35 | Kolacja
hej. ostatnio trochę ciężko u mnie z czasem i ze zdrowiem, dlatego taka długa przerwa. mam nadzieję, że ten rozdział choć trochę poprawi wam ten paskudny wieczór przed poniedziałekiem.
●●●
— W tym zamierzasz pójść na kolacje?
Spojrzałam w dół. Nie byłam ani naga, ani brudna, sukienka nie była ani trochę pognieciona, bo prasowałam ją trzykrotnie, za krótka czy też zbyt wyuzdana również nie była. Rajtki jeszcze się nie popruły. Mokasyny wypolerowane. Brzuch wciągnięty, cyce na miejscu, dupa, łokcie, kolana i pięty i wszystko inne.
Totalnie nie rozumiałam, dlaczego Cyzia patrzyła na mnie jak na dziwaka z dupą zamiast głowy.
— O co ci chodzi?
— Wybacz, Willy, ale ciotunia Walburga zje cię przed daniem głównym, twoją sukienkę użyje jako serwetkę, a z włosów uszyje sobie beret.
— Nie mówisz poważnie.
— Masz rację. Ona tak nie robi — zawiesiła się na moment, w którym zdążyłam się rozluźnić. Zbyt szybko. — Ten beret to uszyją skrzaty.
Skrzywiłam się, instynktownie łapiąc za swoje włosy. Zostawiłam je rozpuszczone, bo jeszcze nie do końca wyschły po myciu, a gdyby były spięte bądź splecione, szłoby to o wiele wolniej.
Dzień, który miał zakończyć się świąteczną kolacją i moją zgubą, zleciał jak z bicza strzelił. Śniadanie ponownie zjadłam samotnie z Regulusem. Pomimo tego, że tym razem obaj gospodarze byli w domu, Orion wolał pracować w swoim gabinecie, a Walburga wyżywała się na skrzatach w innej części rezydencji, skąd było słychać jej krzyki. Tak chyba przygotowywała się na przybycie gości.
Po jedzeniu Regulus kazał mi wrócić do swojej sypialni i nie wychylać się, dopóki po mnie nie przyjdzie. Było mi to na rękę. Nie zamierzałam zwiedzać. Jeszcze bym spotkała trupy skrzatów zamknięte w wielkich słojach. Aby sobie tego oszczędzić, resztę czasu siedziałam na dupie w jednym miejscu, pisząc listy z życzeniami do swoich rodziców oraz przyjaciół.
Nim się zorientowałam, księżyc zapukał w okno w tej samej chwili, co Cyzia w moje drzwi. Widząc jej elegancką sukienkę gorsetową w kolorze brudnego różu, jakby nawdychała się kurzu, falbaniastą na dole i z kokardami pod szyją oraz na rękawach, które także miała na jasnych włosach, dotarło do mnie, że oto wybiła moja godzina. Zamiast listów powinnam była spisać testament.
Ktoś się przecież musiał zaopiekować Archiem. Ktoś chętny? Należało go karmić co pół godziny i rzucać mu coś, żeby aportował i miał nieco ruchu. Najlepiej żarcie.
Cyzia wyglądała pięknie, choć bardzo smutno. Niczym róża, którą ktoś przykrył kloszem z cierni. Bez światła, bez wody, bez powietrza. I bez szczęścia.
Na kolację założyłam zwykłą, prostą i niepowalającą sukienkę. Była długa, w kolorze głębokiej czerwieni. Zamiast rękawów miała cieniutkie ramiączka. Jedynym wyróżniającym się elementem tej sukienki był dekolt, gdzie materiał się marszczył, a granicę między sukienką a skórą ozdabiały ciemne kwiatki.
— Twoim zdaniem co powinnam zmienić?
— Wszystko.
Ręce, siły i jakiekolwiek chęci do życia wtedy mi opadły. Z jękiem usiadłam na łóżku i skrzyżowałam ramiona przy piersi, wydymając wargę jak mały bachor.
— To nie ma sensu — westchnęłam. — Najlepiej dla wszystkich będzie, jeśli powiesz im, że umarłam. Pewnie nawet się ucieszą i w godzinę sprowadzą Clarę, a moje truchło rzucą szczurom w piwnicy.
Jasne oczy dziewczyny powiększyły się parokrotnie. Czekała tak kilka sekund, ale gdy nie doczekała się niczego więcej z mojej strony, Cyzia ze zdeterminowaniem pokręciła głową i podeszła do szafy, która służyła mi na czas pobytu. Otworzyła ją zamaszystym ruchem i zanurkowała do środka.
— Co to, to nie. Przyjechałaś tutaj jako wybranka Regulusa. Na twoim miejscu miała być Clara, ale po batalii z ciotką wywalczył ciebie — przypomniała mi, tylko mnie dołując. — Nie możesz go teraz zawieść. Masz podbić serce ciotuni.
Żmije nie miały serca, tylko jadowite kły. Jedyne co jej mogłam podbić to ciśnienie. Zachowałam sobie te myśli dla siebie.
— Ale...
— Żadnych ale! — zarządziła. Nigdy wcześniej nie słyszałam tyle zdecydowania w jej głosie. Zawsze ktoś ją tłamsił lub uciszał. Często sama to robiła. — Coś ty myślała, zakładając czerwień? Wyglądasz jak pisklę gryfa. Ciocia nienawidzi Gryffindoru. Masz coś z gorsetem? Ciocia lubi podkreśloną talię.
— Nie. Niestety, ale lubię oddychać.
Blondynka nie usłyszała ironii w moim głosie lub po prostu ją zignorowała, bo jednym machnięciem różdżki wyczarowała wiązany gorset w delikatne kwiatki. Jelita mi się obwiązały wokół żołądka zanim jeszcze go założyłam.
— Cyzia, musiałabym wypluć z siebie szkielet, aby to coś założyć — powiedziałam, mierząc groźnie kobiece narzędzie tortur, jakby miało mnie ugryźć.
— Nie przesadzaj. W razie czego zawołamy Regulusa, żeby nam pomógł.
Aż się zakrztusiłam śliną. Nagły napływ gorąca zalał mi twarz. Sama myśl o tym, że Regulus miałby mi pomóc w cokolwiek się wciskać, napawała mnie przerażeniem. I, aż wstyd się przyznać, też trochę, o mój Merlinie, no trochę też podniecające.
Przez następne kilka minut Narcyza świrowała tu i tam, a ja byłam jej posłuszną laleczką, którą ubierała, malowała i czesała jak chciała. Najdłużej nam zajął ten cholerny gorset. Raz nawet gwiazdy mi się zaśmiały przed oczami, gdy Cyzia za mocno ścisnęła to chujostwo, a ja akurat byłam na wdechu. Ostatecznie się udało. Mój żołądek dosłownie przytulał wątrobę, ale pykło. Potem Cyzia chwyciła to co szafa wypluła i ubrała to na mnie, nim zdążyłam rozpoznać, co to właściwie było. To była sukienka z czarnego zamszu, sięgająca do kolan. Materiał na barkach podchodził w kąt, skąd dalej spływały rękawy coraz bardziej poszerzające się przy nadgarstkach, których końce zdobiła delikatna koronka. Koronka zdobiła także głęboki dekolt, który można było regulować poprzez połyskliwe guziczki.
— Jest idealna. Ciocia nienawidzi odkrytych ramion, ale ceni, gdy walory są podkreślone. No chyba że ich nie ma, bo wtedy zostaje zakon. I też bez przesady, bo cię wykopie jak ladacznicę. Tak wiesz: ponętnie, ale subtelnie. Kobieco — trajkotała, wygładzając dół sukienki. — Będzie tobą zachwycona.
W tej samej chwili zaczęło mi świtać, skąd kojarzyłam tą sukienkę.
— Byłam w niej na pogrzebie trzeciego fagasa mojej babci — zauważyłam, ledwo co przypominając sobie pulchnego wąsacza, którego widziałam może z trzy razy.
Cyzia zaniemówiła na trochę, ale raptem zaraz machnęła ręką.
— Czyli tematycznie. Przy stole atmosfera wcale nie będzie lepsza.
Ale będzie wesoło.
