38 | Przygotowania na Sylwestra

umówmy się że jeśli do końca następnego tygodnia nie wstawię drugiej części, możecie na mnie nakrzyczeć okej? pozwalam. ogólnie możecie mi truć dupę w dm "marta pisz rozdział" dla motywacji

●●●

noc sylwestrowa cz. 1

Następnego dnia pożegnałam się z rezydencją Rosierów, by nareszcie wrócić do siebie. Od samego rana uśmiech nie schodził mi z twarzy. Avery zarzucił mi, że cieszę się, bo ich opuszczam. Tak nie było. Choć te święta były inne od wszystkich innych, na pewno nie zaliczyłabym ich do moich ulubionych, tak z nimi naprawdę miło spędziłam czas. Miałam tu na myśli Avery'ego, Evana, Cyzię oraz oczywiście Reggie'ego. A uśmiechałam się, bo po prostu cieszyłam się z powrotu do domu. Wreszcie miałam zobaczyć mamę, tatę i...

...nikogo więcej. Na zobaczenie brata musiałam poczekać, aż ktoś wyżej postawiony wyda na to zezwolenie.

Nie byłam już tak samo zaskoczona jak jakiś czas temu, gdy na pożegnanie Avery mocno mnie wyściskał, poczochrał po głowie i przez dłuższy czas nie chciał puścić. Przyzwyczaiłam się do tego, że był przylepą. Evan już zaprosił mnie na imprezę, którą planował zrobić pod nieobecność rodziców. Dodał też, że gdy znudzi mi się Regulus, to jego dom i ramiona zawsze będą dla mnie otwarte. Natomiast Cyzia prawie się popłakała. Jakbyśmy już nigdy miały się nie zobaczyć. Wyprzytulała mnie z szerokim uśmiechem i pomachała na do widzenia. Była o wiele radośniejsza niż poprzedniego dnia. Być może spodobał jej się nowy kolor włosów jej narzeczonego.

Co do niego, Belli oraz reszty, oni również pożegnali mnie najlepiej jak potrafili.

Mianowicie żadne nie przyszło się pożegnać.

Reggie odstawił mnie do domu za pomocą świstoklika. Dosłownie pięć sekund staliśmy przed bramą i tyle wystarczyło, by firanka w salonie podejrzanie zafalowała. Kazałam chłopakowi natychmiast zmiatać. Co prawda był nieco skołowany, ale po rzuceniu zwykłego do zobaczenia i pstryknięciu mnie w nos, faktycznie rozpłynął się w czarnej mgle. Sekundę później moja mama wybiegła przed drzwi i ku jej rozczarowaniu, zastała tylko mnie.

Oczywiście dostałam opieprz. Że go nie zatrzymałam, że chciała go poznać, chociażby się przywitać, ocenić, zaprosić na ciasto, zaproponować nocleg i blablabla...

A potem przytuliła mnie tak jak tylko mama potrafiła.

W rodzinnym domu spędziłam kilka dni. Wspólnie z mamą zrobiłyśmy poświąteczne pierniczki, całkowicie zmieniłyśmy wystrój salonu i czterech innych pokojów oraz zabezpieczyłyśmy jej ogród pełen kwiatów przed nadchodzącą zimą. Kochała te kolorowe bułki na badylach bardziej ode mnie, czemu nie chciała zaprzeczyć. Dużo też rozmawiałyśmy. W towarzystwie ciepła kominka, puchatych kapciatków na stopach oraz kubków parującej czekolady.

Zwykle rozmowy z moją mamą dotyczyły wszystkiego i niczego. Zapytała o moją naukę, dokładniej czy sobie z nią radzę, o Huncwotów, czy wciąż są tacy rozbrykani i przebojowi, o Archiego, o Nancy, o jedzenie w Hogwarcie, o nauczycieli, o chór, o święta u Blacków oraz to, jak mają urządzoną łazienkę.

Oczywiście najwięcej razy wspomniany został Regulus Black. I to nie z moich ust. Jego temat był jak bumerang - zawsze wracał. Jednym razem mama nawiązała do niego, gdy opowiadała o swoim nowym czarnym berecie, a za drugim przypomniała sobie o nim, kiedy mówiła o nowym sklepie odzieżowym na Pokątnej, którego symbolem był wąż imitujący szalik.

Regulus Black dostał oficjalne zaproszenie na święta wielkanocne w naszym domu. To nie podlegało dyskusji. Miałam się stawić z nim lub wcale mogłam się nie pojawiać. Najlepiej by było, gdyby przyszedł beze mnie.

Szkoda tylko, że nasz układ kończył się dużo wcześniej. Wielkanoc mieliśmy spędzić osobno jako obcy już sobie ludzie, którzy przez jakiś czas udawali, że coś między nimi było.

Nie chciałam tego do siebie dopuścić, ale... jedna ze stron mogła być zbyt słaba na to, aby udawać.

Choć większość czasu spędziłam z mamą, tata też się gdzieś tam przewinął. Kilkakrotnie wygrałam z nim w bilard, uporządkowaliśmy książki w bibliotece oraz zjedliśmy ciasto, które upiekła mama.

Żaden ani razu nie wspomniał o Augustusie. Jakby zapomnieli, że kiedykolwiek mieli syna. O bracie przypominał mi już wyłącznie jego pokój. Czasami zamykałam się w nim i przez kilkadziesiąt minut po prostu siedziałam pod ścianą, wdychając jego zanikający zapach oraz zastanawiając się, czy w jego celi w Azkabanie było tak samo cicho jak w jego pokoju.

Tuż przed Sylwestrem pożegnałam się z rodzicami i przyjechałam do Nancy, tak jak się umówiłyśmy. Tam również nie obyło bez ploteczek. Nancy jednak zbyt mocno ceniła swój czas, aby pitolić od rzeczy.

— Spaliście w jednym łóżku?

— Nie.

— No ale wspólną sypialnię już mieliście?

— Nie, oddzielne.

— Aha. Jesteś pewna, że mieszkaliście pod jednym dachem? — zgromiłam przyjaciółkę spojrzeniem na jej kąśliwy ton. — Po co ty tam w ogóle pojechałaś, jeśli nie...

