43 | Koniec udawania
a/n: chyba wszyscy na ten rozdział czekali. muzyczkę puścicie sobie w odpowiednim momencie, będziecie wiedzieć kiedy.
●●●
Nim zrozumiałam, że znajdowałam się w Skrzydle Szpitalnym, wcześniej dotarły do mnie przeraźliwa jasność szczypiąca w oczy, które nie chciały się otworzyć, mdły zapach medykamentów, ostry ból głowy oraz ciepły głos pani Pomfrey.
— No otwórz oczy, kochanieńka — jak przystało na młodą kobietę, posiadała bardzo przyjemny głos, który zachęcał do zrobienia tego, o co prosiła. Niestety moje powieki były tak ciężkie, jakby usiadły na nich i słońce i księżyc. — Twoi przyjaciele są tutaj z tobą.
Dopiero te słowa napełniły mnie większą dawką siły, dzięki której udało mi się unieść powieki. Światło przebijające się przez wysokie okna od razu zaatakowały moje oczy. Gdy już się do niego przyzwyczaiłam i trochę pomrugałam, jakby uczyły się to robić na nowo, rozejrzałam się.
To naprawdę było Skrzydło Szpitalne. Leżałam na jednym z bardziej oddalonych od wejścia łóżek, odgrodzonego od innych dwoma parawanami po bokach, więc nie wiedziałam, czy byłam jedynym pacjentem pani Pomfrey. Owa młoda kobieta stała po lewej stronie mojego łóżka z buteleczką w dziwacznym kształcie w rękach. Natomiast po drugiej stronie na stołku siedziała widocznie zmartwiona Nancy.
Archie oczywiście wgramolił się w nogi mojego łóżka, olewając oburzone spojrzenia szkolnej pielęgniarki.
— O-o-o! — Archie dostał podjarki. — Otworzyła oczy! Otworzyła oczy! Otwo...
— Widzimy, panie Brooks.
— Stara, nie zamykaj więcej oczu! Prawie się zesrałem ze stresu.
— Archie, zamknij się.
— Macie tutaj nocnik? Może być potrzebny.
— Jak się czujesz, kochanieńka? — Pani Pomfrey pochyliła się nade mną, pytanie Archiego zbywając zaciśnięciem warg.
Jakby w odpowiedzi na jej słowa, moją głowę przeszył silny ból. Był to taki ból, który swoje gniazdo miał w jednym miejscu, ale korzeniami rozrastał się na inne kości. Najsilniejszy czułam w głowie, ale promieniował do całego ciała. Równocześnie czułam się ociężała i pozbawiona kontroli. Każdy mój mięsień zasnął i w tamtej chwili były rozdrażnione od niewyspania, więc czułam nie tylko ból, ale i mrowienie nawet w najmniejszym paluszku.
Z sykiem złapałam się za bok głowy, wyczuwając pod palcami chropowaty bandaż.
— Jakby mnie ktoś pierdolnął tłuczkiem — jęknęłam. — Co się stało?
— Ktoś cię pierdolnął tłuczkiem.
— Co? — zmarszczyłam brwi i próbowałam się podnieść, ale pani Pomfrey mnie powstrzymała.
— Leż, leż, kochanieńka, musisz leżeć — oparła mnie z powrotem o poduszkę. — Doznałaś silnego wstrząśnienia mózgu i to może powodować amnezję. Co pamiętasz jako ostatnie?
— No... byłam na meczu... Archie zaprosił mnie na wieżę komentatorską...
Na moje słowa Puchon znacznie się zgarbił, jakby coś go trapiło.
— To wszystko? — dopytywała pielęgniarka.
— Ja... nie pamiętam — stwierdziłam z przerażeniem. Szerokimi oczami spojrzałam na Nancy. — Poczekajcie, oberwałam tłuczkiem?
Nancy pokiwała smętnie głową. Milion pytań cisnęło mi się na język i już miałam ją nimi zasypać, gdy pani Pomfrey położyła mi zimny okład na czole i wcisnęła do ust łyżkę z jakimś świństwem. Skrzywiłam się na ten obrzydliwy smak w buzi.
— Nie krzyw się, bo od tego ci się kość nie zrośnie — burknęła. — Czaszka ci pękła. Masz szczęście, że ten uroczy chłopiec cię złapał i dodatkowo nie spadłaś na sam dół, bo wtedy już nie byłoby co z ciebie zbierać.
Pomrugałam prędko, jakbym była ułomna i nie przyswajała jej słów. Znów spojrzałam na Nancy, w której widziałam źródło informacji, bo Archie się wyłączył.
— Jaki chłopak?
— Jak to jaki? — prychnęła pani Pomfrey. — Ten, co cię tu przyniósł! Młody pan Black. Uroczy młodzieniec. Taki troskliwy! Zawsze, gdy on... — ucięła i pokręciła głową. — Powinnaś mu podziękować. Życie ci uratował. No, a ja kontynuuję robotę. Taki mój los.
Chwilę później odeszła, być może do innego nieszczęśnika, mamrocząc coś tam jeszcze pod nosem. Choć czułam, że na długo się jej nie pozbyłam.
Blondynka zaczęła się wiercić na krześle, zupełnie jakby moje pytanie uwierało ją w dupę. Do tego wzrokiem skakała po wszystkim, byleby tylko nie patrzeć na mnie.
— No cóż... — chrząknęła. Unikała odpowiedzi. W końcu westchnęła na mój napastliwy wzrok i wyznała: — Wypadłaś przez barierkę, stara. McGonagall próbowała cię zatrzymać, ale udało jej się cię tylko spowolnić, choć i tak leciałaś bardzo szybko. Gdyby Regulus w porę cię nie złapał, to ty... — zacięła się, niezdolna do dokończenia zdania. Broda zadrżała jej z emocji.
Potrzebowałam dłuższej chwili, aby to sobie przyswoić. Moje wspomnienia były podarte na kawałki, ale gdyby przyjrzeć się kilku z nich, mogłam sobie co nieco poprzypominać. Faktycznie pamiętałam lecący na mnie tłuczek oraz późniejszy ból, a także krzyk i promień, co mogło być rzucanym przez McGonagall zaklęciem.
Za nic jednak nie potrafiłam sobie przypomnieć tego, jak spadałam oraz kto mnie złapał. Już wtedy musiałam stracić przytomność. I choć leżałam połamana na łóżku szpitalnym, motyle w moim brzuchu świrowały na myśl, że to właśnie Regulus mnie uratował.
Jednak motyle zamieniły się w ćmy na wspomnienie naszej kłótni. Te szybko umarły, bo moje serce nie świeciło już tak jasno, odkąd byliśmy pokłóceni.
— Willy, ja przepraszam — Archie nagle odnalazł moją rękę leżącą na kołdrze i otoczył ją swoimi. Jego oczy były takie smutne, że aż zabolało mnie serce. — Gdybym nie namówił cię na pójście na ten głupi mecz, nic by ci się nie stało. Tak mi z tym źle. Przepraszam, Willy, przepraszam...
Płakać mi się chciało. Ścisnęłam mocno jego dłonie, aby zwrócić jego uwagę.
— Archie, przestań przepraszać. To nie twoja wina — pogłaskałam go po ciemnej czuprynie.
— Właśnie, głąbie — prychnęła Nancy. Chyba już sobie poprzeżywała. — Nie twoja, a tych dwóch pacanowatych o nazwisku Black. Kretyni.
Zmarszczyłam brwi. Już otwierałam buzię, aby jak zwykle ich bronić, gdy udobruchany już Archie, który przytulał policzek do mojego brzucha, podniósł właśnie głowę, aby kontynuować:
— Fabian przed meczem kręcił się koło szatni i słyszał jak się pożarli. O ciebie — poruszył sugestywnie brwiami, zanim znów się do mnie przytulił. — Też bym chciał mieć takie branie. Dwaj gorące seksiaki się o ciebie biją! To dopiero życie.
— Ciekawe, czy Lily byłaby zadowolona, słysząc teraz ciebie.
— Phi, powinna to usłyszeć. Przydałaby się jej jakaś konkurencja, żeby trochę o mnie powalczyła. Myślisz, że co? Nie jestem wart zabiegania o moją uwagę? Mylisz się. Sam bym siebie poderwał, bo jestem gorącym towarem.
Powiedziawszy to, oblizał swój palec i przytknął do pośladka, wydobywając z siebie syk imitujący parę.
Nancy się skrzywiła, mamrocząc coś w stylu oblech.
— Co mój wypadek ma wspólnego z Regulusem i Syriuszem? — wtrąciłam się, zanim którekolwiek zechciałoby ciągnąć swoją rozmowę.
Nancy spojrzała na mnie jak na durnia.
— No jak to co? To wszystko przez nich! — podminowana wyrzuciła ręce w górę. — Syriusz był tak podkurwiony tym, co mu nagadała ta przystojna gadzina, że gdybym to ja była jego kapitanem, nigdy nie wypuściłabym go na boisko! Ten idiota Potter pewnie uznał, że dzięki temu będzie efektywniej grał. Czyli to też jego wina, że jego psiapsiel w napadzie furii nakierował tłuczek na Blacka... tego drugiego Blacka. No, a że ten jest szybki i zwinny, no to go uniknął. Najbardziej w tym wszystkim mi szkoda Gideona, bo ja na jego miejscu też odbijałabym byle gdzie, aby tylko samemu nie oberwać, a temu najbardziej się oberwało — opadła z fuknięciem na krzesło.