W następnej kolejności Cyzia spięła moje włosy w dwa eleganckie koczki, wyciągając kilka pasm, aby spływały luźno po twarzy. Bo Walburga Black krzywo patrzyła na rozpuszczone włosy, a szczególnie przy jedzeniu. Wolała też jasną cerę, dlatego blondynka zaatakowała mnie jakimś pomponem z tynkiem. Mówiła że to puder. Dobre sobie. W sumie nieważne co to było – w nosie nie musiałam tego mieć. A miałam. I to nie tylko w nosie.
— To niech zostanie — wypaliłam, gdy poczułam jej palce na szyi. Tam wciąż wisiał wisiorek z zawieszką w kształcie łapki, z którym się nie rozstawałam od czasu, kiedy go dostałam. — Mam go od Syriusza. Będę czuła się lepiej, jeśli dzisiaj będzie ze mną.
— W porządku. Tylko nie mów, od kogo go masz. A tak poza tym, jest śliczny — Cyzia uśmiechnęła się lekko, a w jej oczach zamigotał smutek. — Wiesz, czasem mi go brakuje. Ten dom całkowicie umarł, odkąd go tu nie ma. Jakby całkiem stracił duszę. Wcześniej dało się czasem usłyszeć muzykę czy śmiech, bo Syriusz nie potrzebował drugiej osoby, aby się śmiać, ale teraz tego nie ma. Po Regulusie też widać jego brak.
Nie odpowiedziałam na jej słowa. Dziwnie się słuchało tej drugiej strony, wiedząc, że ucieczka dla Syriusza była najlepszym możliwym wyjściem.
Dziewczyna właśnie traktowała moje usta szminką, olewając moje niszczycielskie spojrzenie, kiedy nagle drzwi się otworzyły. Regulus stanął na środku pokoju, jeszcze przez chwilę mocując się z mankietem koszuli, aż w końcu się poddał i uniósł na nas wzrok.
Czując na sobie to uważne spojrzenie, nawet pijący gorset przestał mnie uwierać.
Jego jadowite oczy prześledziły dokładnie moją kreację. Sam miał na sobie czarne spodnie i koszulę, którą opinała szara kamizelka. Wyglądał dobrze. Bardzo, matulu, dobrze. On jednak chyba nie mógł powiedzieć tego samego o mnie, bo w pewnym momencie delikatnie się skrzywił.
To trwało raptem pół sekundy, ale ja i tak widziałam. A choć miałam wysoką samoocenę, a zdanie innych o mnie i o moim wyglądzie latało mi piórem, tak wystarczyła jedna połowa sekundy, aby motylki w brzuchu zamieniły się w kleszcze.
Nie podobałam mu się.
E tam, nie zależało mi.
— Puka się — fuknęłam markotnie.
— Wybacz. Chciałem ci tylko otworzyć drzwi. Nie wiedziałem, że dasz radę się przecisnąć przez dziurkę od klucza — odgryzł się, patrząc na moją talię w gorsecie.
— Skończyłam! — zachwyciła się Cyzia. — No. Już się możesz tytułować per Black — wtedy jej jakże bystre oko dostrzegło Regulusa i jego odpięte mankiety. Doskoczyła do niego w jedno mrugnięcie oka. — Oh, ciebie też mam ubierać? Może powinniście to robić nawzajem?
— Dzięki, ale wolimy robić co innego z ubraniami — zęby błysnęły mu w uśmieszku.
Chyba mi ten gorset wjechał na łeb. Chichot Cyzi potwierdził jednak, że wcale się nie przesłyszałam.
Oczywiście, że spaliłam buraka! Pierdolone geny Blacków.
— Gotowe — mówiąc to, blondynka wygładziła jeszcze kamizelkę kuzyna. Z trudem i jakimś pieprzonym cudem wstałam i stanęłam obok chłopaka, czując się jak śliwka w boczusiu. Cyzia westchnęła z uśmiechem. — Jejku, wyglądacie razem tak pięknie! Merlin dobrze wiedział co robi, gdy was ze sobą łączył. Wasz ślub to będzie coś wspaniałego!
Jak na komendę wszystkie mięśnie w moim ciele się spięły. To nie było tak. Merlin wręcz odwracał wzrok, gdy razem z Regulusem się spiknęliśmy. Żadne z nas nie zamierzało się w najbliższym czasie żenić, a już szczególnie nie ze sobą. Zbyt przerażał mnie jego świat. Reggie potrzebował albo kogoś takiego samego jak on albo jakiegoś bohatera.
Poza tym, nie podobałam mu się.
Regulus odchrząknął.
— Chodźmy już — zaproponował mi ramię, które chcąc nie chcąc przyjęłam. — Lepiej się nie spóźnić.
— Macie dla mnie jeszcze jakieś złote rady?
Wolałam być przygotowana na wszystko.
Kuzynostwo wymieniło między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
— Jedz, gdy oni jedzą. Gdy nie jedzą, ty też nie jedz.
— Nie mlaskaj.
— Nie siorb.
— Bez łokci na stole.
— Żadnego kichania ani kaszlenia.
— Nie patrzy im prosto w oczy.
— Ale nie próbuj patrzeć w talerz bądź w stół. Pomyślą, że ich ignorujesz.
— Nie mów o mugolach. Ani że z nimi trzymasz.
— Ani o polityce.
— Najlepiej to nie odzywaj się nie pytana.
— A i wtedy poczekaj, aż ja odpowiem.
— Nie jedz jak prosiak.
— Jednocześnie musisz wszystkiego spróbować.
— Nie odlatuj myślami. I pod żadnym pozorem nie przeginaj z alkoholem.
— Z tym będę cię pilnował.
— Oh, unikaj sałatki w brązowej misce. Dostaniesz po niej gazów.
Mrugałam prędko oczami, próbując przeczyścić mózg, aby pomieścić gdzieś ten ogrom informacji. Guzik. Rozbolała mnie tylko głowa. Stres połknął mój żołądek na raz, a serducho nie wyrabiało z pompowaniem.
Czy prościej nie byłoby spaść ze schodów? Byłoby!
Po zejściu na dół przywitali nas goście. Bellatrix jak zwykle odziewała czerń. Długa suknia z aksamitu połyskiwała srebrem w świetle świec i opinała jej kształty, a podwyższony koronkowy kołnierzyk dotykał linii włosów, które mimo szykownego upięcia, nadal żyły swoim życiem. Jak stado węży. Bellatrix wyglądała mi na meduzę.
Obok niej stał wysoki i kędzierzawy szatyn w ciemnym surducie, w którym rozpoznałam ucznia ostatniej klasy Slytherinu. Nie miałam o nim za wiele do powiedzenia. Oprócz tego, że budził przerażenie w pierwszoroczniakach, bo był Prefektem Naczelnym. Rudolf Lestrange.
W przyszłości tak wielu słyszało to nazwisko. Tylko że z innym imieniem. Wielu poczuło je na własnej skórze. Jeszcze więcej umarło, zanim zdążyło cokolwiek poczuć.
— Moja ulubiona szwagierka! — oczy Ślizgonki rozbłysły, gdy tylko mnie zobaczyły. Znalazła się przy mnie w dwóch krokach i uścisnęła mnie sztywno. Odsuwając mnie zaraz na odległość swoich ramion, by móc przyjrzeć mi się z bliska, jej szpony wciąż wbijały się w moje ramiona. Bella zacmokała. — Wyglądasz... no, przeciętnie jak na mój gust. Włosy masz fatalne. Ale to nie ważne! To w końcu nie mnie masz się podobać, nie? Ah, a poznałaś już mojego przyszłego mężusia? Rudy! Ruuudy!
Pomimo tego, że facet stał dwa kroki dalej, Bellatrix wydarła się tak jeszcze trzy razy. Musiał mieć anielską cierpliwość, bo nawet powieka mu nie drgnęła.
— Rudolf Lestrange — wyciągnął do mnie dłoń, a gdy podałam mu swoją, złożył na jej wierzchu delikatny pocałunek. — Urocza. Naprawdę cieszy oko, Regulusie. Dobry wybór.
Oj kolego, psiapsiami to my nie będziemy.
Poczułam się jak opychany na bazarze wazon. Krew we mnie zawrzała. Zacisnęłam wargi i łypnęłam na niego spojrzeniem czupakabry, ale nim wysunęłam pazurki, poczułam w dole pleców czyjś dotyk. To było jak kubeł wody na moje płonące nerwy.