Rzuciłam w nią poduszką zanim dokończyła. Nancy odbiła ją kopniakiem. Głupio zrobiłam, bo moje znerwicowane ręce nie miały co ze sobą zrobić, więc tak czy siak musiałam wstać i ją podnieść. Nancy przyglądała mi się z satysfakcją, chrupiąc orzeszki w ostrej posypce.

Z westchnięciem opadłam na swoje łóżko, które zostało dostawione do pokoju Nancy na czas mojego pobytu. Na powrót przytuliłam poduszkę do swojej piersi.

— Sama nie wiem, po co tam pojechałam. Chyba tylko dla jego matki.

— Jak to? Nie cieszył się z tego, że tam byłaś?

Podejrzliwość w jej głosie uświadomiła mi, że niepotrzebnie się odzywałam. Przecież ona nie wiedziała, że to matka Regulusa, a nie on sam, zaprosiła mnie na święta. Tak naprawdę Regulus wcale mnie tam nie chciał. Był taki zdenerwowany, gdy się o tym dowiedział.

Ta myśl tylko pogłębiła dołek, w którym znajdowałam się już od jakiegoś czasu. Było tam zimno, ciemno oraz cicho. Kilka razy próbowałam z powrotem wspiąć się na górę, ale za każdym razem zsuwałam się w dół. Piasek powoli dostawał się do moich płuc, ale nikt tego nie widział, bo byłam jak skarb, o którym nikt nie pamiętał.

Moje myśli to była sieczka. Były tak poplątane, że nawet nie wiedziałam, z której strony najłatwiej byłoby je rozplątać. Potrzebowałam pomocy. Jednocześnie nie mogłam pokazać, że owej pomocy potrzebowałam.

Musiałam coś powiedzieć. Chociaż troszkę sobie ulżyć.

— Nasza znajomość z Regulusem była przypadkiem. Oboje znaleźliśmy się w miejscu, w którym nie powinniśmy być. I strasznie się wtedy nie polubiliśmy — przypomniałam sobie nasze spotkanie w łazience. To było stosunkowo niedawno, a czułam, jakby minęły wieki. — Potem coraz częściej na siebie trafialiśmy. Najpierw zaczęliśmy tolerować swoje towarzystwo. Następnie je polubiliśmy. Na końcu doszło do nas, że brakuje nam go, gdy byliśmy oddzielnie. I tak zaczęliśmy się spotykać.

Kiedy ja sprzedawałam jej naszą bajkę, Nancy usiadła obok mnie na łóżku. Dzięki jej obecności obok poczułam się nieco pewniej.

— Od początku wiedzieliśmy, że długo to nie potrwa. Jesteśmy z dwóch różnych światów. Byliśmy pewni, że prędzej czy później się sobą znudzimy. Ale minęły trzy miesiące, a my dalej to ciągniemy. I nie możemy przestać.

— Męczy cię to?

Przełknęłam ślinę. Jednocześnie nie chciałam i chciałam to powiedzieć.

— Męczy mnie to, bo chyba... chyba zaczęło mi zależeć.

Nancy zassała głośno powietrze.

Przez długi czas odpychałam od siebie tą myśl. Tłumiłam w sobie każdy znak, który wskazywał na to, że faktycznie tak było. Ale nie mogłam dłużej ignorować tego, co się ze mną działo. Jak uśmiechem reagowałam na jego widok. Jak moje ciało drżało na jego bliskość. Jak moje serce galopowało na najmniejszy jego dotyk. Gdy nie było go obok, wciąż był w moich myślach. A gdy byłam z nim, nie chciałam się rozstawać.

Należało to wreszcie przyznać.

— Ja... chyba się zauroczyłam.

Powiedzenie tego na głos było jak odetkanie wanny pełnej brudnej wody. Jednak nie minęła chwila, nim odpływ ponownie się zatkał. Ta woda wypełniła mi płuca. Nie zdążyłam nacieszyć się ulgą, gdy rzeczywistość zaczęła mnie podtapiać.

— I to źle? — zdezorientowana Nancy, widząc moją żałosną minę, objęła mnie ramieniem i przytuliła do swojego boku. — Kochanie. Ja wiem, że to coś nowego. Czujesz te wszystkie dziwne rzeczy jak motyle w brzuchu i inne robaki, ale to zupełnie normal...

Pociągnęłam żałośnie nosem, czując w oczach gryzące łzy.

— Nancy, to jest tylko jednostronne.

Blondynka zastygła. Tuląc się do niej, poczułam spięcie jej mięśni.

— On nie czuje tego samego — ciągnęłam, gdy się nie odezwała. — I nie poczuje. Dał mi to jasno do zrozumienia.

— Przed czy po tym, jak ci się oświadczył na oczach całej szkoły?

Potrzeba, żeby powiedzieć jej całą prawdę, nigdy nie była tak wielka. Wypełniała mnie niczym balon, który zabierał mi miejsce na tlen i nie pozwalał oddychać.

— To wszystko tylko prowizorka. Jego matka na niego naciskała. Dobrze wiesz, że w dzisiejszych czasach ślub dla korzyści to żadna nowość.

Ona nie wiedziała, że cała ta szopka z oświadczynami to tylko chęć przypodobania się Walburdze Black oraz umocnienia wrażenia, że mnie i Regulusa naprawdę coś łączyło. W rzeczywistości był to cel. Jego, abym udowodniła mu, że będę trzymać jego Mroczny Znak w sekrecie oraz mój, który polegał na pomocy mojemu bratu. To ja o tym zapomniałam. To ja wszystko zepsułam, głupio się zadurzając.

Moje serce równocześnie śmiało się ze szczęścia i pękało z bólu. To tak jakby tańczyło do najpiękniejszej muzyki na świecie, ale w za ciasnych butach. Cierpiało z każdym krokiem, jednak muzyka była zbyt piękna, aby przestało tańczyć. I to właśnie Regulus Black był jego muzyką oraz katem jednocześnie.

