IV
Liczba słów: 2081
Sick
Powiew świeżego powietrza napłynął z uchylonego okna, ochładzając nagrzane pomieszczenie, że aż kilka czekoladowych pasm włosów w pasującym tempie się poruszyły. Bursztynowe oczy skupione były na kartce papieru, a prawa dłoń zajęta wypełnianiem kolejnego raportu dla szefowej. Zhongli zmarszczył brwi, myśląc o dalszej części, gdy ktoś zapukał do jego drzwi.
— Proszę — zawołał, a przy tym odłożył przyrząd do pisania.
Mężczyzna zaczął myśleć, kto go mógł odwiedził. Childe wchodzi do jego gabinetu bez pozwolenia, a te tempo pukania nie było dopasowane do innych pracowników Wansheng. Nie miał zaplanowanych żadnych wizyt, a Hu Tao jest poza portem, załatwiając sprawy pogrzebowe (poza tym ona też nie puka) i nie wróci do wieczora.
Klamka opadła, a po chwili brunet ujrzał mężczyznę w wybijającym się czarnym płaszczu z futrem przy kołnierzu. Jednak natrafił na dobrze znaną maskę, która zasłaniała osobie twarz. I to wcale nie tak, że jego partner zawsze miał na włosach przymocowaną taką samą.
— Przeszkadzam? — zapytał.
— Nie — odparł Zhognli, wstając z biurka i poprawiając koszule. — W czym mogę pomóc?
Był przyzwyczajony do wizyt Fatui w zakładzie pogrzebowym, a ich obecność w porcie pozwoliła na większy ruch w Wansheng. Jednak zazwyczaj przychodziła ogarnięta osoba lub sam Childe, a obecny facet wyglądał na świeżaka. Odrobinę drżący głos, czy trzęsące się dłonie na to wskazywały. Niezbyt dobrze sobie prawdopodobnie radził w kontaktach z innymi ludźmi.
— Nie przyszedłem w sprawie żadnego pogrzebu, a raczej... prywatnie.
— Prywatnie? Proszę wytłumaczyć...? — zaciągnął zastanawiająco.
— Oleg. Jestem Oleg. Przepraszam, że się wcześniej nie przedstawiłem. — Ukłonił się lekko. — Wracając... Bo każdy wie o waszej relacji z Tartaglią i-
— Znowu coś narozrabiał? — przerwał Zhongli z delikatnie podniesionym tonem, wywracając oczami. Czasami czuł się, jakby był w związku z jakimś bachorem, którego trzeba pilnować na każdym kroku.
— Nie, skądże! — powiedział donośniej mężczyzna. — Po prostu Tartaglia nie wstawił się rano do pracy, a gdy poszliśmy do jego pokoju, krzyczał, żeby go zostawić. Nawet drzwi nie otworzył. Co jakiś czas wysyłano kogoś do niego, ale każdego odsysał i najwidoczniej jest czymś bardzo zdenerwowany. Pomyśleliśmy, że mógłbyś zajrzeć do Tartaglii, bo nie powinien ciebie tak potraktować, jak nas...
Zhongli zagryzł wewnątrz policzek. Childe nigdy nie brał wolnego, wręcz z wielką chęcią szedł wykonywać obowiązki w Fatui. Skoro jest zwiastunem i stoi na czele organizacji w Liyue, powinien pilnować banku, czy spraw mniej legalnych spraw. Jedynie gdy zdarzało się, że miał robotę papierkową, marudził, że to nudzące i nieciekawe. Skąd teraz taka zmiana?
— I od rana nie wyszedł ze swojego pokoju? — dopytał się brunet.
— Tak.
— Rozumiem. — Zhongli spojrzał się na zegarek. — Po pracy podejdę do niego.
***
Mężczyznę bez żadnych komplikacji puszczono do kwatery Fatui. Już tyle razy tutaj się zjawiał, że nie zwracano uwagi na niego, gdy przekraczał prób budynku lub nie pytano o tożsamość albo powód. Nie zastanawiając się nawet, gdzie iść, skierował się na najwyższe piętro. Stanął przed masywnymi drewnianymi drzwiami, a następnie podniósł rękę i zapukał.
Dłuższą chwilę poczekał, aby usłyszeć w zamkniętym pomieszczeniu kroki..
— Mówiłem, że chcę być sam! — Pojawił się krzyk Childe'a, a były archon zaniepokoił się małą chrypą.
— To ja — odezwał się brunet.
— Zhongli? — powiedział drugi ze zdziwionym głosem.
— Tak — potwierdził. — Otworzysz mi drzwi?