— Nie pozwoliłem ci mówić do siebie po imieniu — mruknął sucho Reggie. Jego dłoń przesunęła się z pleców na moje biodro. O mamuniu... — Tym bardziej nie powinieneś w taki sposób mówić o mojej narzeczonej.
Moja narzeczona. Serducho puka w rytmie cza-cza.
— Daj spokój. W końcu zaraz będziemy rodziną.
— Zaraz. Nie teraz.
Po tych słowach Reggie przepchnął nas obok psychicznej parki, wprowadzając mnie do jadalni. Bellatrix jednak nie byłaby sobą, gdyby nie wtrąciła swoich trzech knutów:
— Phi, delikacik się znalazł.
Pierwszym co mi wpadło w oko, był suto zastawiony stół. Drewno wręcz płakało pod ciężarem różnego rodzaju mięsa, warzyw, ziemniaków w każdej postaci, przekąsek i deserów. Srebrna zastawa, której zdążyłam się przyjrzeć już kilka minut po moim przyjeździe, została wyciągnięta z szafy, odkurzona i ustawiona na zielonym obrusie. Talerze, świeczniki, kielichy – wszystko zostało wyszorowane tak, że mogłabym w tym przejrzeć i wydłubać szpinak spomiędzy zębów.
Obym jednak nie musiała tego robić.
Nie było żadnego świątecznego akcentu. Żadnej choinki, jemioły, brak skarpetek oraz piosenek w radiu. Tak, jakby Święty Mikołaj pominął ten dom.
Niczemu więcej nie zdążyłam się przyjrzeć, bo widok zasłoniła mi pewna kobieta. Musiałam przyznać bez bicia. Wpierw pomyślałam, że to Cyzia. Dostrzegłszy jednak drobne zmarszczki (swoją drogą – niezbyt dobrze zakryte) wąskie usta (swoją drogą – kiepsko narysowane kredką) oraz kryształki lodu w oczach zamiast zamrożonej sadzawki (swoją drogą – miała okropne malowidło na rzęsy) poznałam, że to nie moja szkolna koleżanka. Wyglądały jak dwa identyczne zimowe kwiaty. Tyle że jeden już wywijał kwiatki ze starości, a drugi dopiero co je rozwijał.
Choć Cyzi nigdy nie pozwolono rozwinąć się w pełni.
Było oczywiste, że Druella Black próbowała za wszelką cenę się odmłodzić, co wychodziło jej dość marnie. Oczywiście mówiąc tak, żeby jej nie urazić.
Kobieta przetoczyła po mnie oceniającym wzrokiem. Spięłam się tak bardzo, że równie dobrze można było mnie chwycić i mną zamiatać, a ja bym nie drgnęła.
— Hmm... mhm... aha... — mruczała pod nosem.
— Mamo. Stresujesz ją.
Cyzia swoim wtrąceniem sprowadziła na siebie suchy wzrok matki. Zrobiło mi się cieplej na sercu, że pomyślała o tym jak się czuję, ale też dźgnęło mnie sumienie, że przeze mnie dziewczyna skuliła się w sobie.
— Ona przynajmniej jakoś się prezentuje — fuknęła. — W porównaniu do ciebie — dorzuciła gorzko, po czym usiadła przy stole obok wątłego mężczyzny z eleganckim zarostem.
Trochę się we mnie zagotowało. Już chciałam powiedzieć tej pudernicy, że to właśnie dzięki jej córce jakoś się prezentuję. I że ten makijaż jej chyba sowy pazurami robiły. Właśnie nabierałam oddechu, gdy w porę Regulus wbił mi palce w bok.
Spojrzałam na niego zirytowana. On tylko pokręcił głową. Praktycznie niezauważalnie.
Świetnie.
Po prostu super.
Druella Spleśniała Prukwa Black.
Na miejscu pudernicy pojawiła się Walburga. Prezentowała się niesamowicie elegancko w czarnej, wzorowanej na styl gotyku sukni z wysoko postawionym kołnierzem oraz długimi rękawami. Nie mówiąc o misternie upiętych ciemnych włosach. Znów moje kompleksy napompowały się jak balony i wypełniły mnie całą.
Brunetka także zlustrowała mój wygląd. Może miałam zwidy, ale w jej oczach zobaczyłam chyba cień aprobaty.
Chyba już mnie pokićkało.
— Regulusie. Zaprowadź swojego gościa do stołu. Będziemy rozpoczynać kolacje.
Próbowałam powiedzieć, że widzę stół i potrafię sama do niego dojść, ale znów Regulus zrobił wszystko za mnie na opak. Będąc już przy stole odsunął dla mnie krzesło, a gdy na nim usiadłam to z powrotem je przysunął.
Czułam się jak królewna na wieczerzy u kosiarzy. Jeden zły ruch i ciach – łeb na talerzu.
Kiedy wszyscy już zajęli miejsca, Walburga jednym pstryknięciem palców przywołała skrzaty. Obskurnie ubrane stworzonka zaczęły zastawiać stół głównymi daniami, fruwając między jadalnią a kuchnią w takim pędzie, że często na siebie wpadały. Jednak ani one, ani tym bardziej ktoś z siedzących, nie zwracali na to uwagi.
Kątem oka dostrzegłam, że krzesło u szczytu stołu pozostało puste. Jednak na obrusie w tamtym miejscu stała zastawa, więc w domyśle ktoś miał tam siedzieć. Jakiś spóźniony gość?
Skwasiłam się jak po kwaśnym mleku, gdy wyłapałam przy stole Lucjusza. Laleczki nie mogło zabraknąć.
Regulus nalał mi do kielicha wina, a potem zaproponował potrawkę z jagnięciny i tłuczone ziemniaki, które nałożył mi na talerz. Poczułam się dość nieswojo. Przyjrzawszy się innym dostrzegłam, że to mężczyzna obsługiwał swoją wybrankę przy stole. U mnie w domu też tak było – mnie i mamę zwykle wyręczali tatko lub Gus. Dbali o napełnianie kielichów, podawali potrawy, odsuwali krzesła. Jednak gdy chciałam coś zrobić sama, nikt raczej nie miał z tym problemu.
Blackowie mogliby mieć z tym problem. Dość spory.
— To co? Przedstawisz nam ją w końcu czy mamy zacząć zgadywać? — odezwał się facet uderzająco podobny do matki Regulusa.
To musiał być Cygnus. Nie polubiłam go.
— Niech sama to zrobi — wtrąciła Bellatrix, popijając wino. — W końcu ma taki cięty języczek. Ostry jak to ostrze — powiedziawszy to, chwyciła nożyk do masła i przejechała sobie tą ostrzejszą stroną po skórze, pokazując jak tępy był. Cóż, mieli coś ze sobą wspólnego. Potem oblizała nożyk i wsadziła go z powrotem w masło.
Moje obrzydzenie dostało obrzydzenia.
— Bella, przy stole miałaś nie bawić się sztućcami — upomniała ją łagodnie Druella. — Przy stole tylko jemy.
Przy stole? Tylko jemy? A co jest poza stołem?
— Teraz zjesz je całe — burknęła Walburga.
Niewzruszona Bella chwyciła spodek z masłem i położyła go na talerzu Rudolfa.
Rudolf nawet się nie zdziwił i tak zwyczajnie zaczął sobie smarować kromkę chleba.
Wyprostowałam się bardziej. Dwa wdechy, zadarta broda, mętna mina i jazda.
— Jestem Willow Felicia Rookwood — udało mi się przedstawić bez cienia nerwów. — Córka Malcolma i Felicii Rookwod.
— Feli? Haha, chodziłem z nią na zabawy!
Wraz z tym nowym głosem na oparciu mojego krzesła pojawiło się męskie ramię. W powietrzu zapachniało cygarem oraz deszczem. Spojrzałam w prawo, by dostrzec dojrzałego mężczyznę z zarostem i w cylindrze, pochylającym się nade mną oraz Regulusem. Wygląd dzielił wraz z Walburgą oraz Cygnusem. Szybko połączyłam wszystkie puzzle w głowie, choć na żarówkę musiałam jeszcze chwilę poczekać.
