44 | Gofry
Byłam dziewczyną Regulusa Blacka. Prawdziwą. Nie na niby. Bajer, co nie?
To było moje osiągnięcie miesiąca i zamierzałam się tym przechwalać na prawo i lewo. Miałam ochotę o tym śpiewać, jodłować, recytować, a nawet pisać eseje.
Tak naprawdę nie mogłam, bo w opinii publicznej od miesiąca byłam jego narzeczoną, więc chociaż w myślach chciałam się tym pozachwycać, że Reggie naprawdę chciał być mój.
Mój! Piiisk!
Byłam chyba najszczęśliwszą dziewczyną Regulusa Blacka na świecie. Choć miałam nadzieję, że innych dziewczyn nie było. W najbliższym czasie postanowiłam go o to wypytać.
Cała w skowronkach szłam w kierunku Wielkiej Sali na śniadanie. Tego dnia obudziłam się ze skręconym w supeł żołądkiem i wręcz nie mogłam się doczekać, aż coś zjem. Wreszcie dopisywał mi apetyt. To zupełna odwrotność tych kilkunastu ostatnich dni, w których jadłam mniej od niemowlaka, żywiąc się łzami i poczuciem winy.
Ale już wszystko było git i byłam cholernie głodna. Miałam ochoty na coś niesamowicie słodkiego i wysokokalorycznego. Może gofry? Gofry z bitą śmietaną, czekoladą i karmelizowanymi truskawkami. Do picia natomiast pyszny sok dyniowy. Albo kakao? Warto wspomnieć, że Regulus Black był moim prawdziwym chłopakiem. Mój chłopak już był wystarczająco słodki, ale potrzebowałam jeszcze więcej cukru.
Powinnam była chyba zerknąć w kalendarzyk miesiączkowy i ostrzec wszystkich, że zbliżał mi się okres.
Rozmyślając na przemian o Regulusie jako moim chłopaku i moim przyszłym śniadaniu, wreszcie dotarłam pod potężne drzwi Wielkiej Sali. Akurat w tym samym momencie ze strony lochów oraz piwnic nadciągał Archie. Ten chłopak zawsze miał roztrzepany łeb i wygniecione ubrania, jakby nigdy nie słyszał o zaklęciu prasującym, ale wtedy przeszedł samego siebie.
Z włosów miał totalny bajzel, który dawno nie widziały szczotki. Guziki koszuli były nierówno zapięte, a ona sama wyglądała jak wyjęta Syriuszowi z gardła. To taki żarcik, bo w końcu był psem. Dodatkowo jedną nogawkę spodni miał podwiniętą do połowy łydki. I chyba nie zapiął rozporka.
Zbliżywszy się do niego, dostrzegłam także ogromne wory pod czerwonymi od niewyspania oczami. Trochę mnie to zaniepokoiło, ale starałam się nie pisać czarnych scenariuszy.
Mimo wszystko przywitałam go uśmiechem, na co on odpowiedział grymasem.
— Wszystko okej, Archie?
— Jeśli okej oznacza mam kaca, czuję się jak zdechlak, suszy mnie, jestem kurewsko głodny i zmęczony, Gibby mnie zrzucił z łóżka, poślizgnąłem się na mydle ścigając go, nawala mnie łeb, nie mam ani jednej pary czystych gaci, przez co siur mi marznie w tych spodniach, pizdnąłem małym palcem o nogę łóżka i po prostu moje życie nie życiuje to tak. Jest zajebiście — zakończył. Wszystko po kolei wyliczał na palcach i byłam pod wrażeniem, że zmieścił się z tym na dwóch dłoniach.
Zmarszczyłam brwi.
— Piłeś w środku tygodnia?
— No co? Sąsiad kulturalnie przyszedł ze spirytusem, więc nie wypadało odmawiać. Ze mnie jest miły chłopak.
— Sąsiad czyli kto? — dopytywałam, mając swoje podejrzenia.
— Jak to kto? Tylko Avery jest moim sąsiadem.
Moje podejrzenia okazały się trafne. Moi przyjaciele wcale nie zapomnieli o moim wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego. Po prostu Regulus naszczuł na nich swoich ziomków, aby nam nie przeszkadzali. Nancy poprzedniego dnia wyznała, że nie przyszła do mnie, bo Evan Rosier uczepił się jej jak wrzód na dupie. Avery widocznie został wysłany do zajęcia czymś Archiego, co by pasowało, bo obaj mieli podobne zainteresowania. A ja głupia myślałam, że szykowali mi imprezę niespodziankę.
Cóż, w normalnych okolicznościach bym za to Regulusa opieprzyła, ale jego niespodzianka w Pokoju Życzeń podobała mi się o wiele bardziej.
Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie wczorajszego wieczoru. Nie umknęło to uwadze Archiego, który zmrużył podejrzliwie oczy.
— A ty co taka uchichana?
Wzruszyłam niewinnie ramionami.
— Nic takiegooo — przeciągnęłam, zagryzając wargę. Archie niecierpliwie uniósł brwi. — Tylko pogodziłam się z Regulusem!
I przestałam być dziewczyną na niby!
W pierwszym odruchu Puchon rozdziawił jak szeroko buzię, by następnie zacząć piszczeć i podskakiwać jak młoda mandragora. Jego zmęczenie i kac odeszły na drugi plan, gdy chwycił moje dłonie i zaczął kręcić nami dookoła. Ze śmiechem się temu poddawałam. Super było dzielić z kimś mój entuzjazm.
— Wiedziałem, żeby nie anulować mojego zamówienia na koszulkę z Rellie — powiedział, tarmosząc mnie w ramionach. — Rellie na zawsze, suki.
— Cholera, podłapałeś to od Avery'ego? — zachichotałam, wreszcie wchodząc do Wielkiej Sali.
— Ha, ja to wymyśliłem — prychnął. — On wymyślił Wigelus, ale oboje uznaliśmy, że brzmi to jak nazwa jakiegoś syfa.
Ponownie zachichotałam. Miałam taki dobry humor.
Większość uczniów już zasiadała przy stołach ubranych w obrusy koloru swojego domu. Każdy jednak był skupiony na jedzeniu albo na przeglądaniu podręczników przed lekcjami, więc nikt nie zwracał na nas uwagi. I całe szczęście, bo gdy tylko dostrzegł nas Evan Rosier, czekający tuż przy drzwiach, zdecydowanym krokiem ruszył w naszym kierunku. Z wielkim bukietem goździków w najróżniejszych odcieniach błękitu.
Patrzył prosto na mnie. Wyczuwając, co się święci, miałam ochotę schować się za plecami Brooksa.
— Willow, ja...
— Jeśli powiesz przepraszam, to ci splunę w twarz.
Evan na chwilę się zawiesił.
— Więc wybacz mi za to, że byłem dla ciebie taki nieprzyjemny.
Przywaliłam sobie z piątki w czoło. Powinnam była zacząć wyrażać się jaśniej.
W trakcie chwilowej ciszy Archie uniósł rękę w górę.
— Zgłaszam się do plucia. Jeśli ty nie chcesz. Jak coś.
Sama już nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać.
— Evan, nie masz za co mnie przepraszać — powiedziałam dobitniej, licząc, że to z kolei do niego dotrze.