— I bardzo dobrze — wymamrotał Archie, gilgocząc mnie w brzuch. — Gdyby miał trzecie dodatkowe oko, to ja bym je pokolorował na fioletowo. Ale nie ma, a braciszkowie się już nim zajęli.
— Co to znaczy? — niepokój szarpnął moim sercem. — Co mu zrobili?
Żadne nie rwało się do odpowiedzi. Zupełnie jak na lekcjach. Dopiero gdy przycisnęłam Nancy spojrzeniem, ta niechętnie otworzyła usta, które zamknęła na dźwięk pukania w parawan.
Gideon Prewett stanął u stóp mojego łóżka z niepewną miną, bukietem czerwonych róż w dłoniach oraz wielkimi, fioletowymi śliwami zamiast oczu. Aż mnie ścisnęło w żołądku na ten widok.
Jego oczy wyglądały paskudnie. Opuchnięte, zaropiałe, podchodzące w niektórych miejscach w czerń. Nie byłam przekonana, czy aby na pewno mnie przez nie widział.
— Merlinie — szepnęłam w szoku, przytykając dłoń do ust.
— Wolę Gideon, ale dla ciebie zrobię wyjątek — zaśmiał się niezręcznie. — Posłuchaj, Willow, ja...
— A ty tu czego? — burknął Archie. — Wypierdupczaj. Albo jaja też będziesz miał sine.
Zatkałam mu dłonią mordę, aby więcej jej nie otwierał. Chuchał, lizał i podgryzał, ale ja się nie dawałam.
— To nie wygląda dobrze — stwierdziła Nancy, lustrując jego twarz. — Zawołam panią Pomfrey. Może da ci jakąś maść czy coś.
— Dzięki, ale już jest lepiej. Oko wróciło na swoje miejsce i w ogóle, coś tam już widzę. Przynajmniej teraz nikt mnie nie myli z Fabianem.
— To super, że się cieszysz, ale jeśli chcesz się wyróżniać od bliźniaka, to walnij sobie kolczyk albo włosy na różowo. O to drugie możesz podpytać Malfoya, ale to jak już będziesz w stanie sam do niego trafić bez brata przewodnika.
Nancy wyminęła go i znikła za parawanem, a Gideon jeszcze przez moment ją obserwował. Przeciągał chwilę tak długo, ile tylko mógł. Ciągle przeskakiwał z nogi na nogę, drapał się po głowie i chrząkał, jakby miał coś w gardle. Ja w tym czasie przyglądałam się mu, pilnowałam Archiego i pielęgnowałam w sobie wściekłość, którą miałam zamiar wyżyć na dwóch kretynach o tym samym nazwisku.
— Blackowie ci to zrobili? — spytałam, choć tak naprawdę nie musiałam.
— Taaa, trochę się wkurzyli. Ale spoko, zasłużyłem — już miałam zaprzeczyć, ale widocznie nabrał odwagi i nie chciałam mu przerywać. Pierwszy raz widziałam Prewetta takiego zestresowanego. — Bo ja ten, no, przyszedłem przeprosić. Kiepsko wyszło. Ale słowo, nie widziałem, gdzie celuję. Zabrakło mi czasu i po prostu odbiłem. Gdybym wiedział, że trafię w ciebie, to przyjąłbym tłuczka na siebie. Przysięgam na moich siostrzeńców! A musisz wiedzieć, że Molly by mnie zabiła, gdybym przysięgał nieszczerze — wtedy spojrzał na kwiaty w swoich rękach. — No i ten, przyniosłem kwiatki. Czerwone. Po gryfońsku. Na przeprosiny. Bo chyba ostatecznie tego nie powiedziałem. Cholera, powiedziałem? Przepraszam cię, Willow. Bardzo, bardzo mi źle z tym, co się stało.
Przyjęłam od niego kwiaty, które trochę drżały w jego rękach. Jedną ręką, bo drugą wciąż przyciskałam do ust Archiego. W tej samej chwili Puchon znów próbował się uwolnić, więc specjalnie położyłam na nim róże, aby podźgały go kolce.
— Dziękuję, Gideon. Kwiaty są piękne, ale moim zdaniem ty też zasługujesz na przeprosiny — na moje słowa rudzielec zmarszczył brwi, których sięgał fioletowy kolor. — Przykro mi, że Regulus i Syriusz tak cię potraktowali. To nie była twoja wina i wcale na to nie zasłużyłeś. Zwykły wypadek, no zdarzyło się. Trudno, przeżyję. Nie musieli cię od razu bić i obiecuję, że z nimi o tym porozmawiam.
Bardziej zamierzałam im nawpierdalać, ale trzeba było sprawiać wrażenie kulturalnej i poukładanej, no nie.
Znacznie rozluźniony Gideon machnął ręką.
— Eeee, luz. Znacznie bardziej wolę obitą mordę od wyrzucenia z drużyny, a wiem, że Syriusz namawiał na to Jamesa. Na szczęście James uznał, że w parze z Fabianem jestem zbyt dobry i nie stać go na stratę kolejnego pałkarza, więc ma się mu nie wtrącać w kompetencje kapitana, bo siądzie z powrotem na ławce — zarechotał. Ja też się uśmiechnęłam, choć nieco na przymus. — Za to Reg, no wiadomo. On jest twoim narzeczonym, ty jego narzeczoną. Też bym wpierdolił gagatkowi, który skrzywdziłby Fabiana, choć ja się z nim nie chajtam. To nawet super, że tak o ciebie dba, nie?
— Tak, ale ty dostałeś za niewinność.
— Nie pierwszy, nie ostatni raz. Wyliżę się — Gideon obejrzał się za siebie. — Lecę już. Przyszedłem tu z Fabianem, a ma robaki w dupie i mu śpieszno. Jeszcze raz przepraszam i no ten, zdrowiej!
I uciekł, pewnie nie do końca uwolniony od poczucia winy. Oderwałam dłoń od ust Archiego, który zaczął sapać i mlaskać, co najmniej jakbym go dusiła, ale zignorowałam go. Musiałam się skupić na czymś innym. Myśli buzowały mi pod kopułą, nie mieszcząc się tam razem z informacjami usłyszanymi od Gideona oraz bólem, który jeszcze nie zamierzał dać mi spokoju. Do tego dochodziła wszechogarniająca mnie wściekłość na tych dwóch idiotów, od której zrobiło mi się gorąco i tylko czekałam na ochrzan od Pomfrey, że wzrosła mi temperatura.
W tamtej chwili jedna z moich osobowości o nazwie wpierdolka robiła wyliczankę, komu najpierw najebać.
Gdy wróciła Nancy, przekazałam jej róże i poprosiłam o dwie rzeczy. Znalezienie dla nich jakiegoś wazonu z wodą oraz o to, aby nie wpuszczała do mnie żadnego z braci Black.
— Nie ma sprawy — Nancy była bardzo zadowolona z mojej decyzji. Mały uśmiech tańczył jej na ustach, gdy wsadzała kwiaty do wazonu. — Gadziny i tak ani razu tu nie widziałam. Co prawda Syriusz codziennie się tu kręci, od trzech dni próbuje się tu dostać. Raz nawet udawał, że ma zawał i potrzebuje pomocy lekarskiej, ale...
Wtedy coś do mnie dotarło. Rozszerzyłam gały szeroko.
— Chwila, stopstopstop, ile?! TRZY DNI?! — za mój podniesiony głos zostałam uciszona przez panią Pomfrey surowym shhhh. Dogadałaby się z panią Pince z biblioteki. — To ile ja tu, do cholery, leżałam?! — krzyknęłam już ciszej.
Znów ani Nancy, ani Archie nie śpieszyli się z odpowiadaniem. Skakałam wzrokiem między jednym a drugim, coraz bardziej świrując, no bo cholera, trzy dni? Leżałam w Skrzydle Szpitalnym trzy dni? Takim sposobem umknęła mi niedziela, poniedziałek oraz wtorek. Zawsze podczas lekcji błagałam zegar, aby zaczął szybciej odmierzać czas, ale w tamtym momencie przesadził! Miałam wrażenie, że od meczu minęły trzy minuty, a nie kurwa trzy dni!
— Słuchaj no, pizdnął cię tłuczek z całej pety i mało brakowało, żebyś zrobiła z siebie plamę na boisku! — wybuchnął Archie. Zdążył się już podnieść i teraz siedział na moim łóżku, gestykulując żywo rękoma. — Nie dziwię się, że twój organizm potrzebował trzech dni, żeby to przetrawić. Ja bym był nieprzytomny z tydzień. Tak by było, serio mówię.
Jeśli wcześniej miałam nadmiar myśli, teraz wysypywały mi się uszami i żadnej nie potrafiłam pochwycić na dłużej.
— No ale... jak... czemu... co... ale... ale... trzy dni...
— Chyba te trzy dni to jednak za mało — rzuciła Nancy.
— Zaraz-zaraz-zaraz, poczekajcie, chwila, stop — złapałam się za pulsujące skronie. — No dobra, uh, ale... ale kto wygrał?
Nie potrafiłam tego wyczytać z ich posępnych min. Nie wiedziałam, komu w tym starciu kibicowali, ale widocznie żaden z nich nie był zadowolony ze zwycięzcy.
— Według mnie wynik jest niesprawiedliwy.
— Powinien być rewanż, ale durnie się uparli.
— Ja bym tam chętnie poobrażał ich przez mikrofon jeszcze raz.
— No bo...
— Kto. Wygrał. — warknęłam przez zaciśnięte zęby.
Nancy i Archie wymienili się spojrzeniami.