On był kolejnym Blackiem!
O Merlinie, kolejny Black...
— Wiesz, moja droga — mężczyzna pochylił się jeszcze bardziej. — W młodości twoja matka to była niezła wariatka. Raz nawet...
— Alfardzie — przerwała mu sucho Walburga. — Spóźniłeś się.
Alfard wyprostował się, poprawił marynarkę i ruszył w kierunku miejsca, które dotychczas było puste. Gdy usiadł, a bardziej rzucił się dupą na krzesło, siedzący obok Cygnus odsunął od niego swoją fajkę z grymasem niezadowolenia.
— Wybacz, kochana siostro, ale pomagałem jednemu psu napisać list do przyjaciółki wierzby — wtedy mrugnął do mnie oczkiem, jakbym dzieliła z nim sekret. Zmarszczyłam brwi. — To co tam u was, rodzinko? Cuksik, jak ci życie mija?
— Jak na mękach, gdy ty jesteś w pobliżu — fuknął wąsaty Cygnus. Po chwili swoje spojrzenie znów wlepił we mnie, akurat gdy przeżuwałam faszerowaną kluskę. Stanęła mi w gardle. — Rookwood. Twoja rodzina to drwale, prawda?
Nikt nigdy w taki sposób nie określił mojej rodzinnej fortuny. To nieco mnie zamroczyło, a nawet podcięło moje struny głosowe. Nie potrafiłam się odezwać. Tak jakby moje usta zaszły rdzą.
— Rodzina Willow od lat zajmuje się plantacjami drzew, z których potem wytwarzane są różdżki. Od rąbania mają sztab pracowników pod sobą. Oni są pracodawcami — Reggie wyratował mnie z sytuacji, od której zaczęłam się pocić. — Ich materiały skupują tacy wytwórcy różdżek jak Ollivander czy Gregorowicz. Są najlepsze.
— Też mi dziedzictwo — prychnął Malfoy.
Pochyliłam się nad talerzem, aby móc spojrzeć na tego tlenionego zjeba.
— Moje przynajmniej jest na tyle duże, abym nie musiała go powiększać czyimś poprzez małżeństwo — uśmiechnęłam się sztucznie. Słodki Lucek poczerwieniał jak burak na jego talerzu.
Dopiero po sekundzie dotarło do mnie, że puściły mi hamulce. Uświadomił mnie w tym także karcący wzrok moich zielonych oczu.
Było po mnie.
Przygotowana na wyrok, niepewnie spojrzałam na kobietę siedzącą naprzeciwko.
Ale Walburga Black parzyła na mnie z uznaniem. Oraz z czymś w rodzaju uśmiechu. W sumie to było samo wygięcie warg w górę i to bardzo małe. Ale lepiej w górę niż w dół, no nie?
— Jest mój cięty języczek! — zachwyciła się Bellatrix. — Ty to jednak cienki fiutek jesteś, szwagier.
— Bello! Jak ty się zachowujesz?!
— Wybacz, mamciu. Sam się prosił. Wystarczy spojrzeć na niego.
— Oburzające.
— Alfard, zdejmij cylinder.
— Kiedy ja nie umyłem włosów... no dobra. Nie bij mnie, Wal. Widzę jak ściskasz ten widelec.
— Jedzmy.
Jedno słowo Oriona Blacka wystarczyło, aby każdy zamilkł i chwycił za widelec. Trzeba było się z nim liczyć. Walburga mogła dominować w związku oraz w domu, ale to on był głową rodziny. Jego żona była... całą resztą.
Cały czas pozostawałam spięta i nieswoja. Mięśnie miałam sztywne jak książki w twardej oprawie, serce trzepotało jak druzgotek skrzydełkami, a dłonie były zimne i rozedrgane. Do tej pory nie chwyciłam za puchar z winem, aby – broń mnie przed tym Merlinie – nie poplamić obrusu. A tą oliwkę na talerzu próbowałam nabić już któryś raz.
To był moment wieczoru, kiedy to mężczyźni rozmawiali o Ministerstwie, a kobiety się przysłuchiwały. W każdym domu czarodziejów przy wspólnej kolacji taka rozmowa musiała się pojawić. Głównie mówili starsi panowie, choć nieraz odzywali się także Rudolf bądź Lucjusz, a nawet Regulus. Nie przykładałam wtedy uwagi do słów, jakie wypowiadał, ale do samego jego głosu. Bardzo lubiłam go słuchać.
W pewnej chwili poczułam dłoń nad kolanem. Instynktownie zerknęłam w dół. Męska dłoń z rodowym sygnetem sunęła po mojej skórze okrytej suknią. Tak naprawdę on nawet na mnie nie patrzył. Wciąż poświęcał się rozmowie, podczas gdy palcami masował moje ciało.
Widział, że byłam spięta i próbował mnie rozluźnić.
Udało mu się.
Choć z jego łapą na sobie jeszcze ciężej było mi się skupić.
Stara, nie pal Gryfona. Nie rumień się!
— Willow?
— Tak?
Prawie podskoczyłam, gdy wyrwano mnie z królestwa chmur. I to przez teściową. Z delikatnym przestrachem, który starałam się ukryć pod obojętną miną, spojrzałam na kobietę po drugiej stronie stołu. Kąciki Walburgii drgnęły, jakby dostrzegała moje starania. Jakby ją bawiły. Kilkakrotnie zakołysała kielichem z winem, przedłużając moje męczarnie.
— Panowie właśnie rozmawiają na temat Raknoka i wpływie jego rebelii na współczesny świat czarodziejów. Doprawdy, iście intrygujący temat — zakpiła, na co jej brat Cygnus się nagrymasił. — Choć muszę przyznać, że byłam nieco zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że twoje nazwisko odegrało ważną rolę w tych wydarzeniach.
— Emm... cóż...
— Nie jąkaj się — mruknęła Cyzia, kopiąc mnie w kostkę. Palce Regulusa delikatnie wbiły się w moją skórę.
— Tak właściwie to nie za dużo o tym wiem — odparłam, przez ułamek sekundy dusząc dziewczynę spojrzeniem. — Wiem jedynie, że mój przodek, Victor Rookwood, współpracował z goblinami, przewodząc frakcją czarnoksiężników.
— I jak donoszą słuchy, był specem w czarnej magii. Podobno miał do niej smykałkę — dodała za mnie. Płomień fascynacji zapłonął w jej oczach, nadal pustych i bezdennych. — Ciekawe, czy takie cechy są dziedziczne. Jak myślisz? Interesowałaś się tym kiedyś?
Oddech drastycznie mi się spłycił. Ręka Regulusa przestała działać. Mógłby mnie tulić do siebie, a ja wciąż czułabym się, jakbym się rozpadała.
Myśl. Dyplomatyczna odpowiedź, dyplomatyczna odpowiedź...
— Nigdy nie miałam na tyle czasu, aby się tym zainteresować.
Super.
Wargi Walburgi drgnęły w dół.
Nie super.
— Może czas najwyższy go znaleźć — to nie był rozkaz, ale coś w rodzaju.. rady, której warto posłuchać, jeśli chcesz żyć. Kobieta upiła łyk wina. — Nie wiem, czy twój przodek był dobry w spiskowaniu, ale twój brat już owszem. Jego umiejętność manipulacji była dla nas niezwykle cenna. Szkoda, że tak dziecinnie dał się złapać — westchnęła, przyglądając się mojej reakcji.
To była chwila, której najbardziej się obawiałam. Gdzieś głęboko w środku spodziewałam się tego, że temat Augustusa wypłynie na powierzchnię. Nawet próbowałam się do niego przygotować. I choć pogodziłam się z tym, że Gus miał przede mną wiele tajemnic, o których mi nie mówił, tak wciąż... nie potrafiłam sobie go wyobrazić jako Śmierciożercy. Mordercy. Potwora.
Regulusa nigdy za takiego nie miałam. Choć on uważał siebie samego za wszystko, co najgorsze, ja widziałam w nim tylko to, co było w nim najpiękniejsze.
Otworzyłam usta, ale nic z nich nie uleciało. Nawet oddech. Oddech dusił moje płuca.
Walburga zmrużyła z zadowoleniem oczy i napiła się wina.
