47 | Walentynki cz. 1

a/n: witam w nowym roku! rozdziału nie było już rok wow przesadziłam

obiecuję, że jeszcze jeden rozdział i wracamy do fabuły, dram i koniec z buziakami (nie no trochę będą ale mniej)

ROZDZIAŁ NIESPRAWDZONY, nie odpowiadam za błędy

●●

NARCYZA

Regulus był smutny.

Nigdy by mi tego nie powiedział wprost, ale nie musiał. Nie, żeby specjalnie to pokazywał. Wręcz przeciwnie – zachowywał się tak obojętnie i opanowanie jak zawsze. Ale ja to wiedziałam.

Jego usta rzadko wyginały się w innym niż ironiczny uśmiechu. I nie musiały. Odkąd pojawiła się Willow, uśmiechały się jego oczy. Zawsze były ładne. W kolorze migotliwych szmaragdów, których nie przestawałam mu zazdrościć. Willow dodatkowo umieściła w nich odrobinkę magii, co sprawiało, że oczy Regulusa lśniły jak zorza polarna w bezchmurną noc. Nawet gwiazdy temu nie dorównywały.

Jednak tego dnia było inaczej. Zielone oczy były matowe. To tak jakby ktoś zabrudził szmaragdy, a nocne niebo przysłoniła mgła.

Czułam się temu winna. To ja wyciągnęłam Regulusa do Hogsmeade. To ja zachęciłam go do pójścia do Pubu pod Trzema Miotłami. Oraz to ja nic nie powiedziałam, kiedy moja siostra zachowała się tak podle w stosunku do Archibalda Brooksa.

Byłam jednak zbyt przestraszona widokiem Lucjusza. Siłą złapał mnie pod ramię i nie puszczał aż do Pokoju Wspólnego, wcale nie będąc delikatnym, by potem celowo doprowadzić mnie do płaczu swoimi ostrymi słowami. Cieszyłam się, że zrobił to dopiero w lochach, skąd blisko miałam do dormitorium, w którym mogłam ukryć się przed wszystkimi.

Bella się do mnie nie odzywała. To też mnie raniło.

Nie bardziej jednak od widoku przybitego Regulusa. Wystarczyło, że spojrzałam na jego sztywną pozę, grobową minę i mętny wzrok, a budziły się we mnie przeogromne wyrzuty sumienia.

Nie potrafiłam z tego powodu zjeść śniadania oraz obiadu. Bardzo to ucieszyło Lucjusza, a zdenerwowało Evana. To dlatego zamierzałam zrobić wszystko, aby do kolacji pogodzić ze sobą Willow oraz Regulusa. Abym mogła ją zjeść bez ścisków w żołądku. Jeszcze tylko nie miałam pomysłu w jaki sposób miałabym tego dokonać.

Ale wina nie leżała wyłącznie po mojej stronie. Winowajcą był również Archibald Brooks, któremu niefortunnie przydarzyło się być także ofiarą tego zdarzenia. Tak czy siak, zamierzałam poprosić go o pomoc.

— Dobra, znudziła mi się ta zabawa.

Wzdrygnęłam się i speszyłam, gdy chłopak odwrócił się w moją stronę. Przyłapana wyszłam zza rogu na opustoszały korytarz, gdzie udało się nam być samym. Rozglądając się jeszcze tak dla pewności, zbliżyłam się do niego bardzo ostrożnie. On już czekał na mnie z dłońmi umieszczonymi na biodrach.

— Witaj. Skąd wiedziałeś, że to ja?

— Ty serio pytasz? — uniósł rozbawiony brew. — Śledzisz mnie od wyjścia z Wielkiej Sali. Ja wiem, że mam ładny tyłek, ale już trzy korytarze temu wyczerpałaś swój limit patrzenia na niego. Czy ty chcesz mnie zastąpić Malfoyem? Sory, ale nie wchodzę w to. Spoko niunia jesteś, ale mój kodeks zabrania mi tykania się czegokolwiek, co wcześniej tykał taki fajfus jak on. Bez obrazy.

Zarumieniłam się po czubki uszu, które prędko zakryłam pasmami włosów.

— Nic się nie stało — Chyba? odchrząknęłam. — Potrzebuję z tobą porozmawiać. Starałam się złapać cię w bardziej odludnym miejscu, aby...

— ...aby twoja siorka ani nikt ze żmijowiska nas razem nie zobaczył? — uśmiechnął się kwaśno.

Przeskoczyłam niezręcznie z nogi na nogę. Znów się rozejrzałam.

— Można tak powiedzieć. Co do tego... strasznie mi przykro, że tak to się potoczyło. Mogę cię tylko przeprosić za zachowanie mojej siostry.

Archibald machnął lekceważąco dłonią.

— Spoko luz, przywykłem. Nic nie mogłaś zrobić.

Racja. Moje zdanie w tej rodzinie nic nie znaczyło. Chyba do tego... przywykłam.

— Szkoda tylko, że Wills z Blackiem tak się przez to pożarli — dorzucił. Ramiona nieco mu opadły, gdy dłonie wsunął do kieszeni, tak jakby wyrzuty sumienia przygniatały także jego. — Black bardziej powinien żałować. Załatwiłem mu takie widowisko, a teraz wszystko bombki strzelił.

Wolałam się w to nie zagłębiać.

— O tym chciałam z tobą porozmawiać. Znaczy, nie o widowisku — dodałam spanikowana naprędce, dostrzegłszy jego spojrzenie. — O sprzeczce Willow i Regulusa oraz o tym, jak można ją rozwiązać. Chcę to z tobą załatwić od rana, ale ty ciągle otaczasz się ludźmi.

Puchon wzruszył ramionami z pogodnym uśmiechem.

— Lubię ludzi. A że ludzie lubią mnie, to już nie ma co im się dziwić.

Popularność Archibalda była dostrzegalna gołym okiem. Każdy się z nim witał na korytarzach, nawet profesorowie. Gdyby kolekcjonował uśmiechy ludzi posyłane w jego stronę, przerósłby nimi nasz rodzinny majątek. Ciągle przybijał piątki lub wymieniał uściski. Podczas gdy ode mnie odwracano wzrok, on jakby go przyciągał.

I być może faktycznie nie było się czemu dziwić. Archibald przez cały czas nosił uśmiech na twarzy. Tak zaraźliwy, że mnie swędziały kąciki do zrobienia tego samego. Był radosny, beztroski i bardzo gadatliwy; nawet ze skałą wdałby się w pogawędkę. Każdy chciał mieć taką osobę w swoim otoczeniu.

— Nie możemy ukrywać, że ich niezgoda jest po części naszą winą — Archibald skrzywił się na moje słowa, ale nim nie zaprzeczył. — Dlatego uważam, że w naszym obowiązku jest pomóc się im pogodzić. Więc, Archibaldzie, gdybyś miał jakiś pomysł...

Puchon zaczął machać rękami w powietrzu jak wariat.

