za ojcem.

Po kilku minutach przemierzania gabinetu, tata wraca na fotel i z miną pełną przejęcia, nie owijając w bawełnę, mówi:

- Po tym czego się od Ciebie dowiedziałem moje plany odnośnie zniszczenia Zabimaru, chyba przechodzą do historii. Wcześniej to był najprostszy sposób pozbycia się konkurenta ale ze względu na zaistniałe okoliczności, uważam, że to naprawdę dobry pomysł Sakuro. Kizashi i Mebuki to byli moi przyjaciele, więc pozbycie się ich oprawców sprawi mi najwięcej przyjemności i mówiąc szczerze, sam bym chciał dostąpić tego zaszczytu ale Tobie moja droga on się bardziej należy, w końcu to byli Twoi rodzice - ojciec uśmiecha się. - Chciałbym również abyś wzięła do tego procederu tylu moich ludzi ilu zapragniesz.

- Jestem pod wrażeniem tato - wtrącam. - Co zrobisz z takim dużym terytorium? Dasz sobie z tym radę?

- Sasuke, mam już swoje lata. Chyba nie sądziłeś, że całe życie spędzę tutaj? Chcemy z matką podróżować, zobaczyć więcej świata - prycha, jakby to były zbyt przyziemne rzeczy dla kogoś takiego jak on, ale wiem, że w duchu się z tego cieszy. - Od dawna nosiłem się z przekazaniem organizacji Tobie i Itachiemu ale teraz, gdy pojawiła się na horyzoncie możliwość rozwoju, chcę żebyście z Sakurą, po wyeliminowaniu tych parszywych jednostek, zajęli się organizacją. Itachi weźmie we władanie Akatsuki a Wy rozwiniecie Zabimaru, uprzednio zmieniając tą tragiczną nazwę - krzywi się. - Wiem, że to dużo na raz ale wiem, że sobie poradzicie zwłaszcza po tym co usłyszałem od Sakury.

- Wszystko ładnie pięknie ale co z Koni? - pytam o siostrę, bo jak na razie na językach jestem tylko ja i Itachi.

- Konan lubi tu być, lubi czerpać z organizacji pieniądze, lubi hazard i wykonywać drobne zadania ale nic poza tym. Przyglądałem jej się przez dłuższy czas i kiedy przyszedł odpowiedni moment, zapytałem jak zapatruje się na przywództwo w Akatsuki. Odpowiedziała wtedy, że to nie jest dla niej. Że woli życie rodzinne, z dziećmi a nasza organizacja to dla niej ucieczka od normalności od czasu do czasu, ale tak jak powiedziałem wcześniej, nic poza tym. Zapewniła mnie, że sami z Itachim sobie poradzicie a ona może Wam pomagać.

- A to cwaniara jaka - mrużę oczy. - Zawsze lubiła iść na łatwiznę.

- Wiesz synu, może to i dobrze, Konan bywa straszna, nie wiem jakby Akatsuki skończyło z nią w roli szefa - śmieje się z trochę większą swobodą.

- Sakura, a jak Ty się na to zapatrujesz? - zwracam się do niej. - Niby wszystko ustalone, ale jakie dokładnie jest Twoje zdanie?

- Cieszę się, że Twój tata się ze mną zgodził co do zaprzestania chęci unicestwienia Zabimaru, a co do Eizo i Ao, zabiję ich ze szczególnym okrucieństem - przez jej twarz przebiega cień determinacji. - No a skoro i tak mam tu z Tobą zostać, to czemu by nie skorzystać z takiej mozliwości? Pomyśl. Wyprowadzimy Zabimaru na ludzi i razem z Twoim bratem zbudujemy imperium - oczy jej się świecą.

- A potem zrobicie mi wnuka - wtrąca tata.

- A potem zrobimy Twojemu tacie wnuka - powtarza Sakura, po czym kiedy dociera do niej co powiedziała, robi się cała czerwona a tata jedyne co, to zanosi się śmiechem.

- Ja tam jestem za - puszczam jej oczko, powstrzymując się od parsknięcia.

Sakura jest zażenowana, chowa twarz w dłoniach ale po chwili zauważam, że sama stara się nie roześmiać. Odsuwam jej ręce z twarzy i uśmiecham się pocieszająco.

- A tak poza tym to masz już wnuczków - dodaje.

- Ale brakuje mi jeszcze do kolekcji wnuka z ostatniego mojego potomka - rzuca.

Przepracam oczami. Będziemy tworzyć naprawdę ciekawą rodzinę.

Kiedy w końcu mija nam głupawka, omawiamy resztę szczegółów. Plan odbicia Zabimaru przewidziany jest na kolejny dzień, żebyśmy mogli zregenerować siły i zebrać ewentualnych ludzi do pomocy. Po dogadaniu wszystkiego, kierujemy się do mojego mieszkania, w celu spędzenia tam reszty dnia i dzisiejszej nocy. Sakura pisze SMS do Eizo, że z psem jest coś nie tak i dzisiejszą noc musi czuwać przy nim w przychodni weterynaryjnej. Ten odpowiada jej zdawkowe "OK". Mamy więc spokój od tego idioty i możemy nacieszyć się sobą.

