46 | Drama pod Trzema Miotłami

a/n: tak na zapas chciałabym życzyć wam wesołych świąt, choć postaram się naskrobać coś jeszcze do tego czasu. zdałam matury próbne i wszystkie zaliczenia, więc mam sporo czasu <3

w następnym walentynki

●●●

REGULUS

I że ja się dałem w to wrobić?

Ze znudzeniem oraz dłońmi w kieszeniach płaszcza przyglądałem się Cyzi, która w przeciwieństwie do mnie fascynowała się każdą najmniejszą pierdołą. Co sekundę jakiś przedmiot wpadał w jej łapki i podtykała mi go pod nos, licząc na moją aprobatę. Spotykała się z zawodem, który nigdy nie trwał długo, bo chwilę później znów się czymś zainteresowała z dziecinnym uśmiechem.

Sklep u Derwisza i Bangesa był trzecim miejscem na naszej liście podczas naszego spaceru po Hogsmeade. Wcześniej zawitaliśmy tylko w Miodowym Królestwie po słodycze i zapas saszetek z gorącą czekoladą oraz w Sklepie Muzycznym Dominica Maestro, bo oboje pamiętaliśmy o uwielbieniu Willie do muzyki. Nic tam jednak nie znaleźliśmy. Kategorycznie odmówiłem wejście do Sklepu Zonka, gdzie Huncwoci zwykle ładowali bateryjki, nie chcąc ich spotkać. Zresztą, nie sądziłem, abym cokolwiek znalazł tam dla Willie, a Cyzię samą nie ciągnęło w to miejsce ze względu na hałas i tłok.

Weszliśmy więc do nijak niezachęcającego z zewnątrz sklepu, który zaskakiwał wnętrzem i bogatym asortymentem. Było tam wszystko i nic. Wszystko, co kusiło wyglądem i ciekawym działaniem oraz nic, co pasowałoby do reszty sklepów.

Nie mogłem powstrzymać delikatnego uśmiechu na wspomnienie, w którym Willow zaciągnęła mnie tutaj, aby znaleźć prezent na urodziny Syriusza. To był dopiero początek naszej znajomości. Wtedy jeszcze nie podejrzewałem, że za kilka miesięcy wrócę w to miejsce także w poszukiwaniu prezentu, tyle że dla niej.

Tak samo jak poprzednim razem w sklepie przywitał nas wszędobylski kurz oraz istny bajzel. Graciarnia. Inaczej nie dało się nazwać tego miejsca. Za ladą brakowało sprzedawcy. To jednak nie zniechęciło Cyzi, która z błyskiem w oku zaczęła tańczyć między regałami.

Ja jednak dobrze pamiętałem sprzedawcę owego sklepu i już nie mogłem się doczekać, aż wyskoczy przywitać Cyzię.

— Może to?

— Nie.

— A to?

— Nie.

— Hm... no to może...

— Nie.

— Uh, Regulus! — tupnęła rozwścieczona nogą. — Robisz mi na złość!

— Tak.

Cyzia wyglądała na taką, jakby sekunda dzieliła ją od wbicia mi pukawki w szyję, którą aktualnie trzymała. Dla bezpieczeństwa odszedłem od niej z uniesionymi rękoma, aby samemu nieco się rozejrzeć.

Bo może faktycznie zapragnąłem sprawić Willie prezent.

Nie wiedziałem, czy zależało jej na Walentynkach tak jak większości dziewczyn. Nawet jeśli nie, to chyba... będzie jej miło? W końcu była moją dziewczyną i w moim obowiązku było, abym sprawiał jej takie czy inne przyjemności.

Choć wciąż nie mogłem się do tego przyzwyczaić. Że mnie zechciała. Wciąż to było dziwne.

Przechadzałem się wolnym krokiem po sklepie i rozglądałem po półkach. Nic ciekawego nie wpadało mi w oko. Nic, co pasowałoby do Willie. Nic nie było na tyle piękne, olśniewające i wyjątkowe jak ona. Wszystko było jakimś badziewiem pokroju Syriusza.

Aż tu nagle przystanąłem. Srebrny błysk przyciągnął mój wzrok. Zbliżyłem się do komody, która miała buty cyrkowe na wszystkich czterech nogach i przyjrzałem się bliżej temu, co leżało na czerwonej poduszeczce pod szklaną kopułą, aby się nie kurzyło.

Była to srebrna bransoletka. Nie byłem ekspertem, ale wyglądała na solidną i misternie wykonaną. Co prawda miałem lekkie wątpliwości co do prawdziwości tego srebra, ale nie miałem jak tego sprawdzić. Do łańcuszka był przyczepiony kamień w kształcie serca koloru mleka zmieszanego z metalicznym połyskiem. Bardzo przypominał opal, ale nie mogłem wyzbyć się przeczucia, że nie był to zwykły kamień szlachetny.

— Na co tak patrzysz? — zza mojego ramienia wyskoczyła Cyzia. — Oh, jak się błyszczy! Ciekawe co to za kamień? Gdyby tylko zdjąć tą przykrywkę...

Już chciała objąć szklaną osłonkę, gdy nagle tuż obok tarcza zegara, którego wskazówki poruszały się w złą stronę, odskoczyła z hukiem fajerwerki. Pajac na gibkiej sprężynie przeraził Cyzię, która pisnęła i ukryła się za mną.

— Nie dotykać, rączki precz! Albo sięgnę po swój miecz! — zaskrzeczał. — Łapy precz, moja rzecz! Palcowana nie sprzeda się!

