37 | Akademia pranków Willow
a/n: koniec ze słodko-pierdzącym kontentem, od następnego lecimy z dramą
●●●
Drugi dzień świąt pachniał jak spalony Malfoy.
Całą noc obmyślałam plan zemsty na tym kutafonie, rozpisując się szczegółowo przy każdym punkcie. A punktów było wiele. Do spisania ich wszystkich musiałam użyć całej rolki pergaminu oraz dwóch kałamarzy z atramentem. Co prawda musiałam potem wypić dzbanek kawy, aby niestety dalej żyć, jednocześnie płacząc do filiżanki, bo nienawidziłam smaku kawy, ale niczego nie żałowałam.
Poprzedniego dnia przypadkiem usłyszałam rozmowę chłopaków, którzy wczesnym rankiem umówili się na trening qudditcha. Bo zbliżał się jakiś mecz w szkole czy coś tam, nie ważne. O dziwo Lucy również latał na miotle, ale nie na tyle ambitnie, aby pchać się do drużyny. Mi jednak wystarczyło tyle, że zamierzali wyjść na dwór.
Dzięki temu mogłam zrealizować pierwsze punkty swojej długiej listy o tytule: Zemsta na głupim, fałszywym, egoistycznym, pieprzonym, bucowatym i śliskim gadzie Srajfoyu.
Nie byłam zbyt dobra w nazywaniu.
Specjalnie opuściłam swoją sypialnię w czasie, gdy wszyscy jeszcze smacznie spali i cichutko jak myszka dostałam się do holu. Tam na wieszaku odnalazłam cuchnący ciężkim piżmem i drogim alkoholem płaszczu, w którego kołnierz zaczepiłam igłę transmutowaną w zapałkę. Miała się zapalić równo o osómej. Trochę ryzykowałam, ale wewnętrznie manifestowałam, że o tej godzinie będą już na zewnątrz.
Cóż, wymanifestowałam.
Zasiadaliśmy właśnie do śniadania bez chłopców, gdy drzwi w holu głośno trzasnęły. Sam Malfoy nie przyszedł nam się pokazać, ale po zapachu spalenizny oraz rozbawionych minach chłopaków domyśliłam się, że mój plan wypalił. Ukrywałam zwycięski uśmieszek za kubkiem herbaty, podczas gdy Evan streszczał wszystko ciekawej matce. Podobno to Avery jako pierwszy zauważył, że Lucjuszowi kopci się spod ubrania. Wyśmiał go, że się przegrzał. Ale gdy pojawił się ogień, ten sam Avery spanikował i rzucił w niego różdżką zamiast użyć jej do zaklęcia, w wyniku czego Malfoy spadł z miotły. Niestety pod spodem znajdowało się jezioro. W czasie gdy reszta próbowała wyłowić fokę z wody, Avery szukał swojej różdżki, myląc ją ze zwykłymi gałęziami chyba z pięć razy.
Miałam farta, bo Malfoy całą winę zrzucił na Avery'ego, który miał w niego tak bardzo wyjebane, że nawet nie zaprzeczył ani nie potwierdził. Więc mogłam dalej działać pod przykrywką.
Kolejnym punktem było wlanie mu super mocnego kleju do butów, w których łaził po rezydencji.
Następnie wsypałam mu do napoju specjalny proszek, który sprawiał, że wszystko co wziął do buzi miało smak surowej ryby.
A potem tak dla rozluźnienia wrzuciłam mu do sypialni łajnobombę.
Mogłam składać CV do Huncwotów. Idealnie bym się tam nadawała.
Popołudniu zrobiłam sobie krótką przerwę na spędzenie miło czasu z książką i kubkiem gorącej czekolady z piankami. Zrobiłam taką samą dla Cyzi, ale z przepraszającym uśmiechem ją odrzuciła. Nie wierzyłam jednak, że nie miała na nią ochoty. Po prostu ten gnojek namieszał jej w głowie. Na samą myśl o tym poczułam nową dawkę motywacji do uprzykrzania mu życia, ale najpierw musiałam dokończyć rozdział i wypić swoją czekoladę. Priorytety.
Tak mnie wciągnęło, że nieświadomie zaczęłam kolejny rozdział, kiedy to nagle mój spokój został przerwany. Nie zdążyłam nawet oderwać wzroku od zapisanych stron. Usłyszałam tylko kroki, gdy potem ktoś odsunął książkę w dół. Tym ktosiem okazał się Regulus, bo kto by inny, którego twarz zastąpiła miejsce książki przed moją twarzą, kiedy się nade mną pochylił. Oparł się ramionami o podłokietniki mojego fotela. Przełknęłam ślinę, patrząc w te przeszywające mnie na wskroś oczy.
Moja ulubiona zielona łąka.
— Wiem co robisz — powiedział powoli. — I to nie jest bezpieczne.
Kątem oka dostrzegłam, że razem z nim przyszli Evan oraz Avery. Stanęli po jego bokach jak dwa bojowo nastawione dobermany. Spojrzałam na nich krótko, prędko wracając do tych zielonych tęczówek, w których podskakiwało... rozbawienie?
Postanowiłam grać głupa, bo to najlepiej mi wychodziło.
— Ale co?
Evan parsknął śmiechem. Może jednak nie byłam aż taka dobra.
— Jestem totalnie zawiedziony — odezwał się Avery z nadąsaną miną. — Co ty sobie w ogóle myślisz? Bawisz się Lucjuszem jakby był cholerną pacynką! — wskazał na mnie oskarżycielsko palcem i zmrużył oczy. — A ty... nie wciągnęłaś mnie do zabawy! Jak mogłaś! Myślałem, że się psiapsiujemy. Zawód, Willy-Willy.
— Jakoś żaden z was nie garnął się do działania — burknęłam, widząc, że ściema dłużej nie zadziała. Następnie strzeliłam kostkami w palcach. — No więc ja wzięłam sprawy w swoje ręce.
— Lucjusz jest głupi, ale nie aż tak głupi. Na razie się obrywa nam, ale w końcu się domyśli, że to twoja sprawka — ostrzegł Evan. Nie przejęłam się. — I będzie chciał się odegrać.
— Zapraszam. Wtedy zabawa będzie jeszcze ciekawsza.
Wtedy Regulus uśmiechnął się delikatnie i wreszcie odsunął ode mnie, znikając gdzieś za moim fotelem. Mogłam z powrotem normalnie odetchnąć. Z nim w pobliżu oddychałam jedynie jego zapachem, który był moim afrodyzjakiem.