— Gryfoni. W czasie gdy Regulus łapał ciebie, White złapał znicz. I choć szanuję za to chłopa jak mało kogo, tak... te gnidy slytherinowskie uważają, że poświęcił wygraną dla ciebie.
●●●
Do końca dnia ani razu nie zostałam sama. Przez większość czasu Nancy z Archiem pilnowali mnie wspólnie, ale zdarzało się, że jedno na chwilę znikało, potem wymieniało tego drugiego, ale ostatecznie i tak siedzieli przy mnie we dwójkę.
Dowiedziawszy się, że obudziłam się z trzydniowej, warto podkreślić, TRZYDNIOWEJ śpiączki, zajrzeli do mnie również Remus, James i Peter oraz dziewczyny z Gryffindoru, a nawet Pandora. Rzecz jasna, Syriusz również próbował dostać się na salę, ale Archie walczył z nim niczym jakiś strażnik wrót. Siłował się z nim, odkręcił klamkę, zabarykadował nas innym łóżkiem. A kiedy to nie poskutkowało, wkroczyła pani Pomfrey.
W końcu pielęgniarka wygoniła ich wszystkich, tłumacząc, że powinnam odpoczywać i zbytnio się nie przemęczać. Zbywała moje pytania o to, jak długo zamierzała mnie tam jeszcze trzymać, ale wolałam się jej słuchać niż nie słuchać, bo jeszcze zamiast lekarstwa podałaby mi truciznę.
Okna od zewnątrz przysłoniła ciemna kurtyna nocnego nieba, a księżyc zawisnął tamtej nocy tak nisko, jakby pilnował, czy aby na pewno pójdę spać. I próbowałam. Jednak przepełniona myślami, nawiedzana przez ból oraz dręczona przez wyrzuty sumienia, po prostu nie mogłam zasnąć. Ciągle obracałam się z boku na bok, przekładałam poduszkę na druga stronę i odkrywałam się, by sekundę później znów się przykryć.
Poświęcił dla ciebie wygraną.
Tak bardzo usiadło mi to na duszy, że nie liczyłam nawet na pół godziny snu tej nocy. Czułam się po części winna. Wiedziałam jak ważny dla Regulusa był qudditch. Gdyby nie ja, miałby szansę na wygraną. Choć to było nieco głupie, nic nie mogłam poradzić na zalążek strachu, który kiełkował w moim wnętrzu z każdą nieprzespaną chwilą. Bałam się, że po tym wydarzeniu miał być na mnie jeszcze bardziej zły. Nie wiedziałam, co mogło być gorszego od jego obojętności, ale bałam się tego jak cholera.
Bałam się też, że... że być może żałował, że mnie uratował.
Równocześnie byłam wściekła i nie mogłam zrozumieć tego, dlaczego nie przerwali rozgrywki w obliczu sytuacji zagrożenia życia. Tym bardziej nie potrafiłam pojąć tego, że uznali wygraną jednej drużyny, podczas gdy kluczowy zawodnik tej drugiej był rozkojarzony. Przecież Regulusowi za samo bohaterstwo należał się puchar. Nie ogarniałam. Jebać qudditcha.
Wreszcie jakimś cudem udało mi się zasnąć. Był to jednak bardzo lekki sen. Najcichszy szmer byłby w stanie mnie obudzić. Tak też się stało.
Wyczuwszy czyjąś obecność oraz usłyszawszy stuknięcie szkła od strony szafki nocnej, natychmiast otworzyłam oczy i poderwałam głowę z poduszki. Musiało być grubo po północy. Pani Pomfrey dawno zniknęła za drzwiami swojego gabinetu, księżyc wspiął się nieco wyżej na niebie, upewniony, że zasnęłam, a dookoła panowały tak gęste ciemności, że nie widziałam gdzie kończyło się moje łóżko.
Na tle tej ciemności jadowicie zielone oczy były doskonale widoczne.
Szybkie bicie mojego serca było chyba jedynym dźwiękiem w pustej sali. W pierwszej chwili zabiło ze strachu, ale gdy ujrzało Regulusa Blacka całkiem olało dziwne okoliczności jego odwiedzin, takie jak późna noc czy nasze skomplikowane relacje i zaczęło nawalać z dziecinną radochą.
Przez dłuższą chwilę przyglądaliśmy się sobie, jakbyśmy zapamiętywali siebie na nowo. Czułam skok gorąca w każdym miejscu na ciele, które dotknął jego wzrok. Wreszcie Regulus postawił na szafce wazon z różami od Gideona. Potem się wyprostował i wsadził ręce w kieszenie czarnej bluzy.
Cały był na czarno. Pierwszy raz widziałam go w tak luźnym wydaniu. Czarny dres i zwykłe buty, do tego nieułożone włosy, jakby ciągle przeczesywał je palcami.
Reggie odchrząknął.
— Nie miały wody — kiwnął na kwiaty.
Regulus Black dolał wody moim kwiatkom gdzieś o drugiej w nocy. Hit.
Spojrzałam na wazon takim wzrokiem, jakbym widziała go po raz pierwszy.
— Dzięki — poprawiłam się nieco na poduszce, abym mogła usiąść. Regulus wyglądał na takiego, który ledwo powstrzymywał się od tego, aby mi pomóc. Przechyliłam z ciekawością głowę. — Pościel też mi wymienisz?
Najpierw zmarszczył brwi, ale potem zaczął przyglądać się mojej kołdrze i na serio zaczęłam myśleć, że zaraz mi ją zabierze i zabawi się w praczkę.
— Wolałbym piżamę.
Gorąco uderzyło mi w twarz. Co za bezczelny chuj.
— Po co tu przyszedłeś? — spojrzałam z kpiną na róże. — Chyba nie po to, aby zadbać o moje kwiatki?
— Masz rację, nie po to. Przyszedłem zadbać o ciebie.
To trochę mnie zatkało. Starałam się przywołać do siebie złość, którą odczuwałam po wizycie Gideona. Wspomnienie jego zmasakrowanej twarzy nieco mi w tym pomagało, ale jego troskliwy wzrok i takie właśnie słowa wszystko rujnowały. Zamiast ognia piekielnego, którym powinnam na niego zionąć, czułam ciepełko takie jak się czuło w zimowe dni, kiedy założyło się cieplutkie skarpety.
Uh, chciałam być na niego zła, ale się nie dało.
Regulus dał mi chwilę, w czasie której ja próbowałam się na niego wkurzyć, a on rozsiadł się na stołku. W którymś momencie zarzucił na włosy duży kaptur bluzy, której rękawy podwinął do łokci. Ramiona skrzyżował przy torsie, a nogi w kostkach. I tak siedział. Jakby był do tego przyzwyczajony, choć Nancy powiedziała, że nie odwiedził mnie ani razu nawet gdy byłam nieprzytomna.
Ponownie kiwnął brodą w stronę szafki.
— Przyniosłem ci notatki z lekcji.
Zerknęłam i faktycznie – na stoliczku tuż obok bukietu czerwonych róż leżał stosik równiutko ułożonych notatek spisanych schludnym, pochyłym pismem.
Ciekawiło mnie, czy pergamin wsiąknął jego zapach. Miałam ochotę go powąchać. Postanowiłam jednak poczekać, aż pozbędę się mojego gościa.
Wróciłam do niego obojętnym spojrzeniem. A przynajmniej miałam nadzieję, że było obojętne. Niech chociaż ono. Bo moje serce tańczyło cha-cha-cha, motylki w brzuchu tworzyły tornado, które wsysało mój żołądek, a płuca potrzebowały inhalacji. Albo fajki Syriusza.
— Dziękuję, ale już dostałam notatki od Remusa — zadarłam do góry podbródek.
I co teraz powiesz, hm?
Regulus prychnął.
— Lupin jest bystry, to fakt, ale za nim to czasem profesorowie nie nadążają — zmarszczyłam brwi. — Ja starałem się zapisywać wszystko tak, aby było dla ciebie jak najbardziej zrozumiałe.
Powtórzyłam sobie jego słowa w głowie.
— Czyli mówisz, że jestem durna?
Oho, poczułam ogarniającą mnie złość. Nareszcie.
To była kolej Regulusa na zmarszczenie brwi.
— Co?
— Jeśli przyszedłeś mnie obrażać, to mogłeś to zrobić w dzień, a nie budzisz mnie o... drugiej w nocy! — dokończyłam po zerknięciu na wiszący koło okna zegar. Zirytowana odwróciłam się do niego plecami i przykryłam kołdrą po samą brodę. Wytrzymałam jakieś dwie sekundy, po których znów się do niego odwróciłam. — Po coś tu właściwie przylazł, co?
Regulus nie odpowiedział. Zamiast tego zacisnął szczękę i uciekł spojrzeniem w bok. To mnie jeszcze bardziej zdenerwowało.
— Nie chcesz mówić? — prychnęłam. — To ja ci coś powiem! I lepiej słuchaj mnie uważnie, bo nie mam ochoty cię oglądać i nie wiem, kiedy zdarzy się następna okazja — negatywne emocje nakręcały mnie jeszcze bardziej, choć serce skomlało, że byłam dla niego zbyt surowa. — Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?! Najpierw olewasz mnie trzy tygodnie, potem się na mnie drzesz, aby w finale przy całej szkole odwalać bohatera i odwiedzać w środku nocy? Ty jesteś porąbany!
Regulus przyjmował mój wybuch na klatę z typowym dla siebie spokojem. Jego brak reakcji wkurzał mnie chyba bardziej niż gdyby faktycznie jakoś zareagował. Po prostu patrzył na mnie takim dziwnie kojącym jak na niego wzrokiem.