Wreszcie Nancy westchnęła.

— Nie wiem jak wyglądają dzisiejsze małżeństwa. Jeśli są takie same jak to moich starych, to może faktycznie wszystkie są bez sensu — choć walczyłam z łzami, parsknęłam śmiechem. — Mam jednak pewne doświadczenie w jednostronnym zauroczeniu. I na moje oko speca, wasza dwójka pod żadnym względem nie przypomina mnie i Jamesa.

— No ale...

— Wypchaj się tym ale. Słuchaj, może i stoję z boku, ale nie jestem ślepa. Widzę co Black odwala. Gapi się na ciebie gdziekolwiek jesteś. Pyta się o ciebie, gdy cię nie ma. Ciągle wyciąga cię na jakieś schadzki, przez które nie masz dla mnie czasu. Może robi to specjalnie, żeby mnie wkurwić, ale myślę jednak, że ty mu też się podobasz. Nawet Rosier mówił, że Black totalnie zbzikował na twoim punkcie. I nic dziwnego. W końcu jesteś bombową laską!

— Ale ja go ani trochę nie rozumiem — przyłożyła mi za to ale. Mimo to kontynuowałam: — Najpierw wszystko jest dobrze. Uśmiecha się, patrzy i dotyka mnie tak, jakby... jakby też mu zależało. Czasem aż kolana mi miękną od jego gestów. Potem jednak się ogarnia i jest dla mnie taki chłodny, jakbym zadźgała mu kota.

— A zrobiłaś to?

— Nie! Wolałabym jego dźgnąć, ale nie kotka!

Jeśli mnie kiedyś zdradzisz, to na twoim miejscu zamówiłabym trumnę w swoich rozmiarach.

Tym się raczej nie musisz przejmować. Ten związek nie jest prawdziwy.

Głupia. Byłam głupia, bo chciałam, abyśmy byli prawdziwi.

— No wiesz — Nancy podrapała się po głowie. — To nie pierwszy Black w twoim życiu. Najwidoczniej tępotę mają w genach.

Tak, ale... ci dwaj tak bardzo się różnili.

Syriusz był przytulnym kominkiem, przy którym zapominało się o problemach. Jego płomienie łaskotały cię i budziły twój śmiech. Jego ciepło przytulało cię ze wszystkich stron. Odganiał wszelki mrok. Był domem, do którego chciało się wracać.

Regulus za to był chłodnym, burzliwym oraz mętnym jeziorem. Jego chłód odpychał, a nieprzeniknione dno budziło strach. Pierwszy kontakt był tak samo nieprzyjemny jak wejście po raz pierwszy do wody. Z czasem jednak się przyzwyczajałeś i nie tylko było ci cieplej, ale nie wyobrażałeś sobie ponownie wyjść na ląd.

Że też ich matka musiała stworzyć dwa problemy. Jakby z jednym nie było kłopotów.

Nagle drzwi otworzyły się i do pokoju Nancy weszła jej mama. Pani Bones wyglądała niesamowicie w białej ołówkowej spódnicy, golfie oraz granatowym żakiecie. Jasne włosy były zakręcone w sztuczne loki, a usta potraktowała czerwoną szminką. Nie wyglądała jak matka prawie dorosłej córki. Bardziej jak dopiero poznająca życie trzydziestka. Osiągnęła efekt, do którego nieudolnie dążyła Druella Black.

Efekt psuł wyłącznie Timon, uwieszony na jej szyi niczym brzydki szalik. Ten śmierdziuch patrzył na mnie czarnymi oczkami tak, jakby się ze mnie wyśmiewał.

Nie musiałam na nią patrzeć, aby wiedzieć, że Nancy przewróciła oczami.

— O czym rozmawiacie, dziewczęta?

— O niczym. Wyjdź stąd i zamknij drzwi.

— Nie bądź wredna — zbeształa ją matka. Nancy aż sięgnęła po orzeszki, aby zajeść nerwy. Błękitne oczy, takie same jak jej córki, skupiły się na mnie. — Nie chcę być wścibska...

— Ale będziesz.

— ...jednakże... — pani Bones totalnie ją olała. — ...czy ja dobrze usłyszałam, że chodzi o jakiegoś chłopaka?

— No i po co się pytasz, skoro podsłuchiwałaś?

— Wcale nie podsłuchiwałam — obruszyła się kobieta. — Po prostu szłam do łazienki i akurat usłyszałam waszą rozmowę. Opowiedz mi dziecinko o tym chłopaku — usiadła na skraju łóżka i złapała moją dłoń.

— Przecież łazienka jest na parterze.

Nawet nie zwróciła na Nancy uwagi. Całą uwagę poświęciła mnie, z czym poczułam się nieco dziwnie. Rzuciłam błagalne spojrzenie przyjaciółce w poszukiwaniu pomocy, ale ta zirytowała się na tyle, że wsuwała orzeszki z prędkością qudditchowej miotły. W opróżnianiu miski pomagał jej Timon, ale przegrywał z nią w wyścigu.

— Em... no... ja...

Zacięłam się. Ledwo co wyjawiłam swoje rozterki przyjaciółce i nie byłam przekonana, czy chciałam robić to ponownie z jej matką. Wiedziałam jednak, że nie odpuści. Wyciągnęłaby newsy z trupa, gdyby wydawały jej się ciekawe. To była cecha redaktorki Proroka Codziennego.

— No wyduś to z siebie, kochana.

— Cóż... powiedzmy, że od jakiegoś czasu spotykam się z jednym chłopakiem i mam wrażenie, że jemu nie zależy na tym związku tak mocno jak mnie.

Nie zamierzałam zdradzać imienia mojego problemu. Trinie Skeeter nie było ono potrzebne do szczęścia.

— Oh, jak ja dobrze znam ten przypadek! — powachlowała się dłonią, wielce rozemocjonowana. — W jednej chwili słodki i czarujący dżentelmen, w następnej flirciarski oraz zaborczy romantyk, aby na samym końcu przemienić się w zimnego i niedostępnego chama.

Wypisz wymaluj Regulus Black. Może się poznali?