— O nienienienienienie, ale to nie do mnie tak, niunia — pomachał mi palcem przed nosem. — Nie mów tak do mnie nigdy więcej.

Z poczuciem lęku w piersi zgarbiłam się nieco, obawiając się jego złości. Często chlapałam coś przy Lucjuszu, co nie do końca mu się podobało. Najczęściej wtedy na mnie krzyczał, czego bardzo nie lubiłam. Zwykle w odpowiedzi płakałam. Nie wiedziałam jak w takich sytuacjach reagował Brooks i nieco się go przestraszyłam.

— Ja... przepraszam...

— Nie no, luziczek, nic się takiego nie stanęło — odparł łagodnie, chyba widząc moje spięcie. — Po prostu to imię to jakiś żart. Okej, urodziłem się pierwszego kwietnia, ale to już przeginka. Moja matka na pewno przeczytała to na jakiejś reklamie pasty do butów czy innego gówna i stwierdziła oh, jakie cudaczne imię, podoba mi się, nazwijmy tak syna! — wypiszczał, udając żeński głos. Zachichotałam już bardziej rozluźniona.

— Wybacz — chrząknęłam z uśmiechem. — Nie wiedziałam jak mam się do ciebie zwracać.

— Mów Archie lub Arch jak wszyscy. Byleby nie jak średniowieczny rycerzyk. Bo czy ja wyglądam na blacharę?

Powiedziawszy to, wskazał na stojąca niedaleko rycerską zbroję. Ta nie reagowała dłuższą chwilę, żeby zmylić przeciwnika. Gdy chłopak się tego nie spodziewał, zbroja rzuciła w niego metalową rękawicą i trafiła w głowę.

— No dobrze... Archie... — zaczęłam, gdy ten przestał już narzekać na ból głowy. — Co o tym myślisz? Pomożesz mi ich pogodzić?

Archie zastanowił się dłuższą chwilę, gibając się na piętach. Czekałam na jego odpowiedź z zapartym tchem oraz zżerającą mnie niepewnością, bo jeśli by się nie zgodził, to musiałabym działać na własną rękę, a nie czułam się na to gotowa oraz wystarczająco silna.

— No cóż, to są dwa osły i pewnie znowu mogliby nie odzywać się do ciebie przez trzy tygodnie... — drapał się po brodzie i myślał na głos, czemu ja przytakiwałam. — ...a serio byłaby wielka szkoda, gdyby prezent dla Regusia się zmarnował... no więc w sumie możemy im trochę pomóc.

Odetchnęłam z ulgą.

— I nawet chyba mam pomysł jak to zrobimy.

— Naprawdę?

— Mhm... wiesz, razem z Jamesem opatentowaliśmy pewien patent na godzenie skłóconych ludzi. Przetestowaliśmy to na Wills i Syriuszu i nawet wyszło ci powiem. Warto spróbować tego jeszcze raz — tym razem to Archie się rozejrzał. Co prawda nikogo oprócz nas na korytarzu nie było, ale i tak wyszeptał: — Szczegóły powiem ci w innym miejscu. Chodźmy do kuchni. Mój zmysł mi mówi, że zaraz ktoś tu przyjdzie i pomyśli, że mamy romans.

Z przerażenia wytrzeszczyłam oczy na samą taką myśl.

— Nie chcemy tego.

— No raczej. Jeszcze by się Malfoy popłakał, ze taki sigma go wygryzł.

Znów nie zamierzałam dopytywać o co mu chodziło.

●●●

WILLOW

Walentynki zbiegły się z dniem po comiesięcznej pełni księżyca.

Remus był wyczerpany. Na twarzy doszły mu kolejne dwie szramy, teraz przykryte grubym bandażem, które za jakiś czas miały przeobrazić się w blizny na jego skórze. Wiedziałam, że zaniżały mu one samoocenę, ale dla mnie były piękne. Były dowodem, że Remus ciągle walczył.

Obecnie spał głębokim snem. Podobnie jak reszta Huncwotów w swoim dormitorium. Po nieprzespanej i ciężkiej nocy wszyscy na to zasłużyli. Dlatego to ja siedziałam tuż obok Remusa w Skrzydle Szpitalnym, doglądając go i pomagając mu w chwilach, gdy się przebudzał. Podawałam mu wodę lub zmieniałam okłady. W związku z Walentynkami wyostrzył się humor Irytka, który tego dnia upatrywał sobie ofiary w zakochanych parach. Pani Pomfrey miała więc pełne ręce roboty w odczepianiu sklejonych do siebie ludzi, usuwaniu z ich skóry brokatu lub podawaniu antidotum na Amortencję.

Ja przecież nie miałam żadnych planów na ten dzień, więc mogłam przynajmniej zaopiekować się Remusem.

Byłam w trakcie rozwiązywania mugolskiej krzyżówki. A bardziej pochylałam się nad nią załamana i na skraju płaczu, bo nie znałam rozwiązania na ani jedno hasło. Czułam się głupiej niż na Eliksirach, a myślałam, że tak się już nie da!

Po dwóch kolejnych minutach się wkurzyłam i rzuciłam tym dziadostwem byle gdzie. Merlin tak chciał, że trafiłam w Avery'ego, który akurat przyszedł.

— Ała! Co ja ci zrobiłem? — pomasował się po zaróżowionym policzku.

— Rany, przepraszam! — natychmiast wstałam i podeszłam do niego, nie wiedząc, co robić dalej. — To było niezamierzone — uśmiechnęłam się niewinnie.

— Ta, jasne — prychnął. — Przyznaj się, że od początku nie chodziło o Rega. Dostałaś na mnie zlecenie i próbujesz mnie zabić.

— Oj tam, niepotrzebnie aferę robisz — machnęłam ręką i wróciłam na stołek. — Z was trzech ciebie mam najmniejszą ochotę skasować.

— Wiadomo, pierwszy do odstrzału leci Reggie.

Kiwnęłam niemrawo głową. W moim wnętrzu pojawił się zaledwie zalążek tej złości, którą odczuwałam poprzedniego dnia. Resztę uzupełniała tęsknota.

— Co tutaj robisz? — spytałam, chcąc zmienić temat. Natychmiast się zmartwiłam. — Nic ci nie jest?

Przeleciałam na szybko jego ciało spojrzeniem, ale nie doszukałam się żadnych ran. Avery natomiast patrzył wszędzie, byle nie na mnie i na łóżko, na którym dalej spał Remus.

— No ja ten, no... no... no przyszedłem... bo no... ten, ehem, tak.

I tyle. Zmarszczyłam brwi.

— Tak, coś ci jest?

Avery spanikował.

— Przyszedłem po maść na ból dupy — palnął. — Twój chłopak mnie bije. Nie mówił ci? To już wiesz, jakie ja mam ciężkie życie.

Pomrugałam wolno oczami. Cóż, chyba nie miałam więcej pytań.

— A jemu co jest? — wskazał na Remusa.

Tym razem to mnie ogarnęła panika.