— Regulus. To... gada.

Westchnąłem. Tchnęło mnie dziwne deja vu.

— Kto by pomyślał.

— Ładna błyskotka. Nie dla byle kmiotka — zarechotała pacynka. — Daj ją trudnej w obyciu kobiecie, a ty sam dłużej pożyjesz na świecie! Powie ci jaki ona ma humorek, ten malutki oto kamiorek. Błękit to smutek, zielony to radość, szary gdy życie daje jej w kość. Gdy ją całujesz, widzisz u niej róż, a gdy czerwony, radzę uciekać, bo sięga po nóż! — kolejny chichot. — Jest jeszcze wiele kolorków, za jedyne... dwadzieścia galeonków.

Wymyślił tą cenę na poczekaniu. Jak nic.

Gdyby obok mnie stała Willie, z pewnością buntowałaby się ze względu na cenę. Ale że obok mnie znajdowała się Cyzia, ta nawet nie mrugnęła okiem.

— Jest bardzo ładna, Reg — zachęciła. — Willie na pewno się spodoba.

— To co? Zapakować?

Jeszcze przez chwilę przyglądałem się bransoletce, wyobrażając sobie ją na nadgarstku Willie. Powinno mnie przerazić, że tak łatwo mi to przyszło, bo tak dobrze poznałem jej ciało. Powinienem był jednak powoli się do tego przyzwyczajać.

W końcu była moją dziewczyną.

— Biorę.

— Świetna decyzja, całuję rączki! Proszę oddać mi swoje pieniążki!

Opuściwszy sklep i Derwisza i Bangesa, przywitał nas prószący śnieg na rozświetloną światełkami wioskę Hogsmeade. Skrzywiłem się na ilość ludzi oraz hałas jaki tworzyli. Cyzia w tym czasie chowała pudełeczko z bransoletką do swojej torebki. Wolałem nie nosić jej w kieszeni.

— Naprawdę jest ładna — wspomniała po raz kolejny. — Sama bym taką chciała.

Moją pierwszą myślą było, że gdyby Cyzia nosiła tą bransoletkę, humorzasty kamień przez większość czasu na jej ręku byłby błękitny.

W sumie też byłbym smutny, gdyby zaręczyli mnie Malfoyem.

— Zahaczymy jeszcze o Gladraga? — spojrzała na mnie lśniącymi oczami, żeby mnie przekonać. — Chciałabym kupić sobie nowe rękawiczki.

Przymknąłem powieki. To było oczywiste, że rękawiczki były tylko przykrywką do długiego buszowania w ciuchach, które ja miałem potem nosić. Nie widziało mi się to.

Mimo wszystko zgodziłem się. Cyzia była na ten moment drugą najważniejszą kobietą w moim życiu i w moim obowiązku było, żeby od czasu do czasu sprawić jej przyjemność, skoro jej narzeczony był żenującym idiotą.

●●●

WILLOW

Podczas gdy Archie targował się z pacynką (przegrywał), ja rozglądałam się po moim ulubionym sklepie w Hogsmeade, w którym było dosłownie wszystko.

Pół nocy rozmyślałam o tym co mogłabym sprezentować Regulusowi. Analizowałam wszystko aż do bólu głowy. I doszłam do pewnych wniosków. Reggie dostawał prezenty kupione od niechcenia oraz za kupę forsy, które później nigdy mu się nie przydały. Jego rodzina mogła sobie pozwolić na wszystko. Zapewne nie znali nawet pojęcia przemyślanego prezentu. Upominki powinny przynosić przyjemność, a szczerze wątpiłam, aby kiedykolwiek ktoś postanowił postarać się dla Regulusa.

Dlatego ja postanowiłam się dla niego postarać. Zakupiłam mnóstwo kolorowych kopert, kartek oraz tęczowego atramentu, zamierzając do każdej z nich wsadzić kawałek serca. Reggie już i tak miał je w całości, ale takie drobne gesty z mojej strony miały go w tym utwierdzić. Zamierzałam podpisać każdą zdaniem zaczynającym się od otwórz, gdy..., a kończącym w stylu ...potrzebujesz się uśmiechnąć gdzie w środku miało być moje zdjęcie z głupią miną.

Do tego chciałam upiec mu tarte z owocami. Podobną dałam mu w jego urodziny, tyle że wtedy poprosiłam o jej wykonanie skrzaty. Tym razem chciałam upiec ją od podstaw w pojedynkę.

Naprawdę mi zależało. Nie byłam przekonana, czy to był dobry strzał, ale bardzo chciałam, aby Reggie widział moje zaangażowanie.

Ale to wciąż było dla mnie za mało. Potrzebowałam jeszcze jakiegoś elementu, który dopełniłby całość. I znalazłam. Srebrny sygnet z czarnym kamieniem. Gdyby to było tyle, nawet nie zwróciłabym na niego uwagi. Reggie miał już sporo takich błyskotek. Ale pacynka wyjaśniła mi pokrętnie, że był to niezwykły kamień. Można było umieścić w nim obraz. W taki sposób, że na pierwszy rzut oka nic nie było widać. Dopiero gdy przekręciło się obwódkę wokół kamienia w prawo, na tle tajemniczej czerni ukazywał się obraz, który wcześniej umieszczało się za pomocą różdżki. To tak jakby odnaleźć skarb wśród ciemności po odgadnięciu zagadki.