— Trochę nie czaję. Jesteście na mnie źli?
— Coś ty. Kibicujemy ci cały dzień.
— Ja jestem giga fanem. Chcę mieć poduszkę z twoją twarzą.
— Wolałbym nie — mruknął Reggie zza moich pleców. W tym samym momencie położył swoje dłonie na moich ramionach. Evan i Avery może tego nie widzieli, ale Regulus na pewno czuł jak mocno się spięłam. Wbiłam nawet paznokcie w fotel oraz zęby w wargę, żeby opanować buzujące hormony i nie zrobić nic głupiego w odpowiedzi.
— A co? — blondyn poruszył sugestywnie brwiami. — Jesteś o mnie zazdrosny?
— Przeceniasz się — Evan zjechał go niemrawym wzrokiem. Prawdziwie tym dotknięty Avery przyłożył sobie dłoń do serca z załamaną miną. Gdy się bliżej przyjrzałam tej dłoni, zobaczyłam wyciągnięty środkowy palec.
— Wracając do spraw ważnych — podkreślił Regulus, za co również oberwał fakiem od Avery'ego. — Chcemy ci nieco pomóc.
Zmarszczyłam brwi, rozglądając się po ich twarzach ozdobionych w uśmieszki.
— Bo co? Nie radzę sobie sama?
To chyba najgorsza rzecz, jaką facet mógł zarzucić kobiecie.
Ja już miałam pomysł na trzy morderstwa.
— Nie bierz tego tak do siebie — Evan obronnie uniósł ręce w górę. Uniosłam na to kpiąco brew. — Nie chcemy ci się wpierniczać w paradę. Po prostu pomyśleliśmy... skoro nasza pięknisia tak krytykuje wygląd Cyzi, pomóżmy jej stać się jeszcze piękniejszą, żeby miała do kogo Cyzię porównywać.
Avery zarechotał. Skołowana jeszcze bardziej zmarszczyłam brwi, nadal nie łapiąc tych ich śliskich uśmieszków. Dostrzegłszy to, Regulus pochylił się nade mną, łaskocząc swoim oddechem moje ucho oraz odkryte ramię. Zadrżałam od dreszczy.
— Co powiesz na kolejne wspólne korki z Elikisrów? Mam dla ciebie recepturę, która powinna ci się spodobać.
●●●
Choć to miały być moje korki i to ja miałam się szkolić, przy kociołku w udostępnionym nam przez Evana pokoju dla gości stał Regulus, który ględził, że ja wszystko bym spartaczyła. Dlatego kazał mi się uważnie przyglądać. Ale obraziłam się na niego za ten tekst o spartaczeniu, więc żeby zrobić mu na złość, zamiast na niego gapiłam się w okno.
Siedząc na parapecie, wsłuchiwałam się w bulgot kociołka i przyglądałam się światu na zewnątrz. W ciągu godziny niebo zasnuło się ciemnymi chmurami oraz zerwał się wiatr, do którego jak do muzyki podrygiwały drzewa wokół rezydencji. Było w tym widoku coś uspokajającego.
Nagle poderwałam się do pionu. Właśnie wtedy obudziło się moje wewnętrzne dziecko, które z rosnącą ekscytacją wyglądało za okno.
— Śnieg!
Wielce uśmiechnięta spojrzałam na Regulusa. Ten jednak nie podzielał mojego humoru. Przyglądał mi się spod zmarszczonych brwi z kpiącą miną, rękę mając zawieszoną nad kociołkiem.
— Tak, to jest śnieg. Gratulacje. To było trudne do odgadnięcia.
Przewróciłam oczami i obróciłam się z powrotem do okna, praktycznie przyklejając twarz do szyby.
— Rodzice cię trzymali w piwnicy? — rzucił po paru minutach.
— Nie — zdziwiłam się. — Czemu?
— Bo jarasz się śniegiem.
— Lubię śnieg. Choć nie lubię samej zimy, to jestem zdania, że jak już ma być zimno i ponuro, to niech chociaż pada śnieg, który dodaje temu okresowi takiego magicznego klimatu — wzruszyłam ramionami. Następnie zeskoczyłam z parapetu, na którym dupa mi się zasiedziała, by podejść do miejsca pracy chłopaka. Stanęłam naprzeciwko niego i obserwowałam go, podczas gdy on mnie ignorował. — Ty nie lubisz?
Reggie wzruszył ramionami.
— To zwykły opad atmosferyczny. Nigdy nie przykładałem do tego specjalnej uwagi.
Zacisnęłam wargi, by nic więcej nie powiedzieć. Po prostu pokiwałam głową. Ale na swojej wewnętrznej liście rzeczy do zrobienia zapisałam, aby później zabrać Regulusa na śnieg i pokazać mu, że to nie tylko taki humor pogody.
— Tak właściwie to co ty robisz?
— Gotuję zupę. Chcesz spróbować?
Zmrużyłam na niego oczy. Dowcipniś.
— Mówiłem ci już, że chcemy podrasować trochę wygląd naszej księżniczki.
— No dobra, a coś więcej?
— Nie będę psuł ci niespodzianki. Sama zobaczysz.
Pierdnęłam ustami przy wypuszczaniu powietrza, trochę niezadowolona z jego odpowiedzi, ale dałam za wygraną. Ciekawiło mnie, co takiego przygotowywał dla Malfoya. I to tak bardzo, że aż mnie skręcało od środka, aby jeszcze trochę podręczyć Regulusa pytaniami. Ale przecież i tak by mi nie powiedział.
Przez jakiś czas po prostu mu się przyglądałam, nie myśląc o niczym konkretnym. Przyglądałam się jego precyzyjnym ruchom pozbawionych choćby chwili zawahania. Jego pewnym dłoniom z długimi palcami. Jego skupionej twarzy, która nie zdradzała żadnych uczuć.
Raczej wiedział, że bezczelnie go obczajałam, ale albo mu to nie przeszkadzało, albo wręcz podobało.
Z braku lepszego zajęcia zaczęłam rwać palcami jakiś listek, który leżał samotnie na końcu stołu. Ćwiartowałam go na coraz to mniejsze części, naprawdę świetnie się przy tym bawiąc, gdy nagle usłyszałam pytanie Ślizgona:
— Zdajesz sobie sprawę, że to trująca pokrzywa?
Pisnęłam i prędko wypuściłam z dłoni wszystko na stół. Powoli zaczęłam czuć pieczenie na skórze, pod spodem już czułam obecność bąbli, już widziałam ten paskudny obrzęk...
— Trzeba będzie amputować.