— Oczywiście, że mam — żachnął się. Potem jego pewną siebie maskę podważyła skrucha, a ponad czarną otchłań oczu wybiło się poczucie winy. Spojrzał na bukiet owinięty srebrną folią. — Byłem na ciebie zły, bo zraniłaś mojego przyjaciela. Chyba byłem nawet bardziej zły od niego. Reg nie potrafił się na ciebie gniewać, pomimo tego, co się stało i to mnie tylko bardziej wkurzało. Bo jestem idiotą. Sam odjebałem niejedną głupotę po alkoholu i rzadko co mam kontrolę nad sobą, a miałem pretensje do ciebie, że zachowałaś się tak samo. I wcale tego nie ukrywałem. Dlatego cię przepraszam, Willy. Za to, że byłem hipokrytą i że prawdopodobnie sam cię zraniłem. Przepraszam.
Rozczulona uśmiechnęłam się, zanim zbliżyłam się do niego i mocno przytuliłam. Oparłam policzek o jego bark, uważając, aby nie zgnieść kwiatów i zatonęłam w jego cieple i zapachu. Jeśli ktoś kiedykolwiek zastanawiał się jak pachniał Evan Rosier, była to mieszanka mięty, wanilii oraz pikantna nutka kardamonu.
— Jesteś wspaniałym przyjacielem — mruknęłam. — Cieszę się, że Reggie was ma. Ciebie i Avery'ego. I dopóki on jest szczęśliwy dzięki wam, ja wam wszystko wybaczę.
Chłopak oddał uścisk.
W ramionach Evana Rosiera było przyjemnie. I pachniał ładnie. Ale nijak się to miało do zapachu wilgotnego cedru i zakurzonych ksiąg, który dotarł do mnie razem z niskim chrząknięciem.
— To moja kobieta. Oddawaj.
Evan uniósł obronnie ręce, puszczając mnie, ale Regulus od razu mnie przejął. Wtuliłam się w jego bok z dziecięcym rumieńcem i szerokim uśmiechem, podczas gdy on objął mnie w pasie, kładąc dłoń na moim biodrze. Motyle w moim brzuchu poderwały się do lotu.
O Merlinie, ale super.
— Ooooooo — westchnął Archie. — Jak słodko. Dzięki Rellie nie będę musiał słodzić herbaty.
— Dzięki czemu? — Reggie zmarszczył brwi.
— Niczemu — wypaliłam prędko. Nie było sensu mu tego tłumaczyć.
Evan zarechotał. I prawie się tym śmiechem zadławił, gdy znikąd pojawiła się Nancy. Marnie udał, że walczy z napadem kaszlu. Blondynka posłała mu rozbawione spojrzenie.
— Żyjesz?
— Tak, oczywiście.
— Bo to wcale nie tak, że serce ci stanęło — dogryzłam mu.
— Coś innego też mu pewnie stanęło — dorzucił Archie.
Po raz kolejny walnęłam dłonią w czoło. Tylko Archie Brooks mógł powiedzieć coś podobnego. Evan spłynął czerwienią przez buzujące mu pod skórą zażenowanie lub wkurwienie na Brooksa, który był wręcz dumny ze swojego komentarza. Wypinał pierś jak kogut na płocie.
Regulus starał się zgrywać ważniaka, ale przegrywał z uśmiechem, który ukrył w mojej szyi. Gdy już jego usta były tak blisko mojej szyi, złożył na niej drobny pocałunek, tuż pod żuchwą, od którego zapłonęłam jak pochodnia.
Nie umknęło to uwadze Nancy, która przyglądała nam się podejrzliwie. W jej oczach zatliła się także pewna uraza. Pewnie dlatego, że nic nie wspomniałam o mnie i o Blacku.
— Pogodziliśmy się — uśmiechnęłam się niewinnie.
— Widzę — mruknęła, wlepiając wzrok w Blacka. — Mam nadzieję, że przepraszał na kolanach.
Regulus uśmiechnął się bezczelnie. Miałam złe przeczucia.
— Klęczałem, ale już po przeprosinach. Nie mogłem nic mówić, bo usta miałem zajęte czymś zupełnie innym.
Aż się zapowietrzyłam. Dwuznaczność tych słów spowodowała, że cała krew poszła mi w policzki jak czekolada w uda. Rypnęłam mu z łokieta w brzuch, ale coś za słabo, bo nic sobie z tego nie zrobił.
— Ty jesteś nienormalny! Nic takiego nie było!
— O co ci chodzi? Sama mówiłaś, że ci zimno, więc dmuchałem na ogień, żeby go rozniecić.
Archie i Evan ryknęli rechotem. Nancy śmiech również cisnął się przez gardło, ale widocznie zacisnęła usta, abym nie poczuła się jeszcze gorzej. Przynajmniej ona. Tak czy siak miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
Dopiero wtedy jej błękitne oczy przyciągnęły równie błękitne kwiaty, które nadal trzymał Evan i aż rozbłysły na ich widok. Na żaden inny bukiet Nancy nie zwróciłaby uwagi, ale do goździków miała szczególną słabość. To właśnie te kwiaty dostała po swoim pierwszym wygranym meczu qudditcha od swojego dziadka. Były symbolem jego dumy i jej zwycięstwa. Niestety, dziadek Nancy zmarł dwa lata temu, ale wciąż wiązała z goździkami miłe wspomnienia.
Natomiast unikatowy odcień oczu Nancy był jednym, którego brakowało w niebieskim bukiecie Evana i idealnie do niego pasował.
Obudził się we mnie geniusz.
— Śliczny bukiet, prawda Nancy? — zagadnęłam z uśmiechem. — Goździki. Twoje ulubione. Evan kupił je dla ciebie.
Oboje – i Evan i Nancy – spojrzeli na mnie z zaskoczeniem. W przypadku mojej przyjaciółki było to jednak pozytywne zaskoczenie. Nawet mały uśmiech wstąpił na jej wargi. Za to Evan prawie zepsuł mój plan, bo zamiast wyglądać na ogarniętego, to wcale nie ogarniał. Dobrą chwilę mu zajęło, zanim główka zaczęła mu pracować i skumał o co chodzi, jednocześnie uśmiechając się szelmowsko.
— To prawda. Są dla ciebie.
Nancy przyjęła bukiet ze szczerym uśmiechem. Na jej policzkach pojawił się nawet blady rumieniec, co było wyczynem, bo miała tak grubą skórę, że nawet syfy jej nie wyskakiwały. Cholernie jej tego zazdrościłam.
Evan też się uśmiechał. Jakby właśnie wygrał puchar qudditcha.
Ja patrzyłam na nich niczym wzruszona matka i prawie beczałam, jeszcze mocniej tuląc się do Regulusa, który standardowo przewrócił oczami, ale także delikatnie się uśmiechał.
Był jeszcze taki Archie. Wszystko zepsuł, udając odruch wymiotny.
— Świnia z ciebie, Arch — pokręciłam z politowaniem głową.
— Skoro tak, to idę nawpierdalać się jak ona — niewzruszony moim tekstem strzelił w moją stronę palcami i puścił oczko.
— Oby tylko nic ci nie stanęło w gardle — udał zatroskanie Regulus.
Archie zatrzymał się tuż przed Ślizgonem. W tej samej chwili na jego ustach pojawił się ten jeden uśmiech, przy którym moje złe przeczucia dostawały jeszcze większych złych przeczuć.
— Życzę tego samego twojej dziewczynie. Ale bez obaw! Na pewno nie ma czym się przejmować — poklepał bruneta po ramieniu.
Chciałam płakać.
Regulus chciał zabić.