Chciałam umieścić tam nasze wspólne zdjęcie. Żeby Reggie wiedział, że nie boję się mroku i zawsze będę tuż obok niego, gdy będzie mnie potrzebował.

Opuściłam sklep u Derwisza i Bangesa z szerokim uśmiechem na twarzy. Co innego Archie, który wyzywał pacynkę od szmat do butów. Cierpliwie go słuchałam, żeby nie przypomniał mu się powód, dla którego przylazł do Hogsmeade za mną.

— Hola, hola, wróć! — Archie złapał mnie za szalik, gdy skierowałam się w stronę pubu pod Trzema Miotłami. — Stringi są w tamtą stronę.

Wskazał przeciwny kierunek, upodobniając się do drogowskazu. W panice rozejrzałam się dookoła. Na szczęście nikt go nie usłyszał.

— Nigdzie z tobą nie idę — wycedziłam. — Do reszty cię już pojebało, jeśli myślisz, że będę z tobą gacie wybierać!

Archie zmrużył na mnie oczy. Nie podobał mu się mój bunt. Trudno, ja nie zamierzałam ruszać się z miejsca. Specjalnie skrzyżowałam ramiona przy piersiach i wcisnęłam pięty głębiej w śnieg, aby to podkreślić.

To była sekunda, w której Archie zdążył przerzucić mnie sobie przez bark i skierować swoje kroki w stronę, w którą sobie wybrał. Kolejne kilka sekund zajęło mi ogarnięcie tego, co się stało. Byliśmy już w połowie drogi, gdy zaczęłam go tłuc po plecach.

— Puszczaj mnie, kretynie!

— Robię ci przysługę!

— Archie, nie daruję ci tego!

— Ale za to Black będzie moim dłużnikiem! I nie gryź mnie w dupsko, bo to nie mnie...

— Zamknij się!

Jedynym pozytywem oglądania dupy Archiego Brooksa z tak bliska był fakt, że nikt nie widział kolorów Gryffindoru na mojej twarzy. I wcale nie gryzłam go w pośladki! Zamiast tego kusiło mnie, aby wcisnąć mu tam różdżkę. Bardzo głęboko.

Samą wizytę w sklepie Lady Thong wyparłam z pamięci i nie chciałam do niej wracać. Gdybym złamała prawo i wzięliby mnie do Ministerstwa na przesłuchanie, właśnie tym wspomnieniem by mnie torturowali.

Wybiegłam przez drzwi straumatyzowana i na skraju załamania. W uszach wciąż słyszałam jakże wartościowe rady Archiego, który oceniał, że ten kolor nie pasuje do mojej karnacji, to jest zbyt zabudowane i powinno się nazywać żelazna dziewica, a przecież nie tego szukaliśmy na walentynki, a ostatnie nie pasowało do kształtu moich piersi. Miałam ochotę rzucić na siebie Obliviate.

Natomiast Archie wyszedł jako bardzo zadowolony klient. Z uśmiechem na ustach machał torebką z zawartością, której nigdy miałam nie założyć. Nie było takiej opcji.

— No i co? Straszno? Było o co płakać?

Zgromiłam go wzrokiem z obietnicą, że jeszcze słowo, a położę swoje dłonie na jego szyi i mocno zacisnę. Inną opcją było wepchnięcie mu tej bielizny do gardła. Była jednak tak skąpa, że raczej zabrakłoby mi na to materiału.

— Zaraz ty będziesz płakał — burknęłam obrażona.

Archie parsknął.

— Jak cię kopnę w jaja.

Archie spoważniał.

— Z jaj się nie żartuje — pogroził palcem. — Zapamiętaj to sobie. Są jak cycki u baby. Dotknij ich bez pozwolenia, a odgryzę ci głowę.

Skrzyżowałam ramiona przy piersiach i specjalnie skierowałam swój wzrok na miejsce poniżej jego pasa, aby go wkurzyć. Archie zrobił krok w tył i wystawił dłonie przed siebie w pozycji bojowej.

— Cześć.

Oboje w tym samym momencie odwróciliśmy głowy w stronę tego nieśmiałego głosu. Cyzia uśmiechała się do nas niepewnie. Tuż obok niej stał Reggie ubrany w ciemny płaszcz, zielony szalik oraz czapkę, którą kupiłam mu na Pokątnej. Wyglądał w niej uroczo. Moje serce otuliło się ciepłem na ten widok. Jego intensywny wzrok prześlizgnął się po mnie, zahaczył o Archiego, ale ostatecznie zatrzymał się na sklepie, obok którego dalej się znajdowaliśmy.

Przestało mi być ciepło. Nagle poczułam się tak, jakby ktoś pieprznąłby mi z całej siły śnieżką w głowę.

Cholera, dlaczego nie odeszliśmy od tego sklepu?!

Panika moment.

Regulus spojrzał na szyld sklepu, który niefortunnie dla mnie miał kształt gaci, po czym uniósł kpiąco brwi. Rumieńce na porcelanowych policzkach Cyzi poczerwieniały. Tym razem powodem nie był mroźny wietrzyk, a gacie w witrynie.

Chciałam uciec. Ale wcześniej chciałam zabić Archiego.

— Mam na to wytłumaczenie! — wypaliłam, tak naprawdę mając pustkę w głowie.

Spojrzenie dwójki Ślizgonów skupiło się na mnie. Stres ścisnął mój żołądek.

— Chętnie je usłyszę — rzucił Regulus. — Czemu moja dziewczyna odwiedza takie... przybytki z innym chłopakiem?