Wszyscy inni milczeli. Nikt nie zamierzał mi pomóc.
— Oh tak, Augustus był wiernym sługą Czarnego Pana. Starannie wykonywał swoje obowiązki. Pan bardzo sobie cenił go jako... szpiega. Myślę, że można go tak nazwać — kobieta przechyliła z namysłem głowę. — Czarny Pan jest ciekaw, jak ty spełniłabyś się w podobnej roli.
Moje serce przestało bić. To musiał być koszmar.
Dłoń Regulusa zamarła na moim kolanie. Zaskoczony uniósł się lekko na krześle.
— Czarny Pan wie o niej?
— Oczywiście, że wie. Nasza rodzina jest z nim bardzo związana. Czarny Pan musi wiedzieć, jeśli ktoś zamierza do nas dołączyć — znów spojrzała na mnie. Chciałam stamtąd uciec. — I jest tobą bardzo zainteresowany, Willow Rookwood.
Próbowałam przełknąć ślinę, aby ugasić ten pożar wewnątrz mnie, ale wyparowała. Przełykając, czułam się, jakbym miała w gardle popiół.
— Na tyle, że chciałby się z tobą spotkać.
Wtedy zrozumiałam, że zbyt głęboko weszłam w mrok. Już nie zamierzał mnie tak łatwo wypuścić.
Miałam rozszerzone oczy i rozchylone usta, co czarownica wzięła chyba jako szok, bo uśmiechnęła się kpiąco. Dopiła resztkę wina i machnięciem ręki rozkazała mężowi, aby dolał jej jeszcze.
Ja jednak myślałam o tym, jak ja miałam się z tego wykaraskać.
— Rzecz jasna, teraz nie ma na to czasu — te słowa spuściły choć trochę powietrza zalegającego mi w płucach. — Zaprosi cię w dogodnym czasie. Nie radzę odmawiać, ale to chyba wiesz — zaśmiała się śmiechem tak szorstkim jak kamień, z którego zbudowano Hogwart. — Na ten moment ma dla ciebie zadanie.
— Zadanie? — udało mi się wydusić.
— Chciałby, żebyś rozpoczęła naukę czarnej magii — oznajmiła. — Regulus wspominał, że jesteś świetna z zaklęć. Ten mały knypek rzekomo notorycznie cię chwali — prychnęła, wypowiadając się z jadem o profesorze Flitwicku. — Dodatkowo należysz do domu, którego wychowankowie szybciej i łatwiej przyswajają wiedzę. Ravenclaw to dobry dom. Zaraz po Slytherinie, najbardziej ceniony wśród nas. Opanowanie kilku zaklęć, nawet tych najbardziej wymagających, nie powinno sprawić ci kłopotu.
— Matko...
— Milcz — warknęła na Regulusa. Choć go nie dotykałam, mogłam wyczuć, jak bardzo się napiął. — Poradziłeś sobie z Beerym, to prawda. Ale wciąż jesteś zbyt niepewny w swoich działaniach. Popraw się. Żeby nie było mi za ciebie wstyd — ciskała kąśliwie. Kątem oka widziałam, jak Bellatrix dostaje skrzydeł. Małpa. — Nauczysz dziewczynę wszystkiego, co sam już wiesz. A potem, znając twój zapał, ona cię przegoni i zacznie nauczać ciebie. Przyda wam się ta wiedza. Gwarantuję.
Uczyć się czarnej magii... w szkole pełnej nauczycieli, będących wyśmienitymi czarodziejami... za plecami moich przyjaciół i rodziny... więcej kłamstw...
Cienka granica dzieliła mnie od rozpłakania się.
Orion odchrząknął. Bez najmniejszych emocji patrzyłam, jak z kieszeni marynarki wyciąga jakąś pomiętą kopertę. Nie byłam nawet jej ciekawa. Zbyt dużo działo się w mojej głowie, aby o tym myśleć. Nie mogłam w ogóle myśleć. Totalne szambo.
Więcej kłamstw.
— Mój syn wspominał również, że bardzo mu pomogłaś w jego zadaniu — próbowałam go słuchać. Ale piszczało mi w uszach. Jakby coś wybuchło. — Na jego prośbę zainteresowałem się sytuacją twojego brata. Udało mi się przekonać strażników Azkabanu, aby pozwolili mu napisać list. Z wszystkich adresatów wybrał właśnie ciebie.
Podał mi list, rzekomo od mojego brata, którego nawet nie poczułam między palcami. Widząc znajomy charakter pisma, łzy jeszcze silniej naparły na moje oczy. Przejechałam palcem po jego imieniu. Nie chciałam spuścić z niego oka, bojąc się, że jeśli choć na moment odwrócę wzrok, jego pismo zniknie, a koperta okaże się kryć kolejny list od mamy.
— Od tych wiadomości dostanie mdłości — mruknął Rudolf.
— I zmarszczek — dodała Druella.
— A mnie dają dużo radości! — ucieszyła się Bella.
— Napijmy się — zaoferował Malfoy. Siedząca obok Cyzia chwyciła kielich dość nieporadnie, za co została skarcona przez matkę. — Za Czarnego Pana. Za to, że oczyszcza nasz świat ze śmieci. Że dzięki niemu nasz świat staje się lepszy!
Praktycznie każdy chwycił za puchar od razu. Mój Regulus musiał wcisnąć mi w rękę, bo sama nie byłam do tego zdolna.
— Liczyłam na większy entuzjazm — mruknęła kwaśno Walburga do męża, na tyle głośno, abym usłyszała.
To był mój czas na sprawdzenie, czy odziedziczyłam cokolwiek z tych zdolności, dzięki którym mój brat zdołał zamydlić oczy samemu Ministrowi Magii oraz całemu Ministerstwu.
— Niech pani źle tego nie odbiera. Jestem doprawdy... zaszczycona tym wyróżnieniem — te słowa przechodziły mi przez gardło jak ślimaki. Dołożyłam wszelkich starań, aby utrzymać na twarzy obojętny wyraz. — Po prostu jestem trochę zaskoczona. Nie spodziewałam się takiego zaufania ze strony... Jego tak szybko.
Nie mogłam się przemóc, aby nazwać go tak, jak oni to robili. I to jeszcze z takim uwielbieniem. Cholerni fanatycy.
Walburga jednak przyjęła moje słowa skinięciem głowy. Cokolwiek to znaczyło.
— Nikt nie powiedział o zaufaniu — bąknęła obruszona Bellatrix. — Tylko cię testuje. Żeby sprawdzić czy będziesz wiernym pieskiem, czy tylko kundlem, który wyszczeka wszystko tym swoim od siódmej boleści przyjaciołom.
Zamarłam. Regulus chyba też. Cały świat wstrzymał oddech.
— O kim mówisz?
Patrzyłam na nią intensywnie, wewnętrznie błagając ją na kolanach, aby nie wspominała o żadnym Gryfonie, Syriuszu, a już najbardziej o Archiem. Wątpiłam, aby Syriusz w tym domu był ulubionym synem, aby jego przyjaciele byli mile widziani, a mugole wielce szanowani. Ich wspomnienie w rozmowie nie tylko mogło popsuć ten marny wizerunek, który sobie wypracowałam, ale też w jakiś sposób im zaszkodzić. A tego nie mogłabym sobie wybaczyć.
Czymkolwiek jednak uraziłam Ślizgonkę, ona nie zamierzała odpuścić. Z czystej złośliwości lub jej natury.
— Nasza cudowna Willow po Hogwarcie szlaja się z tą zawszoną bandą, do której należy mój ulubiony kuzynek Syriuszek! — odpaliła się, a mnie coraz bardziej trzęsły się dłonie. Ledwo dawałam radę utrzymać kielich z winem, które burzyło się jak morze. — Żałosny zdrajca krwi Potter, pizdowaty Lupin i ten ostatni wypierdek. Pamiętasz, jak się nazywa? Mnie wyleciało z głowy — uśmiechnęła się do mnie sztucznie.
Zacisnęłam wargi. Wtedy jak nigdy miałam ochotę potraktować ją całym zestawem zaklęć, których zdążyłam się nauczyć w Hogwarcie i na własną rękę. Chciałam, aby wreszcie się zamknęła.