Tartaglia coś mruknął pod nosem, zanim przekręcił kluczyk w zamku i opuścił klamkę. Niebieskie spojrzenie szybko napotkało czekoladowe odpowiedniki. Brunet od razu dostrzegł stan swojego partnera. Tyle lat żył na ziemiach Tevyat, że objawy rozpoznał momentalnie.
Childe'a policzki oblane były niezdrowym rumieńcem, a błękitne oczy widocznie zaczerwienione oraz załzawione, jak i nos cieknący. Miedziane włosy poplątane, jakby właściciel nie skupiał się na ich ułożeniu od rana. Usta spierzchły się z suchości. Piegi znikły z twarzy, sprawiając, że mężczyzna wyglądał blado i miał za niedługo stracić przytomność, a potęgowały to worki pod oczami.
Zhongli zaobserwował, że Childe z ledwością trzymał się na nogach, ponieważ przechodziły po jego ciele dreszcze, a sam z trudnością potrzymywał się ściany, W dodatku nosił gruby oraz prawdopodobnie ciepły sweter. Podejrzewał, że nawet został przywieziony prosto z Snezhnayi. Tylko, że problem był taki, że na zewnątrz jest upalnie i nikt o zdrowych zmysłach czegoś takiego by nie ubrał.
— Jesteś chory — rzekł.
— Co ty, kurwa, nie powiesz — warknął ciężko Tartaglia, pociągając nosem.
Starszy bez pytania wszedł do pokoju, a później wyręczył rudowłosego, zamykając drzwi. Podniósł dłoń, żeby położyć je na czoło, a uczucie ciepła momentalnie pojawiło się na jego skórze.
— Rozpalone. Idź do łóżka. — Złapał ramię Childe, zanim skierował ich do wspomnianego miejsca.
— Xiansheng, nie musisz mną się opiekować — starał się oprzeć Zwiastun.
— Jesteś moim partnerem, więc to naturalne, że się tobą zaopiekuję. — Spojrzał się ponownie na sweter. — Nie jest ci gorąco w tym?
Tartaglia wzdychnął, wciągając głęboko powietrze. Zamknął oczy i je przetarł, kiedy wiedział, że pojawiły się w nich łzy przez pieczenie.
— Nie wiem. Czasami jest mi gorąco, a później zimno. Głowa mnie boli, że nie mogę myśleć. Jestem wymęczony...
— Najpierw zdejmij ten sweter. Chorowałeś kiedyś, prawda?
— Nie pamiętam. Może, jak byłem mały — mruknął, ściągając zimowy ciuch i zostając w podkoszulku. — Zazwyczaj opiekowałem się rodzeństwem, ale-
— Przykryj się kocem — zignorował słowa Childe'a.
Rudowłosy usłuchawszy, ułożył się leżąco na materacu, lecz gdy chciał chwycić kawałek materiału, Zhongli go wyprzedził. Dokładnie utulił Tartaglie, aż na policzkach młodszego pojawiły się rumieńce niewywołane przez chorobą. Obserwował, jak jego partner całą energię włożył w te zadanie, a Childe'owi wystawała sama ruda głowa. Na chwilę złapali kontakt wzrokowy, a Tartaglia odnalazł w bursztynowym spojrzeniu zmartwienie.
Czuł się kochany.
Zhongli wyprostował się, a następnie uchylił okno. Prawdopodobnie młodszy od rana kisił się w tej duchocie, więc odrobina świeżego powietrza nie zaszkodzi. Ściągnął swój płaszcz i kamizelkę, zostając w koszuli, zanim podszedł do kąta pokoju, gdzie stało wiadro napełnione wodą i je przyniósł pod łóżko. Przy okazji odnalazł czyste ręczniki. Syknął pod nosem, kiedy przypomniał o jednej rzeczy.
— Kiedy ostatni raz jadłeś? — skierował pytanie do swojego partnera.
— Może wczoraj?
— Powinieneś jeść, Childe — skarcił rudowłosego. — Akurat zatrzymałem się w Wanmin i kupiłem nam jedzenie na wynos.
— Nie mam ochoty jeść — sapnął Tartaglia.
Zhongli nie skomentował tego. Jedynie wyciągnął jedno opakowanie i usiadł na skraju materaca. Otworzył pojemnik, a zapach orientalnych przypraw pojawił się w powietrzu z domieszką miejscowych smaków. Childe'owi zaburczało w brzuchu na tą woń, aż wzdychnął, lecz z trudnością spowodowanym przez zatkany nos.
Brunet rozdzielił pałeczki i nabrał porcje ryżu z dodatkami. Następnie zaczął ją kierował w stronę rudowłosego.
— Będziesz mnie karmić? A ty?
— O mnie się nie martw. Zjem później — odpowiedział.
— Nie, jesteś po pracy i za pewne jesteś głodny — rzekł Childe, wolno podnosząc się z łóżka.