Ale Archie z pewnością nie chciał jeszcze zginąć, bo ten spitolił nam sprzed nosa, zanim Regulus zdecydował, od której części ciała zacznie obdzierać Brooksa ze skóry. Na cel ucieczki Archie wybrał stół Gryffindoru. Jakby serio liczył, że tam Regulus go nie dopadnie. Po drodze przewrócił dwie dziewczyny z młodszych klas, zgubił buta i prawie zdeptał profesora Flitwicka, który na widok narwanego Puchona krzyknął i skulił się w kulkę.
Ukryłam twarz gorącą od zażenowania twarz w dłoniach. Jeszcze jedno zboczone słowo, a po szkole wstąpiłabym do zakonu sióstr magdalenek.
Obejmujące mnie męskie ramię wzmocniło swój uścisk, a dłoń niekontrolowanie zacisnęła się na moim biodrze.
— Lepiej mu wyrwać język czy fiuta?
— Lepiej pogodzić się z faktem, że biorąc Willow Rookwood, dodatkowo dostałeś Archiego Brooksa — westchnęła Nancy, jakby sama była tym faktem niezadowolona. Po chwili jej wzrok znów padł na bukiet trzymany w dłoniach. Uśmiech ponownie sięgnął jej oczu. — Pójdę odłożyć go do dormitorium — przechyliwszy głowę lekko w bok, rzuciła Evanowi psotne spojrzenie. — Chcesz może mnie odprowadzić?
To była niecodzienna propozycja składana przez Nancy Bones dla Evana Rosiera. Sam doskonale o tym wiedział, bo nieźle go wtedy wcięło. Gdzieś zapodział swoją nieodłączną pewność siebie, porzucając postawę skutecznego flirciarza, a nagle stając się zestresowanym i zagubionym chłopcem. Spojrzał na nas niepewnie w poszukiwaniu rady.
— Chcesz — rzuciliśmy oboje z Reggiem w tym samym momencie.
Słodki Merlinie, byliśmy tacy zgrani! Była z nas para i-de-al-na. Jeśli ktoś myślał inaczej, to był głupi. Zrobiłam nawet z Archiem quiz na nasz temat w Wróżbita prawdę ci powie i gazetka też twierdziła, że nasza przyszłość zapisana została w gwiazdach.
Przyszłość; kałuże krwi, duszący dym, Avada Kedavra i śmiercionośny śmiech.
Evan już z pewniejszą miną wrócił spojrzeniem do Nancy, która uniosła brew w rozbawieniu na jego nietypowe zachowanie.
— Oczywiście, że cię odprowadzę. Pójdę wszędzie, gdzie pójdziesz ty.
— Na ten moment wystarczy mi wieża Ravenclawu. Ale na pewno wykorzystam cię kiedyś, gdy znów zostawię ochraniacze na stadionie.
Blondynka odwróciła się i już zaczęła odchodzić, a Ślizgon wiernie podążył za nią. Zanim jednak nas zostawił, nieoczekiwanie pochylił się i cmoknął mnie w policzek. Pozytywnie zaskoczona dotknęłam tego miejsca, jakbym chciała fizycznie dotknąć pocałunek.
— Uwielbiam cię — rzucił z wyszczerzem w moją stronę. W Regulusa natomiast wycelował palcem. — Jeśli ją jeszcze raz zostawisz, to wsadzę ci łajnobombę w dupę. Słowo daję, że to zrobię. Już nie będziemy przyjaciółmi. Strzeż się.
Potem ruszył biegiem, żeby zdążyć otworzyć przed Nancy drzwi.
Byli niesamowicie uroczy. Moja przyjaciółka była ciężkim przypadkiem i z oporem dopuszczała do siebie facetów. Przez kilka lat podsuwała swoje spragnione uwagi serce Jamesowi, którego on nigdy nie docenił, więc Nancy poczuła się odtrącona. Nie pokazywała tego, ale bała się kolejnego zranienia. Ukryła swoje serce głęboko, aby nie musiało więcej cierpieć. Czułam jednak, że Evan, który w swoich działaniach nie poddawał się od początku roku, krok po kroczku przebijał się przez jej skorupę i był coraz bliżej miejsca, w którym je ukryła. A gdy Evan znajdzie serce Nancy, z pewnością je wykradnie. Tego im życzyłam.
Podczas gdy ja odprowadzałam słodkie ptaszki wzruszonym wzrokiem, Reggie prychnął. Spojrzałam na niego krzywo.
— A ty co?
— Trzy sprawy — burknął, dziwnie czymś wzburzony. — Po pierwsze, ręce bym mu połamał, zanim by mi coś zrobił. Po drugie, doskonale wie, że nie popełnię drugi raz tego samego błędu i nie dam ci odejść — serce kopnęło mój żołądek. Zrobił salto. — A po trzecie, po jakiego chuja cię całował? Chyba chce leżeć w tym samym dołku co Brooks.
Nie do wiary. Mój zazdrośnik robił scenę o swojego kumpla.
Pokręciłam rozbawiona głową. W następnej chwili obróciłam się w objęciach chłopaka i chwyciłam go za policzki, abym mogła przyciągnąć go do siebie i pocałować. Motyle w moim brzuchu natychmiast poderwały się do lotu. Pocałunek szybko stłumił jego złość, bo Regulus prawie od razu przejął inicjatywę. Przyciągnął bliżej moje biodra do swoich, choć ja sama musiałam się odchylić do tyłu przez siłę, z jaką zaatakował moje usta.
Traciłam zmysły i czucie w kończynach. Ledwo przebiło się do moich uszu gwizdanie i głośne skandowanie gorzko! To przypomniało mi, że wciąż znajdowaliśmy się w najbardziej odsłoniętym miejscu Wielkiej Sali pełnej uczniów jedzących śniadanie.
Speszona odsunęłam się od Rega, który mruknął z niezadowoleniem. Rozejrzałam się nieco po ludziach, widząc mnóstwo zadowolonych uśmieszków. Nawet profesor McGonagall nie ukrywała swojego. Ale odwaliliśmy szopkę. Zakłopotanie osiadło mi na ramionach.
Jednak kiedy spojrzałam na bruneta przede mną, cały dyskomfort zniknął. Regulus był lekarstwem na wszystkie moje troski. Roześmiałam się na jego obrażoną minę, gdy roztrzepałam mu włosy dłonią.
— Dostałeś lepszego całusa niż ja od Evana. Ciesz się.
— Nie. Mało mi.
— Skoro dalej jesteś głodny, to idź coś w końcu zjeść — wzruszyłam ramionami. — Sama już chyba pójdę. Mam ochotę na gofry. Takie z polewą i owocami. Mniam.
Mniam? Odbiło mi.
Na moje słowa Regulus uniósł brew i skrzyżował ramiona przy torsie. Następnie pochylił się nade mną, przez co jego gorący oddech połaskotał moje ucho i szyję. Przeszły mnie ciarki.
— A jeśli ja jestem głodny ciebie? — szepnął mi do ucha, przesuwając nosem po mojej żuchwie.
O mamuniu.
Moje nogi niebezpiecznie zadrżały, serce przyspieszyło do szaleńczego rytmu, a całe ciało rozpaliło się do tego stopnia, że na spokojnie mogłabym robić za jedną ze świeć wiszących nad stołami jadalnianymi. Choć po raz kolejny zrobił ze mnie ciapkę, z całych sił starałam się utrzymać w pionie, bo padnięcie na kolana przed Regulusem Blackiem w sali pełnej ludzi byłoby moim złotym biletem do Munga. Poza tym, nie mogłam znów wejść mu pod pantofel. To on powinien pod nim być.