— Żartujesz sobie ze mnie?!
— W sumie to tak. To zwykła mięta.
Wtem całą moją panikę zmyła ogromna irytacja, którą podsycał ten jego psotny uśmieszek. Bez zastanowienia chwyciłam pierwszą lepszą rzecz po mojej prawej, którą okazała się srebrna łyżka, po czym okrążyłam z nią stół. Reggie patrzył na mnie wielce zadowolony z siebie, nie spodziewając się chyba, że miałam zamiar wydłubać mu właśnie te piękne oczy.
— Bo sobie krzywdę zrobisz — parsknął.
— Tobie ją zaraz zrobię.
W tej samej chwili zawadziłam stopą o nóżkę stołu i się wywróciłam. Tuż przed jego nogami. Na kolana.
Bombastycznie.
Łyżka uciekła ode mnie wraz z moją godnością. Zapiekła mnie skóra na kolanach oraz dłoniach, prawdopodobnie ją sobie obtarłam, a w oczach zatańczyły łzy. Regulus westchnął gdzieś wysoko, ale ja nie unosiłam głowy, zawstydzona i upokorzona.
Przecież ten stół tam nie stał.
— No i co, fajtłapo?
Nadal na niego nie spojrzałam, gdy chłopak ukucnął i pomógł mi wstać. Otrzepał moje spodnie z podłogowego kurzu, a następnie przyjrzał się moim zaczerwienionym dłoniom. Widząc, że walczę ze sobą, aby się nie rozpłakać z tej żałości, jaką do siebie czułam, Reggie pstryknął mnie w nos.
— No już, nic się nie stało — uśmiechnął się. — Może chcesz maść na te ręce?
— Chcę się przytulić.
Reggie przez chwilę patrzył na mnie z zaciśniętymi ustami, ale gdy już chciałam się wycofać, on przyciągnął mnie do siebie i otulił ramionami. Bez wahania wtuliłam się w niego jak w podusię. Ciepło oraz jego zapach zadziałały kojąco na mój zły humor i po kilku sekundach już mi było lepiej. Nie powiedziałam tego jednak na głos, bo nie chciałam, żeby mnie puszczał. Wcisnęłam nos w jego szyję, aby być jeszcze bliżej, a on położył policzek na czubku mojej głowy.
W jego ramionach było mi najlepiej na świecie.
Specjalnie czasami wstrzymywałam oddech, aby jak najlepiej słyszeć bicie jego serca. Serca, które pomimo tak toksycznego środowiska, nadal się nie poddawało.
Piękną chwilę przerwały czyjeś krzyki. Najpierw krzyczała kobieta, potem mężczyzna i tak na zmianę. Nie potrafiłam rozróżnić słów. Zdezorientowana odsunęłam się od Reggiego, rozglądając się po ścianach, jakbym miała dostrzec źródło hałasu.
Kątem oka widziałam, że Regulus jeszcze bardziej się napiął.
— Duchy?
— To nic. Nie zwracaj uwagi.
Tyle że już ją zwróciłam. Gdy Reggie wrócił do pichcenia mikstury, ja wsłuchiwałam się w sprzeczkę pary. Skądś znałam te głosy, ale potrzebowałam jeszcze kilku chwil, żeby je rozpoznać.
— To rodzice Evana — stwierdziłam. — Coś się stało? Czemu się kłócą?
— Może zupa była za zimna? Albo zginęła skarpetka? — Reggie wzruszył ramionami. — W ich przypadku to normalne. Inaczej nie potrafią rozmawiać.
Skrzywiłam się na te słowa. Jeszcze przez chwilę krzyki przenikały przez ściany, ale potem gwałtownie ustały. Zakiełkowało we mnie ziarenko niepokoju.
— Często tak się dzieje?
— Przynajmniej raz dziennie. Chyba że akurat stary Rosier nie wraca do domu, tylko zostaje u jednej ze swoich panienek.
Zamurowało mnie. Byłam przyzwyczajona do tego, że nawet w najbardziej idealnym domu kryły się nieidealne sekrety. Dowodem tego była Nancy. Jej ojciec także miał na boku inne kobiety, aż końcowo zostawił dla jednej z nich rodzinę. Małą Nancy i jej mamę, która potem sama zaczęła bawić się z różnymi facetami.
Nie myślałam, że Evan może być w podobnej sytuacji. Zawsze był taki wesoły i beztroski.
Byliśmy nauczeni tego, aby błyszczeć uśmiechem, choć wewnątrz krzyczeliśmy z bólu.
— To dlatego tak troszczy się o Cyzię — mówił dalej, widząc moje zamyślenie. — Jest strasznie uczulony na punkcie dobrego traktowania kobiet. Choć Malfoy jest raczej zbyt tchórzliwy, aby zdradzić Cyzię i zepsuć kontrakt między naszymi rodzinami, to mimo wszystko źle ją traktuje. Mnie też to drażni, ale Evan często wpada we wściekłość. Ten cały pomysł z eliksirem i tak dalej to jego pomysł. Nienawidzi kłamstw, a tym bardziej nikogo by nie zdradził. Wolałby się męczyć z taką Morris do usranej śmierci.
Aż dostałam odruchu wymiotnego na wspomnienie mojej współlokatorki.
— Przecież sam ma w Hogwarcie opinie kobieciarza — zmarszczyłam brwi, bo coś mi się nie zgadzało.
— Żaden facet w naszym wieku nie wytrzymałby bez seksu — posłał mi rozbawione spojrzenie. Uciekłam od niego wzrokiem, czując ciepło na policzkach. — Jasne, Evan lubi przygody na jedną noc, ale na jednej nocy zawsze się kończy. Każdej to mówi.
— A Nancy?
Sam Rosier nie ukrywał, że coś go ciągnęło do mojej przyjaciółki. Lubił się z nią droczyć, często o nią pytał i patrzył na nią, myśląc że tego nie widać.
— Może i ją lubi — powiedział obojętnie. — Ale dopóki jest Potter, Evan nic nie zrobi. Nie uderzy do zajętej panny. Honor mu nie pozwoli.
Na tym nasza rozmowa o Evanie i Nancy się zakończyła, ale nie moje rozmyślania. Tak, był jeszcze James. Długo kibicowałam jemu i Nans, wierząc, że Potter wreszcie da spokój biednej Lily, która ewidentnie nie była nim zainteresowana i dostrzeże, że tuż pod nosem ma równie wspaniałą dziewczynę. Potem jednak zrozumiałam, że dla Nancy takie czekanie i stanie w miejscu nie jest dobre. W pewnym momencie zaczęłam być zdania, że byłoby dla niej lepiej, gdyby odpuściła sobie tego głupiego Gryfona i ruszyła dalej.