Wcisnęłam mocniej nos w poduszkę, mając ochotę rozgryźć ją zębami i jednocześnie zalać ją łzami.

— Niestety z życiowego doświadczenia muszę ci powiedzieć, że takie przypadki nie są warte naszego czasu. On się nie zmieni. Nadal będzie miewał humorki. Tacy są bardzo zmienni w uczuciach. Nie będziesz się tego spodziewać, gdy nagle wbije ci nóż w serce, mówiąc, że nic do ciebie nie czuje. Po co ci to? Na co ci chłoptaś, który sam nie wie, czego chce? — pani Bones pogłaskała mnie po włosach. — Lepiej go sobie odpuścić. Jesteś śliczną dziewczyną i z pewnością w trymiga znajdziesz sobie lepszego na jego miejsce. Uwierz mi. Wiem co mówię.

— Pewnie. W końcu jesteś w tym ekspertką — prychnęła Nancy.

— Nie bądź uszczypliwa. Ty też mogłabyś sobie w końcu kogoś znaleźć.

— Mało to facetów odwiedza nasz dom? Potrzebny ci jeszcze jeden?

— Masz do mnie żal, bo chce być szczęśliwa. Na twoim miejscu zastanowiłabym się, kto tu ma powód do strzelania fochów.

— Szczęście ma wiele imion. Gary. Paul. Simon. Victor. Jak się nazywa ten szczęściarz, do którego idziesz jutro?

— Weź już przestań — westchnęłam zmęczona. — Sama masz problemy sercowe.

Po moich słowach przyjaciółka wsadziła mi garść orzeszków do buzi, abym się już utkała. Chyba chciała mnie zabić. Ups.

Oczywiście, Trina natychmiast podchwyciła temat.

— A właśnie! Mówiłyście o jakimś Jamesie...

— Mamo, dość.

— Niech pani nie zapomni o Evanie.

— Aż dwóch! — kobieta zaklaskała. — Ty to córcia masz branie! To na pewno po mnie.

W tej samej chwili Nancy odwróciła się do mnie z poważną miną.

— Jestem złą przyjaciółką? Mogłaś mi o tym powiedzieć. Poprawiłabym się albo uświadomiła, że to ty myślisz źle. Ale to? Nie zasłużyłam sobie na to. Nienawidzę cię.

— Córcia, ty się rumienisz! Naprawdę musi być coś na rzeczy z tymi chłopakami! Musisz mi wszyściutko opowiedzieć!

— Co? Nie! To przez te orzeszki! Są ostre i pali mnie w buzi. Mamo, wyjdź z mojego pokoju. Nie, żaden nie jest i nie będzie moim chłopakiem. MAMO!

Mój problem o nazwie Regulus Black nie zniknął i nadal boleśnie kaleczył moje serce, ale przez ten krótki moment nie był on aż tak dokuczliwy.

●●●

— Mordo!

— Mordo!

— Mordo!

— Mordo!

— Mordo!

— Mordo!

— Mordoooooo!

Po tym ostatnim okrzyku James, Syriusz oraz Archie złapali się za ramiona i utworzyli kółeczko, w którym niefortunnie znalazł się Remus. Cała trójka w podskokach krążyła wokół chłopaka, który chyba przechodził załamanie nerwowe.

— Tak, tak. Wszyscy jesteście brzydcy. A teraz brać się do roboty — fuknęła Dorcas, która trzymała drabinę Lily zawieszającej serpentyny.

— Wybombiaj, niunia — rzucił luzacko Archie. — Za długo nie widziałem moich mordeczek. Muszę się nacieszyć.

— Dzięki, mordo — wzruszył się Syriusz.

— Super jesteś, mordo — odparł James.

— Wy też, mordy.

Stali akurat na środku salonu. Tuż pod żyrandolem. Mimochodem pomyślałam o tym, że fajnie by było, gdyby akurat spadł.

— Swoją drogą dzięki, Nans, że mnie zaprosiłaś — okularnik wyszczerzył się do blondynki i poruszył brwiami. — To chyba znaczy, że mnie lubisz.

Nancy mlasnęła zniesmaczona.

— Kto powiedział, że cię zaprosiłam? — mruknęła, zawiązując balon. — Syriusz wziął cię jako osobę towarzyszącą.

Mina Pottera natychmiast zrzedła. Z oburzeniem spojrzał na swojego najlepszego przyjaciela.

— Na serio, mordo? I ty nic mi nie powiedziałeś?

— Ej, powinieneś mi dziękować. Zawsze mogłem zamiast ciebie wziąć twoją sąsiadkę.

— Ou, co za dis! Prosimy o bis! — zawołał Archie, wchodząc w rolę komentatora.

Rozbawiona pokręciłam na nich głową, po czym wróciłam do kuchni. Tam Peter oraz Remus, który jakimś cudem zwiał trzem debilom, przygotowywali jedzenie na imprezę. A bardziej to Remus kroił, podczas gdy ten drugi patrzył z boku i tylko czekał na okazję, żeby coś podwędzić.

— Pomóc w czymś?

— Możesz zrobić tosty.

Tosty. Chleb, ser i bekon. Do ogarnięcia.

Peter, widząc że Remus poświęcił mi trochę swojej uwagi, próbował ukraść kawałek sera. Lunatyk trzepnął go w łapę nawet na niego nie patrząc.

— Glizdogon, który to już raz? — westchnął Remus.

— Jedenasty...

— I kiedy się nauczysz, że to na imprezę?

— Kiedy ja jestem głodny teraz, a impreza jest za kilka godzin! — Peter nabuzował się jak dzieciak.

— Wytrzymasz.

— Wcale nie. Umieram. Już widzę światło.

— Hurra! — zawołał Syriusz, który nagle wparował do kuchni. Przez otwarte drzwi krzyknął do ludzi w salonie: — Chłopaki, kolejny powód do świętowania!

Cała twarz Petera zrobiła się czerwona. Wyglądał dokładnie tak jak pewnego razu, gdy James rzucił w niego pizzą, bo wkurzył się, że nie wziął z kuchni jego ulubionej.