Posłał niechętne spojrzenie Archiemu, a Archie wysłał mu buziaczka. No idiota.

Ale czy ktoś słyszał, jak Reggie nazwał mnie swoją dziewczyną? To miało takie piękne brzmienie.

Rozglądałam się wszędzie, byleby nie patrzeć mu w oczy. Przecież nakryłby mnie na kłamstwie. Akurat w tej kategorii był lepszy ode mnie.

— Bo my... poszliśmy tam... bo... Archie potrzebował... ocieplacza — wymyśliłam na poczekaniu.

Cyzia z początku nie zrozumiała, bo wciąż marszczyła swoje jasne brwi. Co innego Reggie, który natychmiast posłał mojemu kompanowi drwiący uśmiech.

Archie natomiast patrzył na mnie jak na debila. Cóż, to on mnie tam przywlókł, więc sam był sobie winien.

— I co? Znalazłeś? — zadrwił Reggie.

Na szczęście Archie kontynuował moją bajeczkę i wzruszył ramionami. Ani trochę nie wyglądał na skrępowanego, gdy powiedział:

— Nie było mojego rozmiaru.

Miałam ochotę paść twarzą na śnieg i nie wstawać.

Cyzia nachyliła się nieco w stronę swojego kuzyna, wciąż z niezrozumieniem w jasnych oczach.

— O jakim ocieplaczu mówicie?

— Dla jego trzeciej nogi.

Przez chwilę blondynka przyglądała się nogom Archiego, aż wreszcie dotarł do niej głębszy sens naszej rozmowy. Wtedy rumieniec objął całą jej twarz, którą prędko skryła w swoim zielonym szaliku.

— Jejku, nie... nie pomyślałabym, że jest coś takiego...

— Ja też się dopiero dzisiaj o tym dowiedziałem — pociągnął to Archie. Kusiło mnie, aby wcisnąć mu do japy garść brudnego śniegu. Najlepiej tego żółtego, żeby mu pasował do szalika. — Od razu zapragnąłem to mieć. Nie lubię, gdy mój przyjaciel marznie. Może się skurczyć! Wiedziałeś o tym, Reg?

Po grobowej minie bruneta trudno było stwierdzić, czy wiedział czy nie wiedział.

— Może na małych tego nie widać...

Ja pierdolę.

Regulus zmrużył groźnie oczy i nie spuszczał wzroku z Puchona, nawet gdy zbliżyłam się i przytuliłam do jego ramienia. Liczyłam, że to go powstrzyma przed wyciągnięciem różdżki i zamienieniem Archiego w owada, choć na to zasłużył. Na nasze nieszczęście pewnie przybrałby postać komara i bzyczałby nam nad uchem. Już w ludzkiej wersji był nie do wytrzymania.

Co prawda Reggie nie poświęcił mi ani jednego krótkiego spojrzenia, ale wyciągnął jedną dłoń z kieszeni i złączył ją z moją, splatając razem nasze palce. Kojącymi ruchami kciuka próbował ogrzać moją zmarzniętą skórę. Przeszył mnie dreszcz, który zakończył się uśmiechem na moich ustach.

Wreszcie odwrócił delikatnie głowę w moją stronę.

— Chcesz iść się gdzieś ogrzać? — szepnął, ogrzewając mój policzek swoim oddechem.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, wtrącił się Archie:

— Świetny pomysł! Chodźmy na kremowe piwo.

— Ciebie nigdzie nie zapraszam — burknął Regulus.

— To masz problem, bo to ja... — wskazał na siebie — ...przyszedłem tutaj... — potem na ziemię — ...z Wills... — następnie na mnie — ...i to ty... — a na końcu palec na Regulusa. — ...się wpierdalasz w paradę, więc sory kolego, ale nie ma tak, że bierzesz sobie jedno. Albo dwoje albo wcale.

Archie się prosił o łomot.

Reggie ponownie zwęził ciasno oczy, gdy ja swoje przymknęłam i westchnęłam. Miałam dość tej głupie sytuacji. I głupiego Archiego. Kochałam go całym sercem i był moim najlepszym przyjacielem, ale czasem kusiło mnie, aby go skroić i dać na zjedzenie hipogryfom.

— Może faktycznie chodźmy wszyscy — zasugerowała cicho Cyzia. — Też napiłabym się coś ciepłego. I może... zjadła coś słodkiego? — dodała po krótkim zawahaniu.

Posłałam jej spojrzenie pełne dumy w pakiecie z szerokim uśmiechem. Cieszyłam się, że sama zaproponowała zjedzenie słodyczy. Miała na to ochotę i nigdzie nie było zjebanego Malfoya, który by ją do tego zniechęcił.

Zbliżyłam się do niej i wzięłam ją pod ramię.

— Czytasz mi w myślach, Cyzia — spojrzałam niechętnie na obu panów. — Ale lepiej, jeśli pójdziemy same, a te dwa byki zostaną.

— A bo co? — obruszył się Archie. Zarzucił ramię na barki Regulusa, od czego ten aż się wzdrygnął. — Też idziemy, co nie? Napijemy się piwa jak twardziele.

Wtedy Regulus wlepił we mnie wytrzeszczone gały, które mnie obwiniały. Jakby to była moja wina! Prychnęłam i przewróciłam oczami, ciągnąc Narcyzę w stronę Trzech Mioteł. Tamci dwaj chyba za nami szli.

To nie była moja wina. To tylko Archie. Do niego trzeba było przywyknąć, bo taki już był.

