Larra
Piasek cicho przesypywał się z jednej części klepsydry do drugiej. Obserwował formującą się górkę piasku, po czym obrócił urządzenie. Był w stanie patrzeć na nie jedynie przez moment. Wziął klepsydrę do ręki i rzucił nią z całej siły o ścianę. Drewniane zdobienia wydały głuchy odgłos przy uderzeniu o kamienny mur, a następnie głośniejszy, gdy spotkały się z podłogą. Viserys opuścił wzrok na swoje dłonie. Ręce mu drżały.
Opadł na łóżko i z całej siły zacisnął palce na prześcieradle. Gdy rozchylił powieki, zauważył pantofle między nogami. Nie założyła ich. To dlatego jej nie usłyszałem. Podniósł jeden, przyglądając się myrijskiej koronce, oraz delikatnemu jedwabiowi z Lys. Czy na pewno zatrzymali wszystkie statki płynące do Lys? Jeśli się dowie, że jakiś się wymknął, jeśli się dowie, że ktoś tego nie dopilnował... Wściekły cisnął pantoflem w stronę ozdobnego lustra. Sprowadziłem je dla ciebie z Volantis. Wysadzane masą perłową, ze szmaragdowymi zdobieniami. Bogowie, dlaczego?
Rozległo się ciche pukanie.
– Wejść.
Podniósł wzrok na kapitana swojej straży. Byłego kapitana. Jak mógł jej pozwolić przemknąć się pomiędzy strażnikami? Jak mógł jej pozwolić uciec?
– Znalazła się?
Pokręcił głową.
– Nie, panie. Nikt oprócz praczki nie widział Lady Larry.
– Chcesz mi powiedzieć, że praczka jest bardziej spostrzegawcza od moich strażników?! Z tego wynika, że każdy mógł tu wejść i zabić mnie i moją rodzinę. Won!
Mężczyzna wyszedł, a on wstał i podszedł do okna, by wyjrzeć na port. Myśl, że Larra była gdzieś tam sama... Nie. Musiał ją znaleźć. Ściągnie dla niej kolejne lyseńskie suknie, trupę komediantów, wszystko o co poprosi. Byleby wróciła. Byleby została.
Obrócił się i spojrzał w stronę sukni, którą jeszcze wczoraj miała na sobie. Delikatny, niemal przezroczysty materiał, był jasny niczym zatoka latem. Ile razy rzucał lordom ponure spojrzenia, gdy widział, że za bardzo przypatrują się jego żonie, która nie zważając na nic, ubierała się tak, jakby była w domu. Na nic się zdały jego przekonywania, że gdy nadejdzie zima i temperatury spadną, będzie musiała zmienić stroje. Larra w pamięci cały czas żyła w Krainie Wiecznego Lata. A dla mnie latem był cały czas z nią spędzony. Znów rozległo się ciche pukanie i do komnaty weszła niańka.
– Co z Naerys? – zapytał, ciesząc się, że może skupić się na czymś innym niż temat jego żony, nawet jeśli tym tematem była jego mała, chorowita córka.
– Panie, księżniczka znów się obudziła z płaczem i mamki mówią, że nie chce jeść. Chyba ma gorączkę.
Znowu?
– Próbowałaś z Jaelą? – Widzisz, gdy chciałaś by twoja córka miała lyseńską mamkę, zgodziłem się bez sprzeciwu. Chciałem ci dać wszystko, co mogłem. Dlaczego mnie zostawiłaś?
Oczy kobiety zwęziły się.
– Nie sądzę, że dawanie dziecka lyseńskiej...
– Dość. Nie jesteś od myślenia, kobieto. Jeśli moja córka chce pić lyseńskie mleko, to będzie je piła. To nie od ciebie zależy. – Pamiętasz, jaka byłaś zachwycona tym, że stan Naerys poprawił się po zmianie mamki na tę, która pochodzi z twoich krain? Mówiłaś, że nasza córka będzie prawdziwą lyseńsko-targaryeńską księżniczką. Dlaczego ją zostawiłaś? – Przynieście też do niej Aemona. Naerys jest z nim spokojniejsza.
Kobieta wyszła po cichu, a on znów został sam, zaciskając dłoń na sukni. Pamiętał, jak Larra zaśmiała się jedynie na jego komentarz, że jej stroje nie są zbyt odpowiednie do pokazywania się publicznie.
– A co, mam się zakryć tak jak te wasze wszystkie westerowskie damy? Bogowie dali mi piękno, więc się nim chwalę. Po co mi uroda, skoro nikt jej nie widzi?
– Nie mów tak. Spójrz na twoje oczy, włosy, usta, brwi...
– Wszystko to jest w Lys pospolite.
– W Westeros nie.
Uśmiechnęła się i spojrzała w dal.
– W Westeros nie...
Choć o wiele większe i zróżnicowane, Westeros było dla niej niczym w porównaniu do wschodu. Nie chciałaś się nawet nauczyć naszego języka, ale mi to nie przeszkadzało, słysząc jak pięknie mówisz po valyriańsku. Język wspólny wydawał się być dla kogoś takiego jak ty zbyt powszechny. Zresztą, to była nasza mała tajemnica. Mogłem ci recytować twoje ulubione wiersze nawet w ogrodzie w biały dzień, bez zważania na to, że ktoś może poczytać to za słabość.
Teraz już nie chciał mówić w tym języku. Za bardzo kojarzył mu się z żoną. Zacisnął oczy. Nie, nie, nie mógł sobie pozwolić na taką słabość. Nie mógł być słaby, kiedy miał na to czas? Nigdy. Przeżył atak na ich statek, niewolę, strach przed śmiercią, przeżyje również to. Ostatni raz tak się czułem, gdy otoczyli nas ludzie Watersa. Pokręcił głową. Nie, nie mógł myśleć o tym, jak razem z Aegonem zabarykadowali się w Twierdzy Maegora, odmawiając wydania Larry. Kiedy to było? Dawno temu, gdy był jeszcze trzynastoletnim chłopcem. Przypomniał sobie, jak trzymał ją w ramionach, pozwalając, by wylała swoje łzy po braciach, który zostali straceni przez Manderly'ego. On sam czuł teraz łzy w oczach. Otarł je z furią. Nie, nie mógł płakać. Musiał ją znaleźć.
– Viserys.
Odwrócił się w stronę swojego brata, który powolnym krokiem wszedł do komnaty. Poczuł wstyd, na myśl jak okropnie musiał teraz wyglądać. Jak słabo.
– Moi ludzie ciągle jej szukają – powiedział zimno. – Znajdą ją. Żaden statek nie przepłynie...
– Viserys – powtórzył. – Jeden z marynarzy widział ją w porcie w godzinę wilka. Wsiadła na statek płynący do Wolnych Miast. Przed zatrzymaniem ruchu.
Godzina wilka. Najciemniejsza godzina w nocy. Zagryzł wargę, mocno, pragnąc smaku krwi.
– Dlaczego?
Jego brat nic nie powiedział, jedynie dotknął jego ramienia.
– Nie wiem. – Cofnął dłoń. – Przykro mi.
Znajomy spokój Aegona nie pomógł. Nic nie pomogło.
W końcu żal przerodził się w gorycz. Teraz, bez Larry, nie miał już powodów, by być wesołym, uśmiechniętym.
Bo i dla kogo?
~*~
Larra Rogare z Lys była matką Aegona IV, Aemona Smoczego Rycerza i królowej Naerys. Zmarła w Lys, sześć lat po opuszczeniu Westeros.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top