— Jesteś okropny.

— Tak czułem, że ty pójdziesz na pierwszy ogień. Wreszcie będę mógł zrealizować mój plan, w którym ja, James, Remus i Archie niesiemy twoją trumnę na barkach w czarnych okularach i idziemy tanecznym krokiem — Syriusz zademonstrował swój taneczny krok, przez co o mało nie zrzucił miski z chrupkami.

Remus był już taki rozsierdzony, że mógłby go rozszarpać bez wyrzutów sumienia.

— Pomóż lepiej Willow z tostami - rozkazał. — Zanim zdemolujesz dom - dodał.

— Okej, tatusiu.

Nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Remus za to mocniej ścisnął rączkę noża, jakby właśnie rozważał brutalne morderstwo. Jedynie chyba wizja dożywocia w Azkabanie go przez tym powstrzymała.

Syriusz znalazł się przy mnie prędko, jakby nie mógł się doczekać pracy. Co było dziwne, bo on nienawidził pracować. Podzieliliśmy się tak, że ja smarowałam kromki masłem, które potem Syriusz składał w tosty, dodając ser i szynkę. Dopiero później chcieliśmy je zapiec.

— Luniek, chyba cię wołają z salonu — powiedział Peter z wyciągniętym uchem w kierunku drzwi. — Idź to sprawdzić, a ja popilnuję tego sera. Przed, no wiesz, szczurami i takimi tam.

Nie słyszałam żadnego wołania. Remus chyba też nie, bo spojrzał na blondyna tak obojętnym spojrzeniem, że poczułam się żałośnie za Petera.

— Racja. Trzeba pilnować sera przed szczurami — to mówiąc, chwycił deskę z górą sera i z nią przy piersi wyszedł z kuchni.

Strapiony Peter szybko za nim pobiegł.

— Nie o to mi chodziło! Tam są jeszcze gorsze szczury!

Zostałam z Syriuszem sama w kuchni. Dalej w skupieniu robiliśmy tosty. Szło nam całkiem sprawnie. Do momentu, w którym zauważyłam, że tosty Syriusza wyglądały inaczej niż pospolite tosty. W środku był chleb, potem ser, a na koniec całość owinięta była bekonem.

Posłałam mu niedowierzające spojrzenie. Nie mógł być takim idiotą.

Black wzruszył ramionami.

— Nie mówiłaś jak to ma wyglądać. Improwizacja, niunia.

A jednak. Był idiotą.

— Suń się, niunia — szturchnęłam go biodrem, aby się usunął. — Pokażę ci jak się robi najprostsze danie na świecie. Patrz i się ucz. Żeby twoja przyszła żona cię zechciała.

— Nie muszę gotować. Mam inne umiejętności, które powinny jej wystar...

— Hej, ego topie. Zejdź na ziemię.

Gdy zepsułam masakrę Syriusza, aż złapał się za serce, a potem zrobiłam tosta od początku. Opisywałam dokładnie to, co właśnie robiłam, aby chłopak nie odwalił więcej podobnej szkarady. Musieliśmy coś jeść. Te ochlajmordy przynieśli zbyt dużo ognistej, a nie widziało mi się potem zdrapywać wymiotów z wykładziny pani Bones, bo nie zjedli wystarczająco przed piciem.

Wrzuciwszy tosta na patelnię, co było ostatnim krokiem, otrzepałam zadowolona ręce i spojrzałam na Syriusza. Słowo, że zapragnęłam go udusić i skitrać ciało w zamrażarce. Ten głupi Gryfon patrzył na mnie tak natarczywie, że nawet pstrykanie mu przed nosem nic nie dało.

Więc rzuciłam mu w twarz plasterkiem sera. Idealnie między oczy.

Syriusz z krzywą miną odkleił żółty kwadrat z takim śmiesznym mlaskiem. A potem go zjadł.

— Dzięki, akurat byłem głodny.

— A możesz być też skupiony? Zamiast się na mnie gapić, mógłbyś posłuchać i wreszcie mi pomóc.

— Przecież pomagam!

— Przeszkadzając?

— Zauważ, że oba zaczynają się na P.

— Wiesz co jeszcze zaczyna się na P? Pizgnę ci.

— Co mówisz? Słucham? Halo? Nic? Okej! Lepiej wróćmy do tostów!

I faktycznie wróciliśmy. Tym razem Syriusz już nie odwalał i przygotowywał normalne tosty, które potem ja wrzucałam na patelnie. Mieliśmy ich aż cztery, każda na innym palniku, więc po kilkunastu minutach zapełniliśmy już trzy talerze pachnącymi tostami.

— Toooooooo, powiedz mi...

— Nie, góry to wcale nie są cycki Ziemi, a Rów Mariański nie jest...

— Nie o tym teraz. Choć musisz przyznać, że to całkiem niezła teoria — posłałam mu rozbawione spojrzenie. — Zanim mi tak podle przerwałaś jak jakiś cham i prostak...

— Racja, chyba przeobrażam się w ciebie.

— ...CHCIAŁEM SPYTAĆ... — Syriusz wydarł się, pokazując mi dwa środkowe palce owinięte w bekon. Parsknęłam śmiechem. — ...jak ci minęły święta?

Wewnętrznie nieco się spięłam, czego starałam się nie okazywać. Syriusz był na ostatnim miejscu na liście osób, z którymi chciałam poplotkować o moich świętach. W końcu spędziłam je z jego rodziną, której nienawidził.

Wspomnienie wypalonego miejsca z jego imieniem na gobelinie przeszyło moje kości chłodem.

— Na pewno nudno, bo nie miałaś obok swojego seksownego Mikołaja...

— Fakt. Został w Hogwarcie.

— No właś... chwila stop. O kim mówisz?

— A ty?

— No... o mnie?

— Oh, nie pomyślałam — przytknęłam dłoń do ust. — Myślałam, że masz na myśli Dumbledora.