Początek weekendu oznaczał tłok oraz hałas w najpopularniejszym pubie w Hogsmeade. Wśród kolorowych szalików oznaczających różne domy oraz dźwięku obijanych szklanek udało nam się znaleźć stolik z niewielką narożną kanapą i kilkoma krzesłami. Wygrałam wyścig z Archiem o miejsce na kanapie, dlatego usiadłam tam ja z Regulusem, Cyzia zajęła krzesło naprzeciwko, za to Archie rozwalił się na dwóch: na jednym usiadł dupskiem, a na drugim położył nogi.

Na mnie nie zrobiło to żadnego wrażenia, choć kuzynostwo Black spojrzeli na to z grymasem.

Każdy zamówił po kremowym piwie. Ja i Cyzia z domieszką cynamonu i pianek, a do tego talerzyk ciasta dyniowego z gałką ciepłych lodów. Miło mi się kojarzyły. Maruda Regulus nie wziął nic poza piwem, a ja słysząc to, postanowiłam odpalić mu co nieco ze swojego talerza. Archie wziął tyle, że jego zamówienie Madam Rosmerta przyniosła na dwa razy.

Z początku rozmowa się nie kleiła. Regulus cały czas był spięty i rozglądał się po tłumie ludzi w taki sposób, jakby lada chwila miał wyskoczyć na nas Voldemort. Dopiero gdy chwyciłam go za dłoń i położyłam ją na swoim udzie, Reggie nieco się rozluźnił. Nie przestał mnie dotykać nawet wtedy, gdy przyszło nasze zamówienie.

Regulus Black nigdy nie doznał czułego dotyku ze strony swojej matki, więc gdy już poznał dotyk ukochanej osoby, pragnął go czuć cały czas. Nie zamierzałam mu tego zabraniać. Sama lubiłam mieć go przy sobie i czuć jego ciepło.

Cyzia także z początku była spłoszona i przytłoczona gadatliwością Archiego. Temat musiał przejść na odpały jego młodszego brata Charliego, aby blondynka nieco się ożywiła. Ta dziewczyna zaskoczyła mnie po raz kolejny, wykazując się niezwykłą czułością w stosunku do dzieci. Słyszałam ją w jej głowie, gdy podpytywała Puchona o smarkatego Brooksa. Niezwykłą jak na rodzinę, w której się wychowała.

W przyszłości miała być cudowną matką.

A przynajmniej starała się nią być.

Archie właśnie opowiadał historię o tym, jak Charlie gonił swojego ojca udając, że lata na zwykłej miotle, co chwilę dźgając go w tyłek patykiem imitującą różdżkę. Przy tym Archie wpakował sobie pół ciasta na raz do mordy, podczas gdy Cyzia dziabała wszystko małym widelczykiem. Robiłam to samo, gdy Regulus nagle pochylił się nad moim uchem.

— Wyglądasz pięknie.

Ciastko stanęło mi w gardle i zaczęłam kaszleć.

Tego dnia Dora zaplotła mi dwa warkocze, bo rano narzekałam, że nie chcą się układać. Dyndały po bokach mojej twarzy, której ani trochę nie umalowałam, żeby nie wycierać wszystkiego w szalik. W kąciku ust pojawiła mi się opryszczka, pod oczami wory ciężkie i ciemne jak jaja byka, a przed chwilą polałam się kremowym piwem i mój sweter miał plamę.

I on mi mówił, że wyglądałam pięknie.

Chyba właśnie się zakochałam.

Ignorując serce, które tańczyło salsę w ogniu, spojrzałam na niego z rozbawieniem.

— Wiem, że potrafisz kłamać, Black. Nie popisuj się.

— Myślisz, że kłamię?

— Spójrz na mnie jeszcze raz i sam sobie odpowiedz.

Faktycznie to zrobił. Dokładnie przeskanował mnie swoimi oczami, które były koloru mojego świątecznego swetra. Nigdy jakoś nie przepadałam za zielonym kolorem, ale odkąd byłam blisko z Regulusem, zielony stał się moim ulubionym.

Być może to tylko słabo oświetlony pub lub moje urojenia, ale oczy o moim ulubionym kolorze szybko pociemniały do barwy winogronowego wina w zielonej butelce. Dreszczyk emocji przebiegł mi po skórze, gdy Reggie znów się pochylił nad moim uchem.

— Patrzę i widzę najpiękniejszą czarownicę w Hogwarcie.

Definitywnie się zakochałam.

W tym samym momencie jego dłoń wylądowała na moim kolanie. Ciepło w moim ciele rosło wraz z sunącymi w górę palcami ubranymi w sygnety. Dotykał już uda, gdy ja z bijącym sercem rozglądałam się wokół. Tylu ludzi. Chciałam ich zniknąć.

— Smyracie się?

Podskoczyłam na siedzeniu, przez co podrzuciłam dłoń Regulusa i doprowadziłam do tego, że pizdnął o stół. Do tego jedno kremowe piwo się przewróciło i wylądowało na jego spodniach. Ślizgon syknął i poderwał się z miejsca. Cyzia patrzyła na niego wielkimi oczami, gdy ja znerwicowana szukałam swojej różdżki na zastawionym stole, a jebany sprawca całego zdarzenia głośno rechotał.

— A żebyś się udławił — fuknęłam do Archiego, gdy już zaklęciem pozbyłam się mokrej plamy ze spodni Blacka. Ten tak samo jak ja mordował Puchona wzrokiem.

Archie od razu przestał się śmiać, by móc uśmiechnąć się bezczelnie.