Może Evan byłby dobrym wyborem?
Tyle że ostatnio James zamieszał, bo dureń sam nie wiedział już, czego tak naprawdę chce i dupa. To było takie skomplikowane.
Najlepsze, że sama nie byłam w lepszej sytuacji.
— Jeśli mnie kiedyś zdradzisz, to na twoim miejscu zamówiłabym trumnę w swoich rozmiarach — rzuciłam niezobowiązująco.
Usta chłopaka nieznacznie drgnęły do góry w rozbawionym uśmiechu. Wtedy na mnie spojrzał tymi swoimi lśniącymi oczami, które kolejny raz skradły mi oddech. Patrzyliśmy tak na siebie w milczeniu, podczas gdy dzieliły nas stół, unoszące się opary oraz coś jeszcze.
Coś, co sprawiło, że Reggie nagle zmarkotniał.
— Tym się raczej nie musisz przejmować — odchrząknął i wrócił do warzenia mikstury. — Ten związek nie jest prawdziwy.
To coś podcięło skrzydła wzlatującego serca w mojej piersi.
Nie byliśmy prawdziwi.
No tak. Czasami o tym zapominałam.
●●●
— Plan jest taki, że robicie drinka...
— Już mi się podoba — mruknął Avery.
— ...ale tylko dla Malfoya.
— Ej, już mi się nie podoba! — zawył Avery.
Sytuacja wyglądała tak, że razem z Averym siedziałam na kanapie bark w bark, podczas gdy Evan stał przed nami jak pouczający rodzic i wyjaśniał nam naszą rolę w planie. Była bardzo prosta.
Mieliśmy przekonać Malfoya do wypicia drinka z dodatkiem eliksiru.
— Nie uważasz, że kiedy my też będziemy mieli drinki, to będzie to wyglądało bardziej wiarygodnie? — zagadnęłam obojętnie, patrząc na własne paznokcie i czując, jak Avery dopingował mnie klepaniem w plecy. Albo wystukiwał mi coś w kodzie Morse'a.
Obok Avery pokiwał głową niczym mędrzec.
Evan za to spojrzał na nas z takim politowaniem, że aż sama nie uwierzyłam w swoje dobre intencje. Chciałam się po prostu napić. Szczególnie, że państwo Rosier mieli bardzo elegancki i kuszący barek.
— Upijecie się przed przyjściem Malfoya.
— No wiesz co, bracie? — dotknięty blondyn przyłożył sobie dłoń do serca. — Trochę więcej wiary.
— Straciłem wiarę w ciebie w momencie, w którym oznajmiłeś nam, że żenisz się z butelką ognistej.
Avery wyciągnął w górę palec, jakby zamierzał się wykłócać. Widać jednak było, że nie miał nic na swoją obronę, więc kilka razy po prostu otwierał i zamykał japę jak debil.
— Wciąż twierdzę, że to był najlepszy związek w moim życiu — oznajmił dumnie. — Pierścionek z cebulowego krążka idealnie pasował na jej zgrabną szyjkę.
Mulat pokręcił głową na głupotę przyjaciela, po czym spojrzał na mnie.
— Ciebie spytam, bo jemu nie ufam — Avery ponownie zawył z udawanego bólu, ale tym razem Evan nie zwrócił na niego uwagi. — Pamiętasz plan?
— Tak jest, szefie.
Plan był taki: ja oraz Avery mieliśmy otworzyć bar i przygotowywać drinki w salonie, podczas gdy Reggie z Evanem mieli ściągnąć Malfoya pod jakimś pretekstem pod nasze progi. Wtedy Avery miał mu zaproponować wyjątkowego drinka, po którym wypiciu Lucy powinien bać się spojrzeć w lustro.
Mieliśmy nawet nazwę naszej spółki. Avery&Willy: Para Zajebistych Meneli.
Razem z Averym wyszczerzyliśmy się szeroko i unieśliśmy kciuki w górę. Widząc naszą reakcję, Evan spojrzał z powątpieniem na Regulusa, który opierał się plecami o ścianę. Ten pokręcił tylko głową. Przeprowadzili tajną rozmowę oczami, taką bez słów, na pewno chwaląc moje oraz Avery'ego zaangażowanie. W końcu byliśmy parą zajebistych ludzi.
Jednak po chwili Evan powiedział coś, co totalnie mnie załamało:
— Możemy jeszcze wykreślić ich z planu?
Z oburzenia aż otworzyłam buzię. Avery musiał mi ją zamknąć, podkładając palce pod moją brodę, choć on sam miał japę szeroko otwartą.
Wtedy Regulus odepchnął się od ściany i zakasał rękawy swojego swetra. Ponownie na oczy świata ukazał się jego Mroczny Znak, będący czymś więcej niż tylko czarnym tuszem odbijającym się na bladej skórze.
Przez jakiś czas dostawałam dreszczy na sam jego widok. Było mi źle i niekomfortowo, gdyż często odnosiłam wrażenie, że te trupie oczy mnie obserwowały. Regulus to widział. I choć nie przyznał tego głośno, czuł się z tego powodu przygnębiony. Potem nawet gdy byliśmy sami, on unikał sytuacji, w których musiałby pokazać mi go ponownie. A ja nie chciałam, żeby musiał pilnować się także przy mnie. Już wystarczyło, że musiał to robić przy wszystkich innych. Dlatego nauczyłam się nie reagować na ten przeklęty tatuaż, od którego szeptało zło. Jego mroczna aura nadal budziła we mnie lęk, ale tym razem tłumiłam go w środku.
— Nie ma na to czasu. Załatwmy to szybko i miejmy z głowy — odparł.
Evan wcale nie wyglądał na pocieszonego jego słowami, ale mimo to ruszył za Blackiem. W ostatniej chwili Reggie zatrzymał się na granicy między salonem a holem, rzucając w moją stronę ostrzegawcze spojrzenie.
— Tylko nie pomylcie się i nie wlejcie eliksiru sobie — rzucił, na co nieźle się już zirytowałam. Oni mieli nas za jakiś niedołęgów! — Nie chcę potem z którymś łazić po Mungach.
— Żebyś ty czasem czegoś nie znalazł w herbatce — burknęłam.
Na moje słowa jego kąciki ust skoczyły do góry. Reggie puścił mi oczko, po czym zniknął za ścianą. Tuż zanim podreptał zdeterminowany Evan, któremu chyba najbardziej z nas wszystkich zależało, aby nasz plan wypalił.