- Wiesz co kochanie, nikt od dawna nie nawiązał takiej szybkiej nici porozumienia z moim ojcem jak ty, to bardzo poważny i raczej wycofany człowiek. Wiesz, że powiedział mi, że jest ze mnie dumny, pierwszy raz w życiu, dopiero po tym jak Cię im przedstawiłem?

Jedziemy właśnie do mojego mieszkania. W końcu możemy ze sobą porozmawiać sam na sam.

- No widzisz, mam dar przekonywania i to nie tylko pięścią - puszcza mi oko. Jest zadowolona i rzeźka.

- Wiesz co, jutro jak wszystko się uda , Rukia i Ichigo w końcu będą mogli wrócić, brakuje mi naszych podwójnych randek - spoglądam na nią.

- O tak, też za nimi tęsknie - wzdycha, ale po chwili na jej ustach pojawia się szeroki uśmiech.

Gdzie ta zimna dziewczyna z czasów kiedy się poznaliśmy?

- To będzie jutro, a dzisiaj? Co dzisiaj będziemy robić?

- Wiesz kochanie, tak szczerze to kiedy rano na Ciebie czekałem, byłem pewien, że poślesz mnie w diabły, więc nie myślałem o ewentualnej randce - drapię się zakłopotany po głowie.

- Jak mogłeś, myślałam, ze zawsze masz coś w zanadrzu - sprzedaje mi - w jej mniemaniu - lekkiego kuksańca. Krzywię się. Bolało.

- Przepraszam ale jestem tak szczęśliwy, ze tu ze mną jesteś, że nic mi nie przychodzi do głowy - spoglądam na nią przepraszająco, rumieni się.

- Wybaczam.

Kiedy dojeżdżamy na miejsce, pokazuje Sakurze wszystkie ulotki z jedzeniem z okolicy jakie mam w domu. Postanawiamy, że coś zamówimy a potem przy winku pooglądamy filmy albo pogramy na konsoli. Pada na ramen i sushi. Wieczór mija nam na jedzeniu i głupotach. Nadrabiamy stracony czas nie tylko w rozmowach ale i w łóżku. Seks jest nieziemski. Przychodzi jednak moment, kiedy oboje kompletnie wyczerpani, zapadamy w sen. Zakochani, w swoich objęciach. To pierwsza od dawna noc, kiedy śpię spokojnie.

***

Wstajemy po jedenastej. Nawet Gangster, który ma w zwyczaju wskakiwanie na nas z samego rana, jeszcze śpi. Chyba wszystkim udzielił się nastrój wczorajszego wieczoru, bo wstajemy rześcy i wyspani. Sakura parzy kawę, ja robię tosty, śmiejemy się, rozmawiamy, żeby chociaż przez chwilę nie myśleć, o tym co nas dziś czeka. Takie poranki chciałbym mieć co dzień, wesołe i spokojne.

- Chcesz sos do tosta? Mam TaoTao, jest świetny - kieruję się do lodówki.

- Chętnie spróbuje a masz ke...

Nie kończy, bo rozlega się donośne pukanie a pies zaczyna wesoło ujadać i biegać dookoła nas. Zniechęcony tym, że ktoś przerwał mi naszą poranną sielankę, kieruję się w stronę wejścia, a gdy otwieram drzwi, dociera do mnie dlaczego Gangster jest taki szczęśliwyy. Ukazuje mi się bowiem znajoma ruda czupryna.

- Ja liczniki przyszedłem spisać - uśmiecha się i rozkłada zapraszająco ręce.

- Tęskniłem matole - podchodzę i bez zastanowienia zamykam przyjaciela w męskim uścisku. - Chodź do środka, trafiłeś na tosty - mówię, ale za chwilę zza jego pleców rozlega się ciche chrząknięcie.

- Ja też tu jestem - Rukia wychyla głowę, w ogóle jej nie zauważyłem, nie dziwne, skoro jest taka mała.

- Przepraszam mamusiu - przytulam ją do siebie na powitanie a kiedy się odsuwam, z prędkością światła pojawia się przy niej Sakura. No tak, kiedy ja stałem w kolejce po urok osobisty, ona stała po superszybkość.

Pada Rukii w ramiona i widzę, że lekko pochlipuje. Kiwam więc do Ichigo, żebyśmy zostawili je na chwilę same. Kierujemy się więc do kuchni, podaję przyjacielowi kawę i śniadanie.

- Dlaczego wróciliście? - pytam.

- Dostałem telefon od mojego ojca, że Twój ojciec do niego dzwonił i przekazał, że przejmujemy Zabimaru. Opowiedział mi po krótce czego dowiedział się od Fugaku. Wiedziałem, że świat jest mały ale żeby aż tak? Moi starsi też znali się z jej rodzicami. To przykre przez co przeszła, więc rozumiem, że zrobimy tym dwóm z dupy jesień średniowiecza? - Ichigo rozwala się na krześle a oczy płoną mu z determinacji.

- Jacy my? - marszczę brwi.