Z nowym nastawieniem wyprostowałam się, zagoniłam motyle do klatki, związałam serce sznurkiem, aby się nie rzucało, a rozochocone przez Regulusa hormony ostudziłam myślami o tłustych i wąsatych kolegach mojego taty z Ministerstwa. Te ich paskudne uśmiechy. Znów przeszły mnie ciary, tym razem znacznie mniej przyjemne.
W normalnych warunkach nigdy nie uciekłabym od Regulusa Blacka dwoma krokami w tył. Tym razem było jednak inaczej. Poprzedniego dnia dowiedziałam się, że tak naprawdę od dłuższego czasu łączyło nas coś prawdziwego z obu stron. Nadal sama myśl o tym sprawiała, że nie mogłam pozbyć się uśmiechu z ust. Chciałam się nami nacieszyć jak najdłużej. Sama. Bez chmary par oczu, które sztyletowały nas z każdej strony. Dodatkowo nieoczekiwanie moją głowę zaprzątnął nie ten sam Black, który wtedy przede mną stał. W tych samych tygodniach, w których Reggie unikał mnie, ja unikałam Syriusza. Zasługiwał na rozmowę. Nie potrafiłabym całkowicie oddać się relacji mojej i Regulusa, gdybym wcześniej nie wyjaśniła sobie tego głupiego pocałunku z Syriuszem.
Na mój sprzeciw Reggie przygryzł z rozbawieniem wargę. Zerknęłam na nią tylko na sekundę, abym mnie nie podkusiło do jakichś pocałunków.
— Zrób sobie uśmieszek z keczupu na toście i wyobraź sobie, że to ja — odpowiedziałam inteligentnie na jego pytanie.
Nim zrobiłam choćby trzy kroki w stronę stołu Krukonów, poczułam delikatny uścisk jego palców na nadgarstku. Westchnęłam głośno jak maruda. Jaki on był upierdliwy.
— Poczekaj — przyciągnął mnie do siebie z powrotem. — Chciałem, żebyś usiadła dziś ze mną.
Po tym, co mi przed chwilą powiedział, miałabym spokojnie przy nim wysiedzieć całe śniadanie? I pewnie nie próbowałby mnie ani razu podpuścić? Ha, bez szans.
Kategorycznie pokręciłam głową.
— To nie jest dobry pomysł.
— Czemu?
— Bo nie.
— Co to jest za argument?
— Mój.
— Właściwie to masz rację. Pomysł jest rewelacyjny — błysnął zębami w uśmiechu. Z oburzenia, że śmiał przekręcić moje słowa, otworzyłam jak szeroko buzię. Delikatnie pociągnął mnie w stronę stołu Ślizgonów, znajdującego się najbardziej na lewo od wejścia. — Chodźmy. Cyzia się za tobą stęskniła.
Na myśl o Cyzi zrobiło mi się jakoś cieplej na sercu. Z powodu naszej przerwy z Regulusem ucierpiała także moja relacja z błękitnooką Ślizgonką, choć bardzo nie popierała zachowania Blacka i zadeklarowała mi swoje wsparcie. Chętnie bym z nią coś wszamała. W końcu nic tak nie łączyło ludzi jak wspólne jedzenie.
Wtem kącikiem oka wyłapałam podskakującą rudą czuprynę. Natychmiast zaparłam się piętami o podłogę, patrząc na chłopaka znacząco. Reggie zmarszczył brwi.
— Co?
— No domyśl się.
Na jego twarzy zagościła kpina.
— Bo tak, domyśl się — przedrzeźniał mnie. — Urocze są te twoje argumenty. Kłótnie z tobą będą mnie więcej kosztować niż te z matką.
No wiadomo, że byłam lepsza od teściowej.
— Usiądę z tobą przy stole... — pewny siebie uśmiech pojawił się u niego zbyt szybko. — ...ale najpierw pójdziesz przeprosić Gideona.
Mina natychmiast mu zrzedła. Rozszerzył oczy, którymi przez dłuższą chwilę po prostu mi się przyglądał. Jakby czekał na moje radosne żartowałam, za co mógłby mnie zjechać.
— Zmieniłem zdanie. Nie siadaj ze mną.
— Regulus, stój — uczepiłam się jego ramienia, gdy chciał odejść. Ślizgon westchnął z irytacją, ale się zatrzymał. — Doskonale wiesz, że jesteś mu winny przeprosiny. On nic nie zrobił, a ty go zbiłeś jak jakiś gangster!
— Willow, przez niego wylądowałaś w Skrzydle Szpitalnym — przypomniał mi. — Mogłem walnąć Syriusza, ale wtedy miałabyś jeszcze większy problem.
Już chciałam zaprzeczyć, ale żadne słowo nie opuściło moich ust. Cóż, być może miał rację. Przewróciłam oczami na jego kpiący uśmiech i szarpnęłam lekko w stronę Gryfonów.
— To nie jego wina, tylko tłuczka. Trzeba było tłuczek zbić — burknęłam. Regulus nie chciał ze mną iść i nie ułatwiał mi zadania, gdy ja praktycznie wyrywałam mu rękę ze stawów. Niby takie chuchro, a jednak nieco siły w nim było. — No Reggie, proszę cię. Zrób to dla mnie.
Sięgnęłam po swoją najmocniejszą broń i zrobiłam słodkie oczka. Regulus prychnął i odwrócił wzrok, ale ja uparcie podążyłam za nim, żeby wciąż na mnie patrzył. Jeszcze przez parę sekund zgrywał twardego, ale w końcu zmiękł. Zbolałym wzrokiem spojrzał na sufit w poszukiwaniu pomocy, ale na szczęście Merlin też uważał, że Gideonowi należały się przeprosiny i nie przyleciał na chmurce.
— Dla ciebie — podkreślił, machając mi palcem przed nosem. — Bo nie uważam, że powinienem go przepraszać.
— Dobra, dobra, nikt nie pytał — machnęłam ręką, by w następnej kolejności cmoknąć go w policzek. — I dziękuję. A teraz chodźmy.
Rozmowy pomiędzy Gryfonami milkły, gdy we dwójkę szliśmy wzdłuż stołu okrytego czerwonym obrusem ze złotą nicią. Ciągnęła się za nami peleryna ciekawskich spojrzeń. Minęliśmy dziewczyny oraz Huncwotów, którzy również nam się przyglądali. Syriusz i James udawali, że czytają Proroka Codziennego, w którym jednak zrobili dziury na oczy. Do tego był do góry nogami.
Pomiędzy bliźniakami Prewett siedział Archie. Dostrzegłszy nas, wytrzeszczył szeroko oczy i bez zastanowienia wywalił zawartość swojego talerza na stół, aby móc się nim zakryć. Zaraz po nim zauważył nas Fabian, a dopiero na końcu Gideon. Na szczęście zeszła mu już opuchlizna z oczu, a siniaki zbladły do koloru brzydkiego zielono-żółtego. Ten pierwszy wskazał na swojego brata.
— Jak coś, to jest Gideon. Ja jestem Fabian. Tylko nie pomyl. Jego bij, nie mnie.
— Dzięki, braciszku.
— Nikt nikogo nie będzie bił. Regulus chciał po prostu coś powiedzieć — popatrzyłam na Ślizgona, który minę miał tak kwaśną, jakbym kazała mu jeść robaki.
— Brooks, i tak masz wpierdol.