Mi również zależało. Malfoy zasłużył na solidne manto.
Dlatego gwałtownie poderwałam się z kanapy i oparłam ręce o bioderka, gotowa do działania. Avery spojrzał na mnie z dołu jak zagubiony kociak.
— Bierzmy się do roboty.
— A nie wolisz sobie wcześniej walnąć jednego?
Zawahałam się tylko dwie sekundy.
— Nie, to zrobimy potem.
Avery, choć niepocieszony, pokracznie zsunął się z kanapy i ruszył w stronę przygotowanego wcześniej przez nas stoiska. Naszego mini baru.
Do kilku szklanek wlaliśmy owocowego soku, dodaliśmy cukier oraz łzy cytryny, wrzuciliśmy kostki lodu, a na końcu uzupełniliśmy to sporą porcją słodkiego syropu. Miał kolor fioletowy. Fioletowy był także eliksir uważony przez Regulusa, który dolaliśmy do ostatniej szklanki przeznaczonej dla naszego ulubieńca.
Srajfoya, gdyby ktoś się nie domyślił.
Akurat nabijałam plastry cytryny na krawędzie szklanek, gdy od strony holu zaczęły docierać do nas głosy. Robiły się coraz głośniejsze i głośniejsze, aż wreszcie Reggie, Evan oraz Malfoy pojawili się w progu salonu. Wszyscy trzej spojrzeli na nas ze zdziwieniem, ale tylko jeden zdziwiony był naprawdę.
Avery przywitał ich głośnym:
— Ciao, amigos!
Tym razem to ja spojrzałam na niego jak na niedorozwoja.
— On nas obraża? — spytał na głos Malfoy.
— To po portugalsku, ignoranci.
— Właściwie po hiszpańsku...
— Przecież to jedno i to samo.
— ...i włosku. Połączyłeś dwa języki.
— I stworzyłem swój własny!
— To tak nie działa.
— Chcecie usłyszeć jeszcze jedną ciekawostkę? Marudy, w tym przypadku Reg, nie dostają super wypasionych drinków ala Avelly. Doigrałeś się. Gówno dostaniesz. Piciu nie ma. Wypad.
Parsknęłam śmiechem, wykończając ostatniego drinka. Reggie z Evanem zdążyli już do nas podejść. Malfoy, mierząc nas wszystkich podejrzliwym wzrokiem, został w tyle. Miał się na baczności. Jakby wiedział, że nam nie można było ufać.
Słusznie.
— Co tam, Malfoy? — zagadnęłam, spoglądając na niego z prowokacją. — Może drineczka?
Szklanka zarezerwowana dla Lucjusza wyróżniała się od innych miniaturową różową parasolką. Ten bardzo męski kolor idealnie do niego pasował, o czym niedługo mieliśmy się przekonać na własne oczy. Dlatego chwyciłam ten wspaniały napój w jedną dłoń, jednego dla siebie chwyciłam w drugą, abym wyglądała mniej podejrzanie, po czym zbliżyłam się do blondyna. Nie musiałam się nawet sztucznie uśmiechać. Byłam tak podekscytowana, że uśmiech sam kleił mi się do twarzy.
Chłopak spojrzał na alkohol w mojej dłoni z taką odrazą, z jaką nikt w naszym wieku nie odważyłby się spojrzeć.
— Trucizna?
Jaki domyślny.
— No coś ty, gdzie ja bym śmiała... bo nie jesteś uczulony na arszenik, prawda? — uniosłam brew. Za moimi plecami Avery chyba udławił się piciem, a potem chyba ktoś go pobił, bo zaczął piszczeć. Nie wnikając w to, co działo się za mną, wyszczerzyłam ząbki do Malfoya. — Oczywiście, żartuję. W końcu zostaniemy rodziną. Tylko dwa wesela dzielą nas od tego, co nie?
Cierpła mi skóra na samą myśl, że miałabym kiedykolwiek jeszcze raz i to dobrowolnie zasiąść z Malfoyem przy jednym stole. Tiara Przydziału uratowała mnie od tego. Nauczyciele też nigdy nie pokarali mnie na tyle bardzo, żeby dobrać nas w parę podczas lekcji. Wyłącznie ten wyjazd do rodzinnego domu Regulusa miał być odskocznią od reguły. Nigdy więcej nie zamierzałam tego powtarzać.
Ale los lubił przypominać, że to nie do mnie należało ostatnie zdanie.
Po moich słowach spojrzenie Lucjusza padło na trzymane przeze mnie szklanki. Na tą, którą wyciągałam ku niemu oraz tą, którą trzymałam bliżej siebie. Niecierpliwie zacisnęłam mocniej palce na szkle, gdy kazał mi tak czekać.
Denerwowało mnie, że marnowałam na niego czas. A on chyba doskonale o tym wiedział, bo po tej dłuższej chwili uśmiechnął się z wyższością.
— Racja. Jakimś cudem zostaniemy rodziną, choć nadal nie wiem, jak wielką manipulacją tego dokonałaś — zaśmiał się sucho. Przechyliłam lekko głowę, że niby go nie rozumiałam. Najśmieszniejsze było w tym wszystkim to, że to ja zostałam tutaj zmanipulowana najbardziej.
— Nie wiem, o czym mówisz.
— Oh, doskonale wiesz. Nie jestem tak głupi jak Black, żeby ślepo ci ufać. Daj mi swoją szklankę.
Wręcz mogłam usłyszeć zbiorowe przekleństwo z ust chłopaków, choć tak naprawdę żaden się nie odezwał. I gdy oni już myśleli, że plan się nie udał, ja uśmiechnęłam się szerzej i bez sekundy zawahania wręczyłam Malfoyowi moją szklankę. Różowa palemka zawirowała, gdy uniosłam drinka do toastu.
— Twoje zdrowie — ślepy durniu.
Widocznie dumny z siebie Lucjusz, głupio myśląc, że mnie pokonał, upił łyka alkoholu na znak swojego zwycięstwa. Już zamierzałam zrobić to samo, kiedy w tej samej chwili Regulus złapał za mój nadgarstek i gwałtownie odsunął szklankę od moich ust. Patrzył na mnie z czymś w rodzaju nagany oraz strachu jednocześnie. Przewróciłam oczami.