— Otwórz usta i po prostu jedz. Chcesz mnie zdenerwować? — Zhongli spojrzał się na Tartaglie.
Rudowłosy przełknął ślinę. Krew w nim burzała przez złe samopoczucie, a przed oczami pojawiały się co jakiś czas mroczki. Czasami wydawało mu się, że traci nawet przytomność, lecz w ostatniej chwili się rozbudzał. Po dłuższym zastanowieniu, uznał, że nie pragnął dzisiaj poznać gniewu (chociaż brzmi to ciekawie) byłego geo archona z powodu zmęczenia, więc posłuchał się go. Starszy mężczyzna nakarmił Childe'a, a na języku młodszego pojawił się posmak słodkiego sosu rybnego.
— Gdzie ty te przeziębienie złapałeś? — rozpoczął rozmowę Zhongli, zanim sam zjadł porcje ryżu.
— Kilka dni temu wylądowałem na Dragonspine, a tam wpadłem do wody — wytłumaczył, a następnie brunet ponownie podstawił mu pałeczki z jedzeniem.
— Wpadłeś do wody? — Zmarszczył brwi. — Osuszyłeś się, czy taki mokry latałeś na tym mrozie?
Zhongliemu rzadko się zdarzało odwiedzić Dragonspine, mimo sześciu tysiącznemu letniemu wieku, bo zawsze w pierwszej kolejności było Liyue. W czasach archońskich nie odczuwał zmian temperatur, więc sam nie doświadczył chłodu. Jednak gdy oddał gnozę i wybrał się na małą wycieczkę w tamtą krainę z Barbadosem, zrozumiał, co jest takiego okropnego w zimie.
— Mieliśmy już wracać, więc nie przejąłem się tym.
— A teraz jesteś chory. Taki lekkomyślny... — zacmokał. — Mogło coś poważniejszego się tobie stać, narażając się na mróz. Powinniśmy się udać do Apteki Bubu.
— W Snezhnayi jest gorzej — wymamrotał. — Moje ciało przyzwyczaiło się do niskiej temperatury. — Wzruszył ramionami, zjadając swoją porcje.
Zhongli zastanowił się, jak to być w Snezhnayi wraz z Childem.
— Najwidoczniej się odzwyczaiło, skoro się przeziębiłeś.
Tartaglia miał już odpowiedzieć, ale niespodziewanie zakręciło mu się w głowie. Dał znać drugiemu mężczyznę aby zaprzestał go karmić. Po chwili zamknął oczy i gwałtownie kichnął.
Gdy uchylił powieki, ujrzał, że na koszuli Zhongliego jest ryż, który wypluł, oraz jego smarki.
— Kurwa — przeklnął. — P-przepraszam, Xiansheng. Ja nie chciałem — panikował, kiedy rozglądał się zestresowany po pomieszczeniu.
— Spokojnie, Childe — wymówił lekko, jakby nie zwracał uwagi na to, że jego partner go pobrudził. Odstawił prawie puste pudełko z resztkami jedzenia, podał chusteczki rudowłosemu, aby się powycierał, a sam wstał. — Pożyczę twoją koszulą i będzie wszystko w porządku.
Rudowłosy rzucił gdzieś nieczystą serwetkę, żeby później ze wstydu ukryć się pod kocem. Starał się ignorować czucie gorąca i że jego policzki oraz oczy palą. Zhongli w tym czasie podszedł do szafy Tartaglii. Najpierw ściągnął swoją koszulę, aby kolejno wziąć pierwszą lepszą karmazynową Childe'a. Prawdopodobnie z czerwienią mu nie do twarzy, ale nie przejmował się tym.
— Zaparzę nam herbatę — poinformował, zerkając w stronę swojego partnera, ale zobaczył jedynie schowaną rude kępkę włosów. Westchnął.
Tartaglia jako zwiastun miał przywilej, żeby zamieszkać w najlepszej kwaterze. Reszta członków Fatui dostaje pokój na kilka osób, a akurat Childe na wyłączność posiadał małe mieszkanie z kuchenkę oraz łazienką. Przy okazji biurko z regałem, gdzie mógł trzymać ważne dokumenty dla organizacji, nie musząc schodząc do banku.
Zhongli przygotowywał herbatę i co jakiś czas zaglądał na łóżku. Pomyślał, że może Childe zasnął, ale widział, że jego klatka piersiowa nie unosiła się miarowo oraz nie słyszał płytkiego oddechu ukochanego, więc to wykluczył. Prawdopodobnie siedzi ukryty przez kompromitacje, aby brunet nie mógł go ocenić z tego, co przed chwilą zrobił.