— Mnie tu nie ma — odpowiedział Archie zza talerza.
— Co znowu zrobiłeś? — fuknęła na niego Lily, wychylając się zza Gideona.
— Ja? No nic! — bronił się Puchon. — Byłem sobą, nie?
— Słodki Merlinie — rudowłosa załamała się i skryła twarz w dłoniach.
Bliźniaki zarechotali identycznym śmiechem. Ja za to zganiłam spojrzeniem Blacka, który przewrócił na mnie oczami.
— Sory. Za to oko — mruknął niechętnie w stronę Gideona, wsunąwszy dłonie do kieszeni spodni. — Poniosło mnie trochę.
Zaskoczony Gideon pomrugał oczami, później wymieniając się spojrzeniami z bratem. Idąc dzisiaj do Wielkiej Sali raczej nie spodziewał się przeprosin od Regulusa Blacka. Znając Regulusa, Gryfon raczej nie spodziewał się ich wcale.
— Eeeee... spoko, stary — Gideon machnął ręką. — W sumie to sam ci się napatoczyłem. Na luzie.
— Co ty gadasz? — ofukał go siedzący obok Archie, przy tym odsuwając od siebie talerz na moment. — Nie bądź żałosny i nie podkładaj mu się. Co ty, boisz się go? — w tej samej chwili spojrzał na Regulusa i aż podskoczył, znów zasłaniając się porcelaną. — Ja się boję! Nie bij mnie.
Pomijając głupotę Archiego, byłam zadowolona. Może przeprosiny Reggiego nie były w stu procentach szczere i pewnie sam z siebie by nie przeprosił, gdybym mu nie kazała, ale wciąż uważałam to za sukces. Regulus zrobił to, o co go poprosiłam, za co uwielbiałam go jeszcze bardziej. Co prawda marudził, ale nie można mieć wszystkiego.
Nagle dobiegł nas głośny rechot. Każdy mięsień w moim ciele spiął się jak na komendę, bo nie potrzebowałam się odwracać, aby wiedzieć, kto tak podle się śmiał.
— A ty czego rżysz? — fuknęłam na Syriusza, kładąc dłonie na biodrach. Gryfon na mój ostry ton natychmiast zamilkł. Wskazałam palcem na rudowłosego. — A ty przeprosiłeś?
Syriusz trzykrotnie przeskakiwał wzrokiem między mną a Gideonem z głupią miną. Krew mi się gotowała w żyłach z każdą sekundą. James dla bezpieczeństwa skitrał się za dziurawą gazetą, Peter zajął się jedzeniem, a Remus, podobnie jak Lily wcześniej, ukrył twarz w dłoniach i głośno westchnął.
— Ale za co?
— Może ja ci zgniotę oba jądra i spróbujesz zapytać jeszcze raz?
Syriusz spojrzał pod ławę na swoje spodnie. Jabłko Adama zadrżało mu przy przełykaniu śliny. Po parunastu sekundach, gdy w końcu załapał metaforę, jeszcze raz spojrzał przelotnie na Gideona i wycelował we mnie palcem.
— Wypraszam sobie — oburzył się. — Podbiłem mu tylko jedne oko. A mieszanie w to moich jajek jest nie fajne.
— Syriusz, po prostu go przeproś — mruknął błagalnie Remus.
Syriusz w pierwszej chwili nie wyglądał na takiego, który miałby wziąć sobie radę przyjaciela do serca. Potem jednak spojrzał na mnie i jego nastawienie drastycznie się zmieniło. Bez słowa wstał i podszedł do Gideona, wyciągając dłoń do piątki.
— Sory, młody — przybili sobie piątkę. — Nie powiem, że nie chciałem, ale na pewno nie tak mocno. Słabo wyszło. Sztama?
— Nie ma sprawy, ziom. Sztama.
Rany, w moich oczach musiał szaleć ogień. Zadowolona otrzepałam ręce o siebie i spojrzałam na Regulusa z zadartą do góry brodą, co on skomentował pobłażliwym uniesieniem brwi.
— Możemy już iść? — zamarudził.
— Teraz tak — kiwnęłam głową.
Zwinnym ruchem wsunęłam rękę pod jego ramię i nieco się do niego przytuliłam. Powiedziałabym, że to wcale nie po to, aby nieco się poszpamić moim super chłopakiem, ale skłamałabym.
— Ooo, pogodziliście się — zawołała wesoło Marlena.
— Juhuu — mruknął pod nosem Syriusz, wracając na swoje miejsce. To było już znacznie mniej wesołe.
— Bardzo się cieszymy — podsumował ze szczerym uśmiechem Remus.
— Czyli co? — starszy Black oparł łokcie o blat, za co został zgromiony przez spojrzenie Lupina, potem opierając brodę na splecionych dłoniach. Uśmiechnął się szeroko i zatrzepotał rzęsami, coś jak Marlena gdy próbowała z nim flirtować. — Wybaczyłeś Willy nasz pocałunek? Jak wielkopucznie
— Wielkodusznie — poprawił go Lupin.
— Właśnie.
Miałam ochotę podejść i wplątać mu zapaloną świeczkę między kudły.
— Syriusz...
— Tak, na szczęście mi wybaczyła — odparł Reggie. Na jego usta wkradł się bezczelny uśmieszek, kiedy uwolnił moją dłoń spod swojego ramienia, aby mój owinąć mnie nim w talii i przyciągnąć bliżej siebie. Choć moje serce krzyknęło, wyczuwałam katastrofę. — A co do ciebie... powinienem ci chyba podziękować.
Na te słowa James aż walnął rękoma w stół, przez co łyżeczka wyskoczyła z kubka i walnęła Petera w czoło. Archie też nie udawał dłużej, że zniknął za talerzem. Wszyscy wlepili zaskoczony oraz podejrzliwy wzrok w Regulusa, włącznie ze mną.
— Czyli Willow go pobiła — szepnął głośno Archie do Gideona. — Już te przeprosiny śmierdziały, ale teraz już wszystko wiem. Porządnie go zlała. Dostał w łeb i chłop teraz nie wie co gada!
— Nikogo nie pobiłam! Przestań gadać bzdury, albo rozbiję ci ten talerz na łbie.
— Gada trochę jak nasza siostra, co nie? — dorzucił Fabian. — Ona też się robi taka czerwona, gdy się wkurza.
— Mówię szczerze i z własnej inicjatywy — wyjaśnił brunet. Zmartwiłam się jeszcze bardziej. Znów spojrzał na Syriusza z tym niebezpiecznym błyskiem w oku. Coś jakby płomień zapałki odbił się od zielonej butelki z łatwopalną substancją. — Powinienem ci podziękować, bo dzięki tobie zrozumiałem, że Willow jest dla mnie naprawdę ważna. Nie myślałem tak o tym wcześniej. Ale gdy zobaczyłem na własne oczy, że mógłbym stracić to, co do tej pory z nią miałem, przeraziłem się. Gdyby nie Sylwester, pewnie o wiele dłużej by mi zajęło zrozumienie tak prostej rzeczy. Chcę być z Willie i jestem wielkim szczęściarzem, że ona chce być ze mną — na początku pojawiły się w mojej głowie myśli, że mówił to tylko po to, aby dopiec Syriuszowi. Ale potem na mnie spojrzał. W jego spojrzeniu zobaczyłam tyle ciepła oraz szczerości, tyle emocji, które zwykle ukrywał pod obojętną mgłą, że nie miałam już żadnych wątpliwości. Łzy wzruszenia zakłuły mnie w oczy. Moje serce natomiast było szybciej niż po pierwszej lekcji latania w pierwszej klasie. Po tej krótkiej, intymnej chwili znów spojrzał na swojego brata, który przez cały ten czas milczał z ponurą miną. — Więc dzięki, Syriusz. To chyba najlepsza rzecz, jaką dla mnie w życiu zrobiłeś.