- No Ty, ja, Sakura, co Cię tak dziwi?

- Stary, Ty za kilka miesięcy będziesz ojcem, nie zgadzam się żebyś w tym uczestniczył - stanowczo kręcę głową.

- No weź mnie nie załamuj, już mnie ręce świerzbią, tak długo broni nie trzymałem - robi zbolałą minę - zresztą sam widziałeś, zwierzchnictwo nad wszystkim pełniła Sakura, Ci ludzie jej słuchają, Eizo jest tam tylko dla ozdoby, co może pójść nie tak?

- Ichigo, kurde nie utrudniaj mi tego - przeczesuję ręką włosy. - Bardzo bym chciał żebyśmy poszli razem, tak jak dawniej. Ale mimo, że ta akcja z pozoru wydaje się prosta, zawsze może się zdarzyć, że coś pójdzie nie tak. Ty masz teraz inne priorytety - spoglądam na siedzącą w salonie Rukię, wzrok Ichigo podąża za moim. - Nie zakładam z góry najgorszego ale jesteś moim przyjacielem i przyszłym ojcem, wolę żebyś osłaniał tyły, najlepiej z kanapy.

Rudy przenosi smutne spojrzenie na swoją ukochaną i zastanawia się, daję mu więc chwilę do przemyślenia moich słów. Mam nadzieję, że dotrze do niego, że nie robię tego bo mam taki kaprys, że chce przejąć organizację dla siebie, czy coś w tym stylu. Kieruje mną troska o niego i jego przyszłą rodzinę. Kiedy moje podejście do życia tak diametralnie się zmieniło? Wcześniej bym nawet nie zwrócił uwagi na takie aspekty.

- Masz rację stary... Muszę przestać myśleć tylko o sobie - uśmiecha się nieśmiało, pewnie wyobraził sobie siebie jako ojca. - Jednak nie myśl, że całkowicie rozstanę się z takim życiem - grozi mi palcem.

- Absolutnie tego od Ciebie nie oczekuje, w końcu Zabimaru ktoś musi się zająć - puszczam mu oczko.

- Zrobimy imperium z tej speluny - widzę ogniki w jego oczach.

- Taki mamy zamiar - słyszę głos Sakury zza pleców a po chwili czuję jej ręce na moich ramionach.

Sądząc po tym, że przyszły do nas, musiały już przekazać sobie wszystkie newsy i plotki. Rukia siada obok Ichigo i dyskretnie zabiera mu tosta z talerza. Przyglądam się temu z rozbawieniem, bo Rudy chcąc dać ukochanej satysfakcję, udaje, że tego nie widzi. Sakura za to usadawia się wygodnie na moich kolanach i kontynuuje:

- Z pomocą Waszych rodzin i Akatsuki, rozwiniemy Zabimaru. Stworzymy potęgę.

- Dlaczego tak Ci na tym zależy? - Pyta Rukia.

Sakura spogląda na nią łagodnie, po jej spojrzeniu widzę, że się zastanawia nad odpowiedzią. Właśnie, dlaczego?

- Przede wszystkim nie obwiniam całej organizacji za to co się stało, poświęciłam jej dziesięć lat swojego życia, szkoda mi tych ludzi, którzy straciliby pracę, rodzinę, bo przecież oni są jedną wielką rodziną. Szkoda mi mojego wysiłku, którego włożyłam w utrzymanie Zabimaru. A perspektywa rozwoju i wprowadzenia ich na dobre tory aż się prosi, żeby to zrobić.

Przypominam sobie wszystkie miłe chwile, które tam spędziłem, osoby, które poznałem. Sakura ma racje. Nie chodzi tylko o zysk i sławę. Bardziej liczą się ludzie, którzy tworzą Zabimaru.

- Pięknie powiedziane - Rukia uśmiecha się promiennie. - To kiedy będzie już po wszystkim, ja przejmuję władzę nad samochodami - jej oczy żarzą się żywym ogniem.

Przerażenie w moich oczach chyba jest bardzo widoczne, bo cała trójka wybucha głośnym śmiechem. Nigdy więcej nie wsiądę z nią do samochodu!

- Apropos Ruki, mam Twój kluczyk z nadajnikiem - wstaję i biorę z szafki przy drzwiach mały przedmiot, po czym podaję go małej - Niestety się nie przydał.

- Jeszcze się nie przydał - konspiracyjnie puszcza mi oczko.

Tak mija nam poranek, śmiechy nie cichną, choć w powietrzu wciąż wisi widmo nadchodzącej burzy.

***

Kiedy wsiadamy do samochodu jest około siedemnastej. W ciągu godziny udało nam się obstawić siedzibę Zabimaru naszymi najlepszymi ludźmi. Jest to co prawda garstka osób i tak naprawdę podstawiona tylko "w razie w", bo nie zakładamy żeby coś miało pójść nie po naszej myśli ale z tymi ludźmi osłaniającymi nasze tyły, o nic nie muszę się obawiać.