Mężczyzna mlasnął, zalewając liście idealną temperaturą wody. Następnie odstawił filiżankami, aby napój się zaparzył i podszedł do Tartaglii. Znowu zajął miejsce na materacu oraz podniósł dłoń w zamiarze przeczesaniu miedzianych loków.
— Zostaw mnie — mruknął.
— Nie zostawię cię, Childe. Proszę, wyjdź. Nie jestem zły na ciebie, więc się uspokój. Każdemu może się zdarzyć, kochanie — powiedział, bawiąc się jednym kosmykiem włosów.
Młodszy wychylił głowę, ukazując załzawione , czerwone oczy. Zbadał twarz Zhongliego i ujrzał jedynie lekki uśmiech. Zauważył również, że się przebrał.
— To frustrujące — jęknął Tartaglia. — Nie chcę być już chory. — Odkrył się z koca, a brunet w koncu mógł przyjrzeć się mu. — Muszę w końcu gdzieś wyjść
— Jesteś cały mokry — powiedział.
Zhongli zaobserwował spoconą twarz rudowłosego, więc sięgnął po ręcznik, który po chwili zmoczył w wodzie. Zaczął niespiesznie wycierać skórę Childe'a. Drugi westchnął, wiedząc, że lepiej się nie odzywać. Gdy opiekował się rodzeństwem, zachowywał się podobnie do bruneta, ale po prostu... dziwne to, gdy ktoś o niego dbał. Od zawsze musiał sam się o siebie troszczyć
Tartaglia przymknął oczy, starając się nie skupiać na tym, co właśnie robił Zhongli. Próbował chociaż umysłem przenieść się w inne miejsce, ale obecność jego partnera wciąż była odczuwalna. Brunet specyficznie pachniał, jakby ziemiście oraz morsko. Childe wiedział, że nie używa żadnych perfum, ale często nie potrafił przyzwyczaić się do tej woni.
Rudowłosy nawet nie zauważył, że Zhongli skończył go wycierać. Niespodziewanie wciągnął powietrze i podniósł powieki, gdy brunet dotknął jego czoła swoim. Przed niebieskimi oczami stanęła twarz bruneta, a sam widział idealne czerwone kreski pod dolnymi rzęsami. Drugi mężczyzna nie zainteresował się tym, że przyprawił Childe o prawie zawał, robiąc ten niespodziewany ruch, a jedynie przyglądał się wzrokowi rudowłosego.
— Nadal jest gorące.
Zhongli kolejno sięgnął do wiaderka, żeby zmoczyć na świeżo ścierkę. Położył ją na czole Tartaglii, licząc, ze to zmniejszy gorączkę. Przyjrzał się swojego partnerowi i jego czerwonej twarzy. Nie mogąc się dłużej powstrzymać, zniżył się i musnął usta Childe.
— Nie możesz mnie całować! Zarazisz się! — krzyknął rudowłosy, zasłaniając twarz, gdy Zhongli się odsunął. Nie przeszkadzały mu nigdy impulsywne czułości, ale nie w tej chwili. — Nawet nie powinieneś tutaj być.
— Archoni nie chorują, ponieważ mają doskonałą odporność. Nigdy w moim życiu nie spotkałem chorego adepta lub archona, więc nie przejmuj się tym.
— Już nie jesteś archonem i nie masz gnozy. A jeśli zachorujesz, kto będzie tobą się opiekować? — zapytał się Tartaglia.
Brunet umilkł. Zapomniał o tym, że oddał swoją moc i prawdopodobnie również jest podatny na zarazki.
— Ty — powiedział szczerze.
Childe wywrócił oczami, cmokając. To Zhongli był bardziej nieodpowiedzialny z tej dwójki.
— Skoro i tak będziesz chory, przytul mnie — zasugerował oraz podniósł ręce w stronę partnera.
Mężczyzna zaśmiał się z prośby. Ściągnął buty, żeby następnie znaleźć się w łóżku. Nie zwracał uwagi, że rudowłosego ciało wciąż paliło, więc tylko przyciągnął do siebie ukochanego. Tartaglia zadowolony położył głowę na klatce piersiowej bruneta, czując, jak ramiona go ciasno otulają.
Zhongli ucałował włosy Childe'a, notując w pamięci, żeby go później zmusić do wykąpania. Teraz jest czas, aby odpoczął.
***
Po zakładzie rozległo się donośne kichnięcie.
— Czyżby Zhongliego łapało przeziębienie? — zaświergotała z zaciekawieniem Hu Tao. — Podać ci chusteczkę?
— Poproszę.
***
Nie wiem, co ten shot wniósł do życia... Chyba aktualnie jest najgorszy ze wszystkich. A mogłam wybrać inny temat cholera
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top