Zielony był chyba kolorem spokoju, bo natura i te sprawy, ale mnie tylko wkurwiał.
— I co to za akcja z Gideonem, co? — zmrużyłam wściekle oczy. — Który mu pierwszy przywalił, co?
— Syriusz — burknął.
— Mogłam się tego spodziewać — parsknęłam suchym śmiechem. — Niesamowite, że skłóceni bracia łączą siły tylko wtedy, gdy trzeba kogoś niesłusznie... słyszysz?... NIESŁUSZNIE pobić!
— Skoro ja przywaliłem jako drugi, czemu opierdol dostaję pierwszy?
— Bo ty mnie bardziej zawiodłeś — mruknęłam już o wiele ciszej. Emocje opadły, ogień przygasł. Za to jego wzrok nabrał na intensywności. — Po Syriuszu się spodziewałam. Jego pięści i mózg nie są ze sobą połączone i niestety, zawsze to pierwsze szybciej idzie w ruch. Ale ty? Myślałam, że jesteś ten mądrzejszy. Coś ty temu kretynowi tak nagadał, że się tak wściekł?
Choć miał na sobie luźną bluzę, potrafiłam wyczuć, że nagle się spiął. Syriusz też musiał mu nieźle zaleźć za skórę.
— Wspomniał, że super się z tobą całowało, więc powiedziałem mu, że więcej się to nie powtórzy, bo jesteś moja. A co, myliłem się?
Nie tego się spodziewałam. Nieco zbił mnie tym z pantałyku, oczywiście kupił tym moje głupie serce, ale to nie rozwiało burzowej chmury nad moją głową.
— Ta, sritu-pitu — fuknęłam. — Mówisz jedno, robisz drugie. Nic tylko mącisz i mi mieszasz. Oszaleć można!
Regulus postawił z powrotem obie stopy na podłodze i pochylił się, opierając łokcie na kolanach. Nie spuszczał przy tym ze mnie swojego intensywnego spojrzenia, od którego zaczął uwierać mnie materac.
Pierwszy raz zielona łąka wysyłała do mnie zaproszenie, od którego odwracałam wzrok. Gdybym spojrzała głębiej w te zielone oczy i znalazła się wśród zieleni, już bym stamtąd nie wróciła.
A przecież byłam na niego zła. Tak?
— Posłuchaj, popełniłem błąd...
— Ale czekaj, o którym mówisz? — zastanowiłam się głośno, pukając się palcem w brodę. — O prowokowaniu Syriusza? Pobiciu Gideona? A może o budzeniu mnie w środku w nocy? Oh, albo o tym, że olewałeś mnie przez bite trzy tygodnie i zachowywałeś się jak skończony kretyn? I dzieciuch. I debil. Jak idiota... — nie kończyłam, bo wielką satysfakcję sprawiał mi widok jego zaciśniętej szczęki. A ja dopiero się rozkręcałam.
Niestety, kretyn-dzieciuch-idiota mi przerwał.
— Jestem kretynem i popełniłem masę błędów — powiedział to na jednym wdechu, z trudem to z siebie wyrzucając. To musiał być dla niego wielki wyczyn, by się do tego przyznać. — Skończysz wreszcie pluć śliną i dasz mi wyjaśnić? — burknął na koniec.
Kochałam milusiego Regusia.
Czy on powiedział, że plułam śliną?
Skrzyżowałam ramiona przy piersi.
— Wynoś się stąd — i znów odwróciłam się do niego plecami. Szczelniej opatuliłam się cienką kołdrą, przysięgając sobie, że już na niego nie spojrzę. — Dupek.
Usłyszałam jego głośne westchnięcie.
— Willow, przyszedłem cię przeprosić.
— Fantastycznie ci poszło.
— Nie jestem w tym dobry...
— No co ty, pierdolony mistrz z ciebie.
— ...tak właściwie nigdy tego nie robiłem.
— No to chyba masz ukryty talent.
— Możesz przestać i się odwrócić?
— Ale co przestać? Pluć śliną? To chyba dobrze, że się odwróciłam i nie pluję na ciebie. Choć mam wielką na to ochotę.
— Czyli nie dasz mi wyjaśnić?
Wtedy nie wytrzymałam. Już od jakiegoś czasu łzy zbierały mi się w oczach, aby ostatecznie wypłynąć, gdy na niego spojrzałam. Byłam wykończona. Tak naprawdę dni liczone od Sylwestra były w mojej głowie mętne i nijakie, jakby utopione w brudnej kałuży, tak bardzo nie były warte zapamiętania. Działałam na automacie, mało jedząc i niedosypiając. Moja codzienność ograniczyła się do płaczu oraz ciągłego zadręczania się własnymi myślami, poczuciem winy oraz tęsknotą, która wyniszczała moje serce. Byłam tak cholernie zmęczona.
Być może ten tłuczek poprzestawiał mi klepki w głowie i zamiast mnie naprawić i zrobić ze mnie lepszą, sprawił, że stałam się jeszcze większą pizdą.
Regulus na mój widok znacznie zbladł, przeganiając irytację na rzecz troski.
— Mam dać ci wyjaśnić? — wydusiłam płaczliwym głosem. — Tak jak ty dałeś wyjaśnić mnie?
Potrafiłam sobie wyobrazić jak jego mięśnie się spięły pod luźnym materiałem bluzy. Regulus spuścił oczy na podłogę.
— Nawet sobie nie wyobrażasz, co przeżywałam przez te tygodnie — wyrzuciłam to z siebie. — Ale proszę, wyjaśnij mi, dlaczego wpadłam w anemię i niedowagę, z głowy wypadła mi połowa włosów, a przez ostatnie kilkanaście dni wypłakiwałam sobie oczy za kimś, kto miał mnie gdzieś.
Wiedziałam, że nie byłam dla niego litościwa i zrzuciłam na niego dużo, być może za dużo. I choć w głębi duszy miałam potrzebę, aby przytulić tego przybitego chłopca, którego miałam przed sobą, tłumiłam ją w sobie za wszelką cenę.
Regulus milczał dłuższą chwilę. Kilka razy zabierał się za udzielenie odpowiedzi, ale kończyło się to otwieraniem i zamykaniem ust.
— Na początku byłem... zły — zaczął ostrożnie. Wciąż na mnie nie patrzył. — Czułem się zdradzony. Bolało jak skurwysyn. Kiedy tylko o tobie pomyślałem, widziałem jak go całujesz. Wpadałem we wściekłość. Nie chciałem z tobą rozmawiać, bo bałem się, że po zobaczeniu cię na żywo będzie jeszcze gorzej i powiedziałbym ci coś, czego potem bym żałował. Ale potem... — zawahał się. Gdy pociągnęłam nosem, zerknął na mnie krótko i podjął dalej: — Unikałem cię celowo. Doszedłem do wniosku, że dobrze się stało. Niedługo i tak mieliśmy to skończyć, a takim sposobem wyszło... naturalniej. Byłem pewien, że beze mnie będziesz bezpieczniejsza. A na niczym ostatnio tak mi nie zależy jak na tobie i twoim bezpieczeństwie.
Powiedział to szybko, jakby nie dawał sobie czasu na wahanie i ukrywanie dłużej tego, co miał na myśli. Ten krótki moment pomiędzy jego słowami wystarczył, aby moje serce rozpuściło się jak pianki w gorącej czekoladzie.
Zanim kontynuował, Regulus zacisnął mocniej szczękę, tym razem z wypisanej w oczach złości.
— Ale później pojawił się ten cały Barty — splunął z obrzydzeniem imię Ślizgona. — Stwierdziłem, że jeśli los dał ci do wyboru mnie albo jego, to po pierwsze jest dla ciebie okropny, a po drugie tu nie ma co wybierać. Zamierzałem cię odsunąć jak najdalej od niebezpieczeństwa, a Crouch jest jego chodzącym przykładem.
Mój słodki zachwyt nagle pozostawił po sobie gorzki posmak. W smutku spuściłam wzrok na dłonie, leżące bezwładnie na szarej kołdrze.
— Jak rozumiem, gdyby Barty nie zaczął się mną interesować, ty dalej byś mnie unikał?
Brak odpowiedzi to również była odpowiedź. Przyjęłam to z opanowaniem, bo się tego spodziewałam. Oczywiście, pojawił się ból. Moje serce chyba pękło na pół. Niesamowicie wkurzało mnie to, że Regulus nie liczył się z moim zdaniem, tylko robił to, co sobie umyślił w tym głupim łbie. Ale bardziej chyba było mi przykro, że był gotów zakończyć naszą relację.
Widocznie nie była dla niego tak samo ważna jak dla mnie.
Zadrżałam, gdy nagle jego dłoń przykryła moją. Miejsce zetknięcia naszych ciał było jak rażenie piorunem, które natychmiast obudziło we mnie wszystkie te emocje, które żywiłam do tego durnego chłopaka, a które uśpiły się przez te trzy tygodnie, bo był durny.
Tak mi brakowało jego dotyku na skórze i zapachu, tego prawdziwego, a nie sztucznego od mojej świeczki, że aż zachciało mi się płakać.
Z szybciej bijącym sercem spojrzałam na Regulusa, widząc w jego oczach niepewność i obawę o moją reakcję. Był taki uroczy. Moje serce dosłownie się do niego wyrywało. Mimo wszystko na twarzy starałam się zachować surową minę, ale dłoni nie zabrałam. Przyjemnie było czuć ciepło jego ciała po tak długiej przerwie.