Chyba nigdy nie miałam większej ochoty, aby go pocałować.
Dziewczyny chórem westchnęły z rozmarzeniem, ale najgłośniejszy z nich był Archie. Przez cały monolog Regulusa Remus ciągle się uśmiechał, a Peter nawet przestał jeść, aby posłuchać. James chyba sam nie znał swojej reakcji. Za to Syriusz nie wyglądał na przekonanego co do uczuć Regulusa, ale wrogi płomień widocznie w nim przygasł.
Cóż, on nie musiał być pewien uczuć Reggiego, tylko ja.
— To wszystko — znów spojrzał na mnie. — Chodźmy coś zjeść.
Pokiwałam głową, niezdolna do powiedzenia jakiegokolwiek słowa.
Mimo wszystko po kilku krokach odwróciłam się do Syriusza, który tępo patrzył w stół. Jamie musiał go szturchnąć, aby ten na mnie spojrzał.
— Przyjdę dzisiaj do was i pogadamy, okej? — uśmiechnęłam się.
Syriusz odpowiedział bladym uśmiechem i kiwnął głową.
— Wiesz, że chyba pierwszy raz przy mnie powiedziałeś tyle słów za jednym razem? — zagadnęłam Reggiego, mijając stoły Puchonów i Krukonków.
— Chyba pierwszy raz powiedziałem tyle słów kiedykolwiek — poprawił mnie. Po kilku sekundach pochylił się nieco nad moim uchem. — Mówiłem szczerze. Wiesz o tym? — szepnął.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się, zanim skradłam mu krótki pocałunek.
— Wiem.
Gdy doszliśmy do stołu Ślizgonów oraz miejsca, w którym siedział cały skład, jako pierwszy zauważył nas Avery. Wyrzucił wysoko ręce w górę, przy tym prawie waląc w nos Mulcibera siedzącego obok.
— STARZY ZNOWU RAZEM! — wykrzyknął.
Kilka Ślizgonów oraz Krukonów obejrzało się na niego. Zgarbiłam ramiona i uśmiechnęłam się nieśmiało do gapiów, szybko siadając obok blondyna, którego Regulus trzepnął w tył głowy. On sam usiadł pomiędzy mną a Severusem. Evana wciąż nie było. Kto by pomyślał, że do wieży Ravenclawu i z powrotem było tak daleko. Uśmiechnęłam się do własnych myśli.
— Ciszej bądź, zjebie — ojebał Avery'ego.
— Aha, czyli jestem złym przyjacielem i w ogóle trzeba mnie bić, bo cieszę się, że Rellie znów jest razem? — fuknął zburzony, masując się po głowie. Raptem chwilę później już mu przeszło, bo z szerokim wyszczerzem owinął ramiona wokół mnie i mocno do siebie przytulił, policzek przy policzku. — Moja Willy-Willy, tak za tobą tęskniłem. Jesteś jedyną normalną osobą do pogadania w tej bandzie zgredów. Nie miałem co robić!
— Nikt cię nie zapraszał do tej bandy — prychnął Malfoy.
Różowy pigment wciąż trzymał się jego włosów, ale pojawił się także odrost. W tamtym momencie miał całkiem ładne przejście pomiędzy swoim naturalnym a sztucznym kolorem włosów i chyba to był znak, że byłabym zajebistym fryzjerem. Już wiedziałam co robić, gdyby mi Owetumy nie poszły. Malfoyowi się jednak chyba średnio podobała fryzura, bo odkąd tylko usiadłam kosił mnie nieprzyjemnym spojrzeniem.
— Co to Rellie? — zainteresowała się Cyzia. Posłała mi uroczy uśmiech, siedząc naprzeciwko. — Cześć, Willy. Ja też za tobą tęskniłam.
— I ja — zaświergotała Bellatrix z krzywym uśmiechem, machając do mnie wyłącznie palcami z pomalowanymi na czarno, długimi paznokciami. — Jakoś tak z tobą zawsze jest ciekawiej.
— Ja nie.
— Twoje zdanie nikogo nie obchodzi — odparł Lucjuszowi Reggie.
Widać było, jak mnie bronił? Widać? Lubił mnie.
— Zdanie żadnego z was nie było istotne — uzupełnił Avery. — Ja tu swoją tęsknotę wyrażałem, nie wiem po co się włączaliście. Nie zapraszałem was do tego. Ale nieważne. Trudno. Pytałaś, co to Rellie? — złożył dłonie w piramidkę, patrząc na Cyzię z poważną miną. — Ja ci powiem nie co, a kto! Ja już ci wszystko wytłumaczę. A więc...
— Ani. Mi. Się. Waż. — warknął Regulus, patrząc na niego takim chłodnym wzrokiem, że aż mi się zrobiło zimno, a przecież przy nim zawsze było mi gorąco.
Cóż, może nie potrzebnie w drodze do stołu wyjaśniłam mu, co to oznaczało.
Avery odpowiedział mu odważnym spojrzeniem.
— A bo co? Ja się ciebie nie boję. Dobrze wiem, że takie groźby to twój język miłości do mnie — wycelował w niego palcem i zmrużył oczy. Przez dłuższy moment toczyli bitwę na spojrzenia. Ja na wszelki wypadek odchyliłam się nieco do tyłu, bo wolałam nie oberwać. Ostatecznie walkę przegrał Avery, który spojrzał na swój talerz. — Ale wiecie co? Odechciało mi się wam to tłumaczyć. O, kiełbaska — powiedziawszy to, wsadził do buzi duży kawałek parówki.
W tej samej chwili mój chłopak postawił przede mną talerz z dwoma złocistymi, jeszcze parującymi goframi. Posłałam mu swój przepiękny uśmiech, szczęśliwa, że zapamiętał taki szczegół, gdy on podawał mi miseczki z dodatkami, takie jak owoce czy różnorakie słodkie sosy. Moje serce puchło przez takie drobne gesty.
Poprzedniego dnia mówiłam, że jeszcze się nie zakochałam, ale w takim tempie mogło się to zmienić już dnia następnego.
Podczas gdy on sam nakładał sobie jajecznicę, ja przyglądałam się wszystkiemu po kolei z przygryzioną wargą. Piękny zapach upieczonego ciasta wykręcił mój żołądek, a w głowie od razu pojawiła mi się wizja moich gofrów. Taka na wypasie. Korciło mnie, aby wszystkiego dać po trochu, bo mieszanki były przecież najlepsze. Tak jak ja i Reggie. Znajdowałam się jednak w towarzystwie ludzi, przy których w większości czułam się dość niekomfortowo i zadawałam sobie sama pytanie, czy się ich wstydziłam. Zawsze mogłam zadowolić się wyłącznie bitą śmietanką i owocami, ale to byłoby takie nudne i banalne. Czy ja byłam nudna i banalna? Miałabym pominąć ciasteczka i kolorową posypkę?
Walić to. Po tej myśli chwyciłam krem czekoladowy i zaczęłam smarować nim gofry, zamierzając potem przykryć go pierzynką śmietanki oraz wieloma innymi dodatkami.