Za drugim razem już mnie nie powstrzymywał. Tylko patrzył na mnie z niedowierzeniem, kiedy odważnie wzięłam sporego łyka napoju, a w następnej kolejności go pocałowałam. Ogień w gardle spowodowany alkoholem był niczym w porównaniu z ciepłem jego ust. Zdębiał jeszcze bardziej, ale nie próbował mnie odepchnąć. Co więcej – oddał pocałunek. Jakby był zdania, że skoro ja dałam się nabrać i wypiłam eliksir, to on również go wypije, żebym nie była w tym sama.
Sama już nie wiedziałam, czy miałam ochotę pocałować go raz jeszcze za to, jaki był uroczy, czy strzelić porządnie w mordę za to, że we mnie nie wierzył.
Gdy już się od niego odsunęłam, puściłam mu oczko. Reggie zmarszczył w niezrozumieniu brwi.
A potem doszedł nas dźwięk tłuczonego szkła.
Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Aksamitnie jasne włosy Lucjusza zabarwiły się na kolor wściekle różowy. To samo stało się z niewielkim zarostem, brwiami oraz włoskami na rękach, które zaczęły się wydłużać. Resztę jego owłosienia pewnie spotkał podobny los, ale w inne miejsca na jego ciele już nie zamierzałam wnikać. Jego paznokcie nienaturalnie się wydłużyły i poskręcały w spiralki. Urosły mu zęby, stopy (wyglądające na drogie i luksusowe buty otworzyły się jak paszcza hipopotama, skąd wystawały paluchy grubości kiełbasy) oraz bebzol. Uszy zamieniły się w te słonia, a z nosem mógł czarować, taki był długi. Avery w ostatniej chwili zdążył się uchylić, aby uniknąć sprzączki od paska, która wystrzeliła w jego stronę po tym, jak nie wytrzymała.
Kilka sekund później stał przed nami najbrzydszy troll na świecie, którego fryzjer spierdolił robotę.
Prawie zadławiłam się śmiechem, który stłumiłam swetrem Regulusa.
— Co ssie ze mnom stało?! — wyseplenił przez gigantyczne zębiska nasz potworek.
— Karma — mruknął Evan w swojego drinka.
— Na twoim miejscu sprawdziłbym czy w spodniach też mam watę cukrową — roześmiał się Avery.
— To wysscie mi to zlobili!
— No tak, bo nie mam lepszych rzeczy do roboty — prychnął Reggie.
— Ja zdaję z Eliksirów tylko dzięki niemu — wskazałam na Blacka.
— Ja mylę sól z cukrem — tłumaczył się Avery.
— A ja chciałem cię od razu potraktować Cruciatusem — zakończył Evan.
Wszystko było super. Nasz plan wypalił, Regulus trzymał mnie przy sobie blisko, a ja piłam wspaniałego drinka, który już nieco mieszał mi w głowie. Miałam dobre przeczucie, żeby wcześniej podmienić nasze szklanki.
Nie przewidzieliśmy tylko jednego. Tego, że następnymi osobami po nas, które doznają zaszczytu zobaczenia ulepszonego Malfoya, będą Cyzia oraz pani Rosier.
Ani tego, że mama Evana zemdleje, a Cyzia z krzykiem powali Malfoya zaklęciem ogłuszającym.
●●●
Minęło kilka godzin, odkąd cała rodzina Rosierów oraz Malfoy z teściami udali się do Szpitala Świętego Munga.
Evan zbyt mocno się przejął stanem zdrowia mamy, która co prawda zdążyła odzyskać przytomność, ale syn i tak naciągnął ojca na zabranie jej na badania. Tam na pewno minęli się w przychodzi ze spanikowanymi Malfoyami, którym z zięcia pozostał różowy potwór spod łóżka.
Cyzia bardzo chciała jechać z nimi, czuła się po części winna stanowi swojego narzeczonego, ale ojciec warknięciem przekonał ją do zostania. Dopiero niedawno udało jej się zasnąć po tylu godzinach obwiniania się, choć jej udział w tym wszystkim był znikomy i całkowicie przypadkowy. Martwiłam się o nią i co chwilę do niej zaglądałam, ale nie chciała ze mną rozmawiać.
Zamiast Cyzi z rodzicami pojechała Bella. Na widok szwagra wybuchła śmiechem i potem nie mogła przestać. Stwierdziła, że musi oglądać go w takim wydaniu tak długo, jak to tylko możliwe.
Pieczę nad domostwem pozostawiono Regulusowi. Ja byłam obca, Cyzia zbyt rozstrojona, a Avery... był Averym. Jeszcze był Rudolf, ale kto by tam o nim pamiętał.
Siedziałam na tym samym parapecie w tej samej sali, w której Regulus przygotowywał eliksir dla Malfoya. Niebo przysłoniła już nocna kurtyna przepełniona mnóstwem mrugających drobinek, z której dodatkowo prószył śnieg imitujący gwiezdny pył. Osiadał na wszystkim w zasięgu wzroku, przykrywając świat puchatą pierzyną. Nawet gdyby ogrodowe latarnie nie oświetlały włości państwa Rosier, ja prawdopodobnie wciąż byłabym w stanie widzieć tą błyszczącą biel, którą jak peleryną okrył się świat. Wystarczyłby sam blask księżyca.
Westchnęłam z rozmarzeniem.
— Za oknem jest jakiś ładny bałwan, do którego tak wzdychasz?
Nawet się nie wzdrygnęłam. Czułam jego obecność od kilku minut, ale było mi w niej tak dobrze, że nie potrzebowałam się odzywać. Właściwie było mi w niej najlepiej na świecie. Regulus chyba też nie chciał się zbyt szybko ujawniać, bo siedział cicho i naiwnie liczył, że go nie zauważyłam. Przez ten czas pozostawało mu tylko na mnie patrzeć.
Nie wiedziałam tylko, po co on to robił. Ale motylki w moim brzuchu bardzo się ucieszyły.
Odwróciłam w jego stronę głowę. Stał wśród ciemności, wciskając dłonie w kieszenie. Z lekkim uśmiechem zerkał na mnie spod grzywki czarnych loków.
Uroczy chłopiec.
— Właśnie do mnie przyczłapał.
Przewrócił oczami i zbliżył się o dwa kroki.
— Wszyscy już wrócili — odezwał się, gdy z powrotem zwróciłam twarz do okna. — Z panią Rosier wszystko w porządku. Musi tylko trochę odpocząć.
Naprawdę mnie to ucieszyło. Mama Evana wywarła na mnie ciepłe wrażenie i nie chciałabym, żeby przez nasz psikus było z nią gorzej.
— To dobrze.
— Za to Malfoy wrócił do pierwotnego stanu.