— Remus... on... miał wypadek w szklarni — wymyśliłam na poczekaniu. — Tentakula miała bardzo zły humor tego dnia — doprecyzowałam, widząc zmarszczkę na środku jego czoła.

Nie mogłam mu przecież powiedzieć, że poprzedniej nocy Remus zamienił się we włochatą bestię, wyjącą do księżyca i posiadającą zęby równie ostre co szpony, którymi gotów był krzywdzić nie tylko siebie, ale i swoich przyjaciół. Rzecz jasna Remus nie robił tego celowo. Zdrowy rozsądek zastępował mu zwierzęcy instynkt oraz rządza krwi.

O wilkołactwie Remusa w szkole wiedziało niewielu. Nie licząc grona pedagogicznego, tak naprawdę wiedzieli tylko Huncwoci. Oraz od pewnego momentu i ja, kiedy to na piątym roku, zaciekawiona comiesięcznymi schadzkami chłopaków, wymknęłam się za nimi aż do Wrzeszczącej Chaty. Przerażały mnie krążące o niej plotki o duchach, dodatkowo tej nocy usłyszałam dobiegający stamtąd mrożący w żyłach ryk. Ale zamiast zawrócić, pognałam na ratunek przyjaciołom. To właśnie tam na końcu tunelu wykopanego wokół korzeni Bijącej Wierzby stanęłam oko w oko z prawdziwym wilkołakiem, który sparaliżował mnie na tyle, że z łatwością by mnie zagryzł, gdyby nie rzucił się na niego wielki, czarny pies. W odciąganiu bestii ode mnie pomogli mu jeleń oraz szczur. To było takie niedorzeczne, że przez moment brałam to za jakiś tandetny koszmar. Przestałam tak myśleć dopiero na powierzchni, na którą bezpiecznie wyprowadził mnie pies. Jakby mało mi było wrażeń, zwierzę magicznie przemieniło się w Syriusza, który wyjaśnił mi, że potwór, który chwilę wcześniej próbował rozszarpać mi gardło, był tak naprawdę niegroźnym Remusem, który na co dzień nie skrzywdziłby nawet muchy.

Syriusz kazał mi przysiąc, że już nigdy nie pójdę w tamto miejsce. Szczególnie w okresie pełni. Od tamtej pory nie złamałam tej obietnicy. Nie wymazało to jednak moich wspomnieć z tamtej nocy oraz potwornego bólu w sercu za każdym razem, gdy przypominałam sobie, że tak cudowny człowiek jak Remus Lupin musiał tak okropnie cierpieć.

Avery wyglądał na przejętego stanem Gryfona. Dokładnie przyjrzał się jego twarzy w większości ukrytej pod opatrunkiem. Zmarszczka pomiędzy jego brwiami tylko się powiększyła. Z zainteresowaniem się temu przyglądałam.

— Ale... wyliże się?

Uśmiechnęłam się lekko, gdy poprawiałam kołdrę Lupina.

— Wiadomo. Remi to silny chłopak.

Mały uśmiech ozdobił także twarz Ślizgona.

Nagle drzwi Skrzydła Szpitalnego otworzyły się z hukiem. Wyjrzałam z przejęciem za Avery'ego, który też się odwrócił, aby lepiej widzieć, ale na widok szarżującego w naszą stronę Archiego olałam temat. Nie znałam większej dramy queen od niego.

— Potrzebuję pomocy! — wydarł się już przy nas, obrywając od wszystkich obecnych karcącym spojrzeniem.

— Zamknij mordę — syknęliśmy jednocześnie z Averym, zezując wpierw na siebie, potem na śpiącego Remusa, a na koniec na Brooksa.

Archie przewrócił oczami na widok rannego.

— Ten to jest taki pierdoła. Przynajmniej raz w miesiącu tu ląduje! — wciąż mówił z ożywieniem, ale już znacznie przyciszonym głosem. — Ja to myślę, że bycie tutaj traktuje jak urlop. Wiecie, ciągle zakuwa i przemęcza mózg, no wiecie, myśleniem, więc raz na jakiś czas specjalnie zrobi sobie kuku, żeby odpocząć — w tym momencie przybił piątkę z Averym. — Czołem sąsiad.

— Całe szczęście, że ty nie myślisz i w ogóle się nie męczysz — prychnęłam.

— No co nie? Też uważam się za geniusza. No ale do rzeczy — zamachał rękami koło głowy, aby odgonić jeden temat i przejść do drugiego. — Musisz mi pomóc.

Uniosłam z kpiną brew.

— Jeszcze nigdy nie skończyłam dobrze na pomaganiu ci.

— E tam, przesadzasz. Tym razem będzie inaczej. To jak? Pomożesz mi?

— Nie.

— No Wills, błaaaaagam cię — złączył ze sobą dłonie w błagalnym geście i zrobił minę psidawka. — Kto mi pomoże jak nie ty?

— W sumie ja mogę — Avery wzruszył ramionami.

Archie zacisnął z irytacją szczękę i spojrzał na Ślizgona jak na robaka.

— Nie, nie możesz — wrócił proszącym wzrokiem do mnie. — Nie daj się prosić. Jesteś moim ostatnim ratunkiem.

— Ale ja naprawdę mogę.

— Sąsiad, bo ci jebnę. Nie możesz — warknął Puchon, akcentując ostatnie dwa słowa. Avery nie próbował więcej się odezwać. Zachichotałam rozbawiona myślą, że ta maść na ból dupy naprawdę mogła się przydać. Archie nie spuszczał ze mnie maślanego wzroku. — Willow, kochanie ty moje, słońce moich dni, muzo mojego serca, pomóż mi. Chcesz mnie stracić? Bo jeśli mi nie pomożesz, zginę i to będzie twoja wina!

Westchnęłam. Niechętnie podniosłam się ze stołka i obdarzyłam zmęczonym wzrokiem przyjaciela, z którego musiał wyczytać moją zgodę, bo zaczął skakać z radości. W pewnym momencie pochwycił w ramiona Avery'ego i zaczęli razem skakać w uścisku. Patrzyłam na to z politowaniem, kątem oka wyłapując wdzięczne spojrzenie pani Pomfrey.

Dlatego się zgodziłam. Aby przywrócić spokój chorym, w tym Remusowi, pozbywając się Archiego Brooksa ze Skrzydła Szpitalnego.

Poczekałam, aż skończą się wydurniać, by zerknąć z prośbą na Avery'ego.

— Posiedzisz tutaj chwilę z Remusem? — zapytałam, mimochodem wskazując na śpiącego Gryfona kciukiem. Zaskoczony blondyn rozszerzył nieco oczy. — Wątpię, aby się obudził. Dostał silne leki. Ale nie chcę go zostawiać samego. To nie potrwa długo. Zobaczę tylko, czy warto ratować Archiemu dupę i zaraz prędko wrócę.