— Oh, jest jeszcze ten mugolaczek...
— Mugol?! — Cygnus aż poderwał się z krzesła. — Walburgo, kogo ty wpuściłaś do domu?!
Regulus także wstał, wyciągając ręce w uspokajającym geście. Mało zauważalnie przysunął się w moją stronę, aby osłonić swoim ciałem to, co było już stracone.
Papa, wstrętny świecie.
— Uspokój się, Cygnusie.
— Ale fajnie!
— Bello, zostaw ten nóż.
— Nalej mi wina, bo nie wyrobię.
Najgorsza w tym wszystkim była cisza ze strony rodziców Regulusa. Orion nieustannie wpatrywał się w swój kieszonkowy zegarek, czekając na koniec awantury albo idealny moment, gdy będzie mógł się stamtąd wyrwać i wrócić do pracy. Za to Walburga kosiła mnie zdegustowanym spojrzeniem. Takim, którego spodziewałam się od początku pojawienia się w tym domu, ale ostatecznie i tak nie byłam na nie wystarczająco gotowa. Przygniatało mnie.
Ja jednak nie spuszczałam głowy. Jeszcze się nie poddałam, choć wszystko we mnie wręcz histeryzowało.
Wreszcie wszyscy się uciszyli. Każdy chwytał tlen, którego już niewiele w pokoju zostało.
— A może nasza świeżynka jest sprytniejsza niż nam się wydawało?
Lucjusz popluł się winem.
Bella przejechała widelcem po talerzu, który zawył przeraźliwie.
Wszyscy w szoku, w tym również ja, spojrzeli na Alfarda Blacka, który w zamyśleniu drapał się po zarośniętej szczęce.
— Co masz na myśli, Alfardzie?
— Wiecie, praca szpiega wymaga poświęceń. Augustus także bratał się z czarodziejami półkrwi, a nawet tymi o mugolskim pochodzeniu, aby stwarzać pozory i jak najlepiej wykonywać swoje zadanie, które polegało na zbieraniu informacji — wyjaśnił wolno, tak jak profesor na zajęciach.
W następnej chwili wstał i pokonał dystans, jaki dzielił jego krzesło od mojego. Stanąwszy tuż za mną, położył mi dłonie na ramionach. Zacisnęłam palce na materiale sukni, mając się na baczności.
Był Blackiem. Przy takich należało być ostrożnym.
— Willow stworzyła sobie idealne warunki do swojego zadania, zanim się o nim w ogóle dowiedziała — wyjaśniał dalej, a ja chyba powoli zaczynałam łapać. Bronił mnie. Tylko dlaczego? — Praca szpiega wymaga zakładania różnych masek. Umiejętności wtopienia się w tło i wyjścia przed szereg, gdy jest taka potrzeba. Zadając się z ludźmi gorszego sortu od jakiegoś dłuższego czasu, a nie dopiero od drugiego semestru, sprawiło, że teraz nikt nie powinien jej podejrzewać. Już jest lepsza od swojego brata.
Rodzina Blacków długo analizowała słowa jednego z nich. Każda kolejna sekunda ryzykowała moim zawałem. Regulus wciąż dodawał mi otuchy swoim dotykiem, jednak tym razem to raczej on potrzebował go bardziej niż ja. Znacznie pobladł. Wciąż wyglądał perfekcyjnie. Ale wolałam, gdy był spokojniejszy.
Wtedy i ja byłam spokojniejsza.
Wreszcie Walburga Black uniosła się ze swojego miejsca, rzucając mi obojętne spojrzenie z góry. Skinęła głową, jakby akceptowała wyjaśnienia brata i uniosła swój kielich z winem do toastu, oczekując, że zrobię to samo.
Merlinie, sam nie śmiałbyś się jej sprzeciwić.
— Tylko żebyś nie dała się złapać równie szybko i głupio — skomentowała kąśliwie. Uśmiechnęłam się, choć miałam ochotę wylać na nią to wino. — Witaj wśród nas, Willow Rookwood. Jesteś dobrym wyborem mojego syna.
To najlepszy komplement od teściowej jaki kiedykolwiek ktokolwiek usłyszał.
Stało się jednak to, czego najbardziej się obawiałam. Zaraz po tym, jak udało mi się wziąć drżącą dłonią łyk z kielicha, rękaw zaczepił się o guziczek sukienki na dekolcie. Duża część wina chlusnęła na mnie i zaczęła wsiąkać w materiał sukni. Kilka kropel znalazło się na mojej szyi. Prędko się podniosłam i odsunęłam od stołu, aby nikogo ani niczego nie ubrudzić. Tym sposobem znalazłam się obok Alfarda Blacka, który patrzył na tą masakrę z opanowaniem.
— Phi, niezdara — mruknęła Druella do kielicha.
— Każdemu się zdarza — odparł Alfard.
— Nie Blackom.
— Na szczęście jeszcze w tej chwili nazywa się Rookwood — odparł jej Alfard. Następnie zaoferował mi ramię. — Chodź dziecino. Zaprowadzę cię do łazienki.
— Ja to...
— Ty siedź — fuknął na Regulusa, który już wstawał na nogi. — Ty się już na pewno dobrze z nią zapoznałeś. Nie chcę wiedzieć, jak bardzo. Albo chcę. Ale ploteczki później. Moja kolej. Pa!
— Na Merlina, Alfard!
— Mówiłem, żeby zamknąć go w Mungu.
— Nie chcieli go.
— Bello!
Mężczyzna wyprowadził mnie na korytarz, gdzie dało się wyczuć zmianę powierza. Było lżejsze. Potem schodami na górę, wzdłuż tych okropnych główek, aż zatrzymaliśmy się przed drzwiami mojej sypialni.
— Myślę, że dalej sobie poradzisz — Alfard poprawił cylinder zsuwający mu się na czoło. Uniósł jedną brew. — Chyba, że nie wiesz gdzie jest łazienka. Jest ich pięć.
— Wiem. Dziękuję — miałam zamiar już wejść do sypialni, aby zgarnąć piżamę, gdy pewna myśl zatrzymała mnie w miejscu i kazała spojrzeć na Alfarda. — Na pewno nazywa się pan Black? — zmarszczyłam brwi.
Alfard zarechotał.
— Gdy ostatnio sprawdzałem w istocie tak było.
— A macie wspólną matkę?
— Matkę, babkę, nawet wannę mieliśmy wspólną.
Uśmiechnęłam się szczerze pierwszy raz tego fatalnego wieczoru.
— Nie pasuje pan do nich.
Wtedy Alfard rozejrzał się w obie strony, upewniając się, czy byliśmy sami. Potem wyciągnął coś z kieszeni marynarki, co było zgniecionym zwitkiem papieru. Dostrzegając jednak ślamazarne pismo Syriusza, moje oczy prawie wyfrunęły ze swoich miejsc jak złote znicze.
W szoku spojrzałam Alfardowi w oczy.
— Nie każdy Black jest taki straszny — posłał mi oczko.
— Ale skąd pan...
— Powiedzmy, że lubię dokarmiać bezdomne kundle. Pieniędzmi, bo ten fajfus tylko tego potrzebuje — prychnął i wcisnął mi pergamin w dłoń. Następnie skłonił się szarmancko, unosząc swój cylinder. — Żegnam, panienko. Pozdrów mamę.
Przyglądałam mu się przez cały czas, dopóki nie zniknął na schodach.
Alfard Black pomagał Syriuszowi, choć ten został wykopany z rodzinnego domu i wymazany z rodzinnej historii. Gdyby nie ta żmija Bellatrix, pewnie nawet by o nim nie wspomniano. Wiedziałam już, że nastoletni Blackowie (zapominając o Bellatrix) mieli w sobie dużo dobrych cech, które zwykle nie kojarzyły się nikomu z tym nazwiskiem. Nie sądziłam jednak, że również w starszym pokoleniu można było kogoś takiego znaleźć.
Cieszyłam się, że Syriusz wciąż miał kontakt z kimś z rodziny.
Przechodząc przez próg sypialni, wyciągnęłam zza paska sukienki list od Augustusa. Zamknąwszy drzwi, oparłam się o nie plecami i zjechałam w dół, dopóki dupą nie dotknęłam podłogi.