Plan zakłada, że wślizgniemy się z Sakurą niepostrzeżenie, eliminując lub unieszkodliwiając ewentualne przeszkody, po czym udamy się do "sali tronowej" Eizo i skonfrontujemy go z prawdą. Przypuszczalnie znajdą się jakieś jednostki, które będą za nim obstawać, jednak w większości są to raczej dzieci, które podziwiają go za to, że dał im zasmakować gangsterki. "Starszyzna" nie jest już mu taka oddana, jednak trzyma się go z przyzwyczajenia. W zależności jak sprawy się potoczą, jesteśmy na łączach z naszymi, jakby zaszła potrzeba, wkroczą do akcji.

Zostawiamy samochód na parkingu przed jakimś supermarketem, żeby nie wzbudzać podejrzeń i resztę drogi przebywamy pieszo. Sakura prowadzi mnie chyba do najtylniejszego z tylnych wyjść jakie kiedykolwiek widziałem. Serio. Żeby dostać się do i tak dobrze ukrytych drzwi, trzeba przejść labirynt koszy, śmieci i innego badziewia, do schowanej za jakąś starą płachtą ściąganej klatki schodowej, po której dopiero wchodzi się na górę, gdzie są pomalowane pod kolor elewacji drzwi.

- Nie mów mi tylko, że za tymi drzwiami jest kolejny labirynt - wzdycham.

- Nie, są tylko schody. Wyjdziemy niedaleko archiwum - rzuca mi ostatnie niespokojne spojrzenie, po czym kierujemy się w paszczę lwa.

Przemierzamy bezszelestnie korytarze organizacji. Po drodze nawija nam się trzech ludzi ale staramy się raczej ich unikać niż unicestwiać. W ręku przyjemnie ciąży mi moja Gruba Berta. Czuję się z nią pewniej. Sakura prowadzi, ja osłaniam jej tyły. Adrenalina buzuje, czuję ten sam dreszczyk emocji jaki czułem przy swojej pierwszej akcji, już zaczynam się cieszyć, że została nam ostatnia prosta. Już mam w głowie co zrobię najpierw po przejęciu tego miejsca... Ale... No właśnie ale. Kiedy mijamy ostatni zakręt, kiedy już prawie jesteśmy u celu, czuję jak coś ostrego wbija mi się w ramię i nie mija kilka sekund jak tracę świadomość. Ostatnia rzecz jaką pamiętam to miotająca się Sakura. Skąd wiedzieli?

Budzę się w dobrze mi znanej Sali tronowej, nim jednak odzyskuje pełną świadomość mija kilka chwil i kiedy obraz się w końcu wyostrza, w pierwszej kolejności szukam Sakury. Wypuszczam z ulgą powietrze gdy widzę, że siedzi obok mnie. Jesteśmy przywiązani do krzeseł. Sakura dodatkowo ma knebel na ustach. Rozglądam się po sali, kręci się w niej kilku ludzi, jednak żadna z tych osób w ogóle nie zwraca uwagi na scenę, która się teraz odbywa. Przenoszę więc wzrok w stronę, w którą patrzą pełne mordu oczy Sakury. Mianowicie na tron, na którym siedzi rozwalony Eizo, bawiący się małą czerwoną strzałką. Więc nas uśpili, tylko skąd wiedzieli, że jesteśmy w środku? Byliśmy niemal niewidoczni. Bezszelestni.

Za Sakurą ni stąd ni zowąd pojawia się Ao i ściąga jej knebel.

- Zabiję Cię - Sakura syczy na niego. On za to uśmiecha się szyderczo i podchodzi do swojego szefa.

- Jak? - pytam.

- Naiwni jesteście - odzywa się Eizo. - Naprawdę myśleliście, że jestem aż taki głupi? Założyłem ukryte kamery kiedy Rukia zwiała. Dodatkowo puściłem szpiega za Tobą Pinki, poważnie myślałaś, że nabiorę się na ten numer z weterynarzem? - wstaje z tronu i podchodzi do Sakury. - Miałaś tu wszystko i jak się odpłacasz? Uciekasz do swojego największego wroga? - krzyczy, łapiąc ją brutalnie za twarz. Z całych sił próbuję rozplątać węzeł.

- Znam prawdę - Sakura cedzi przez zęby, próbując zabić Eizo wzrokiem. Ten wzdryga się ale udaje mu się zachować powagę. - Wiem, że to Ty zabiłeś moją rodzinę, nie rozumiem, tylko po co ja Ci byłam do tego wszystkiego? Nie mogłeś mnie po prostu zabić?

Yakumo przez chwilę patrzy na nią, chyba ważąc słowa. Czuje przed nią mimo wszystko respekt, wie, że jest niebezpieczna i garstka tych ludzi, którzy się tutaj kręcą a tym bardziej lina jej nie zatrzyma. Wypuszcza ze świstem powietrze i patrzy na nią z wyższością.

- Nie ma chyba sensu udawać, że tak nie było, skoro już pewnie wiesz, że Akatsuki i Haruno się znali. Zacznijmy więc od tego, że wykonawcą był Ao - wskazuje na stojącego za tronem zabójcę.

Oczywiście, wie co go czeka, więc próbuje się odrobinę wybielić. Tchórz.