— A żebyś ty jutro się nie udławiła.

Rozszerzyłam szeroko gały. Nie, nie powiedział tego.

Cisza ze strony Blacków i uśmiechnięta morda Archiego potwierdzały, że powiedział.

— Czemu by miała? — mruknęła Cyzia.

Widać po nim było, że nie mógł się doczekać tego pytania. Zanim odpowiedział, walnęłam dłońmi o stół, który zadrżał razem z naczyniami na stole.

— Archie, dobrze ci radzę, zamknij się już.

Chłopak uniósł wyzywająco brew.

— Co ty taka nie w sosie? — zagruchał, zerkając na Regulusa. — Za słabo cię pomiział? Spoko, jutro na pewno zrobi to lepiej. Jak cię tylko zobaczy w...

Sięgnęłam do niego przez stół, aby złapać go za szyję i udusić.

Powstrzymał mnie przed tym głośny wrzask, który uciszył wszystkie inne głosy w pubie. I wcale nie należał do Archiego.

Należał do Bellatrix Black.

Chyba nigdy się jej tak nie bałam jak w tamtym momencie. Tak naprawdę zawsze bagatelizowałam jej postać w mojej głowie. Była odrażająca i złośliwa w ten okrutny sposób, nie posiadała w sobie empatii ani współczucia, za jej uśmieszkami kryło się okrucieństwo, a w oczach bezlitosne zło. Choć byłam świadkiem wielu krzywd, które wyrządziła innym, uważałam ją za niegroźną. Przynajmniej w stosunku do mnie. Przecież nie skrzywdziłaby mnie ze względu na mój związek z Regulusem, co nie?

— Co to ma, kurwa mać, znaczyć?!

Jej skrzek był wysoki i brzmiał jak dźwięk rysowania paznokciami o tablicę. Z pewnością tak brzmiał Remus, który w swojej drugiej formie ostrzył sobie pazury. Nikt inny w pubie nie zamierzał jej odpowiadać. Wszystkie włosy na jej głowie wyprężyły się i naelektryzowały pod wpływem furii, która ogarnęła ich nosicielkę. Usta wykrzywiła w przerażający grymas.

Były jeszcze oczy. Czarne i okrutne. Oczy potworne. Pozbawione litości dla tego, w którego wbijały spojrzenie.

Spojrzenie wbijały w Archiego.

Strach w sekundę opanował moje ciało. Trudniej mi było mrugać, oddychać czy w ogóle się poruszać. Sparaliżowano mnie.

Nie spuszczając wzroku z pełzającej w naszą stronę żmii, kątem oka dostrzegłam jej tylni front. Avery i Evan przyglądali się wszystkiemu rozszerzonymi w panice oczami, za to Malfoy przebiegle się uśmiechał. Nie wtrącał się jednak koleżance w paradę.

— Jak śmiesz... — wysyczała, zbliżając się o kilka chwiejnych kroków. Zmrużyła groźnie oczy. — Ty plugawy, brudny kmiocie... jak śmiesz siedzieć z nimi przy jednym stole?! Jak wy śmiecie?! — zwróciła się do Blacków. Regulus przyjął kamienną minę bez wyrazu, za to Cyzi już szkliły się oczy. — Jak śmiecie zadawać się z tym... z tym czymś?!

Czymś?

Te słowa ugodziły mnie jak zimowe sople, choć nie były do mnie skierowane. Poczułam złość. Tak ogromną, że gdybym chwyciła za szklankę, roztrzaskałabym ją w dłoni. Lub na głowie Bellatrix.

Archie nie zareagował nijak na wyzwiska. Ciągle powtarzał, że przyzwyczaił się i miał gdzieś to, co inni mówią o nim jako mugolu. Wiedziałam jednak, że wewnętrznie go to ruszyło. Bo gdy raz rzucało się kamieniem w mur, może nic takiego się nie działo. Ale rzuciwszy kolejny raz i kolejny, mur stawał się słabszy; robiła się dziura, rosnąca z każdym rzutem, aż na końcu pozostały tylko pył i gruzy.

Już chciałam stanąć w obronie przyjaciela, podnieść się i splunąć szmacie w twarz, ale powstrzymał mnie Regulus. Docisnął moje udo do siedzenia. Pokręcił ostrzegawczo głową na moje pytające spojrzenie.

To ty coś zrób, starałam się mu przekazać oczami.

Ale nic nie zrobił. Całkowicie nic.

— My tylko...

— Milcz! — zagrzmiała na Cyzię. — Powinnaś się wstydzić! Doprawdy, jesteś żenująca. A jaka głupia! W twojej krwi... czystej krwi!... powinna płynąć nienawiść i odraza do takich jak on, szlam i prostaków, którzy plugawią magię oraz nasze społeczeństwo, nazywając się czarodziejami! A ty co? Urządzasz sobie jednym z nich pogawędki przy herbatce?! Wstyd mi za ciebie, siostro — splunęła, jakby tymi słowami wymazywała ją z rodzinnego testamentu.

Byłam na maksa wściekła. Być może Regulus pilnował, abym nie skoczyła jej do gardła, ale nijak nie mógł zatrzymać moich ust. Choćby miał zacząć mnie całować, rzuciłabym na niego zaklęcie, byleby mi nie przeszkadzał.

— Jak ja cię zaraz...

— Cicho bądź, Willow — przerwał mi Regulus.