Avery zamyślił się na moment, spoglądając na łóżko Remusa. Odniosłam wrażenie, że nawet nie planował się nie zgodzić, tylko tak trzymał nas w niepewności, ale Archie i tak dźgnął go w ramię.

— Zgódź się. Postawię ci flachę.

— Dobra.

Pokręciłam załamana głową.

Wymieniliśmy się z Averym miejscami. Teraz to on siedział rozwalony na niewielkim stołku, wyciągając długie nogi przed siebie, a ja stanęłam naprzeciwko Puchona. Położyłam dłonie na biodrach i uniosłam wysoko brew.

— To jak mam ci pomóc?

— Wyjaśnię ci po drodze. Chodź. Nara sąsiad!

I pociągnął mnie za sobą, zanim ja też zdążyłam się pożegnać.

Archie niczego mi wyjaśnił. Ciągnął mnie przez liczne korytarze, klatki schodowe i pomieszczenia po drodze, zbywając przy tym moje pytania. Dwa razy prawie się przez niego wywaliłam. Tak naprawdę nasza podróż objęła prawie cały Hogwart, więc na samym jej końcu czułam poważne rwanie w ręce, pulsowanie w nogach oraz piasek w płucach. Zmęczyłam się tak bardzo, że aż musiałam się pochylić, aby łatwiej było mi oddychać.

Archiemu natomiast tylko lekko potargały się włosy.

— Londyn by cię zabił.

— Ja ciebie mam ochotę zabić.

— To zaraz — machnął ręką, nieprzejęty moją groźbą. Rozejrzał się po obu krańcach korytarza, jakby czegoś szukał, a gdy tego nie znalazł, zajrzał przez uchylone drzwi do klasy od Eliksirów. Skrzywiłam się. Nie była moją ulubioną. — Oho, Slughorn już tu jest.

— No i co?

— Okłamałem cię, żeby nie robić ci siary przy kolegach i żebyś nie panikowała od razu. Tak naprawdę to ty jesteś w dupie — spojrzał na mnie z powagą, gdy ja marszczyłam brwi. — Ktoś mu rzucił plotkę, że wciągasz proszki i dlatego tak się poprawiłaś z eliksirów. Chce z tobą o tym porozmawiać.

Parsknęłam bez humoru.

— To nie jest śmieszne, Archie — uśmiechałam się, ale mój uśmiech bladł w obliczu jego kamiennej miny. — Przecież to brzmi niedorzecznie! — pomimo moich słów, na końcu delikatnie zadrżał mi głos.

Archie wskazał na uchylone drzwi.

— Jemu to powiedz, nie mi. W razie czego będę tu i pozbieram twoje zwłoki. Slughorn właśnie wlazł do składzika, więc możesz już wejść i przemyśleć co powiesz, kiedy już wyjdzie.

Z sercem w gardle ustawiłam się przed drzwiami, będąc dodatkowo pchana przez poklepywanie Archiego po plecach. Było mi słabo. Nogi mi drżały. Plątały się palce. Wysuszały się oczy, bo z takim ociąganiem mrugałam. Elikisry były moim koszmarem na jawie i już oczami przyszłości widziałam sytuację, w której moje dziecko przychodzi do mnie z wakacyjną pracą domową z Eliksirów, a ja zaczynam ryczeć.

Tak bardzo zapragnęłam, żeby Regulus był wtedy obok mnie.

Niepewnym krokiem weszłam do sali i rozejrzałam się w panice, jakby Slughorn miał mnie zaatakować z zaskoczenia. Drzwi składzika ze składnikami do eliksirów faktycznie były uchylone. Nie dobiegały stamtąd żadne dźwięki. Slughorn nawet gdyby nie był pierdołą, na pewno musiał jakoś hałasować. Ale nie. Było nienaturalnie cicho.

Podjęłam ryzykowną decyzję i zdecydowałam tam zajrzeć, gdy przeszkodziły mi odgłosy zza pleców. Znieruchomiałam. Nie odwróciłam się, ale pozostałam czujna.

Najpierw były przytłumione głosy z korytarza. Ktoś dołączył do Archiego.

Potem męskie sapnięcie. Już znacznie głośniejsze. W tym samej sali, w której byłam ja.

Na sam koniec głośne trzaśnięcie drzwiami. Wisienką na torcie było przekręcenie kluczyka w zamku.

Tchnęło mnie uczucie deja vu.

Spodziewałam się tego, kogo zobaczę za sobą, zanim jeszcze się odwróciłam. Już kiedyś wrobiono mnie w taką pułapkę. A ja znów dałam się nabrać. Wtedy również zamknięto mnie z Blackiem, ale całkowicie innym. Tamten, pomimo chłodnego koloru swoich oczu, patrzył na mnie z o wiele większym ciepłem niż ten, który patrzył na mnie teraz.

Oboje zacisnęliśmy szczęki na swój widok z niezadowoleniem. Wybuchła we mnie złość. Sama nie wiedziałam na kogo. Na siebie, że znów dałam się zrobić w chuja, na Regulusa, że będąc chujem i tak dał się zrobić czy na Archiego, który na pewno to wszystko wymyślił.

Regulus zjechał moje ciało spojrzeniem, na moment jeszcze potem wracając do moich oczu. Przepełniała go irytacja. Wyczuwałam to po jego spiętych mięśniach i krzywym grymasie. Prychnął i przewrócił oczami, na co sapnęłam z oburzenia, czego on już nie widział, bo odwrócił się do drzwi.

— Narcyza, otwórz drzwi — powiedział niby spokojnie, wręcz za cicho, ale stanowczo i nieco groźnie. Mnie samej ciary przeszły po plecach.

— Cyzia, zatkaj uszy! — usłyszałam przytłumiony głos Archiego. — Jeszcze cię zahipnotyzuje jak bazyliszek!

— Bazyliszek robi co innego i chętnie pokażę to na tobie, Brooks — warknął już niecierpliwiej. — Otwieraj te drzwi, albo wsadzę ci ten durny łeb do dziurki od klucza.

— Tralalalalala! Nie słyszę cię! Nic nie słyszę!

Wściekły Regulus rąbnął w drzwi pięścią. Ani drgnęły.

Westchnęłam i ruszyłam się z miejsca. Przechodząc, odsunęłam go na bok i przy okazji zgarnęłam włosy do tyłu w taki sposób, aby go nimi uderzyć w twarz.

— Przesuń się.

Popatrzyłam chwilę na drzwi, w głowie je przepraszając, zanim zaczęłam w nie nawalać pięściami z całej siły.

— Otwieraj te drzwi, zasrany jeleniu!

— Nie ma tu Jamesa. Nie wiem do kogo mówisz.

— Nie odwalaj durnia większego niż jesteś! Masz pięć sekund!

Powoli odczuwałam wzmagające się pieczenie na rękach wraz z kolejnymi uderzeniami. Drzazgi wbijały się w skórę jak kolce szpiczaka, ale gorsze od nich było kłucie z tyłu głowy, kiedy to Regulus przyglądał się moim działaniom. Nie mogli mnie z nim zamknąć. Napięcie między nami było zbyt duże. W moim wnętrzu zawiązał się solidny supeł, który zaciskał się mocniej i mocniej.