— Jeśli mam być szczery, gdyby nie Barty, może pociągnąłbym jeszcze jakiś czas, ale... nie sądzę, abym długo bez ciebie wytrzymał — chyba z szoku aż rozchyliłam usta, bo uśmiechnął się delikatnie. Kciukiem pogładził wierzch mojej dłoni. — Musisz uwierzyć, że choć ukrywałem swój stan lepiej od ciebie, wcale nie znaczy, że lepiej sobie radziłem. Tak naprawdę wariowałem bez ciebie, Willie.
Jeśli ktokolwiek miał kiedykolwiek okazję oglądać zjawisko zorzy polarnej, czyli powolnego walca kolorów na bezchmurnym niebie, zgodziłby się ze mną bez sporów, że migotliwe oczy Regulusa Blacka na tle ciemności były czymś jeszcze piękniejszym.
Łykałam jego piękne słówka jak naiwna idiotka. Chowała się jednak we mnie obawa, że kolejny raz dam mu się zwieść i końcowo skończy się to moim bólem oraz płaczem.
Reggie musiał dostrzec moją niepewność, bo mocniej ścisnął moją rękę.
— Wiem, że nadszarpnąłem twoje zaufanie — zacisnął zęby, jakby nie mógł sobie tego wybaczyć. — Ale odzyskam je z powrotem. Naprawię to, co zepsułem tymi trzema tygodniami.
Wreszcie delikatny uśmiech przebił się na moje usta. Pociągnęłam zagluconym nosem... mało romantyczne zdanie.
— Będziesz musiał się bardzo postarać.
Regulus ponownie odchylił się na stołku, ale on raczej by nie fiknął do tyłu tak jak Archie. Na ustach wyrósł mu łobuzerski uśmieszek, a do oczu wróciła pewność siebie.
— Możesz być pewna, że się postaram.
Uśmiechnęłam się nieco szerzej. Zaraz potem ziewnęłam, bo jakiś dureń obudził mnie o drugiej w nocy.
— Kładź się spać — rzucił Regulus, rozsiadając się wygodniej.
Zmarszczyłam brwi.
— A ty co? Będziesz tu sobie tak siedział?
Brunet wzruszył ramionami.
— Każdej nocy tu sobie tak siedzę — powiedział, naśladując mój styl mówienia.
Wgniotło mnie w materac. Dosłownie. Chyba jakaś belka się przesunęła w stelażu i nieco opadłam.
— Że co? — niedowierzałam. — Jaja sobie robisz ze mnie?
Regulus posłał mi spojrzenie pełne politowania.
— Mam własne, nie muszę robić ich innym.
To była odpowiedź w stylu Regulusa Blacka. Czyli nie dołączył do Huncwotów. Czyli nie żartował. Czyli...
— Naprawdę przyłazisz tu każdej nocy? — znów wzruszył ramionami, jakby to nie był żaden problem. No co za typ! — Ale na cholerę?
Chwilę zwlekał z odpowiedzią. Duch chojraka widocznie go opuścił i najchętniej to by mi pewnie nie powiedział wcale, ale wierciłam mu spojrzeniem dziurę w głowie.
No bo jak to siedział przy mnie każdej nocy? Od zmierzchu do świtu? Przecież ja często gadałam przez sen! Ile to raz dostałam strzała od Nancy poduszką, abym się wreszcie przymknęła. A co jak się śliniłam? A Regulus to widział?
Nosz kurwa, co to za życie, w którym nawet śpiąc musiałam się przejmować, jak wyglądam?
— Martwiłem się — burknął w końcu.
Jaki kochany.
I jebnięty.
— To nie znaczy, że masz wkradać się tutaj nocą i gapić się na mnie jak jakiś zwyrol! — uniosłam się, wymachując rękoma na wszystkie strony. Prawie wazon z różami pożegnał się z życiem. — Jakoś przez te trzy tygodnie miałeś mnie głęboko w slytherińskiej dupie, więc skąd ta troska teraz? Co? Musiał mnie tłuczek pierdolnąć, żebyś zaczął się troszczyć? — prychnęłam.
Znów byłam zła. Ból w mojej głowie wzmógł się, jakby rósł razem z moją wściekłością.
— Przyniosłem cię tutaj nieprzytomną, twarz miałaś całą we krwi z dziury w głowie, z którą ci chyba rozum wypłynął — bezczelnie warknął, samemu się irytując. — Martwiłem się wtedy i martwiłem przez ostatnie trzy tygodnie! Szału dostawałem!
— I co? Do dormitorium mi też się wkradałeś? I do łazienki? Bo co, tłuczek czeka tuż za rogiem, aby zrobić ze mnie krwawego kleksa?!
— Wiedziałem, że za dnia mnie nie wpuścisz, a ja musiałem mieć pewność, że twój stan jest stabilny. Bez tego i tak bym nie zasnął.
— To zacznij brać jakieś prochy, a nie mnie podglądasz!
Tak naprawdę to było trochę urocze, choć każdy inny wysłałaby go za to do Munga na oddział dla wariatów. Był na tyle zdesperowany i zmartwiony, że pilnował mnie podczas mojego snu, aby monitorować mój stan. Serce mi puchło razem z ego. Ale musiałam na niego pokrzyczeć, bo oglądał mnie w mojej najgorszej wersji, kiedy byłam ledwo żywa, nieumalowana i rozczochrana, pewnie też obśliniona, a ja o tym nie wiedziałam!
Nie bronił się już więcej. Oboje zamilkliśmy w gryzącej skórę ciszy, którą mąciło głośne tykanie zegara.
Przez jakiś czas walczyłam ze słowami, które przeciskały mi się przez zęby i pchały na usta, bo były tak głupie i puste, ale ostatecznie nie wytrzymałam.
— Jak wyglądałam?
— Co?
— No jak wyglądałam? Gdy spałam? Normalne pytanie, czego nie rozumiesz? Nie przyglądałeś się wystarczająco dobrze, aby mi teraz odpowiedzieć?
Regulus parsknął ironicznym śmiechem, jakby cokolwiek było w tym śmiesznego. Powieka mi nawet nie drgnęła, tak byłam poważna.
— I dlatego się tak złościsz? Martwisz się, że źle wyglądałaś?
— A źle wyglądałam?
Przewrócił oczami i pokręcił niedowierzająco głową.
— Byłaś najpiękniejszą śpiącą królewną, jaką widziałem.
Poprawił mi tym humor.
— Szczególnie, kiedy mamrotałaś moje imię — uśmiechnął się z pewnością siebie. — Mam nadzieję, że kiedy się śliniłaś to właśnie przy tych snach, w których występowałem.
Zjebał mi tym humor.
Wskazałam zamaszystym ruchem na drzwi, w dupie już mając, czy strącę ten pieprzony wazon, czy też nie. Miałam ochotę rozbić mu go na głowie.
— Wypad — fuknęłam. — Wynoś się, albo zacznę krzyczeć i ściągnę panią Pomfrey.
Nie zrobiłam na nim wrażenia. Wciąż się uśmiechał, jakbym to ja przyszła na klęczkach do niego, a nie na odwrót.
Regulus ponownie się rozłożył na tym stołku, tak jakby siedział na super wypasionym fotelu z trzymadełkiem do kubków, a nie na lichym stołku, który chyba miał jedną krótszą nogę od reszty.
— Pomfrey, moja droga Willow, każdej nocy zostawia mi uchylone drzwi.
Z szoku aż rozdziawiłam szeroko usta. To prawda, był pięknym chłopcem, ale żeby mieć takie wtyki, to mnie aż wcięło.
Ten jego cholerny wyszczerz solidnie zaczął działać mi na nerwy, co mogło przecież zaszkodzić mojemu zdrowiu, więc ponownie odwróciłam się do niego plecami. Tuląc policzek do szpitalnej poduszki, starałam się zabić w sobie motyle, które jak tornado plądrowały mój brzuch na dźwięk jego śmiechu.
— I co tak rżysz? — burknęłam. — Jeszcze ci nie wybaczyłam.
— Jeszcze. Idealne słowo.
— Chyba tak samo mówią w Ministerstwie, kiedy coś od nich chcesz. Spytaj się ojca, ile ludzie czekają, aż im drzwi gabinetu otworzy. Jeszcze chwila. Jeszcze moment. Jeszcze nie teraz. Jeszcze bym chciała, abyś stąd wypieprzał.
Ponownie się roześmiał. A ja, choć byłam na niego niesamowicie wkurzona, uśmiechnęłam się delikatnie, bo tak bardzo za tym tęskniłam.
●●●
Gdy się obudziłam następnego ranka, stołek po Regulusie pozostał pusty. Pomyślałabym, że jego nocna wizyta była jedynie snem, gdyby nie stosik równiutko ułożonych notatek na szafce oraz fakt, że obudziłam się opatulona kołdrą niczym naleśnik.
Jako pierwsza przywitała mnie pani Pomfrey, aby zapytać o moje samopoczucie i wcisnąć we mnie jakieś zdrowe ohydztwo. Wypytałam ją przy okazji co myśli o gościach przychodzących po godzinie odwiedzin. Albo pani Pomfrey minęła się z powołaniem i była wybitną aktorką, albo Regulus mnie okłamał i wcale o niczym nie wiedziała. Obie opcje były prawdopodobne.
Koło południa jak zwykle odwiedzili mnie Nancy z Archiem. Przynieśli mi nawet wciąż ciepłe bułeczki z obiadu, ale jak się dowiedziałam, w jaki sposób Puchon je wniósł do Skrzydła Szpitalnego, aby strażniczka Pomfrey nie widziała, to jakoś mi się ich odechciało. Wystarczy by powiedzieć, że owe bułeczki zbyt blisko obcowały z jego bułeczkami.