Dwa listy. Dwie różne strony. Jeden adresat.
Pękłam. Wszystkie emocje, które tłamsiłam w sobie przez cały wieczór, wypłynęły na powierzchnię i wybuchły jak fajerwerki. Rozpłakałam się jeszcze przed przeczytaniem listów. Już wtedy czułam się przytłoczona, sponiewierana i bezsilna. Wpadłam w kłopoty. Duże kłopoty. Takie, których nie rozwiąże plasterek w jednorożce albo całus w czółko. Z tych wyratować mnie mógł jedynie cud albo moja silna wola.
Problem polegał na tym, że chyba mi jej brakowało.
Przeczytałam listy jeden po drugim. Nawet nie pamiętałam, który jako pierwszy. Litery rozmazywały mi się w oczach, a łzy spadały i wsiąkały w pergamin. Wciąż śmierdziałam winem.
Po kilkunastu minutach nie miałam już czym płakać. Tak samo jak nie miałam pomysłów na to, jak mogłam wyplątać się z tej popapranej sytuacji, jednocześnie nie krzywdząc tym Regulusa.
Bo cholernie mi zależało, aby więcej nie cierpiał.
●●●
Dwie godziny później byłam już gotowa do snu. Wymyta żelem, nasmarowana olejkiem, ubrana w piżamę oraz zmęczona życiem. W dłoni ściskałam flakonik z eliksirem słodkiego snu. Bałam się, że bez tego mogłam nie zaznać snu w nocy, a bardzo go potrzebowałam.
Dwa kroki dzieliły mnie od łóżka i zatopienia twarzy w poduszkach, gdy nagle do mojej sypialni wparował Regulus. Jego czarne włosy były rozczochrane, jakby przed chwilą wyciągnął z nich palce, oczy zaszklone, a usta poranione przez zęby. Wyglądał na zmartwionego i bliskiego płaczu.
Zieloną łąkę zasłaniała łzawa kurtyna.
Moje serce natychmiast się obudziło, a zmęczenie odeszło na drugi plan.
Nie zdążyłam otworzyć ust, gdy dotarł do mnie ten podłamany głos.
— Przepraszam.
Zmarszczyłam brwi i ostrożnie się do niego zbliżyłam.
— Przepraszam, przepraszam, przepraszam... — głos mu drżał. Wplątał palce w potargane włosy i zaczął za nie szarpać.
— Reggie — szepnęłam; sama miałam zachrypnięty głos od wcześniejszego płaczu. Położyłam dłonie na jego policzkach, aby zmusić go do spojrzenia na mnie. — Za co ty mnie przepraszasz?
— To nie miało tak wyglądać. To nie miało tak być — pokręcił głową. Kciukami starłam pojedyncze łzy, których nie zdołał zatrzymać. — Nie miałaś brać w tym udziału... To wszystko miało cię nie dotyczyć... Obiecałem, że nic ci się nie stanie...
— No i popatrz, nic mi nie jest.
Zawiesił się na chwilę, pusto patrząc w moje oczy. Uśmiechnęłam się delikatnie.
— Jeszcze.
Mój uśmiech opadł.
To było trudne. Pocieszać kogoś, choć sama potrzebowałam pocieszenia. Próbować kogoś poskładać, choć mnie samą rozrywano na kawałki. Stać prosto i się uśmiechać, choć najbardziej miałam ochotę skulić się w kącie i płakać.
Czasem musiałam być silna za nas dwóch, nawet gdy nie miałam sił.
— Będzie dobrze, Reggie — to było największe kłamstwo, jakie słyszał świat. Zależało mi jednak, aby uwierzył w nie przynajmniej na ten wieczór. — Lubię uczyć się zaklęć. To wcale nie jest takie złe zadanie.
Chłopak znów pokręcił głową.
— Nie będziesz uczyć się czarnej magii.
— Zobaczymy jak to będzie.
— Nie będziesz. Obiecaj, że nie będziesz.
— Reggie...
— Nie, Willie. Obiecaj.
Przewróciłam oczami.
— Upartość nie jest chyba cechą dominującą u Ślizgonów — mruknęłam żartobliwie, ale on się nie zaśmiał. Czekał na tą jedną odpowiedź. — Dobrze. Nie będę uczyć się czarnej magii. Obiecuję. Szczęśliwy?
Dopiero wtedy Reggie wypuścił z ust wstrzymywane powietrze. Pochylił się i oparł swoje czoło o moje, przymykając oczy. Przyglądałam się mu dłuższą chwilę, czule głaszcząc skórę na jego policzkach.
— Chcesz iść spać?
Pokiwał głową. Jak mały chłopiec.
— A wiesz że mam duże łóżko?
Parsknął, nadal nie otwierając oczu.
— I samej jest mi w nim bardzooo zimno.
— Ubierz czapkę.
Pacnęłam go, na co zaśmiał się i spojrzał na mnie z małym uśmiechem. W jego oczach widziałam już łąkę, nad którą nieśmiało wyjrzało słońce. A na zielonej trawie była rosa dawnych łez, która zaraz miała wyschnąć.
— Mam też taką buteleczkę, dzięki której szybko pójdziemy spać — pomachałam eliksirem w powietrzu.
Regulus uniósł brew.
— Trucizna?
— Innym razem ci to doleje. To nam tylko pomorze bezproblemowo przespać noc.
Chyba niczego więcej nie musiałam dodawać.
Podczas gdy Regulus poszedł się przebrać w coś wygodniejszego, ja wyczarowałam dodatkową kołdrę. Tak o, w razie gdybym mu ją zabierała. Sukienka z dzisiejszej kolacji dalej leżała śmagnięta na krzesło. Biorąc materiał między palce, który śmierdział drogim winem, przypomniałam sobie o Regulusie i jego krzywemu spojrzeniu, które mi posłał, gdy w niej byłam. Uśmiech na mojej twarzy opadł niczym kwiat, którego nikt nie pochwalił.
W tej samej chwili wrócił Reggie. Widząc moją posępną minę, ostrożnie zamknął drzwi i podszedł do mnie, nie spuszczając ze mnie wzroku.
— Wszystko w porządku? — spytał i dźgnął mnie w bok, próbując mnie rozbawić.
Z westchnięciem założyłam sukienkę na wieszak i przyjrzałam się jej jeszcze raz.
Chciałam olać temat, ale jednak było mi zbyt przykro, aby trzymać buzię na kłódkę.
— Co jest nie tak z tą sukienką?
Reggie zmarszczył brwi.
— Myślę, że wszystko z nią okej. Jest ładna.
— No ale na mnie ci się nie podobała.
Zacisnęłam usta. Za dużo powiedziałam. Nie mówiąc nic więcej, schowałam sukienkę do szafy, aby czyszczeniem zająć się jutro, jednocześnie klnąc na swoją głupią potrzebę podobania mu się. No ale co? Byłam normalną kobietą. Chyba każda chciała się podobać swojemu mężczyźnie. Nawet jeśli tylko na niby był mój.
Usłyszałam jak westchnął za moimi plecami. Właśnie zamykałam szafę, gdy nagle poczułam dłonie na biodrach, a potem zostałam prędko odwrócona. Z sapnięciem oparłam dłonie o męski tors, aby złapać równowagę.
Regulus chwycił palcami moją brodę i zadarł ją do góry, bym na niego spojrzała. Miałam nadzieję, że nie było po mnie widać tego, że w środku cały mój system zbzikował na jego punkcie i odmówił dalszej pracy.
— To nie tak, że nie podobało mi się to, jak dzisiaj wyglądałaś — musnął kciukiem moją dolną wargę, na co mój żołądek walnął salto. — Po prostu... — zawahał się i uciekł wzrokiem w bok. — Nie podoba mi się, że zostałaś zmuszona do ubrania czegoś, co wpasowuje się w kanon mojej rodziny, a co niekoniecznie podobało się tobie. Chodź dzisiaj wyglądałaś równie pięknie, co zazwyczaj, to widziałem, że nie czułaś się ze sobą dobrze. A powinnaś się sobie podobać. Pewność siebie u kobiet jest bardzo... pociągająca... — chyba nieco się zawstydził.
Przez cały ten czas, gdy mówił, ja nie mogłam przestać się uśmiechać. Czułam się taka lekka, jakbym była chmurką. Taką różową w serduszka i w ogóle.