- Nie wiem tak naprawdę co nami kierowało, oszczędziliśmy Cię, bo może zrobiło nam się mimo wszystko żal dzieciaka? Był to świetny pomysł, do czasu aż nie pojawił się on - wskazuje na mnie.

Ukradkiem zerkam jak Sakura jest już bliska rozplątania węzła, więc próbuję odwrócić od niej uwagę Eizo.

- Jesteś idiotą - mówię do niego, na co posyła mi wściekłe spojrzenie. - Co to za przywódca co zabija Bogu ducha winną rodzinę - podnoszę nieco głos, żeby kręcący się po sali ludzie, zwrócili na mnie uwagę. - A zresztą, jaki w ogóle jest z Ciebie przywódca? Co Ty możesz zaoferować tym ludziom? Jeśli nas zabijesz, jak poradzisz sobie z prowadzeniem organizacji skoro nie masz pojęcia co się w niej dzieje? Do tej pory Twoja rola tutaj ograniczała się do podróżowania i wydawania pieniędzy, które de facto nawet nie ty zarobiłeś, tylko Ci ludzie z Sakurą na czele.

Osiągam cel. Ziarnko niepewności w ich sercach zasiane. Ludzie Eizo zaczynają dyskretnie podsłuchiwać o czym rozmawiamy.

- Po pierwsze - Yakumo wymierza we mnie wskazujący palec, jest wściekły - pozbyliśmy się ich, żeby odciąć Akatsuki od paliw, Ci głupcy, Haruno za nic w świecie nie chcieli Was zdradzić więc najłatwiejszym sposobem było pozbycie się ich. Zresztą poskutkowało. A po drugie, umiem zarządzać organizacją, robiłem to zanim Ty zacząłeś chodzić - klepie mnie po policzku. - Sakura nie jest mi do niczego potrzebna.

- Zabiłeś ich z tak błahego powodu?! - Sakura wrze. - I co Ci to kretynie niby dało? Odciąłeś rodzinę Sasuke od dostaw paliw i niby na ile to poskutkowało?! Na tydzień?! Co to za problem w tych czasach znaleźć innego dostawcę?! - Krzyczy.

- Poskutkowało moja droga, bo złamało ducha Akastuki. To Ty nie wiesz, że tam rodzina jest najważniejsza? Przez długi czas, szefostwo było zajęte szukaniem sprawców i przechodzeniem żałoby, wtedy właśnie mocno spadła ich pozycja na rynku.

Rzeczywiście tak było, jak przez mgłę pamiętam, że rodzice przez długi czas nosili ciemne ubrania, mało się uśmiechali a tata był cały czas poddenerwany. Spoglądam na Sakurę, jej wściekłość sięga zenitu. Zapada cisza.

- No to sobie pogadaliśmy, miło było Was poznać - Eizo wraca na tron. Widzę, że Sakura wyswobodziła ręce z więzów, mi też się udało. Jestem gotowy do ataku. Jednak zabójca krzyżuje nam plany, bo na komendę Eizo, Ao wyciąga zza pleców dwa pistolety i kieruje lufy w naszą stronę.

- Czas na finał - Eizo klaszcze w dłonie z szerokim, szyderczym uśmiechem na ustach.

W oddali słyszę jakiś hałas ale nikt inny nie zwraca na niego uwagi. Spoglądam na Sakurę, drży z wściekłości i choć wiem, że ma pod ubraniem kamizelkę kuloodporną, to jednak Ao to wyćwiczony zabójca, który wie gdzie celować. Odwracam się więc do niej, żeby powiedzieć jej, że ją kocham ale nie dane jest mi nawet otworzyć ust bo gdy Sakura rzuca się do ataku, nagle rozlega się wielki huk i oboje lądujemy po drugiej stronie sali. Rozglądam się, ludzie zaczynają uciekać w popłochu, jedna ściana jest totalnie zburzona, Eizo chyba oberwał jakimś odłamkiem bo leży pod tronem nieprzytomny, szukam wzrokiem Ao. Podbiega do szefa i próbuje go podnieść. Sakura wykorzystuje chwilę jego nieuwagi i z prędkością światła łapie pistolet, który Ao musiał upuścić w trakcie wybuchu. Nasze przecież oczywiście zabrali. Bez mrugnięcia okiem, przeładowuje i przestrzela Ao kolana, z Eizo robi to samo. Panuje amok, wszystko wydaje się dziać jakby w zwolnionym tempie, chociaż wiem, że nie minęła nawet minuta. W powietrzu unosi się rozdzierający krzyk obu panów, ból musiał ocucić Yakumo. Do pomieszczenia wpada kilku mężczyzn, tych samych, którzy chwilę wcześniej stąd uciekło. Widząc sytuację, jak Sakura stoi nad ledwo żywymi Eizo i Ao, wahają się przez chwilę, zapewne w myślach przywołując toczącą się niedawno rozmowę:

- Co tak stoicie? - Sakura zwraca się do przybyłych. - Kto Was do tej pory żywił? Ja czy ten kretyn - tutaj wskazuje na Eizo. Patrzą na nią z przejęciem. - No, więc do roboty.