Opowiedziałam im o Regulusie. Nancy podeszła do tego sceptycznie, kazała mi na niego uważać i nie wybaczać mu zbyt szybko. Za to Archie tak się podjarał, że skakał razem ze stołkiem. Kilka godzin później dalej słyszałam jego wysoki pisk w uszach.
Późnym wieczorem, gdy Pomfrey dała mi ostatnią dawkę leków na ten dzień, a za oknem niebo ściemniało o kilka tonów, gdzie księżyc już usadowił się na swoim ulubionym miejscu z idealnym wglądem na mnie, ja czekałam.
Udawałam, że śpię, leżąc na boku twarzą do drzwi i co kilka sekund uchylając powieki. Nikt nie przyszedł. Po jakimś czasie sen złapał mnie za rękę i próbował wciągnąć w swoje objęcia, ale się opierałam. Nikt nie przyszedł. Piłam dużo wody, aby często chodzić siusiu, ale zrezygnowałam z tego, gdy prawie zasnęłam na klopie. Nikt nie przyszedł.
Regulus tej nocy nie przyszedł.
I choć serce kazało mi nie spać całą noc, rozum był już zbyt zmęczony. Zasnęłam. Chyba przy okazji strąciłam ręką kubek z końcówką wody, bo pod palcami poczułam chłodną wilgoć. To tak jakbym po raz pierwszy mogła dotknąć ciemność, podczas gdy ona dotykała mnie ciągle i to coraz śmielej.
Rano, kiedy się obudziłam, stołek był pusty i zimny. Ale podłoga była czysta. A kubek wciąż stał na szafce, pełny wody.
I tak nadszedł dzień, w którym mogłam opuścić Skrzydło Szpitalne. Po czterech dniach ciągłego leżenia moje nogi aż nie mogły się doczekać spotkania z Wielkimi Schodami. Oczywiście, swój zapał miały stracić już po pięciu schodkach, ale wtedy nie wybiegałam w przód. Chciałam po prostu wreszcie się ruszyć.
Wypis dostałam popołudniu. Zdziwiło mnie, że od rana nikt do mnie nie przyszedł. Już pomijając, że w nocy też nie. No ale przecież Archie oraz Nancy prześcigali się w tym, kto dłużej będzie ze mną siedział. A wtedy nic.
Pożegnawszy się z Pomfrey, wyszłam na korytarz. I mało brakowało a bym tam wróciła z podejrzeniem zawału, bo nie spodziewałam się komitetu powitalnego w postaci skrzata domowego.
Przyłożyłam dłoń do piersi.
— Święty Merlinie...
Stworek rozejrzał się dookoła.
— Gdzie?
— Oh, już nieważne.
— Ale jak to? Stworek nie może zobaczyć?
— Nie o to mi chodziło... tak się mówi no.
— Stworek nie rozumie. Panienka Rookwood widzi zmarłych?
— No gdzie. Nie jestem świrem, co nie?
— Stworek nie może zaprzeczyć.
Ja pierdole. Skrzat miał mnie za świra.
Przywaliłam dłonią w czoło. Mózg mi się przegrzał, chyba od tej rozmowy, przez co rozbolała mnie głowa. Stworek wlepiał we mnie swoje pomarszczone oczy, krzywymi palcami ciągle miętoląc obdartą szmatę, jaką miał na sobie.
— Stworek, co ty tu robisz? — westchnęłam, nie kontynuując poprzedniego tematu.
Zamiast odpowiedzieć, skrzat drżącym ruchem wyciągnął w moją stronę swoją chudą rękę.
— Stworek ma za zadanie zabrać panienkę Rookwood w pewne miejsce.
Zmrużyłam podejrzliwie oczy.
— W jakie miejsce?
— Stworek nie może powiedzieć.
— To ja nigdzie nie idę.
Odwróciwszy się na pięcie, ruszyłam korytarzem z zamiarem powrotu do dormitorium, gdzie czekał mnie gorący prysznic i milusia piżamka. Stworek natychmiast podreptał za mną.
— Panienka Willow musi pójść ze Stworkiem! — zaskrzeczał z paniką, łażąc mi pod nogami.
— Willow nic nie musi. Może jedynie chcieć, a teraz nie chcę z tobą nigdzie iść.
— Jeśli panienka nie pójdzie, Stworek dostanie karę!
— Stworek, nie bądź głupi! Regulus cię nie skrzywdzi — prychnęłam, co chwilę się zatrzymując, aby go nie zdeptać. — Przestań, bo się o ciebie przewrócę!
O dziwo posłuchał i odskoczył w bok, podpierając się ściany. Już zamierzałam ruszyć dalej, gdy kątem oka spostrzegłam jak skrzat, oparłszy obie pomarszczone dłonie o hogwardzki kamień, walnął o niego głową. Z całej siły. Najpierw raz. Potem drugi. Trzeci, czwarty, piąty...
Patrzyłam na to z przerażeniem, które wyparło z moich płuc powietrze. Przez moment byłam niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, jakby moje ciało skamieniało do reszty. Dopiero po chwili otrząsnęłam się i zbliżyłam do skrzata, bojąc się jednak go dotknąć.
— Stworek! Przestań! Zrobisz sobie krzywdę!
— Zły Stworek, niedobry Stworek, bardzo niedobry Stworek...
Był głuchy na moje prośby. W poczuciu totalnej bezsilności krzyknęłam:
— Okej, okej, okej! Pójdę z tobą! Tylko przestań! Proszę!
Jak za sprawą zaklęcia Stworek natychmiast przestał. Powolutku, niczym z jakiegoś horroru, odwrócił się do mnie, patrząc na mnie z taką uderzającą wdzięcznością, że aż zachciało mi się płakać. Oddychałam ciężko, nie potrafiąc pozbyć się widoków sprzed chwili z głowy. Słyszałam czaszkę uderzającą o ścianę i aż mi się kości kruszyły od tego dźwięku.
Stworek pokracznie się do mnie zbliżył. Całe czoło miał zaczerwienione, ale nic poważniejszego mu się nie stało. Może miał twardszą banię niż myślałam. Może właśnie taką należało mieć w przypadku, gdy całe dnie spędzało się z rodziną Black.
Bez dalszych ceregieli skrzat chwycił mnie za dłoń, a następnie poczułam ssanie w żołądku, jakbym połknęła czarną dziurę. A potem zniknęliśmy.
Stworek przeteleportował nas pod drzwi od Pokoju Życzeń. Od razu je poznałam. Tajemnicze, potężne i magiczne. Widoczne tylko dla tych, którzy najbardziej potrzebują tego, co akurat kryją w środku.
Chwyciła mnie dziwna nostalgia oraz tęsknota. Nie byłam w Pokoju Życzeń od końcówki poprzedniego semestru. Zbyt mocno kojarzył mi się z dobrymi chwilami stworzonymi wspólnie z Regulusem, a że od początku nowego roku kalendarzowego żyłam z nim w niezgodzie, nawet przez myśl mi nie przemknęło, aby tam przyjść.
Uśmiechnęłam się. W moim wnętrzu narodziła się dziecięca ciekawość tego, co też zastanę za mosiężnymi drzwiami.
Lub też kogo. Serce mi podskoczyło na samą tą myśl.
Gdy ponownie spojrzałam na Stworka, jego już nie było. Chyba miał dość mojego towarzystwa.
W sumie to mogłabym teraz się odwrócić i sobie pójść. Tak byłoby prościej. Jednak zbyt mnie korciło, aby nacisnąć złotą klamkę, która tamtego dnia błyszczała nadzwyczajnie zachęcająco. Poza tym, ja zawsze lubiłam sobie robić pod górkę.
Przechodząc przez drzwi, trafiłam do przytulnie urządzonego salonu. Przestrzenią oraz rozmieszczeniem mebli przypominał trochę ten w domu Nancy podczas wieczoru sylwestrowego, ale miał w sobie kilka szczegółów, które go od tamtego różniły. Był w kolorach brązu i zieleni, brakowało balonów i serpentyn, a obok skórzanej kanapy o brązowym kolorze z narzuconym na nią zielonym kocem płonął ogień w kominku. W powietrzu pachniało palonym drewnem oraz ciasteczkami. Lampa nie została stłuczona przez Jamesa, a Syriusz nie rozlał na dywan ognistej.
Przypatrywałam się temu z nikłym uśmiechem, bo choć podobało mi się miejsce, jakie wtedy przybrał Pokój Życzeń, nie za moją potrzebą je wyczarowano.
— Podoba ci się?
Bez żadnego zaskoczenia odwróciłam się, by napotkać moje najukochańsze oczy w świecie czarodziejów jak i w świecie mugoli.
Regulus prezentował się pięknie w czarnym golfie i tego samego koloru spodniach. W porównaniu do mnie – obolałej, brudnej i wygniecionej jak zużyty papier toaletowy. Jego włosy przeplatał blask świec, a od moich się odbijał przez tłuszcz. Super.
Stał wyprostowany z rękoma splecionymi za plecami, patrząc na mnie z lekko niepewną oraz podenerwowaną miną. Przy nikim innym nie pozwoliłby sobie na pokazanie takich emocji, ale ja nie byłam nikim. A przynajmniej tak chciałam myśleć po jego słowach, które usłyszałam od niego w Skrzydle Szpitalnym.
W moim brzuchu już tańczyły motylki, a na policzki wkradał się rumieniec, co pokazywało, jak łatwa byłam, jeśli chodziło o niego. Dookoła panowała jednak subtelna ciemność, jaśniej robiło się dopiero w okolicy kominka, więc liczyłam, że tego nie widział.