— Słyszysz ty mnie?!

— Cyzia patrz! — całkowicie mnie olał. — Zobaczmy co się stanie, kiedy staniemy po drugiej stronie korytarza.

— Ale...

— Archie, nie waż się!

— Nie słyszę cię! Odchodzę od drzwi! Paaaaaaa! Drzwi są już za mną! — jego głos cichł, ale nie dlatego, że się oddalał, tylko on robił to specjalnie.

Jeszcze kilkakrotnie walnęłam w drzwi i chwilę poszarpałam klamkę. Gdy dobitnie upewniłam się, że to bez sensu, zaprzestałam i oparłam się czołem o drzwi. Skóra na moich dłoniach mrowiła nieprzyjemnie, pojawiły się zaczerwienienia, a płuca pompowały szybko, nadrabiając oddechy, które zastąpiłam krzykiem.

Regulus zaczął klaskać.

— Gratulacje. Świetnie ci poszło.

Mimo doskwierającemu bólowi zacisnęłam dłonie w pięści. Odwróciłam się do niego na pięcie i posłałam pogardliwe spojrzenie jego kpiarskiemu uśmieszkowi.

— Zamknij się — warknęłam. — Siedzimy tu z twojej winy!

— Z mojej?! — odepchnął się od ławki, o którą się opierał. — To ty pierwsza tu wlazłaś!

— Bo ten zawszony borsuk nastraszył mnie, że Slughorn myśli, że biorę jakieś dopalacze i dlatego zrobiłam się lepsza z Elikisrów!

Regulus ewidentnie się załamał. Przetarł twarz dłońmi i głęboko westchnął.

— Willow, słyszysz jak komicznie to brzmi?

— Nie wiem! Może! Spanikowałam! — mój głos wzniósł się o kilka tonów i zaczął drżeć. Oczy zaszły łzawą mgiełką. Właśnie takie emocje wzbudzały we mnie Eliksiry. — Dobrze wiesz, że nienawidzę tego przedmiotu!

— Wiem, ale nie sądziłem, że uwierzysz w takie głupoty.

Urażona skrzyżowałam ręce pod piersiami, kosząc go spojrzeniem.

— Głupio też wierzyłam, że gdy będą kogoś krzywdzić, ty nie będziesz się temu przyglądał i stał bezczynnie obok jak słup.

Moje słowa go ubodły. Regulus zmrużył oschle oczy, które ochłodziły się o jeszcze kilka tonów zieleni. Trawa zamarła i obeszła lodem.

— Jakoś Brooks nie wygląda dzisiaj na poszkodowanego. Tylko ty masz do mnie problem.

— Bo nie będę tego akceptować!

— Chronię ciebie, idiotko!

Po raz kolejny mnie obrażał i rozczulał w jednym zdaniu. Wbiłam niekontrolowanie zęby w wargę, tym samym zagłuszając ból dłoni. Łzy wciąż szczypały mnie w oczy, ale teraz drżały przed wściekłym smokiem, który się we mnie przebudził.

Prychnęłam z niedowierzeniem.

— Dziękuję ci bardzo, ale mam różdżkę i czary. Potrafię się sama obronić.

Uniósł brwi aż po kręcące się loki i spojrzał na mnie z takim politowaniem, że aż mnie samej zrobiło się siebie szkoda.

— Willow, uwierzyłaś Archiemu, że ćpasz.

— Wcale nie ćpam!... To znaczy nie uwierzyłam mu! Uwierzyłam, że Slughorn tak myśli — wyjaśniłam, po czym się skrzywiłam. Dotarło do mnie jak to brzmiało. On też to widział, bo prychnął i pokręcił pobłażliwie głową. — Przypomnę ci, że ty też tu jesteś!

— Bo dla mnie to nie było dziwne, że Slughorn chciał ze mną porozmawiać o Eliksirach.

Była moja kolej na wzgardliwe prychnięcie.

— No pewnie. Ulubieniec Slughorna, ulubieniec Hogwartu, ulubieniec mamusi — uśmiechnęłam się krzywo, a on zacisnął z irytacją szczękę. — Wszystko na swoim miejscu. Reggie nigdy nie zawodzi!

Podminowana zaczęłam schodzić po schodkach, aby jak najbardziej się od niego oddalić. Ciągnęły się od drzwi aż po biurko profesora, a po ich bokach znajdowały się odnogi z ławkami dla uczniów. Nie chciałam więcej się z nim kłócić, bo plując na niego ogniem, jednocześnie mocno parzyłam swoje serce. Jego złość sprawiała mi satysfakcję oraz ból równocześnie.

— Możesz wreszcie przestać? — warknął za moimi plecami. — Gdybym go obronił, najpierw nas wszystkich rozszarpałaby Bellatrix, a następnie moja matka!

Nie miałam nic więcej do powiedzenia. To było bez sensu. Pokazałam mu środkowy palec, nawet się nie odwracając.

— Zachowujesz się jak dziecko.

Jednak miałam ochotę mu jeszcze wygarnąć.

— Ja ciebie cały czas bronię! — krzyknęłam i odwróciłam się. — Nawet nie wiesz jak bardzo mam dość docinek ze strony Syriusza, Jamesa czy nawet Archiego lub Nancy! Nie potrafią ci zaufać. Nie mają powodu. Ciągle próbują zasiać we mnie ziarno niepewności co do ciebie, a ja mam tego tak bardzo po dziurki w nosie!

Byłam taka wściekła, że aż chciało mi się płakać.

— Oni mnie nie obchodzą! — powiedział poważnie. — Wisi mi to, co o mnie myślą!

— Ale mnie obchodzi! — fuknęłam. — Tak bardzo bym chciała, żeby mój chłopak lubił się z moimi przyjaciółmi. Dobra, może przesadzam. Żeby się tolerowali! Czy to tak trudno zrozumieć?

— Tak, bo przyjaźnisz się z takimi ludźmi!

— Aha, bo niby twoje psiółki są lepsze? Będę-poniżał-swoją-kobietę Malfoy i nazwę-szlamą-moją-przyjaciółkę Snape?! Pogratulować ci takich ziomków!

— Nie zapędzaj się — burknął zirytowany. — Malfoy nie jest moim przyjacielem.

— Rany, szczęściarz z niego.

Wtedy też zaczął iść w moją stronę, powoli pokonując kolejne stopnie. Chcąc od niego uciec zrobiłam krok w tył, gdzie pod stopą zabrakło mi gruntu. Zapomniałam o jeszcze trzech ostatnich schodkach. Moja noga gwałtownie osunęła się do dołu, a gdy dotknęła schodka, przekręciła się w złą stronę w miejscu kostki. Ćmiący ból wydarł z mojego gardła pisk. Obite biodro oraz ręka były pikusiem w porównaniu z tym, co czułam w kostce. Poczułam się jak zwierzę złapane we wnyki. Ból promieniował z kości na mięsień. Z mięśnia na inny mięsień, skąd znów zaatakował kość. Z moich oczu automatycznie wytrysnęły łzy.