Chłopaki jak jeden mąż ulatniają się z pomieszczenia. Robię sobie pobieżną obdukcję i pomijając kilka zadrapań nic mi nie jest, Sakura trochę bardziej oberwała, bo widzę , że krwawi z ramienia. Nie sieję jednak popeliny z tego powodu, bo coś czuję, że jakbym jej teraz przeszkodził to skończył bym tak jak oni. Próbuję więc zlokalizować, co lub kto spowodowało ten wybuch. Na pewno nie Deidara, bo bez mojego sygnału mieli pozostać w ukryciu. Więc kto? Na odpowiedź nie muszę długo czekać, bo po kilku sekundach słyszę dziwny hałas, jakby ktoś ciągnął coś ciężkiego po kamieniach a za chwilę w dziurze w ścianie pojawia się... pomalowany na różowo czołg. Kiedy zatrzymuje się na resztkach gruzu, słyszę jak ktoś otwiera właz, żeby po chwili ujrzeć znane mi rudą i czarną czuprynę. Łapię się za głowę, nie mogę uwierzyć w to co widzę.

- A mówiłam, że się przyda? - Rukia krzyczy. Głowa ledwo wystaje jej nad właz ale płomienia w jej oczach nie da się nie dostrzec.

- Skąd wiedzieliście, kiedy, gdzie i w jakim momencie?! - krzyczę.

Ichigo pomaga wyjść Rukii z włazu, po czym oboje zeskakują i kierują się w moją stronę.

- Umiem węchem wyczuć kiedy potrzebujesz pomocy - Rudi uśmiecha się od ucha do ucha. Karcę go spojrzeniem. - A tak serio to Rukia chciała zrobić trochę rozróby a że Wy się napatoczyliście - wzrusza ramionami. - Głupi ma po prostu szczęście.

Już mam go zdzielić, kiedy zza naszych pleców dobiega spokojny głos Sakury.

- Skończyliście już pogaduchy? Przydałaby mi się pomoc.

Podchodzimy do niej. Broń cały czas ma wymierzoną w Eizo i Ao. Obaj leżą z zakrwawionymi nogami. Yakumo co chwila traci przytomność a jego przydupas hardo patrzy Sakurze w oczy, rzucając w jej stronę klątwy, przekleństwa i inne zaklęcia.

- Co z nimi zrobimy? - Pytam.

Na twarz Rukii wpełza chyba najbardziej psychiczny uśmiech jaki kiedykolwiek widziałem, wzdrygamy się z Ichigo w tym samym czasie. Sakura za to spogląda na Rukię z iskierkami w oczach.

- Tak, to świetny pomysł - odzywa się do malutkiej z równie strasznym uśmiechem.

- Rozumiem, że czarownice potrafią sobie czytać w myślach ale tacy zwykli śmiertelnicy jak my, niestety nie mamy takich zdolności - zwracam się do dziewczyn. - Uświadomicie nas?

- Wytniemy im krwawego orła - odzywa się Sakura. - A za to nazwanie nas czarownicami, rozprawię się z Tobą później - rzuca mi mordercze spojrzenie.

Do pomieszczenia, zwabiony hałasem wbiega Luke, a po szybkiej ocenie tego co dzieje się w pomieszczeniu, od razu zwraca się do Sakury. Ta bierze go na bok i daje instrukcje, co dalej robić. Między innymi przekazać informację reszcie organizacji, że Eizo nie żyje i teraz ona przejmuje Zabimaru. A tym ,którym się to nie podoba, Luke ma dać wybór: albo zostają na nowych zasadach albo wypad. Zleca mu jeszcze inne rzeczy ale już nie słucham jakie, bo swoje zainteresowanie kieruję na Rukię, która zaczyna tłumaczyć Ichigo co to znaczy "wyciąć krwawego orła". Sam nie mam pojęcia co to jest, więc przysłuchuję się z zaciekawieniem.

- To rodzaj tortury, którą praktykowali Wikingowie. Polegała ona na tym, że związaną ofiarę kładziono twarzą do dołu, a na jej plecach wycinano orła. Następnie toporkiem odcinano żebra od kręgosłupa i rozciągano je na boki, tak by tworzyły „skrzydła". Rany posypywano solą, po czym wyjmowano płuca i rozkładano na „skrzydłach" - oczy Rukii płoną żywym ogniem. Ichigo przełyka głośno ślinę.

- Wy tak poważnie czy jaja sobie ze mnie robisz? - Pytam z prawdziwym przerażeniem.

- Poważnie - słyszę za plecami głos Sakury, dostaję prawie zawału serca. - Nie musicie przy tym być, w sumie nawet wolałabym żebyście wyszli. To moja zemsta. Chcę żeby cierpieli.

- Robiłyśmy to wiele razy, nie zajmie nam to dużo czasu. Moglibyście wtedy zająć się trochę porządkiem wśród ludzi, pomóc Luke'owi - sugeruje Rukia.

- Robiły to wiele razy... - Ichigo jest blady jak ściana.