Walczyłam z cisnącym się uśmiechem, gdy Black przymknął oczy i głośno westchnął. Trwał w takiej pozie kilkanaście sekund. Już miałam pociągnąć go za włosy, żeby się odwiesił, gdy nagle położył swoją dłoń na moim karku i przysunął się nieco. W drugiej dłoni trzymał zrulowane plastry sera.

— Powiedz aaaaa. Muszę cię czymś utkać, bo gadasz takie głupoty, co jest moją robotą.

Odepchnęłam go, głośno się śmiejąc. Powróciliśmy do robienia jedzenia i skrycie liczyłam, że Syriusz porzuci temat świąt. Oczywiście się przeliczyłam.

— To jak było? Moja kochana mamcia jest urocza, prawda?

— Bardzo. Nie rozumiem, dlaczego tak na nią narzekasz — prawie się wzdrygnęłam, gdy przed oczami pojawił mi się obraz pani Black. Nawet nierzeczywista kosiła mnie surowym wzrokiem. — Szczególnie miło było, gdy dowiedziała się o mojej przyjaźni z Archiem, który jest mugolem.

Kątem oka widziałam, że brunet zamarł. Przeszywał mnie spojrzeniem wielgaśnych oczu. Po chwil zaczął dokładnie oglądać moją sylwetkę.

— Dobra. Bez ściemy. Która kończyna jest sztuczna? Bo na pewno ci jakąś odgryzła.

— Nie przesadzaj.

— Dziewczyno, ja jestem w szoku, że cię nie zadźgała, wypróżniła i nie wypchała, żeby postawić cię obok kominka i oglądać sobie wieczorami z fotela, popijając twoją krew ze słoika.

Nie trudno było sobie to wyobrazić, kiedy chodziło o tą kobietę.

— Cóż, może tak bym właśnie skończyła, gdyby nie pomógł mi twój wujek Alphard — uśmiechnęłam się na myśl o wariacie w cylindrze. — Nie mówiłeś, że masz kontakt z kimś z rodziny.

Minęło kilka dłuższych sekund, w których się nie odezwał. Cisza zrobiła się jakaś taka ciężka. Zerknęłam na niego i widząc jego ponurą minę oraz przygnębienie w oczach, zmartwiłam się. Coś mi podpowiadało, że stało się coś złego.

Syriusz odchrząknął.

— No tak, miałem — poprawił mnie. — Zmarł trzy dni temu w niewyjaśnionych okolicznościach. Jednego dnia chłop ma się dobrze i proponuje ci pobyt u niego w czasie wakacji, żeby ostatecznie nie dożyć Sylwestra. Śmieszne, nie?

Wcale się nie śmiał. Ja też nie.

Zabiję go!

Te mrożące krew w żyłach słowa zabrzmiały tak głośno w mojej głowie, jakby ich właścicielka stała tuż obok mnie. Nie miałam pewności, że to Walburga Black maczała palce w śmierci swojego brata, ale... jeśli chodziło o to nazwisko, nie wierzyłam w przypadki.

Alphard Black być może zginął, bo okazał swojemu siostrzeńcowi jakąkolwiek miłość. Coś, czego nigdy nie dostał od matki.

Ostrożnie położyłam dłoń na barku przyjaciela i uścisnęłam, żeby dodać mu otuchy.

— Tak mi przykro, Syriusz...

Chłopak posłał mi smutny uśmiech i położył swoją dłoń na mojej.

— Spoko. Każdy kiedyś wykituje, no nie? — zaśmiał się. To był chyba najsmutniejszy i najcichszy dźwięk, jaki kiedykolwiek wydał z siebie Syriusz Black. — Przepisał mi całkiem niezłą sumkę w testamencie. Może wystarczy na jakąś małą klitkę do wynajęcia. Albo chociaż budę.

— Jeśli chcesz, możesz wpaść do mnie — uśmiechnęłąm się. — Mama zawsze chciała mieć psa. Ucieszy się, że będzie miała kogo pomiziać za uszkiem.

— A ty nie chciałabyś mnie pomiziać? — zęby błysnęły mu w uśmiechu łobuza.

Pokręciłam ze śmiechem głową. Stary, dobry Syriusz.

Chwilę popracowaliśmy w przyjemnej ciszy, nie licząc odgłosów naszych przyjaciół dobiegających z salonu, gdy Syriusz znów wyciągnął temat, o którym akurat z nim wolałam nie rozmawiać.

— A jak tam... ten?

Zmarszczyłam brwi.

— Ten kto?

— No ten. dał szczególny nacisk na słowo ten.

— Kim jest ten?

— Tym.

— Masz na myśli Regulusa?

— Tak, tego ten mam na myśli. Czytasz ze mnie jak z komiksu! Jesteśmy tacy dopasowani! Jak bratnie dusze. Powinniśmy to uczcić i się pocałować. Tak właśnie robią w Grecji. Dawaj pyska.

Zaśmiałam się. To nie było dobre, że akurat nas Remus wytypował do robienia tostów. Nie dość, że ciągle coś podjadałam, to jeszcze Syriusz ciągle sypał żartami i mnie rozbawiał, przez co powoli bolał mnie brzuch.

— Wiesz w ogóle gdzie leży Grecja?

— No przecież. W Londynie. Knajpa Grecja. Dobry sos.

Nie było sensu, aby mu to wyjaśniać.

— Reggie... — zastanowiłam się. Na tyle, dopóki nie poczułam swądu spalenizny od jednej z patelni. — Reggie ma się dobrze. Miło spędziliśmy czas. Zjedliśmy kolację z całą rodziną, oprowadził mnie po domu, byliśmy razem na Pokątnej, a nawet odwiedziliśmy Rosierów...

Serce samo się śmiało na myśl o tych chwilach. Choć kolacja z Blackami była najbardziej stresującym wydarzeniem w moim życiu, gdzie dowiedziałam się o planach Voldemorta wobec mnie, tak reszta była naprawdę przyjemna. Gra na fortepianie, lody na Pokątnej, wspólne warzenie eliksiru dla Malfoya oraz późniejszy berek w śniegu. To wszystko przyprawiało mnie o motyle w brzuchu. To, jak mnie za każdym razem dotykał oraz...