Z góry usłyszałam głośne przekleństwo oraz szybkie schodzenie po schodach. Trzy sekundy później i Regulus już przy mnie był. W pierwszej chwili nie skupiłam się zbytnio na nim, zbyt byłam pochłonięta bólem oraz płaczem. W ostatnim czasie zrobił się ze mnie emocjonalny wrak. Kłamstwa niczym kwas wyżarły we mnie dziury, przez które emocje uciekały jak palec w dziurawej skarpetce.

— Jak ja mam nie mieć na ciebie oka, jak ty łazić sama nie potrafisz.

Zapłakałam głośniej.

— No już, spokojnie Willie — głos mu złagodniał. Surowa mina zrobiła miejsce trosce na jego twarzy. Przyjrzał się mojej kostce w skupieniu. — Możesz nią poruszyć? Spróbuj to zrobić delikatnie. Delikatnie!

Co prawda nie straciłam w niej czucia, ale każdemu najmniejszemu ruchowi towarzyszył okropny ból. Zrozumiałam jednak, że nie mogę się aż tak mazać, więc starałam się uciszyć płacz ciągłym pociąganiem nosem.

Kurwa, jak to bolało.

Regulusa chyba to drażniło, ale nic nie powiedział.

— Tutaj jest niewygodnie — szepnął do siebie, a już po chwili wsunął swoje ramiona pod moje kolana i plecy i podniósł mnie do góry.

Natychmiast uczepiłam się jego szyi. Wtedy moja złość do tego człowieka uciekła z mojego ciała przed tym jebanym bólem w kostce i czułam już jedynie tęsknotę. Przecież był moim ulubionym człowiekiem.

Reggie posadził mnie na biurku profesora i jeszcze raz obejrzał moją kostkę. Opierałam się o jego ramiona i przyglądałam się mu. Ból nieco stracił na swojej sile, mogłam ruszać stopą i pewnie niepotrzebnie spanikowałam, do tego mazgając się cała na twarzy.

Być może zrobiłam to troszkę celowo, aby Reggie w końcu przestał się na mnie złościć.

Cóż, czasem należało być atencjuszką.

— Nie masz opuchlizny ani zasinienia. Po prostu ją sobie nadwyrężyłaś — stwierdził, jakby posiadał wieloletnie doświadczenie Uzdrowiciela. — Dobrze, że te głąby zamknęli nas tutaj. Zrobię ci okład. Poczekaj i nie ruszaj się.

Już chciał odejść w kierunku składziku, gdy instynktownie złapałam go za dłoń.

— Nie zostawiaj mnie.

Reggie uśmiechnął się lekko i podniósł moją dłoń do ust, na której zostawił czuły pocałunek.

— Nie zamierzam. Ani teraz, ani nigdy. Teraz pójdę tylko po kilka składników, ale zaraz do ciebie wrócę, w porządku?

Pokiwałam na to głową. Regulus na odchodne jeszcze pstryknął mnie w nos. Gdy zniknął w składziku, ja uśmiechnęłam się delikatnie. Spojrzałam krytycznie na swoją nogę, a potem na te jebane schody.

Sama już nie wiedziałam czy im dziękować, czy je przekląć.

Reggie uwinął się szybko i już po chwili przygotowywał przy moim boku jakąś maść. Wykorzystał do tego kociołek Slughorna, twierdząc, że się nie obrazi. Przyglądałam się mu w skupieniu, przy okazji robiąc sobie powtórki z Elikisrów.

Towarzyszyła nam cisza mącona przez bulgot kociołka.

Po kilku minutach Reggie przykląkł przede mną, aby zająć się smarowaniem mojej kostki. Dziwnie pobudził mnie ten widok. Nie tylko serce zaczęło bić szybciej, ale i inne rzeczy... się... obudziły. Dlatego uciekłam wzrokiem w górę. Obserwowałam kamienny sufit z zagryzioną wargą, starając się jednocześnie nie skupiać zbyt bardzo na jego dotyku.

— Czy będziemy mieli jakieś problemy przez Bellatrix? — spytałam, aby oczyścić nieco myśli.

Były brudne.

— Nie będziemy — odparł skupiony na swoim zadaniu. — Przypomniałem jej o czymś, o czym ja wiem, a niekoniecznie wiedzą jej rodzice. W związku z tym Bella stwierdziła, że na pewno naplułem do kubka Brooksa i pewnie rozkręciłbym się dalej, gdyby mi nie przerwała, więc zapominamy o sprawie.

Ciekawość zmusiła mnie, aby na niego zerknąć.

— Co takiego wiesz.

Regulus rzucił mi tajemnicze spojrzenie.

— Nie powiem ci, bo chlapniesz.

Otworzyłam buzię, żeby się kłócić, ale ostatecznie ją zamknęłam. Mogło tak być.

Maść okazała się bardzo rozgrzewająca. Ciepło wgryzło się w moją skórę, następnie docierając do naciągniętych mięśni. To w połączeniu z delikatnym masażem ze strony bruneta przyniosło mi ogromną ulgę. Ból natychmiast został przepędzony. Westchnęłam z przymkniętymi powiekami.

Gdy znów je otworzyłam, nakryłam Regulusa na bacznym przyglądaniu się mnie. Poczułam suchość w ustach. Jak na kacu.

— Możemy teraz porozmawiać? Ale już na spokojnie?

— Tak, ale najpierw wstań.

Reggie zaśmiał się cicho. Potem rzeczywiście wstał, by jeszcze później oprzeć się ramionami o biurko po obu stronach mojego ciała w taki sposób, że jego twarz zawisła tuż przed moją twarzą. Przełknęłam zaschniętą ślinę. Dostałam lekkich zawrotów w głowie przez jego zapach oraz bliskość.

— Lepiej?

Tak.

Nie.

Merlinie, zesram się zaraz.

Nie dosłownie.

Spróbowałam się odchylić, ale z tyłu zabrakło mi biurka. Pizdłabym i to z fikołkiem w pakiecie, gdyby Reggie w porę nie położył mi dłoni na plecach. Podle to wykorzystał i przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie, kolanem rozsuwając moje nogi i wsuwając się między nie. Moje ręce samowolnie opadły na jego klatkę piersiową. Naprawdę. Same tak zadecydowały.

Szczerze? Już chyba wolałam obitą dupę niż spoconą dupę przez niego.

Nie mogłam mu się tak łatwo poddać.

— Przed chwilą nazwałeś mnie idiotką, a teraz mnie obmacujesz.

— Przed chwilą płakałaś z bólu nad nogą, a teraz twoja noga jest cała i zdrowa. Zobacz jak szybko ten czas leci.

— Zamierzam cię nią zaraz kopnąć.

