31 | Wielki występ

a/n: dla robbiego coltrane'a. to ty sprawiłeś, że hogwart stał się naszym domem. /*

dziękuję za ponad 2 tyś. gwiazdek <3 jesteście niesamowici. być może ten rozdział jest moim dziękuję w waszą stronę, bo ja naprawdę rzadko bywam zadowolona ze swoich rozdziałów, ale w tym widzę potencjał. mam nadzieję, że wam również się spodoba <3

(piosenkę możecie sobie włączyć akapitach z tekstem. jej tłumaczenie wstawię wam na samym końcu rozdziału, gdyby ktoś tego potrzebował. powinniśmy obchodzić noc duchów, ale ja obchodzę już święta.)

●●●

— Warto było?

— Kurwa, no oczywiście że tak.

Powiedział Alvin Avery zwisający z żyrandola. Głową w dół.

Cóż, można było się spodziewać, że Bellatrix nie za bardzo spodoba się prezent-podpucha, który na domiar złego zapakowany był w kształcie lamy. O wiele bardziej przypadła jej do gustu subtelna szczotka, mieniąca się diamentowym błyskiem.

Niestety, wtedy było już po wszystkim. Zakochana od pierwszego wejrzenia Ślizgonka zamknęła się z prezentem w dormitorium, zapewne planując całuśną noc, a biedny Avery wisiał dalej.

— Często po zajęciach powtarzasz, że lada chwila i będziesz zwisał z żyrandola — Evan wzruszył ramionami. Fatalna sytuacja jego przyaciela sprawiała, że szczerzył się złośliwie jak gnom po rozkopaniu grządki. — Teraz widzisz? Wykrakałeś.

— Skończ pieprzyć i mnie stąd ściągnij — burknął Avery. — Bo się na ciebie zrzygam.

Przewróciłam oczami i wysunęłam różdżkę zza podwiązki na udzie, co Mulciber rozwalony na kanapie skomentował łobuzerskim uśmieszkiem. Regulus w odpowiedzi za mnie cisnął w niego wrogim spojrzeniem. Ślizgon na kanapie, wciąż rozbawiony, uniósł obronnie ręce.

— Czaje przekaz. Twoja pani.

Skrzywiłam się lekko na brzmienie tych słów, ale ich nie skomentowałam. Wystarczyło, że pomyślałam zaklęcie i machnęłam nadgarstkiem, a Avery z hukiem spadł na dywan. Chłopak stęknął i przeturlał się po leśnym dywanie. Do mnie jednak to nie dotarło, bo porwały mnie własne myśli.

Byłam jego panią, ale tylko do końca lutego. Gdyby mojemu bratu udało się uniknąć Azkabanu, nasze drogi z Regulusem miały się rozejść. On szedłby coraz głębiej w zimny mrok. Ja wróciłabym do ciepłego i jasnego płomienia, który przybrał gryfońskie barwy.

Może to siebie powinnam była zapytać czy było warto? Było warto tak się dla niego starać, byleby tylko było mu lżej, choć ja sama więdłam z dnia na dzień w jego cieniu? Bo relacja z Regulusem Blackiem była dla mnie toksyczna. Destrukcyjna. To jak wyrok, na który sama się skazałam.

Być może powinnam była uciec, póki jeszcze mogłam.

Choć po tamtym dniu często przeżywałam go jeszcze wiele razy w koszmarach, po którym budziłam się oblana potem oraz z ludzkim krzykiem w uszach oraz własnym w gardle, nigdy nie żałowałam, że postarałam się dla niego kolejny raz.

Dopiero gdy poczułam na swoim ramieniu dotyk, świat wokół mnie znów zaczął się kręcić. Wpierw spojrzałam na męską dłoń ozdobioną sygnetami, a potem na samego Regulusa. Patrzył na mnie podejrzliwie. Zielone oczy próbowały przewiercić się do moich myśli, jednak ja pierwszy raz nie nabrałam się na ich urok.

Regulus zmarszczył brwi.