— I na pewno nie stało się nic, co by cię przestraszyło? — dopytywał. — Bo obiecał mi, że będzie o ciebie dbał i nie da cię tam skrzywdzić, a jeśli tego nie robił, to jak matkę Jamesa kocham, będę musiał...

— Obiecał ci to? — w moim głosie pojawił się niespodziewany zachwyt, kiedy na niego spojrzałam. — Naprawdę z nim o mnie rozmawiałeś?

Byłam... wzruszona. Nie tylko Syriusz przełamał się i dobrowolnie porozmawiał z bratem, z którym był pokłócony, aby ten miał na mnie oko, ale też sam Regulus dokładnie to cały czas robił. Tak właściwie był obok mnie przez prawie cały czas. Nie odstępował mnie na krok.

Obydwoje byli takimi słodziakami.

Miałam takie szczęście, że miałam w swoim życiu obu braci Black.

Najgorsze, że w pewnym momencie musiałam wybierać pomiędzy jednym a drugim. I że za mój wybór największą cenę zapłacili moi przyjaciele.

Moje serce już od jakiegoś czasu było podzielone na pół. Obie części były czarne, choć nosiły inne imiona. Zapisane srebrnym oraz złotym tuszem. Posiadające zielonkawe łuski i ogniste pióra. Choć były to połówki jednego serca, nie pasowały do siebie. Już wtedy dawano mi znak, że nie mogę mieć ich obu.

Kiedy Syriusz nie odpowiedział, po prostu przytuliłam się do jego boku.

— Reggie spisał się na medal — mruknęłam. — I dziękuję, że się o mnie martwisz.

Usłyszałam, jak Syriusz westchnął, a potem objął mnie ramionami. Przytulił mnie mocno, brodę układając na czubku mojej głowy. Zapach lasu połączony z tytoniem otulił mnie razem z bijącym od niego ciepłem. Ten zapach nie działał na moje zmysły tak pobudzająco jak mieszanka innych perfum. Za to potrafił mnie uspokoić jak żaden inny.

Poczułam się bezpiecznie. Poczułam się jak w domu.

— Zawsze będę się o ciebie martwił. Bez znaczenia, z jak wielkim palantem będziesz się umawiać.

Parsknęłam śmiechem w jego koszulkę z logiem jakiegoś rockowego zespołu. Po chwili zadarłam głowę. Syriusz był wielkoludem, więc mogłam oprzeć brodę o jego tors, a wciąż było mi daleko do jego twarzy. Dopiero gdy on sam spojrzał w dół, mogliśmy nawiązać kontakt wzrokowy.

Miał bardzo ładne oczy. Szare. Podchodzące pod srebro. Przynosiły na myśl połyskujący śnieg i kiedyś bardzo mi się to podobało.

Ale po zimie zawsze przychodziła wiosna. To właśnie w zieleni się zauroczyłam.

— Choć nie ukrywam, że wolałbym innego na miejscu twojego faceta.

— Innego palanta?

Coś błysnęło mu w oku.

— Być może.

W tej samej chwili do kuchni z hukiem wparował James. Syriusz niechętnie mnie puścił i spojrzał z irytacją na swojego kumpla, któremu na nasz widok ręce opadły. Wcześniej miał je przyklejone do głowy. Jednak po kilku sekundach zwiechy znów wplątał palce we włosy.

— Ekipa, mamy problem — powiedział. — Peter odleciał.

Przeraziłam się nie na żarty.

— James, co wyście mu dali?

Możliwości było wiele. Jakieś prochy, pastylki, strzykawki, cukierki...

— Nic! Nie w tym sensie odleciał! — zaczął machać rękami. — My po prostu... napompowaliśmy mu spodnie helem i było fajnie, dopóki odbijał się od sufitu i walił w żyrandol... ale nie zauważyliśmy otwartego okna i... zagapiliśmy się...

Rozszerzyłam szeroko oczy. Jeszcze bardziej, gdy Syriusz zwyczajnie wybuchł śmiechem.

— Co w tym śmiesznego?! — zdzieliłam go z łokcia w brzuch. — Trzeba go ratować!

— A może po prostu wcześniej odpalimy fajerwerki?

— Zaraz tobie w gacie wsadzę fajerwerki, durniu.

— O! To jest jakiś pomysł! Tylko, Łapa, będziesz musiał szybko złapać Petera, gdy już będziesz w górze, zanim ci gacie rozsadzi.

— Po prostu go ściągnijcie!

Prędko zgasiłam wszystkie palniki i jako pierwsza opuściłam kuchnię. Tamci dwaj ociągali się za mną, bo jeszcze chwilę musieli się ponabijać i powymienić debilnymi pomysłami. W na wpół udekorowanym salonie brakowało Archiego, Remusa oraz Nancy. To właśnie oni musieli ruszyć na pomoc Peterowi. Na ich miejscu pojawiła się Alice, która musiała przyjść razem z Frankiem, podczas gdy ja z Syriuszem przyrządzaliśmy jedzenie. Czyli Frank też pomagał.

A cała reszta się przyglądała.

Ktoś otworzył okno na oścież, wpuszczając chłodne wieczorne powietrze, aby lepiej widzieć akcję ratunkową. Lily, Alice, a po chwili także Syriusz i James, przylgnęli do okiennej framugi i wgapiali się w niebo.

Tylko Dorcas miała we wszystko wywalone.

— Ej, Wills — ożywiła się na mój widok. — Co to jest Batman?

Zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu. Co to był Batman?

Lily na moment oderwała uwagę od wydarzeń dziejących się na zewnątrz i westchnęła.

— Tłumaczyłam ci — powiedziała. — To taki mugolski superbohater walczący ze złoczyńcami.

— Tak, sory. Wiem, że mi tłumaczyłaś, ale wciąż do mnie nie dociera, że jakiś fagas w rajstopach i masce gacka bił się z bandziorami. To na pewno nie jakiś uciekinier z Munga?

— Jak jakiś człowiek nietoperz ma się do Petera? — byłam skołowana. — Co się tam dzieje?