— Swoją drogą, kuzynie... — zaczęła Bellatrix, kręcąc na palcu swój sprężysty loczek. — ...po co podeszliście do stołu tych brudasów i zdrajców?
Cała się spięłam. Akurat polewałam gofry polewą czekoladową, ale przez drżenie mojej ręki wyjechałam poza talerz. Chciałam posprzątać to serwetką, ale Avery szybko zgarnął sos na palec i wsadził do buzi.
— Miałem ochotę ich powyzywać i napluć do talerza — odparł z sarkazmem, chcąc, żeby się odczepiła.
Bellatrix skrzywiła sine wargi w grymas. Nabiła na widelec kawałek buraka i kilkakrotnie obróciła go w powietrzu, po czym odgryzła połowę. Czerwony sok kropelką spłynął jej po brodzie, a ja nie mogłam pozbyć się przerażającego wyobrażenia, że bardzo przypominał krew. Ohydny niesmak osiadł mi na języku.
Było jeszcze gorzej, gdy Ślizgonka skupiła na mnie swoje czarne, przerażające oczy.
— Jak zdrówko, bratowo? Myślałam, że ten tłuczek rozgniecie ci głowę jak dynię — zawód wyczuwalny w jej głosie podpowiedział mi, że nieco żałowała takiego, a nie innego obrotu spraw. — A ten moment jak spadałaś? Nie do zapomnienia. Nasz chłopak się spisał. Złapał cię w ostatnim momencie. Już sobie wyobrażałam ciebie, roztrzaskaną i połamaną na ziemi, martw...
— Skończ — warknął Reggie
— Bella! — oburzyła się Cyzia.
— Ty jesteś chora na łeb — dopowiedział Avery.
Kolor mojej twarzy musiał idealnie pasować do koloru obrusu przykrywający stół, przy którym siedzieliśmy. Poczułam silny ścisk w żołądku, który całkiem różnił się od takiego spowodowanego głodem. Czarne scenariusze, które zaczynały się od zdania co by było, gdyby Regulus mnie nie złapał przyćmiły mi obraz w oczach, a do płuc wkradły się duszności.
Wciąż nie przetrawiłam tego, że mogłam umrzeć.
Widząc mój stan, Regulus natychmiast złapał moją twarz w swoje dłonie i delikatnym ruchem odwrócił w swoją stronę. Sam usiadł okrakiem na ławie, aby mieć do mnie lepszy dostęp. Coś do mnie mówił. Jego usta się poruszały, ale przez szum w uszach nic nie słyszałam. Chyba powtarzał ciągle moje imię. Avery zza pleców podsunął mi szklankę z wodą pod usta, której upiłam parę łyków. Gdy szumy zaczęły się przerzedzać, dosłyszałam także zatroskany głos Cyzi.
Po kilkunastu sekundach świat przestał mi się dwoić w oczach, szumy zastąpił śniadaniowy gwar, a paraliżująca słabość opuściła moje ciało. Wrócił głód, choć chwilę wcześniej miałam ochotę wypluć żołądek. Zapachy przestały obrzydliwie pachnieć.
— Zadowolona z siebie jesteś?!
— Nie podnoś na mnie głosu! Dobrze ci radzę, albo wyrwę ci język! Nie moja wina, że jest tak słaba emocjonalnie!
— Nie każdy lubi rozmawiać o śmierci jak o bułce z budyniem, świrusko.
— Phi, powinna się przyzwyczaić do takich tematów, jeśli w przyszłości chce zostać jedną z nas.
Nie chciałam. Nigdy.
Podczas gdy Avery opierdalał żmiję, Regulus dokładnie lustrował każdy fragment mojej twarzy. Wreszcie zatrzymał się na oczach. Był poważny jak nigdy.
— Już dobrze? — zapytał z troską. — Tylko mi tu nie mdlej.
— To bardzo trudne, gdy siedzisz tak blisko.
Chłopak parsknął cichym śmiechem. Ja również się uśmiechnęłam, nie chcąc go dłużej martwić.
— Cieszę się, że humor do żartów z tobą został. Zjedz coś. Wrócą ci siły — w tej samej chwili jego wzrok wylądował na moich udekorowanych gofrach i głośno westchnął. — Albo się porzygasz.
— To wyzwanie?
Moje gofry prezentowały się wspaniale i byłam bardzo zadowolona z efektu swojej pracy. Na spodzie był złocisty wypiek posmarowany kremem czekoladowym, praktycznie całkowicie ukryty pod białym puchem bitej śmietanki, którą za to ozdabiały truskawki w polewie, kruche ciasteczka oraz kolorowa posypka. Niebo w gębie.
Nim zabrałam się za jedzenie, rozejrzałam się jeszcze po Ślizgonach. Avery próbował przebić się przez serwetkę językiem, a Bella znikła, zapewne obrażona na wszystko i wszystkich. I dobrze. Cyzia po upewnieniu się, że wszystko ze mną okej, wróciła do swojej sałatki. W zasięgu mojego wzroku, po przekątnej, był jeszcze Malfoy. Zniesmaczonym spojrzeniem zerkał to na mnie, to na moje śniadanie, by ostatecznie wbić wzrok w Regulusa.
— I ona była warta przegranego meczu? — prychnął.
Choć mnie to ugodziło, moja reakcja była niczym w porównaniu z tą Reggiego. Gwałtownie zerwał się z miejsca i pochylił nad stołem, aby zacisnąć pięść na kołnierzu Malfoya i przyciągnąć go do siebie. Kilka głów zwróciło się w naszą stronę, nie tylko ze stołu Slytherinu, wiele rozmów ucichło. Cyzia sapnęła cicho, a ja rozszerzyłam oczy. Co do Avery'ego to przykleił sobie serwetkę do twarzy i nie mógł się jej pozbyć, więc nic nie widział.
— Powtórz — syknął wkurwiony brunet. — No spróbuj.
— Dla ciebie jako wicekapitana powinna być najważniejsza drużyna i wygrana — odburknął blon... różowo włosy, mrużąc wściekle oczy. — Nie masz co liczyć na awans w następnym roku. Wciąż będziesz tym drugim. Drugi w drużynie, drugi w rodzinie, drugi u dziewczyny. Wciąż się boisz, że Syriusz cię wygryzie, prawda? — uśmiechnął się złośliwie. — Ośmieszyłeś cały nasz dom. Przez ciebie możemy przegrać Puchar Qudditcha. Jesteś hańbą.
Miałam ochotę wbić mu w oko widelec, wyciągnąć i wsadzić w dupę, aby dokładnie widział, jak mu skopię tyłek.
Po kilku ciągnących się w nieskończoność sekundach Regulus wreszcie puścił tą szumowinę. Malfoy wygładził koszulę i z perfidnym uśmieszkiem usiadł z powrotem na miejscu. Reggie zrobił to znacznie wolniej, nie spuszczając miażdżącego spojrzenia z rywala. Zmartwiona położyłam mu dłoń na ramieniu.
— Ja przynajmniej nie przynoszę hańby swojej kobiecie — odparł, krótko zerkając na Cyzię. Poruszona Cyzia zgarbiła ramiona. Regulus uniósł kpiąco brew. — Zbłaźnij się jeszcze bardziej i zaprzecz. Uwierz mi, że nie ma większej hańby od ciebie.
Nozdrza Malfoya rozszerzyły się jak u rozsierdzonego byka. Nic więcej już jednak nie powiedział. Widocznie było mocny tylko w gębie.