Spojrzałam na niego z niedowierzeniem i głębokim zawodem. On naprawdę nie zamierzał nic zrobić. Jebany tchórz. Nagle jego dotyk zaczął mnie parzyć, ale nie w ten przyjemny sposób. Był odrażający.

— A co do ciebie! — Bellatrix wycelowała w bruneta. — To wszystko twoja wina! Przygruchałeś sobie do łóżka zdrajczynię krwi i zamierzasz wprowadzić ją do naszej rodziny! To jest nie do pomyślenia! Chyba będę musiała napisać do cioci Walburgi z informacją, jaką jej sprawiłeś synową — mówiąc to zerknęła na mnie. Odpowiedziałam jej równie ognistym spojrzeniem i uniesioną głową. Ja nie zamierzałam spuszczać potulnie głowy.

— Uspokój się, Bella — warknął Regulus. — Przyszłaś i wysnułaś swoje wnioski, nie znając okoliczności sytuacji. Jeszcze zrobiłaś aferę na pół wioski. To mi jest za ciebie wstyd.

Bella aż się zapowietrzyła. Zaczerwieniła się na twarzy, jakby lada chwila miała zionąć ogniem i spalić nas wszystkich.

— Ty?! Ty... ty... bezczelny zdrajco! Jak śmiesz... Mam rozumieć, że dolałeś mu trucizny do kufla, zanim się nimi stuknęliście?!

— Co tu się dzieje?! Proszę się rozejść!

Ciasny tłum, który nas otoczył i z uwagą się nam przysłuchiwał, przerzedził się dzięki krzykom Madam Rosmerty. Zrobiło się zamieszanie, bo każdy chciał iść w inną stronę, więc właścicielce lokalu zajęło nieco dłużej niż trochę dotarcie do źródła.

— Dokładnie tak było, ślicznotko — zaśmiał się nieszczerze Archie, wstając. Belli prawie oczy wywinęły się źrenicami do góry. — Pewnie bym to wypił i kipnął, gdybyś się nie pojawiła. Wszystko zepsułaś. Ale no nic. Spadam stąd — zerknął przelotnie na mnie. Choć dominowała we mnie złość, żal przepchnął się i ścisnął moje serce. — Zapłacę za żarcie i już mnie nie ma.

— Ja zapłacę — wtrącił Regulus.

Prychnęłam. Bohater, kurwa mać.

Słysząc słowa kuzyna, Bellatrix spojrzała na niego ze świeżą dawką furii.

— Zapłacisz!? — syknęła wściekle. — Nie będziesz na to ścierwo wydawać naszej rodzinnej fortuny!

— Zapłacę. Choćby za tą scenę, którą tu urządziłaś.

— ANI SIĘ WAŻ!

— Spoko, nie trzeba — chrząknął niezręcznie Archie. — Nie rób sobie problemu.

Ja mu miałam zrobić problem. Oj, solidny problem.

Archie przepchnął się przez tłum w stronę baru. Posyłając ostatnie rozczarowane spojrzenie Regulusowi, zamierzałam go zostawić i ruszyć za przyjacielem, gdy ten nagle chwycił mnie za łokieć i pociągnął ku wyjściu. Uparcie się szarpałam i zapierałam, ale był silniejszy. Puścił mnie dopiero na zewnątrz, wcześniej zaciągnąwszy nas za róg, aby uciec od przypadkowych gapiów.

Z grymasem rozmasowałam łokieć. Tak naprawdę dotykał mnie niezwykle czule i delikatnie, ale byłam na niego tak przepotwornie wściekła, że chciałam trochę podramatyzować. On doskonale o tym wiedział, bo posłał mi spojrzenie pełne politowania.

— Możesz przestać? — fuknął zirytowany.

— To ty przestań gadać. W środku jakoś potrafiłeś się powstrzymać.

Przymknął powieki i wziął głęboki wdech.

— Co twoim zdaniem miałem zrobić? Rzucić się na nią z pięściami?

— Cokolwiek, Regulus — wyrzuciłam ręce w górę. — Pozwoliłeś, aby ta suka zmieszała Archiego z błotem. Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy jakie to jest bolesne dla dzieci z mugolskich rodzin, gdy takie wywyższające się dupki jak wy uważają ich za gorszych. Przyglądałeś się temu i nic z tym nie zrobiłeś. I jeszcze zmusiłeś do tego mnie.

Patrzyłam dzielnie w te zielone oczy i starałam się utrzymywać pewną siebie minę. Mój racjonalny umysł był na niego wściekły i zdecydowanie bojowo nastawiony, podczas gdy serce beczało za jego ciepłem i głupio go broniło. Byłam żałosna.

— Mam ci przypomnieć, że sama należysz do tych wywyższających się dupków? — uniósł kpiąco brew.

Uniosłam wysoko palec, zaciskając ze złością usta.

— Nigdy, przenigdy nie nazwałam kogoś gorszym tylko dlatego, że urodził się w nieczarodziejskiej rodzinie. Nawet tak o kimś nie pomyślałam.

— Nie posądzam cię o to. Ale, do jasnej cholery, zacznij myśleć i postaw się w mojej sytuacji — złapał za mój palec i przyciągnął mnie bliżej siebie, wcale nie mając romantycznych zamiarów. Patrzył na mnie z taką arogancją i pobłażliwością, że miałam ochotę się rozbeczeć. — Miałem się jej postawić i co jeszcze? Może własnoręcznie napisać list i wysłać do mojej matki z informacją, że zakładam ośrodek pomocy dla mugoli? Nie zdajesz sobie nawet sprawy jakie by to miało konsekwencje. Nie jestem na tyle głupi, aby ratować kogoś własnym kosztem. Jeśli ty jesteś, to powinnaś poważnie się przyjrzeć światu, w którym żyjemy.