— Ja zamierzam zrobić coś innego

Powiedziawszy to, jego wzrok zleciał na moje usta. Wstrzymałam oddech.

— Ale najpierw musimy sobie coś wyjaśnić.

Wypuściłam powietrze z zawodem.

— Musisz zrozumieć moje położenie. Nie mogę tak z dnia na dzień wystąpić przeciwko poglądom, które wyznaje nie tylko moja rodzina. Nie tylko moja matka dostałaby szału. Różnica jest jednak taka, że ona najwięcej, co może mi zrobić, to wypalić moje imię z tego ohydnego gobelinu i wyrzucić z domu, ale dobrze wiesz, że jest ktoś potężniejszy od niej — zagryzł mocno zęby przez myśli, których nie wypowiedział. — Nie zapominaj kim jestem.

Palce jego lewej dłoni zacisnęły się na moich plecach. To właśnie na tej ręce tuż poniżej łokcia wytatuowano mu przerażającą czaszkę, która budziła strach na samą jej myśl.

Położyłam mu dłoń na policzku i pokręciłam głową.

— Nie, Reggie. Nie jesteś nim. Nie dla mnie.

— Jestem Śmierciożercą, Willow — zadrżałam na te słowa. Sala była całkowicie pusta, więc ich wydźwięk odbijał się jeszcze przez chwilę od jej ścian. — Czarny Pan wie o twoim istnieniu. A gdyby dotarło do niego, że stanąłem w obronie mugola, zabiłby go i tak, wcześniej pozbywając się mnie i krzywdząc ciebie.

— M-mnie?

— On doskonale wie jak zadawać ból. Najpierw torturowałby ciebie, karząc mi cały czas na to patrzeć. Pastwiłby się nad tobą aż do ostatniego tchu. Najcichszego twojego krzyku. Zabiłby cie. Potem z litości zabiłby mnie. Zdawałby sobie sprawę, że odebranie życia dla mnie nie byłoby już takie bolesne, gdyby wcześniej odebrał mi ciebie, ale musiałby się pozbyć zdrajcy.

Nowe dreszcze przechodziły mnie z każdym jego słowem i nawet jego kojące głaskanie mojej skóry przez jego palce mi nie pomagało.

— Skąd by wiedział, że się dla ciebie liczę? W końcu twoja rodzina zaaranżowała ci małżeństwo, ty tylko wymieniłeś jej propozycję partnerki na swoją.

Wymienił Zmiatacza na Nimbusa.

Reggie zaśmiał się, jeszcze zanim się odezwał.

— Podobno to widać. Cyzia ciągle mi powtarza, że patrzę na ciebie w jakiś szczególny sposób.

— W jaki? — przechyliłam ciekawa głowę.

Reggie nieco się zawstydził. Odchrząknął. Słodki.

— Hm... z uczuciem.

Już chciałam podrażnić się z nim dalej, ale jego spojrzenie zasugerowało mi, abym nie próbowała. Moja kolej na wyjaśnienia. Na moment przygryzłam wargę, podczas gdy w głowie zbierałam i porządkowałam własne myśli. Jego słowa ostudziły zagnieżdżoną we mnie złość, którą pielęgnowałam od poprzedniego dnia. Teraz znacznie bardziej pragnęłam się pogodzić.

— Przepraszam. Nie powinnam była na ciebie naskakiwać — wyznałam skruszona, dzielnie patrząc mu w oczy. Byliśmy tak blisko, że nasze nosy prawie się stykały. — Zawsze będę po twojej stronie i nigdy o tym nie zapominaj, ale pamiętaj też, że mam swoich przyjaciół. Są dla mnie równie ważni co ty. A Archie to mój najlepszy przyjaciel. Zawsze będę go bronić. Szczególnie, że jest tak narażony na szyderstwa.

— Willow...

— Tak, tak wiem. Czarny Pan mógłby o tym usłyszeć i mnie sprzątnąć — przerwałam mu. Oberwałam od niego ostrym spojrzeniem za swój dobór słów. — Ale to mnie nie obchodzi. Nie boję się ryzykować dla swoich przyjaciół. Wypowiedziałabym wojnę całemu światu z Voldemortem na czele, gdyby tobie lub moim bliskim coś groziło. A ty mi na to wczoraj nie pozwoliłeś. Ciągle powtarzasz, że mnie chronisz. Nie odbieraj mi możliwości chronienia kogoś innego.

Regulus długo przetwarzał moje słowa w milczeniu, ani razu nie przerywając naszego kontaktu wzrokowego. Kajdany oplatające moją duszę od poprzedniego dnia właśnie opadły, a ja poczułam się znacznie lżej.

Wreszcie chłopak kiwnął głową.

— Dobrze. Przepraszam za to.

Uśmiechnęłam się szeroko.

— Ale proszę, nie porównuj mnie więcej do Malfoya. To było już przesadą.

Zachichotałam, zaplatając swoje ręce wokół jego szyi. Palce wplątałam w małe loczki na jego karku. Jedna z jego dłoni wciąż znajdowała się na moich plecach, natomiast druga z biurka przeniosła się na moje udo. W tych miejscach czułam potężne ciepło pod skórą, jakby były posmarowane maścią.

— Sorki, poniosło mnie. Teraz już możesz zrobić to, co zamierzałeś.

Udał, że się zastanawia.

— A co takiego zamierzałem? Wyleciało mi z głowy.

— Regulus...

Z jego ust wydostał się piękny śmiech, nim połączył je z moimi w słodkim pocałunku.

Jednak z biegiem czasu na tle odurzającej słodyczy zaczęły wybijać się ostre i pikantne nuty. Nasze ruchy stały się śmielsze. Niezgrabne. Usta były spragnione siebie nawzajem z każdą upływającą chwilą. Oddechy zmieszały się w jeden. Do pocałunku dołączyły języki, które połączyły się w namiętnym tańcu. Podobnie jak nasze serca, które wirowały przy sobie do ich własnej melodii. Temperatura mojego ciała przekraczała wszelkie normy i nawet zimne dłonie chłopaka, badające moją skórę, nie były w stanie mnie ugasić.

Gdy ja ciągnęłam go za ciemne włosy, on w odpowiedzi przygryzał moją wargę.

Gdy on przeniósł się ustami na moją szyję, przygryzając moją skórę, ja drapałam go paznokciami w kark i wzdychałam mu do ucha.

Gdy ja przyciągałam go bliżej tak, że bardziej się już nie dało, on pokazywał mi, że to nie prawda.

W pewnym momencie Regulus zaczął delikatnie na mnie nacierać, czemu ja bez sprzeciwu się poddawałam i pochylałam do tyłu. Moje plecy praktycznie już dotykały drewnianego blatu biurka. Jego pocałunki zaznaczyły już każdy fragment mojej szyi i przeniosły się niżej, pod obojczyki, by potem wrócić do moich ust. Bluzka podwinęła mi się zdecydowanie zbyt wysoko jak na lekcyjną salę, w której się znajdowaliśmy, choć dłoń Regulusa drażniąca się z moją rozgrzaną skórą raczje nie narzekała. Powoli zbliżaliśmy się do pewnej granicy intymności, za którą czekała nas jeszcze większa przyjemność. Podniecenie już nie ściskało wyłącznie żołądka, ale zbiegało się także w miejscu pomiędzy udami, które chętnie bym zacisnęła, gdyby nie Regulus.