— Nancy wbiła na miotłę i próbuje go ściągnąć — komentowała Alice. — Frank świeci na Petera latarką, żeby Nancy go widziała, Remus stara się go uspokoić, a Archie chyba opierdala Franka, że chujowo świeci.

— Co do Archiego, zanim wyszedł rzucił coś o Peterze jako Batmanie i że on będzie jego Robinem — dorzuciła Dorcas. W spokoju pompowała dalej balony. — Stąd moje pytanie.

Powoli odnosiłam wrażenie, że to ja znalazłam się w Świętym Mungu.

— Idę jej pomóc — James odepchnął się od okna i rzucił do mnie w drodze do drzwi: — Nancy ma jakieś dodatkowe miotły?

— Um, tak, na werandzie pod schod...

Dwa kroki dzieliły Jamesa od drzwi, które niespodziewanie zadrżały pod czyimś pukaniem. Wzrok wszystkich w tej samej sekundzie skupił się właśnie na nich. Poczułam dziwnego rodzaju niepokój, który uwił sobie gniazdo w moim brzuchu i tylko czekał, aż fabuła się rozkręci.

— L-lily? — Syriusz głośno przełknął ślinę. — Czy tamci nadal są na zewnątrz?

Rudowłosa rzuciła krótkie spojrzenie ku oknie i po chwili skinęła głową.

— Co jeśli to ten wasz gacek? — szepnęła Dorcas.

— Kto?

— To odmiana nietoperza, Syriusz. A Batman jest wymyślony tak samo jak...

— Hm, jak czary? — mówiąc to, Dorcas pomachała różdżką.

— Dajcie spokój. Przecież nie ma jeszcze Marleny. Dora z Kseniem też mieli przyjść. To na pewno któryś z nich — powiedziałam wcale nie taka pewna.

— Na wszelki wypadek...

Syriusz chwycił jedną z gaśnic, w które postanowiliśmy się zaopatrzyć po jednej z ostatnich imprez, na której jakiś Puchon prawie się sfajczył, po czym ustawił się przed drzwiami. Odkręcił zawór, prądownicą wycelował w drzwi, a palec umieścił na dźwigni.

— Możesz otwierać, Jamie.

— Chyba nie zamierzasz...

Nim dokończyłam, James z rozmachem otworzył drzwi. Na zewnątrz było już ciemno. Naprawdę ciemno. Była końcówka grudnia, więc dzień skończył się już koło szesnastej, a dochodziła osiemnasta.

Natomiast przybysz za drzwiami ubrany był cały na czarno. Czarne buty, czarne spodnie, czarna bluza z zarzuconym na głowę kapturem, spod której wystawały czarne kosmyki włosów. A kiedy przybysz uniósł głowę, spojrzała na nas para dwóch ciemnych jak głębokie studnie oczu.

Nawet mnie strach odebrał mowę.

Lily aż pisnęła.

— To Gacekman! — krzyknęła Dorcas

A potem Syriusz nacisnął dźwignię.

Biała piana trysnęła wprost na nieznajomego. Siła, z jaką uderzyła, zmusiła go do cofnięcia się o kilka kroków, przez co ostatecznie spadł ze schodów na sam dół. Dosłownie go zmiotła.

— O kurwica!

Gdy usłyszałam ten głos, natychmiast wyrwałam z rąk Blacka narzędzie zbrodni. Gdyby nie ja, zapewne bawiłby się tą gaśnicą do momentu, aż by się nie wyczerpała.

Z przerażeniem spojrzałam w dół. Głowy Jamesa i Syriusza pojawiły się nad moimi ramionami.

Na ziemi leżał chłopak cały w pianie, którą właśnie ścierał rękawem ze swojej twarzy. Nie musiałam pytać, aby wiedzieć, że był wściekły. Te ciemne oczy, który przed momentem tak się wystraszyłam, klęły zamiast ust. Które, swoją drogą, wykrzywiał potężny grymas.

Tuż nad nim pochylał się jego jasnowłosy przyjaciel, rechoczący na cały głos.

— Uhuhu, stary! Spadnij ze schodów jeszcze raz, proszę! To było takie zabawne! — zawołał Avery. Potem spojrzał z żałością na swoje buty, którym oberwało się pianą. — Ale wycieraczką to jesteś beznadziejną. O fujka.

— Styl pysk.

Nie był wściekły. Był wkurwiony.

— Evan? — spytałam ze szczytu schodów. Choć wiedziałam, że Rosier nie zrobiłby mi krzywdy, tak wtedy bałam się do niego zejść. — Wszystko w porządku?

James stał zbyt blisko mnie, abym nie poczuła tego, jak mocno spiął się na dźwięk tego imienia.

— Chwilunia... — Syriusz podrapał się po głowie. — ...chcecie mi wmówić, że ja właśnie zmiotłem Evana Rosiera gaśnicą? Przecież w szkole mi w to nie uwierzą!

— Daj mi tą gaśnicę, Willow — warknął James. — Zdzielę mu nią w łeb z jej drugiej strony. Gdy zobaczą dziurę w jego łbie, każdy uwierzy.

Wątpiłam, żeby mówił na poważnie. Mimo wszystko mocniej przycisnęłam do siebie gaśnicę. Tak na wszelki wypadek, gdyby chciał mi ją wyszarpać.

Spotkanie Evana Rosiera i Jamesa Pottera na posesji Nancy Bones, kiedy jej samej nie było w pobliżu, zapowiadało się fatalnie i już współczułam jego świadkom. Czyli nam.

— Hejo, Willy-Willy! — zobaczywszy mnie, Avery zaczął mi machać. — Przynieśliśmy wódeczkę!

— Przestań się drzeć, kretynie.

Słysząc ten głos, chyba nie tylko ja dostałam dreszczy. Ale chyba nieco innych. Cóż, Syriuszowi raczej tak nie zmiękły kolana jak mnie. Jemu bardziej najeżyły się włoski na karku.

Cóż... jeśli spotkanie Evana i Jamesa było tragedią, tak spotkanie obu braci Black było totalną katastrofą.

Halo? Gacekmanie? Pomocy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top