— Nie jestem głupia — fuknęłam, szybciej mrugając oczami, aby się nie rozpłakać. Ciskał we mnie tymi słowami jak śnieżkami, które zamiast topnieć, wsiąkały w moją pierś. — Ale nie zamierzam patrzeć jak ktoś bezpodstawnie poniża moich przyjaciół.

— Ostrzegałem cię już na początku., że twoi przyjaciele będą problemem w naszej relacji.

— Myślę, że jedynym problemem w naszej relacji jesteś ty.

Powiedziałam to bez namysłu. Zapewne w normalnych okolicznościach nigdy bym nie wpadła na podobne słowa i wiedziałam, że za jakiś czas zacznę ich żałować, ale byłam zbyt rozsierdzona. Nosiło mną i miotało. Nawet te trzy tygodnie milczenia z jego strony tak na mnie nie podziałały. Wtedy przepełniały mnie tęsknota i poczucie winy do samej siebie. Tym razem winiłam wyłącznie jego.

Regulus zacisnął z niesmakiem usta. Przez dłuższą chwilę po prostu patrzył na mnie z obojętnością, jakbym była dla niego jedną z wielu uczennic Hogwartu, a nie jego dziewczyną.

Rozszerzyłam delikatnie oczy, gdy do mojej głowy wpadła nieprzyjemna myśl.

— Ty też tak uważasz?

Ślizgon zmarszczył niezrozumiale brwi.

— Ty też postrzegasz mugoli jako tych gorszych?

— Willow, przestań — pokręcił głową.

— Tak czy nie, Regulus?

— Nie. Nie twierdzę, że są gorsi.

— Ale?

— Co ale?

— Musi być jakieś ale.

— Żadnego nie ma. Zakończ to swoje durne przesłuchanie.

— To dlaczego nie próbowałeś go bronić?

— Ty naprawdę jesteś naiwna.

— Bo kocham swoich przyjaciół? — parsknęłam. — Gdyby tak bardzo nie zależało ci na zadowalaniu swojej mamusi i przestał myśleć tylko o sobie, to może wiedziałbyś, co to za uczucie.

— Zależy mi na tobie, kretynko — warknął równie wściekle. Może i bym się rozczuliła, ale w tym samym zdaniu nazwał mnie kretynką. Dupek. — I między innymi dlatego nie mogę pozwolić, aby moja matka miała o tobie złe zdanie.

— Bo co? Zabroni się nam spotykać?

— W najlepszym wypadku. W innym cię usunie. Jak niewygodnego pionka z szachownicy.

Nieco mnie zatkało. Czasami zapominałam do czego byli zdolni członkowie rodu Black. Patrząc na historię Alfarda Blacka, do wszystkiego. Nie zdmuchnęło to jednak wściekłego płomienia, który chciał spopielić chłopca stojącego przede mną.

— Gdyby jednak ci na mnie zależało, nie ograniczałbyś mnie ani moich wyborów. To zachowanie pasuje do Malfoya. Ostatnio też do Syriusza. Nie do ciebie.

Regulus nic już na to nie odpowiedział. Rozszerzył tylko oczy, jakby nie spodziewał się po mnie takich słów. Ja po sobie chyba też nie. Być może ich również miałam później żałować, ale nie zamierzałam pozwalać, aby to facet podejmował moje decyzje za mnie.

W tej samej chwili drzwi pubu załomotały, gdy na zewnątrz wyszedł otulony swoim puchońskim szalikiem Archie. Skinął nam głową z niemrawym uśmiechem i lekko przygarbiony zaczął iść w kierunku bramy wyjściowej. Natychmiast pognałam za nim, przed tym rzucając Regulusowi na odchodne:

— Nie chcę mi się z tobą więcej gadać.

— I nawzajem.

Pomimo, że powiedział mi to samo co ja mu przed chwilą, zachciało mi się płakać.

Truchtem dogoniłam Archiego. On jakby zdawał się wiedzieć, że pójdę za nim, bo specjalnie nieco zwolnił. Pozwolił mi też wsunąć swoje ramię pod jego i oprzeć głowę na jego barku.

— Chyba nici z tych walentynek — westchnęłam smutno.

Nienawidziłam w sobie tego, że ledwo co się z nim pokłóciłam, a już tego żałowałam i za nim tęskniłam.

— Zawsze możesz ubrać się w te ciuszki dla mnie.

— Zgoda — zachichotałam bez humoru. — Archie? — przystanęłam, zatrzymując również jego. — Jesteś niesamowity. Nic z tego, co wygadywała ta szmula, nie jest prawdą. Nikt nie zasługuje na magię oraz wszystkie cudowności z nią związane bardziej od ciebie.

Chłopak nic nie powiedział. Tylko się uśmiechnął, by następnie mocno mnie przytulić.

Bo choć Archie Brooks nigdy nie pokazywał po sobie, aby cokolwiek go ruszało, tego dnia naprawdę zrobiło mu się przykro. Dopiero moje słowa i ciepły uścisk tak różny od zimnej pogody sprawiły, że porzucił wątpliwości, które zasiała w nim tak nieistotna osoba jak Bellatrix.

Co do Regulusa... nie chciałam go na razie oglądać. Szczególnie następnego dnia, który miał przecież należeć do nas.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top