— Nosisz czasem coś innego niż czarny?
Zbyłam poprzednie pytanie, bo nie musiał od razu wiedzieć, że bardzo mi się podobało.
Reggie wyszczerzył się psotnie.
— Majtki mam białe.
Drań.
Musiałam się stamtąd jak najszybciej ulotnić, zanim by walnął coś w stylu chcesz zobaczyć, a ja bym palnęła że tak.
Jak strzała wystrzeliłam przed siebie, bo przez wulkan gorąca, który we mnie buchnął, sprawił, że zamiast głowy miałam pomidora nabitego na szyję. Zza pleców ścignął mnie rozbawiony śmiech Regulusa. Wiedziałam, że Blackowie nie powstrzymaliby się od tych swoich zboczonych tekstów, choćby im się chuja ucięło przy samych jajach.
Utonęłam dupą w miękkiej kanapie, aż wzdychając od tego uczucia. Bite cztery dni przeleżałam na twardym materacu szpitalnym i chyba zaczynałam dostawać garba. Nim zdążyłam mrugnąć, Regulus już przysiadał się obok mnie. Gdy on już wygodnie się rozsiadł, zakładając kostkę na kolano, na stoliczku przed nami wylądowała taca z talerzykiem ciasteczek maślanych oraz dwa kubki, znad których unosiła się słodka para.
Ślinka pociekła mi po języku, gdy radośnie i łapczywie pochwyciłam kubek z czekoladą. Zaczynałam rozumieć Petera, bo wtedy sama szczerzyłam się do niej jak on do jedzenia. Zanim jednak wzięłam łyk, łypnęłam podejrzliwie na Blacka.
Reggie patrzył na mnie z uśmiechem, opierając łokieć na oparciu kanapy, a głowę na dłoni.
— Czyli chcesz mnie przekupić słodkim? — mruknęłam z ustami przy krawędzi kubka. Czując słodycz na języku, a potem ciepło w gardle i żołądku, nie mogłam przestać się uśmiechać.
Ślizgon wzruszył ramionami.
— A działa?
Wypiłam dopiero dwa łyki, a już miałam ochotę na drugi kubek.
— Nie. Musisz się bardziej postarać — powiedziałam, zapijając słodkie kłamstewko czekoladą. Skinęłam głową na drugi kubek. — Ty nie pijesz.
Nawet nie zerknął w tamtą stronę.
— Mi już wystarczająco słodko. Od samego patrzenia.
Zmarszczyłam brwi.
Przecież on nawet nie...
...oh, patrzył na mnie.
Czekolada poszła mi w policzki, bo poczułam, jak grzeją.
Popukałam palcem w kubek, w sekundę markotniejąc. Dopadły mnie wcześniejsze wyrzuty sumienia, spowodowane jego przegraną w meczu. W końcu to była moja wina. Gdyby nie był zajęty łapaniem mnie, bez problemu złapałby znicza.
— Przykro mi, że przegraliście. No mecz — sprecyzowałam, czując jego zdziwiony wzrok. — To trochę moja wina. Nie myśl sobie, że to był jakiś sabotaż czy coś. Nie planowałam spadać i w ogóle...
— Żartujesz sobie ze mnie? — zdenerwował się. — Przepraszasz za to, że nie wygrałem głupiego meczu, gdy ty prawie zginęłaś?
Przemyślałam to.
— Tak. Dokładnie tak.
Wkurzony zacisnął szczękę.
— Nigdy więcej nie przepraszaj za takie głupoty — ochrzanił mnie. — Już ci mówiłem, że twoje bezpieczeństwo jest dla mnie priorytetem.
Znów kiwnęłam głową. Przyłożyłam kubek do ust, aby powstrzymać cisnący się na nie uśmiech.
Nagle Reggie wstał i poszedł gdzieś za kanapę, a ja nie miałam psychy, aby podążyć za nim spojrzeniem. Pod jego nieobecność wsunęłam trzy ciastka i półtora kubka czekolady, bo dopowiedziałam sobie, że Regulus swojej nie wypije. Inaczej by już to zrobił, nie? A jeśli będzie miał wonty, przynajmniej będzie miał nauczkę, aby nie zostawiać swojej czekolady bez nadzoru.
W środku trochę mnie nosiło. Ciekawość, zmęczenie, upartość i zwykłe szczęście kłóciły się o dominację i sama już nie wiedziałam, która emocja wygrywała. Było jeszcze to uskrzydlające uczucie, które odczuwałam wyłącznie przy Regulusie. Chyba to ono było najgłośniejsze. Oraz najmilsze mojemu sercu.
Wzdrygnęłam się, gdy niespodziewanie w pomieszczeniu rozbrzmiała muzyka. Melancholijna oraz spokojna, a głos wokalisty od razu przemówił do mojego serca. Nim ogarnęłam, o co tak naprawdę chodzi, Regulus znalazł się tuż przede mną. Delikatnie odebrał ode mnie półpełny kubek i odstawił na stolik, ani razu nie przestając przy tym patrzeć mi w oczy. Tak głęboko, że czułam jego łaskoczące spojrzenie na duszy. Zgubiłam oddech. Gorąco. Traciłam zmysły. O rany.
Następnie Reggie wyciągnął dłoń w moją stronę w proszącym geście. Kącik ust zadarł do góry.
— Jestem winien ci taniec.
Przypomniała mi się sytuacja, w której siedząc mu na kolanach podczas Sylwestra, prosiłam go, aby ze mną zatańczył. Przez ostatnie tygodnie byłam zbyt skupiona na roztrząsaniu tego, co stało się później, że całkowicie o tym zapomniałam.
— Wtedy mi odmówiłeś.
— Dlatego teraz bądź mądrzejsza ode mnie i podaj mi rękę.
Zagryzłam wargę, by powstrzymać uśmiech i jeszcze trochę chłopa przetrzymać, ale w końcu pękłam i podałam mu dłoń z gigantycznym uśmiechem na buzi.
Reggie poprowadził nas na sam środek butelkowo-zielonego dywanu, zatrzymując się idealnie pod srebrnym żyrandolem. Nie pytając o pozwolenie, bo przecież Regulus Black prędzej by miotłę sprzedał niż zapytał, chwycił moje dłonie i położył na swoim karku, gdzie je splotłam, a on sam położył swoje na mojej talii. Tak po dżentelmeńsku. Ni to wyżej, ni to niżej. Choć dzieliły nas ubrania, a miałam na sobie naprawdę grubą bluzę Archiego, czułam jego dotyk na mojej skórze. Brakowało mi go. Tego żaru i elektryzujących iskierek, których nie czułam przy nikim innym.
Uśmiechnęłam się. I on się uśmiechnął. A nasze oczy ani razu nie odbiegły od siebie, tak mocno w siebie zapatrzone.
Nasze stopy samowolnie zaczęły kroczyć w rytm piosenki. Nie robiliśmy nic więcej od zwykłego bujania się, ale właśnie tak było idealnie.
Tylko ja i on. Oraz moja nawalająca jak sto koni pikawa.
Niewiadomo skąd i po co, nagle dopadła mnie dziwna nieśmiałość. Spuściłam więc wzrok na jego szyję, po której przejechałam kciukiem.
Chyba zadrżał.
— Czyli to są twoje nuty? — zerknęłam na gramofon leżący na komodzie, na którym takim samym, powolnym tempem tańczyła płyta winylowa.
Regulus parsknął.
— A wyglądam na takiego, który by słuchał takich nut? — uniósł brew. — Archie mi dał tą płytę.
Kiwnęłam głową. Muzyka pasowała do Archiego. Nie omieszkałam jednak nie posłać mu poważnego spojrzenia.
— Wyglądasz na takiego, który do snu słucha bulgot kociołka z trucizną, a relaksuje się przy płaczu dzieci.
Pisnęłam, gdy perfidnie uszczypnął mnie w bok. Chcąc jakoś przed tym uciec, zrobiłam krok i tym sposobem znalazłam się jeszcze głębiej w jego ramionach. Odbiłam się policzkiem od jego klatki piersiowej, już przy niej zostając. Bo ani mnie nie przeszkadzała ta drobna zmiana, ani jemu. Szczelniej owinął mnie swoimi ramionami. Swój policzek położył na mojej głowie, podczas gdy ja wsłuchiwałam się w bicie jego serca. Z jego piersi płynęła piękniejsza muzyka niż z gramofonu.
Oczywiście, podeptałam mu po palcach. Ale Reggie nie skomentował tego. Na jego szczęście.
— Naprawdę cię przepraszam, Willie — szepnął w moje włosy. Zadrżałam z przyjemności, gdy palcem zaczął kreślić wzorki na moim biodrze. — Za to, że zachowywałem się jak idiota i cię odtrącałem.
Wzruszona zacisnęłam dłonie na jego swetrze.
— Ja też cię przepraszam, Reggie — mruknęłam płaczliwym głosem. — To wszystko moja wina. Już nigdy nie tknę wódki. Słowo przegrywa. Czyli moje.
Reggie załaskotał mnie swoim śmiechem. I mocniej mnie przytulił.
— Choćbym chciał, to bym w to nie uwierzył — nie byłam zdziwiona, bo ja też nie. — I nie przejmuj się już więcej. To nie twoja wina — skłamał, dzięki czemu poczułam się odrobinkę lepiej. Wciąż to była moja wina, ale Reggie mówił, że nie, a ja wierzyłam mu bardziej niż sobie. — Po prostu następnym razem pomyśl, zanim pocałujesz kogoś innego niż mnie.