- Nie robimy tego przecież hobbystycznie, tylko kiedy trzeba - Sakura przewraca oczami.- Na przykład na gwałcicielach, porywaczach czy handlarzach ludźmi. Wtedy nie powiem sprawia nam to przyjemność, wiedząc, że cierpią tak jak cierpiały ich ofiary - tłumaczy.

W pewnym sensie to rozumiem ale w dalszym ciągu nie mogę objąć myślami formy tortur, jaką stosują. Nawet nie chcę sobie wyobrazić jaki to musi być ból.

- Więc idźcie już - Sakura aż drży z podniecenia.

Rzucam ukochanej łagodne spojrzenie, chcąc dodać otuchy ale ona jest teraz myślami zupełnie gdzie indziej. Dociera do mnie, że nie jestem jej teraz potrzebny i godzę się z tym. To jej zemsta. Łapię więc wciąż przerażonego Ichigo za rękę i ciągnę do wyjścia. Ukradkiem widzę jak Rukia przynosi nóż z czołgu, a kiedy opuszczamy salę, mija kilka chwil zanim po organizacji roznosi się przeszywający całe ciało wrzask.

***

- (...) wtedy rozległ się straszny huk i z Sakurą wylądowaliśmy po drugiej stronie sali. Wybuch rozwalił jedną ścianę a za chwilę do pomieszczenia wjechał różowy czołg, jak się okazało prowadzony przez tą o to dwójkę - wskazuje na Rukię i Ichigo.

- Czyli gdyby nie oni, mielibyście problem - wyrzuca nam tata. - Starzejesz się Sasuke.

- Muszę przyznać, że nie doceniliśmy Eizo. Z góry założyliśmy, że nic nas nie zaskoczy bo przecież znam organizację na wylot - wtrąca Sakura. - Ale nigdy by mi nie przyszło do głowy, że tak się przygotuje. No, ale człowiek całe życie się uczy.

Minęły dwa dni od przejęcia przez nas Zabimaru. Pozbycie się Eizo i Ao, okazało się potem namniejszym problemem, bo zaczęły wybuchać bunty wśród jego popleczników. Początkowo stłumienie ich przychodziło nam z trudem ale przy pomocy członków Akatsuki udało się nam - albo przeciągnąć ich na naszą stronę albo po prostu kazaliśmy im się wynieść i tu niekiedy trzeba było użyć siły. Dzisiaj zostawiliśmy kilku naszych żeby pilnowali tam porządku pod naszą nieobecność a sami przyszliśmy zdać raport ojcu i Itachiemu.

- No cóż ale udało się, teraz możemy zacząć działać - ojciec klaszcze w dłonie.

- Musimy najpierw utworzyć grupę naszych, która zgodzi się tam przenieść i pomagać Sasuke, wtedy będziemy mieć większą pewność, że znowu nie zaczną się tworzyć zamieszki - dodaje Itachi.

- Już mam kilku chętnych, więcej też na pewno się zgodzi.

- No nic. Wszystko załatwione, więc teraz zapraszam wszystkich do nas na kolacje, matka już pewnie szaleje w kuchni - tata uśmiecha się życzliwie, normalnie jak nie on.

- O nieee - jęczy Ichigo. - Starzy będą nawijali o ślubie i wnuku.

- Co w tym złego? Przecież bierzemy ślub - pyta podejrzliwie Rukia.

- Sama się przekonasz - uśmiecham się konspiracyjnie. Znam rodziców Ichigo na wylot, to zwariowani ludzie i jeszcze będzie miała ich dosyć.

- Już nie mogę się doczekać spotkania z Twoją mamą - Sakura uśmiecha się do mnie.

W momencie kiedy te dwa dni temu, wrzaski z sali tronowej ucichły, od razu było wiadomo, że Eizo wyzionął ducha. Wróciłem więc wtedy pod Salę, a gdy Sakura z niej wyszła, pomijąjąc ubranie i włosy całe we krwi, wyglądała zupełnie inaczej. Jakby odebranie życia jej największemu koszmarowi, wróciło życie jej samej. Twarz jest jakby bardziej promienna, bruzda na czole, wyrobiona przez lata od groźnej miny jakby spłyciała, do oczu wrócił blask.

Sakura najzwyczajniej w świecie złagodniała i tak jak kochałem dawną ją, tak nową kocham jeszcze bardziej.

Cztery miesiące później...

-(...) I, że Cię nie opuszczę, aż do śmierci - samotna łza spływa mi po policzku, kiedy słyszę jak Ichigo wymawia te słowa w stronę Rukii. Mój przyjaciel właśnie wyfrunął z gniazda.

Spoglądam na Sakurę, która hardo powstrzymuje łzy, choć wiem, że jak wrócimy do domu, będzie wyła całą noc. Dla mnie to po prostu ślub, ale ona jest tak emocjonalnie przywiązana do przyjaciółki, że dla niej to mały koniec świata.