— To szkoda.
— Oprócz koloru włosów — w odbiciu szkła dostrzegłam, że uśmiechnął się szerzej. — Uzdrowicielka na jego oburzenie stwierdziła, że nie jest fryzjerką i jedyne co może zrobić to ogolić do zera. Tak się tym przeraził, że udławił się tabletką.
— Odratowali go?
— Tak.
— To szkoda.
Reggie parsknął śmiechem. Tym razem poczułam jego obecność jeszcze bardziej. Wszystko obserwowałam w odbiciu okna. To, jak oparł się barkiem o ścianę tuż za mną. Gdybym odwróciła głowę, prawdopodobnie wtuliłabym się w jego koszulkę.
— Mam dla niego specjalną odżywkę, ale damy mu ją jak sobie zasłuży.
— Mam nadzieję, że ta farbuje na czerwono.
Iście gryfońsko. Na pewno by mu się podobało.
Znów się roześmiał. I to był najpiękniejszy dźwięk na świecie.
Przez jakiś czas ta chwila trwała. Ja, siedząca skulona na parapecie i on tuż za mną, oparty o ścianę jak najbliżej mnie, razem wpatrzeni w sypiący za oknem śnieg. Za wszelką cenę starałam się nie okazywać radości na twarzy, bo skurczybyk z pewnością by zauważył. Jednak w środku moje serce wirowało razem z motylami.
Z nikim innym nie czułam się tak dobrze wcześniej ani później.
— W sumie możemy wyjść na ten śnieg.
Zaskoczona tak szybko odwróciłam głowę, że faktycznie drasnęłam nosem jego koszulkę, zanim się odsunął. Pod moim spojrzeniem widocznie się speszył. Ponownie wsadził dłonie do kieszeni i wzruszył ramionami, gryząc zębami dolną wargę.
— Jeśli chcesz... bo chciałaś... ale to było wcześniej, więc... jeśli już nie chcesz, to...
Urwał w połowie, gdy gwałtownie wstałam i zrobiłam takie zium w powietrzu, czyli szybko znalazłam się przy nim. Przytuliwszy go mocno z całych moich sił, zaczęłam skakać z policzkiem przyciśniętym do jego torsu. Co właściwie było nieco trudne, bo ten oczywiście nie skakał ze mną, tylko stał jak słup.
— Tak, tak, tak, tak! — następnie złapałam go za rękę i pociągnęłam do drzwi. — Ulepimy bałwana! I zrobimy bitwę na śnieżki! Pojeździmy na łyżwach! Oh, jeszcze aniołki w śniegu!
— Zapomniałaś o poszukiwaniu elfów Mikołaja.
— Świetny pomysł!
Choć było już dość późno i pewnie wszyscy już spali, my nie kłopotaliśmy się zachowaniem ciszy. Nasze stąpanie po schodach musiały słyszeć szczury w piwnicy, a śmiechy duchy na strychu. Ale kto by na naszym miejscu przejmował się innymi, kiedy to najważniejsi byliśmy właśnie my.
Prawie przewróciłam wieszak z płaszczami, tak szybko się ubrałam. Przez to potem musiałam czekać, aż łaskawy książę zrobi to samo. Reggie prawdopodobnie specjalnie wszystko przedłużał. Wskazywały na to jego leniwy uśmiech oraz psotne spojrzenie. Wreszcie nie wytrzymałam i pomogłam mu zawiązać szmaragdowo-srebrny szalik oraz czapkę ze śpiącym wężykiem, którą mu kupiłam na Pokątnej.
A on nie protestował. Wyłącznie na mnie patrzył.
I się uśmiechał.
Tak jak z nikim innym wcześniej ani później.
●●●
AVERY
Zaciągnąłem się papierosem, po czym wypuściłem smyrający płuca dym, robiąc z niego kółka. Śmieszny wynalazek. Niby szkodliwy, a tak kurewsko odprężający. Któregoś razu wygrałem ich całą paczkę od Archiego Brooksa, gdy ten założył się ze mną, że przeskoczy piramidę zbudowaną z trzech beczek.
Nie przeskoczył. Wypierdolił się. A ja wygrałem papierosy. I się z niego ponabijałem.
Specjalnie dla tej chwili otworzyłem okno i oparłem się łokciami o parapet, by mieć idealny widok. Tylko ja, rak w płucach oraz para gołąbków, którzy właśnie naparzali się śniegiem. A tak głośno się śmiali, że mordy na pewno ich całe bolały.
Kibicowałem Willy. Miałem nadzieję, że rzucała samym żółtym śniegiem.
— Zamknij to okno, bo piździ.
Tylko zerknąłem obojętnie na podburzonego Evana, po czym uchyliłem dodatkowo drugie skrzydło okna. Oberwałem w łeb. Ale było warto.
— Zrzucę cię stąd — burknął, aby następnie oprzeć się obok mnie i ukraść mi papierosa z pudełka, które rzuciłem w kąt parapetu.
— Nawet jeśli, to pamiętaj, że jestem jak pchła — wziąłem bucha. — Wrócę i będę jeszcze bardziej gryźć cię w dupę.
— Faktycznie, jak pchła. Chudy i wkurwiający — podsumował nieładnie. W ramach kary już planowałem podrzucić mu do łóżka siki jakiegoś błotoryja czy innego zwierza. Evan machnął głową w stronę dwóch bałwanków. — A oni co?
Westchnąłem z rozczuleniem.
— Nasz chłopczyk się zakochał.
Reg mógł pierdolić, ale tylko na dwa sposoby. Głupoty lub dziewczynę. W tym przypadku Willy, bo z nikim innym go sobie już nie wyobrażałem. Czasem nawet miałem wrażenie, że ta dziewczyna była z nami w paczce od samego początku, a nie zaledwie kilku miesięcy. Raz się nawet zastanawiałem czy nie spędziłem z nią świąt wielkanocnych. Potem stwierdziłem, że to był jednak futerał na gitarę.
Przez chwilę w ciszy przyglądaliśmy się w ciszy dwójce kłamców, którzy mieli ich relację za zwykły układ. W pewnym momencie Evan parsknął z rozbawieniem i pokręcił głową.
— Czekaj, jak to on rano gadał? — zastanowił się. — Wcale mi się nie podoba. Potrzebuję jej tylko do czasu, aż matka da mi spokój.
— Ślubu nie będzie, domu nie będzie, dzieci nie będzie. Spierdalaj, Avery — włączyłem się, naśladując ten cienki głosik mojego druha.