— Nie chcę całować nikogo innego prócz ciebie.
— Ja też tego nie chcę.
I wtedy z jednej strony zapragnęłam go mocniej przytulić, a z drugiej chciałam go odepchnąć z całych sił. W jednej chwili poczułam słodycz i gorycz naraz. Bo właśnie w tamtym momencie zrozumiałam, że miałam już dość.
Nieco się od niego odsunęłam i pokręciłam głową.
— Regulus, ja tak dłużej nie mogę.
Regulus w pierwszym odruchu zmarszczył niezrozumiale brwi. Dopiero po chwili się napiął, zaciskając mocno szczękę oraz nabierając głębokiego oddechu do płuc.
— Rozumiem — kiwnął, nie patrząc już na mnie, a w bok. Powtórzył: — Rozumiem. Jeśli chcesz to skończyć, to ja naprawdę nie mam...
— Co?! Nie! — przerwałam mu spanikowana, że tak pomyślał. — Wręcz przeciwnie! Nie chcę tego kończyć!
Jeszcze głębiej zmarszczył brwi.
— No teraz to już nie rozumiem.
Westchnęłam z irytacją, sama już nie wiedząc, czy siebie rozumiem.
Czy chciałam wyznać Regulusowi Blackowi, że się w nim zadurzyłam?
Tak.
Nie.
Tak.
Nie.
Kurwa.
Moje serce biło szybko, gdy ja podejmowałam decyzję. To była pierwsza taka sytuacja, w której rozum nie miał nic do powiedzenia. Jeszcze ktoś by powiedział, że wcale go nie miałam. A to nie była prawda.
— No bo ja... uh, chodzi mi o to, że... uh, kurwa — zdecydowana oraz pełna determinacji, podniosłam na niego wzrok, napotykając skołowane oczy z mnóstwem znaków zapytania. — Jestem zmęczona. Mam dość udawania. To męczące, kiedy tak naprawdę wcale nie udajesz, a musisz udawać. Wiem, że ty robisz to całe życie, ale ja tak nie potrafię. Więc nie oczekuj tego ode mnie.
Regulus rozszerzył oczy. Coś błysnęło na tle zieleni. Może zrozumienie, a może paproch. Głośno przełknął ślinę.
— To znaczy?
Westchnęłam. To był mój moment.
— To znaczy, że cię lubię, Reggie. Nawet bardzo — wyznałam, czując się znacznie lżej. — I choć każdy by mi to odradził, nic nie mogę poradzić na to, że ze wszystkich osób na tym świecie, chcę być właśnie z tobą.
Zapadła cisza. Potrzebowałam chwilkę czasu, aby dotarło do mnie, że wyznałam uczucia Regulusowi Blackowi. Z szoku aż otworzyłam usta. Serce mi zamarło. Sam obiekt moich westchnień patrzył na mnie w równym zaskoczeniu, jakby w życiu nie spodziewał się podobnych słów z moich ust. Ciężej oddychał, choć to przecież ja przegadałam ostatnie minuty.
Z nawalającym jak bomba sercem czekałam na jego odpowiedź. Każda kolejna sekunda jednak tylko bardziej mnie dobijała, aż ostatecznie straciłam nadzieję.
— I przepraszam — spuściłam głowę. Już nie miałam odwagi, aby patrzeć mu w oczy. — Że wszystko zepsułam.
— Zepsułaś? — spytał cicho.
— No... chyba nie tak miał się skończyć nasz układ, co nie?
Poczułam łzy w kącikach oczu. Wyznałam swoje uczucia i dostałam kosza, więc chyba mogłam sobie popłakać. Przez pierwsze kilka sekund po wyznaniu swoich uczuć czułam się lekko, jakbym pozbyła się ciężkiej skorupy z duszy, która lada moment powróciła i była dwa razy cięższa. Czułam się jeszcze gorzej niż przedtem. Na cholerę ja mu o tym mówiłam? Pojebało mnie? Dopadły mnie duszności. Chyba miałam atak paniki.
Zamarłam, gdy nagle poczułam ciepłe dłonie na policzkach. Regulus nakierował moją twarz na swoją, na której tlił się mały, aczkolwiek szczęśliwy i przepiękny uśmiech. Wstrzymałam oddech.
— Na początku naszej znajomości nasz układ miał wyglądać tak, że ty się nie wygadasz z moim sekretem, a ja tego dopilnuję — powiedział, kciukami ścierając łzy z mojej skóry, które niekontrolowanie wypłynęły mi z oczu. — Nie zepsułaś naszego układu, Willie. Po prostu teraz musimy zmienić twoje zadanie.
— Teraz to ja nic nie rozumiem — pociągnęłam nosem. — Jakie zadanie?
Reggie nieco spoważniał, ale wciąż pięknie się uśmiechał. Tonęłam w tym uśmiechu, gubiąc się w jego oczach w poszukiwaniu jego serca. Czy biło tak szybko jak moje?
— Rozkochaj mnie w sobie, Willow Rookwood — szepnął, bardziej się nade mną nachylając. Uwięziona w uścisku jego dłoni, nawet do głowy by mi nie wpadło, aby uciekać. — Uwierz, to nie będzie zbyt trudne. Bo szaleję na twoim punkcie. To jeszcze nie jest miłość. Nie wiem, bo mało jej miałem w swoim życiu, ale czuję, że to jeszcze nie to. I wątpię, żebyś ty ją czuła w tej chwili. Ale jesteśmy na dobrej drodze — miałam ochotę skraść mu ten uśmiech pocałunkiem. — O wiele trudniej będzie sprawić, żebyś ty zakochała się we mnie.
Z kolejnymi łzami, tym razem wzruszenia, pokręciłam głową. A jego dłonie z nią, bo wciąż były na moich policzkach.
— Nie byłabym tego taka pewna — wyznałam z powiększającym się uśmiechem.
Bo chłopak, do którego coś czułam, czuł do mnie podobne coś.
Oraz chciał, tak samo jak ja chciałam, aby to coś przerodziło się w miłość.
Byłam szczęśliwa.
Miał rację z tym, że to jeszcze miłość nie była. Dla Regulusa było to uczucie zbyt obce, nieobecne przez całe jego życie, destrukcyjne jeśli chodziło o matkę i ojca, o ile w ogóle znali takie pojęcie. Zanim obdarzyłby tym najpiękniejszym uczuciem mnie, potrzebował sam się z nim zapoznać. I to było okej. Potrzebował czasu. Tak samo jak i ja. Znałam miłość rodziców oraz przyjaźni, ale miłość partnerska to było zupełnie co innego. W książkach to najpiękniejsza rzecz, jaka może spotkać dwójkę ludzi. Sama jej nigdy nie poczułam do żadnego chłopaka. I choć wiedziałam, że Regulus był solidnym kandydatem, musiałam się na poznanie tej nowej miłości przygotować.
W tamtej chwili byliśmy dwójką uśmiechających się idiotów, wpatrzonych w siebie nawzajem, którzy byli gotowi na to, aby się w sobie zakochać.
— To... koniec z udawaniem?
Regulus zaśmiał się. Uwielbiałam ten śmiech. Chciałam go pokochać.
— Koniec.
— To teraz możesz pocałować swoją prawdziwą dziewczynę.
Uniósł z rozbawieniem brew.
— Zgadzałem się tylko na udawaną — drażnił się.
— Regulus, nie wkurwiaj mnie w pierwszych sekundach związku, bo ci strzelę w mordę i tyle z tego będzie. Nie łatwiej mi dać buzi?
Nawet zrobiłam dziubek z ust, aby wiedział, co ma zrobić. Ponownie wybuchł śmiechem.
— Wiesz, że wśród mugoli chodzi taki przesąd, że jeśli pocałujesz daną osobę pod fajerwerkami w Sylwestra, to spędzisz z nią cały następny rok?
Westchnęłam. No nie chciał mnie pocałować chłop.
— Od kiedy wierzysz w mugolskie przesądy?
— W to akurat chciałbym uwierzyć.
— Hm, w sumie ciekawe. Z tego wynika, że cały rok spędzę z Syr...
— Nie wkurwiaj mnie w pierwszych sekundach związku.
Skopiował mój tekst! Cham.
— Sylwester już minął, Reggie — mruknęłam.
— O czym ty mówisz? — w udawanym zaskoczeniu uniósł brwi. — Przecież odkąd tylko tu weszłaś, spędzamy naszego Sylwestra na nowo. Pogaduchy na kanapie, potem taniec. A na sam koniec fajerwerki i pocałunek.
Tym razem to ja zmarszczyłam brwi. Myślami cofnęłam się o te kilka kroków wstecz. Aż zaparło mi dech w piersi, gdy wszystko sobie poukładałam. To były jego przeprosiny. Zrestartował cały Sylwester, który w rzeczywistości poszedł źle, aby takim sposobem go naprawić.
Kolejny raz spojrzałam na niego z łzami w oczach. Zrobił to, abym mu wybaczyła, choć to ja zjebałam po całości.
Merlinie, w jakim ja się cud chłopaku zadurzyłam.
— I co? Naprawdę chcesz użerać się ze mną cały ten rok?
— Ten, następny i jeszcze może dziesięć kolejnych.
A potem wreszcie mnie pocałował. Chłopak, który oszalał na moim punkcie i który chciał mnie pokochać. W tym samym momencie sufit Pokoju Życzeń rozświetliły kolorowe fajerwerki. I ten pocałunek tym razem był prawdziwy, tak samo jak następny i tych dziesięć kolejnych.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top