— Tak myślisz?
— Cóż, u Evana się to sprawdza. A on czasem gorszy jest niż baba. Poza tym... — zaciął się, gdy niewinnym ruchem odpięłam mu jeden guziczek koszuli nocnej tuż pod szyją. Zacisnął szczękę na moje ciche ups. Posłusznie spojrzał na mnie, gdy swoją ręką na jego policzku nakierowałam jego głowę w swoją stronę. — Uwielbiam cię we wszystkim — mruknął jakby zamroczony. — Gdybyś założyła tą samą sukienkę w każdy inny dzień, czego chciałabyś ty, a nie moja matka czy Cyzia, to oszalałbym z zachwytu. Tak jak zawsze, nieważne w co jesteś ubrana.
Z delikatnym uśmiechem dźwignęłam się na palcach i złożyłam na policzku chłopaka długi pocałunek. Dzięki niemu czułam się piękniej niż kiedykolwiek, choć byłam ubrana w workowatą bluzę, bokserki oraz skarpetki nie do pary.
— Musisz być bardzo zmęczony, skoro tak ładnie o mnie mówisz. Bo poza tym wciąż jestem irytująca i za dużo paplam, nie? — na moje słowa przewrócił oczami. — Ja też jestem zmęczona. Bo w innym przypadku... — znów stanęłam na palcach, by być bliżej jego ucha. — ... powiedziałabym ci, że bez ubrań też jestem ładna.
Poczułam jak jego dłonie tężeją na moich biodrach. Uśmiechnęłam się szerzej.
— No więc gdybyśmy oboje nie byli tak zmęczeni, to może moglibyśmy to sprawdzić — odsunęłam się i wzruszyłam ramionami. Poklepałam to po policzku, po czym wyplątałam się z jego objęć. — Jaka szkoda. No nic! Siup pod kołderkę!
Zaklaskałam i jako pierwsza umościłam się w łóżku. Gdy już byłam opatulona kołdrą z każdej strony, spojrzałam na bruneta, który wciąż stał w tym samym miejscu i patrzył na mnie z żałosną miną. Zmarszczyłam brwi.
— Co? Rozmyśliłeś się?
— Jesteś zołzą. Kiedyś ci się za to odpłacę.
— Nie mogę się doczekać. I przestań mnie już tak chwalić, bo się zakocham i będę się tulić do ciebie caluuutką noc — z uśmiechem wyciągnęłam do niego rączki. — No. Chodź się przytul.
Nie musiałam go dwa razy prosić.
Mój chłopiec jak nigdy potrzebował bliskości, więc mu ją dałam. Zasnął przytulony do mnie jak do ulubionego kocyka. Z ukrytym nosem w mojej szyi poczułam na skórze, gdy oddech mu się uspokoił. Leżał na mnie większością ciała, ale w taki sposób, żeby nie było mi ciężko. Jeszcze przez moment głaskałam go po włosach, ale w końcu i na mnie podziałał eliksir.
Tamtej nocy śniłam o nim. I jak dowiedziałam się jakiś czas później, on także śnił o mnie.
●●●
Mała siostrzyczko,
Nie będę pisał długo, bo nie starczy mi atramentu. Nie dali go dużo. Trochę mniej od codziennej dawki wody, którą mieszczę w miseczce ze złączonych dłoni. Gdybyś potrzebowała wiedzieć więcej, u mnie wszystko w porządku. Azkaban to nie jest przyjemne miejsce, ale jakoś to znoszę. Bywałem w gorszych spelunach. Ale nie będę cię zadręczał takimi szczegółami.
Domyślam się, że w ostatnim czasie sporo nasłuchałaś się na mój temat. Nie zamierzam negować ani potwierdzać tych informacji, jakie do ciebie dotarły. Z pewnością przynajmniej część z nich jest wyssana z palca. Największą wadą ludzi jest ich przypadłość do tworzenia plotek.
Jednakże nie ukrywam, że niektóre mogą zawierać ziarno prawdy. Podkoloryzowaną i splecioną z kłamstwem jak w warkoczu, ale prawdą. O mnie.
Chciałbym wyjaśnić ci już wszystko teraz, ale ten list zostanie przeczytany kilkakrotnie przez mnóstwo par oczu, zanim ostatecznie trafi do ciebie, więc wolałabym tego nie robić. Zrobię to na żywo. Patrząc ci w oczy bez żadnego fałszu. Gdy już mnie odwiedzisz.
Poprosiłem Oriona Blacka o zorganizowanie nam spotkania. Jeszcze nie wiem na jakich warunkach się odbędzie, ale obiecuję ci, że spotkamy się przed ogłoszeniem mojego wyroku.
Do tego czasu trzymaj się Blacków. Oni cię ochronią.
Przekaż mamie, że ciepło o niej myślę. A ojcu, że jest dupkiem.
Uważaj na siebie i obserwuj, kim się otaczasz.
Twój duży brat,
Gus
●●●
Cześć skarpetko!
Miałem rzucić coś w stylu „gwiazdko" albo „stokrotko", ale ty jesteś jaśniejsza od gwiazd i piękniejsza od kwiatów. A skarpetki to najlepsza część ubrania. Właśnie założyłem jedną parę Rogasiowi na uszy, nasmarowane klejem. Musiałem dzieciaka jakoś zająć, żeby mi nie przeszkadzał. Minęło piętnaście minut a on wciąż uroczo się bawi, drąc mordę jak młoda mandragora.
Dam ci chwilę, żebyś to sobie wyobraziła.
Tutututu... (to znaczy, że nucę).
Już? Okej!
Piszę do ciebie, aby mieć pewność, że jesteś bezpieczna. Pewnie nie spodziewałaś się, że list dostarczy ci wuj Alfred. Niestety, gdybym wysłał sowę, matka na pewno usmażyłaby ją zaklęciem i rzuciła skrzatom do zjedzenia. Co do wuja sam nie do końca mu ufam, ale to fajne, że mi pomaga. Matce zaczęłaby chyba lecieć piana z pyska, gdyby wiedziała o naszym kontakcie. W sumie to mógłby być fajny widok.
Żeby go przetestować, poprosiłem go, żeby dostarczył ci ten list. Skoro to czytasz, to mój gołąb chyba nie zawiódł. Ogarniasz to? Dawno temu mugole przekazywali sobie pocztę poprzez gołębie! Powalone.
No ale wracając. Gdy już to przeczytasz, odpisz mi od razu. Że masz się dobrze, nic ci nie jest, nikt cię nie obraził, a Bella spadła ze schodów i wygląda jak mój supeł ze sznurówek. Z takich newsów bym się ucieszył. A już najbardziej bym się ucieszył, gdybyś zmieniła miejscówkę i przyjechała tu do nas. Gadałem już z Euphemią – swoją drogą niezła babka – która powiedziała, że drzwi stoją dla ciebie otworem. Ty byłabyś bezpieczniejsza. Ja byłbym spokojniejszy. A James może wreszcie przestałby jojczeć mi nad uchem i uwziąłby się na ciebie. Na serio, czasem mam ochotę spytać się jego starych czy on jest nam w tym domu aż tak potrzebny, żeby go trzymać.
Przemyśl to. Ale tak porządnie się zastanów. Stoi?
Gdyby moja matka albo ktokolwiek inny coś ci nagadał, wal. Do mnie albo im w mordę. Nie wiem co jest bezpieczniejsze, bo w obu przypadkach marnie skończą, ale nie dawaj się im. Jesteś od nich silniejsza. W ogóle jesteś najsilniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznałem. A poznałem ich chuchu!
Nie ufaj Blackom. To największe głupstwo, którego sam kiedyś się dopuściłem. Nie popełniaj moich błędów. Jedyny Black, któremu możesz ufać, to ja.
Nie bój się uciekać. Nie bój się walczyć. Nie bój się mnie wezwać.
Uważaj na siebie. Tylko o to cię proszę.
Twój ulubiony Huncwot
Syriusz
PS. Tęsknie.
PPS. A ty tęsknisz? Bo ja baaaardzoooo.
PPPS. James ściągnął skarpetki i chce mi je włożyć do nosaaaAAAA
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top