Czule pogłaskałam Reggiego po ramieniu.
— Daj spokój. Nie warto marnować na niego nerwy.
Ale Malfoy bardzo chciał udowodnić, że warto i zasługiwał na wpierdol.
Cyzia chciała nałożyć sobie dokładkę sałatki, gdy nagle skamieniała pod pobłażliwym spojrzeniem swojego narzeczonego. Ten mlasnął niechętnie, patrząc krytycznie w stronę, w którą wyciągała rękę.
— Ta dokładka naprawdę jest konieczna? — zjechał sylwetkę Cyzi wzrokiem. — Ostatnio ci się przybrało, a nie chciałbym, abyś potem się katowała przed ślubem, kiedy będzie najwięcej do zrobienia.
Nie chciał tego nie dlatego, że się martwił jej zdrowiem i samopoczuciem, tylko dlatego, że będzie musiała być zajęta czymś innym. Przysłowiowo nóż mi się otwierał w kieszeni. W praktyce wystarczyło, że sięgnęłam po ten wbity w masło.
Już zamierzałam wstać i przeskoczyć przez stół, gdy Regulus i Avery posadzili mnie z powrotem. Black trzymał za ramiona, blondyn położył się na moich kolanach.
— Do reszty zdurniałeś, idioto? — prychnęłam wściekle na Malfoya. — To praktycznie same warzywa!
— Objadanie to objadanie. Teraz sałatka, później jakieś tłuste świństwo — wypowiedział się znawca, który dyplom znalazł w fasolkach. — Nie zamierzam z tobą o tym dyskutować. To moja narzeczona.
— Ale jej zdrowie, ciało i decyzje — trwałam przy swoim. — Choćby miała ochotę zjeść cały tort czekoladowy, tobie gówno do tego. Cyzia wygląda świetnie, więc nie powinna sobie odbierać przyjemności tylko dlatego, że jakiś narcystyczny zjeb...
— Willy, wszystko okej — Cyzia uśmiechnęła się smutno. Serce mi się krajało, gdy widziałam tą łzawą poświatę w jej oczach. — Wcale nie jestem już głodna. To była oznaka zwykłego łakomstwa, bo jest bardzo dobra.
— Skoro tak, to zjedz jeszcze trochę.
— Nie ma potrzeby, ale dziękuję.
— Słyszałaś? — złośliwy uśmiech Malfoya raził mnie w oczy. — Nie ma potrzeby. Zajmij się swoim... śniadaniem — prychnął, znów posyłając nieprzychylne spojrzenie moim gofrom.
Jego niedoczekanie.
Opanowałam nerwy i cierpliwie odczekałam, aż chłopcy uwierzą mi na tyle, że będą w stanie mnie puścić. Gdy nic mnie już nie hamowało, zwinnie zanurkowałam pod stołem i przeczołgałam się na drugą stronę, zanim Reggie zdążył mnie opierdzielić. Wcisnęłam się pomiędzy Cyzię a Malfyoa, specjalnie serwując temu drugiemu kilka silnych kopnięć oraz pchnięć z łokcia. Ignorując zaskoczone spojrzenia Cyzi oraz oburzone tego debila, uśmiechnęłam się czarująco do mojego chłopaka i telepatycznie dałam mu znać, żeby podał mi talerz z godrami.
Co prawda nie umiałam w telepatię, ale na szczęście mój chłopiec był mądry i w mig zrozumiał. Postawiłam gofry między mną i blondynką, podając jej widelec.
— Musisz mi pomóc. Nie zjem tych smakowicie wyglądających, na pewno przepysznych, wypasionych, turbo słodkich i pachnących gofrów sama. Zmarnują się. Ale! Jeśli połączymy siły, na pewno się z nimi uporamy. Właśnie pięknie zjadłaś śniadanie, więc przyszedł czas na podwieczorek. Ale bez takich min! Całe życie będziesz patrzeć na tą brzydką mordę, więc musisz sobie jakoś osładzać te męki — wskazałam kciukiem za siebie, gdzie siedział Malfoy. Usłyszałam jego zbulwersowane prychnięcie, ale kogo on tam obchodził.
Dziewczyna zerknęła na talerz, przygryzając wargę. Oczy jej rozbłysły tak rozbrajającą radością, że moje serce się roztopiło na ten widok. Byłam pewna, że w całym swoim życiu mało miała takich chwil, w których jej oczy tak błyszczały. To wszystko jednak przygasło, gdy posłała speszone spojrzenie swojemu narzeczonemu.
Rozsierdzona już nie na żarty odwróciłam się do tego chujka z dupą pawiana na głowie. Wycelowałam mu w gardło widelcem.
— Spróbuj rzucić jakimś komentarzem, Pinky, a obiecuję ci, że różowe włosy przestaną być twoim problemem, gdy ci je zgolę na łysą pałę razem z brwiami. Zrozumiano?
Malfoy próbował zgrywać chojaka, ale przecież widziałam jak grdyka mu zadrżała. Obsrał gacie jak zwykle. Wiedział, że byłabym do tego zdolna. Bo naprawdę byłam.
— Smacznego — syknął.
Uśmiechnęłam się.
— Na pewno będzie. Dałabym ci gryzka, ale wspólnie z Cyzią wszystko zjemy, a tak poza tym to cię nie lubię i jesteś nadętym cwelem. Może jak ci się poszczęści to damy ci wylizać talerz, ale to zobaczymy.
Avery dłużej nie wytrzymał i ryknął takim śmiechem, że mało co nie spadł z ławki. Lucjusz nic więcej już nie powiedział. Po prostu wstał i się wyniósł. Powiedziałabym, że śmieci wyniosły się same, ale nie chciałam obrażać śmieci.
Cyzia wreszcie przyjęła ode mnie widelec z drobnym uśmiechem i zaczęliśmy jeść. Już po trzech gryzach narzekała, że gofry są za słodkie, ale nie odmawiała sobie wzięcia kolejnego. Miała rację. Były cholernie słodkie. Końcowo i tak wyszło tak, że to ja zjadłam większość, bo Cyzia w pewnym momencie się zasłodziła i trochę ją zemdliło, ale buzia ciągle jej się cieszyła. Smakowało jej. Będąc szczera, mnie też pod koniec już mdliło, ale nie było opcji, że cokolwiek bym zostawiła. Wolałam umierać na ból brzucha i wisieć nad klopem.
W pewnym momencie spojrzenia moje i Regulusa się skrzyżowały. Chciałam się do niego uśmiechnąć z ząbkami, ale w porę zrozumiałam, że z pewnością były całe brązowe od czekolady, więc ograniczyłam się do wygięcia ust. Reggie też się uśmiechnął, równocześnie patrząc na mnie dumnym wzrokiem.
Był ze mnie dumny. Moje serce zabiło szybciej, choć ciężko stwierdzić czy to przez mojego chłopaka, czy przez ilość cukru, jaką wsunęłam w mniej niż dziesięć minut.
W pewnym momencie Reggie wyciągnął rękę ponad stołem i delikatnie ujął palcami moją brodę, aby zetrzeć kciukiem sos z kącika moich ust. Nagły napad gorąca zaatakował moje ciało, gdy nie przerywając naszego kontaktu wzrokowego, zlizał z palca to, co było blisko moich warg.
Odpowiadając na wcześniejsze pytanie, serce zdecydowanie szalało z jego powodu.
Dla przypomnienia: Regulus Black był moim prawdziwym chłopakiem. Gdyby ktoś zapomniał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top