Patrzę się na przyjaciela, w ciemnym garniturze wygląda bardzo dostojnie, jak na głowę rodziny przystało. Rukia też prezentuje się nienagannie. Ma częściowo upięte włosy i piękną kremową suknię na cienkich ramiączkach, na której delikatnie rysuje się zaokrąglony brzuszek. Nie znam się niestety na krojach sukienek, dla mnie jest po prostu kremowa i ładna. Ot. Sakura za to, olśniewa mnie jak zawsze. Ma pofalowane włosy i długą zieloną suknię z głębokim rozcięciem na plecach. Piękne mamy te kobiety.

Ceremonia dobiega końca. Po wyjściu z kościoła goście składają młodym życzenia a potem wszyscy kierują się na najważniejszą część czyli na imprezkę. Jako świadek mam pełne ręce roboty, co chwila muszę gdzieś biegać, uzupełniać, przynosić, więc gdy podawane jest ciepłe danie, wykorzystuję chwilę wolności i wychodzę na balkon. Wdycham z lubością rzeźkie powietrze i zamykam oczy. Wracam na chwilę myślami do wydarzeń ostatnich miesiący.

Udało nam się przejąć Zabimaru, które po naprawie szkód wyrządzonych przez zabawkę Rukii oraz stłumieniu wszystkich buntów otrzymało nazwę Kizame. Od początków imion rodziców Sakury - Kizashi i Mebuki. Minęły cztery miesiące i już jest lepiej. Wprowadziliśmy nowy system zabezpieczeń, przefiltrowaliśmy kadrę, uporządkowaliśmy bałagan w dokumentach i na razie wszystko zmierza w dobrym kierunku. Nie osiągamy co prawda jeszcze kolosalnych wyników jak Akatasuki ale powolutku brniemy do celu. Jeszcze wiele przed nami.

Z zamyślenia wyrywają mnie czyjeś ręce, które obejmują mnie w pasie.

- O czym myślisz? - Sakura składa mi pocałunek na szyi.

- O Kizame, o nas - odwracam się do niej.

- Myślisz o pracy w taki dzień - marszczy zabawnie nosek. Całuję ją w czoło.

- Przepraszam, już nie będę - przyciągam ją do siebie i przytulam delikatnie.

W ciągu tych kilku miesięcy nie zajmowaliśmy się tylko i wyłącznie sprawami organizacji. Daliśmy sobie czas na swobodne dotarcie się. Poznanie, chodzenie na randki. Było sporo sprzeczek, ponieważ zaczęło się prawdziwe życie - nie to co mieliśmy w dawnym Zabimaru. I powiem szczerze, że na początku nie mogliśmy w ogóle dojść do porozumienia, czasem do tego stopnia, że nocowałem u Ichigo i Rukii. Jednak z czasem nauczyliśmy się rozmawiać o swoich problemach i kłótnie powoli zaczęły zanikać, ograniczywszy się do jakichś błahostek. Teraz z dumą mogę powiedzieć, że tworzymy naprawdę zgraną parę, prywatnie i zawodowo.

- My chyba też niedługo odstrzelimy sobie taką imprezkę, co? - Zwracam się do Sakury.

- Myślałam, że Tobie papier nie jest potrzebny - unosi pytająco brew.

- Bo nie jest. Kocham Cię z obrączką czy bez, ale nie uwierzę jeśli mi powiesz, że nie chciałabyś wymówić przysięgi i założyć pięknej białej sukni.

Sakura rumieni się, trafiłem w sedno.

- Nie gadam z Tobą - odwraca się obrażona i zaczyna odchodzić, w ostatniej chwili łapię ją za rękę, przyciągam do siebie i zmuszam nas do kołysania się w rytm muzyki dobiegającej z sali. Po chwili jej opór słabnie.

- No, nie dąsaj się już - stykam czoło z jej. - Pamiętasz jak się poznaliśmy?

- Jak mogę nie pamiętać? Słabszych gadek na podryw nigdy nie słyszałam - uśmiecha się wyzywająco.

- Ranisz - robię smutną minę. - Na pewno nie były takie złe.

- Zmieńmy temat - odwraca wzrok i widzę, że próbuje się nie roześmiać.

Widok jej takiej wesołej to miód na moje serce.

- Sakura... -szepczę. - Bardzo Cię kocham, wiesz? Dziękuję, że dałaś mi wtedy szansę i uczyniłaś mnie najszczęśliwszym facetem na świecie.

Jej oczy zachodzą łzami, ale powstrzymuje je od wypłynięcia. Wspina się na palce i składa na moich ustach najsłodszy, najdelikatniejszy pocałunek. Oddaje go z całą milością, jaką do niej czuję.

- Wiem... -szepcze między pocałunkami. - Ja też Cię kocham... I to ja powinnam Ci podziękować, za te wszystkie cudowne chwile, za wsparcie i cierpliwość. - Spogląda mi głęboko w oczy - a przede wszystkim, że dałeś mi poczuć prawdziwy smak miłości.


Uff ile to minęło od ostatniego rozdziału? 5 lat? Jedyne co mogę powiedzieć to przepraszam, że porzuciłam to opowiadanie. Przez te kilka lat cały czas nosiłam się z powrotem i zakończeniem go ale jak zwykle brakło czasu. Przesyłam więc zakończenie mojego małego dziecka i ślę dużo miłości <3.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top