— Że ja się zauroczyłem? Ja ją ledwo czasem toleruję. Odwalcie się.
— Zaraz skończycie jak Malfoy. Nic mnie nie łączy z Willow Rookwood i nigdy nie będzie — to były słowa samego Regulusa Blacka, który właśnie wtedy patrzył na naszą Krukonkę podrzucającą do góry śnieg tak samo jak dzieciak w witrynę sklepową, na którą wystawiono zamek z czekolady. — To nie fair, że nam okazuje miłość groźbami, a Willy się dostaje ten Reg misiu.
Według Regulusa Willow Rookwood wcale mu się nie podobała, więc bez sensu było gadać o czymś więcej między nimi. Tyle że to nie ja siedziałem mu cały czas w głowie, bo chyba nie byłem w jego typie. Tak czułem po sytuacjach, w których Reg skrytykował wygląd ładnej laski, porównując ją do Willy. To nie moje imię pisał w notatkach na lekcjach, gdy zaczynał zdanie na W i jak debil udawał, że przypadkiem zamiast wilkołak napisał Willie. To nie moim zapachem się ostatnio sztachał pół godziny w perfumerii. To nie na mnie ciągle się glapił. Na wspólnych zajęciach, podczas żarcia, na korytarzach. Bo choć byłem piękny, moje piękno było niczym w oczach tego gnoja. To nie ze mną spędzał czas, bo był beznadziejnym przyjacielem i ciągle szukał wymówek, aby olać nas i móc pójść do niej.
Tak ogółem to byłem chyba trochę zazdrosny. Zabrano mi mojego Regusia.
— Willy ma to coś w sobie — Evan wzruszył ramionami. Na moment załapał laga mózgu, więc dałem mu czas na przemyślenia. Westchnął. — I chyba właśnie tego Regulus się boi.
Zmarszczyłem brwi. Tym razem to ja się zaciąłem.
— Reg nie jest głupi. Na pewno wie, że powoli traci głowę dla tej dziewczyny. Ale nie chce pozwolić sobie coś do niej poczuć, bo wie, z czym to się będzie wiązać. Szczególnie dla niej.
Jeśli ktoś pomyślał, że załapałem od razu, to właśnie przegrał dwa galeony. Moje brwi wyglądały jak krzywa glizda, gdy patrzyłem na niego jak na McGonagall na Transmutacji.
— Pomyśl czasem, głąbie — szturchnął mnie barkiem. — Cała rodzina Blacków trzyma sztamę z Voldemortem. Cyzia mi się wygadała, że On już o Willy wie i rzekomo snuje plany z nią związane — na te wieści prawie upuściłem papierosa. Napiąłem mięśnie, czując zimny dreszcz. — To pewnie dlatego Reg chodzi taki podenerwowany. Jego zdaniem to już zaszło za daleko. Dobrze wiesz, że w dupie ma siebie i swoje bezpieczeństwo, że on wszystkimi problemami zajmie się sam i nikogo nie będzie nimi obarczać. Inni nie mogą zmagać się z tym, z czym on musi cały czas. Takie jest jego durne podejście. Nie da sobie pomóc. A już na pewno nie pozwoli, aby jego popaprany świat zniszczył kogoś, kto ma dla niego jakieś znaczenie.
Skrzywiłem się.
— Szkoda, że ten sam ktoś sprawia, że Reg zapomina o tym popapranym świecie, który głównie niszczy jego.
Evan niemrawo skinął głową.
Tym razem Willy jakimś cudem zmusiła tego gbura, żeby z nią zatańczył. To bardziej ona wirowała wokół niego i czasem wlokła go za sobą, bo Reg nie był jakoś giga taneczny. Ale do czasu. Dopiero po kilkunastu sekundach to on jak mężczyzna zaczął prowadzić i planować następne ruchy. Zacząłem nawet być z niego trochę dumny. Do momentu, aż idiota się poślizgnął. Moja duma uleciała jak pierd z dupy. Końcowo oboje wylądowali w śniegu, lądując jeden na drugim.
Uśmiechnąłem się z jakąś taką nostalgią.
— Czujesz tą chemię, stary?
Evan zarechotał.
— Będą z tego dzieci.
Choć za tym pierwszym razem, kiedy Willow Rookwood była dla mnie jedną z wielu lasek w naszej szkole, te słowa brzmiały jakoś weselej niż za drugim, tak wciąż nie zmieniłem swojego zdania. Reg mógł nieco się rozluźnić przy Willy, by na krótką chwilę zapomnieć o tatuażu szpecącym jego skórę oraz tych wszystkich rzeczach, które na nim wymuszono, choć sam nigdy by o nich nie pomyślał. Wtedy jeszcze nie spodziewałem się, że ta relacja rozwinie się i pójdzie tak piękną drogą, ale cieszyłem się z takiego obrotu spraw.
Reg był moim bracholem i nikomu tak nie życzyłem szczęścia jak jemu. Zasługiwał na, kurwa, wszystko to, czego świat nie chciał mu tak po prostu dać. Musiał się chłop pomęczyć. A Willy była chyba najwspanialszą nagrodą za wszystkie lata cierpienia. Była uosobieniem uśmiechu, którego nam wszystkim brakowało. Bo choć ja też często się uśmiechałem, to nie zawsze szczerze. A ona robiła to naturalnie.
Jeśli oni na siebie nawzajem nie zasługiwali, to ja nie wierzyłem w miłość.
Byłem ich fanem numer jeden. Myślałem już nawet o koszulce z napisem RELLIE FOREVER. Różowej. Jak włosy na dupie Malfoya.
Nagle coś spostrzegłem. Wychyliłem się bardziej przez okno, aby móc zerknąć pod zewnętrzny parapet. Poczułem na sobie zażenowane spojrzenie mojego psiapsiola, ale wcale nie czułem się jak ten debil, za którego mnie miał.
Wyszczerzyłem się szeroko na widok czarnej kulki zwisającej główką w dół.
— Stary! Tu jest cholerny nietoperz! — oznajmiłem Evanowi. — Siemanko, mały włochaty przyjacielu. Dasz się pogłaskać?
Ledwo co skończyłem mówić, a ten mały skurwiel rzucił się na mnie z piskiem oraz pazurami.
Potem wypadłem z jebanego okna.
Nie dość, że potłukłem sobie dupę, miałem cały ryj w ranach po wampirze i zostałem wyśmiany przez moich fałszywych przyjaciół, to jeszcze przemokły mi papierosy.
Wniosek był taki, że byłem ruchany przez życie całe życie. Dokładnie tak.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top