Z tyłu głowy kłuł mnie fakt, że wciąż znajdowaliśmy się w sali od Eliskirów, ale pocałunki Regulusa skutecznie wyciszały moje obawy.

PSTRYK.

Być może nie usłyszałabym tego, tak jak przekręcania kluczyka w zamku oraz otwierania drzwi, gdyby nie oślepiło mnie jasne światło. Wystraszona oderwałam się od Ślizgona i zerknęłam ponad jego ramieniem, by dojrzeć nieproszonego gościa.

Archie Brooks stał przy drzwiach z moim aparatem w ręce i patrzył na niego zirytowany. Jednocześnie podrygiwał z ekscytacji jak pacynka w sklepie Derwisza i Bangesa.

— Jebany flash.

Wtedy głowa Cyzi ostrożnie wsunęła się do środka. Widząc mnie rozkraczoną na profesorskim biurku, z opuchniętymi ustami i zaczerwienioną szyją oraz jej kuzyna, którego fryz wyglądał jak ptasie gniazdo, dziewczyna zarumieniła się jak wiosenny kwiat.

Ja za to musiałam wyglądać jak burak. Natychmiast poprawiłam wygniecione ubranie i przetarłam wilgotne usta, choć dalej zdradzałam się wariackim oddechem.

Gorzej by już tylko było, gdyby do środka wszedł Slughorn.

Regulus przybrał groźną minę i odwrócił się do Archiego. Cóż, z tym kogutem na głowie nie budził takiego strachu jak zwykle.

— Brooks, zejdź no tu na dół.

— A co? Do mnie też chcesz się przyssać, glonojadzie? — zmarszczyłam brwi. Co to glonojad? — Sory że wam przerwałem, ale byliście coś za cicho, więc musieliśmy sprawdzić czyście się nie pozaciukali. Ale jak widzę, wy jeszcze nie zdążyliście być głośno — uśmiechnął się wstrętnie.

W tym samym momencie zdjęcie wysunęło się z otworu aparatu. Archie chwycił tekturkę między palce, pomachał przed swoją twarzą i podmuchał. Następnie przyjrzał mi się z wielkim uśmiechem.

Zanim zdążył rzucić komentarz, gwałtownie zsunęłam się z biurka i ruszyłam po schodach w górę. O dziwo moja noga ani razu nie zaprotestowała. Słyszałam, że Regulus podążył za mną, na pewno będąc gotowym asekurować mnie w razie czego.

Będąc już na szczycie, podeszłam do Puchona i przywaliłam mu w brzuch. Stęknął z bólu i zgiął się w pół.

— To za to, że po raz kolejny zamknąłeś mnie w tej przeklętej sali na klucz.

— Pomogłem wam!

Gdy się wyprostował, stanęłam na palcach i cmoknęłam go w policzek.

— Wiem. I dziękuję. Oto nagroda.

— Wolałabym galeony.

— Wolałbym, żebyś się zamknął — fuknął Reggie.

— A od ciebie jaką nagrodę dostanę, Reguś?

— Buta w dupie, chcesz?

— Oj, to nie. Wiesz, wolę jak z dupy coś wychodzi, a nie wchodzi. Ale ciebie nie oceniam.

Pokręciłam załamana głową. Dlaczego ja się z nim przyjaźniłam?

Chłopcy przepuścili mnie w drzwiach i całą trójką wyszliśmy na korytarz. Cyzia stała niepewnie pod ścianą, trzymając ręce za plecami i wiercąc czubkiem buta w podłodze. Najpierw spojrzała na mnie, więc tak dla zasady posłałam jej karcące spojrzenie. Szybko jednak się uśmiechnęłam i wyszeptałam nieme dziękuję, na co Cyzia natychmiast się rozluźniła.

Regulus już jednak nie był dla niej taki łaskawy.

— Choć Cyziu, porozmawiamy sobie o zamykaniu ludzi bez ich wiedzy.

— To było dla twojego dobra, Regulusie!

— To może ja zamknę cię w skrzyni?

Blondynka wytrzeszczyła oczy przerażona.

Nim Ślizgoni obrali kurs na ich Pokój Wspólny, Reggie zerknął jeszcze w moją stronę. W jego oczach widziałam głęboki głód. Inny od tego, który dotyczył żołądka. To był głód, którego zaspokoić dało się wyłącznie dotykiem, pocałunkami oraz bliskością. Bardzo bliską.

Tym razem mogłam zacisnąć uda i właśnie to zrobiłam.

— Willie, przyjdź potem na siódme piętro do naszego miejsca — zlustrował mnie powolnym spojrzeniem, od którego zrobiło mi się gorąco. — Dokończymy rozmowę.

— Rozmowę — parsknął Archie. — Chciałbym potrafić prowadzić rozmowę z cudzym językiem w gardle.

— Wsadź sobie coś do mordy i próbuj mówić. Najlepiej coś ostrego.

— Nie dobrze mi po ostrym. Kiedyś zjadłem chilli i prawie pierdziałem ogniem.

Regulus przewrócił zirytowany oczami i dał za wygraną. Kłótnie z Archiem nie mały sensu. Niedługo później odszedł wraz z Cyzią, zostawiając mnie z obietnicą miłego wieczoru oraz ściśniętym żołądkiem z ekscytacji.

Pewnie dalej oglądałabym się za Ślizgonem i wybiegała myślami w przód, gdyby nie głośne chrząknięcie Archiego. Patrzył na mnie spod zmrużonych oczu.

— Co ty tu jeszcze robisz?

— O co ci chodzi? — zmarszczyłam brwi.

Wyrzucił sfrustrowany ręce w górę.

— Stara! Musisz się przebrać!

— Przebrać? — powtórzyłam za nim, wciąż nie kumając. Zrozumienie przyszło dopiero po chwili i objawiło się ponownym spaleniem buraka. Nagle wytrzeszczyłam oczy. — Archie. Ja nie skończyłam dla niego prezentu!

— Mogę cię owinąć w papier prezentowy.

— Nie! — zamotałam się. Z tego wszystkiego pomyliłam strony. Najpierw poszłam w prawo, po kilku krokach waląc się w łeb i zawracając. — Muszę biec do kuchni! Może skrzaty upiekły coś słodkiego. Ja już nie zdążę!

Przyspieszyłam i zostawiłam przyjaciela w tyle, już czując nadchodzącą zadyszkę w płucach.

— Nie zapomnij się ogolić! — krzyknął.

Pokazałam mu środkowy palec.

Ale później i tak skorzystałam z jego rady.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top