Wiedział, że coś knułam, ale nie wiedział co. Sam ten fakt tworzył mu pianę w pysku. Zwykle to on trzymał sznurki i sterował mną jak chciał, więc brak tej kontroli musiał go uwierać jak korek w dupie. Jakby nie patrzeć to już przy rozdawaniu prezentów wyglądał na bardziej rozjuszonego niż zwykle. Był z nami, rozmawiał, dotykał mnie, ale tak naprawdę zamknął się we własnej głowie i nikogo nie chciał tam wpuścić. A skoro ja nie miałam wstępu VIP do niego, on do mnie też nie.

A moja głowa pękała w szwach od planów, które opracowywałam całą poprzednią noc.

— Jeśli chcesz być na sali wcześniej, to powinniśmy już iść — tak czułam, że cisnęły mu się na usta całkiem inne słowa. Wręcz wyczuwałam opiernicz. A ten tak czy siak miał mnie nie ominąć.

Kto jak kto, ale Reggie nie straciłby okazji do tego, aby mnie opierniczyć.

Uśmiechnęłam się do niego promiennie, niczego po sobie nie zdradzając. Zwinnie wsunęłam rękę pod jego ramię i przejechałam dłonią po rękawie marynarki, aby ostatecznie złapać go za rękę. Splotłam nasze palce, czując gęsią skórkę na pocałunki jego sygnetów na mojej skórze.

Brunet złapał lekkiego laga i z opóźnieniem spojrzał na nasze złączone dłonie. W następnej chwili spojrzał na mnie, potem znów na dłonie i tak jeszcze dwa razy. Z trudem połknęłam wybuch śmiechu. Bardzo mu się nie podobało, że tym razem to ja sprawowałam kontrolę a nie on. Za to mnie wręcz przeciwnie. Wreszcie czułam się jak szefowa, którą przecież byłam.

— Masz rację, Reggie. Powinniśmy już iść — pomrugałam rzęsami. Myślałam, że zaraz na mnie warknie. Pomachałam wciąż leżącemu plackiem na dywanie Avery'emu oraz stojącemu nad nim Evanowi. — Pa chłopcy! Widzimy się... zaraz — dodałam, ciągnąc w stronę drzwi naburmuszonego bachora.

Mulciber poczuł się chyba urażony, że do niego nie pomachałam.

— Często chowasz rzeczy pod sukienką? A może coś jeszcze tam skrywasz?

— Stul pysk — warknął Regulus.

— Wyluzuj, buldogu. Pytam z ciekawości.

Posłałam chłopakowi siedzącemu na kanapie tajemniczy uśmiech.

— To informacje tylko dla wybranych. A ty chyba nie sięgasz tej poprzeczki. Choćbyś podskoczył.

Mulciberowi gwałtownie zrzedła mina. Przysłuchujący się Evan zarechotał, natomiast Avery wybuczał Ślizgona niczym kibic na boisku.

— Auć, to musiało boleć. Bo jesteś kurdupel! Zabawne, że to ja leżę na podłodze, ale to ty jesteś większym dnem — zaśmiał się blondyn, ale po sekundzie się nagrymasił. Pochylił się bardziej i powąchał dywan pod sobą. — Pachnie jak piwo i rzygi.

— Zapewne twoje. Skrzaty sprzątają nasz burdel, ale twój żołądek to jakaś fabryka ścieków i nigdy nie wiadomo, co za świństwo z siebie wyrzucisz.

— Bo ja taki miły chłopak jestem. Kiedy widzę smutny bimberek to nie zostawiam go samego, pomimo tego że chwilę wcześniej tuliłem wódeczkę.

— Po prostu jesteś alkoholikiem.

— Wolę określenie miłośnik i przyjaciel buteleczki.

Dalszą rozmowę zagłuszyły betonowe ściany, kiedy razem z Regulusem wyszliśmy na korytarz. Wciąż go ciągnęłam za sobą, choć nikt nas nie widział i nie musiałam tego robić. Znając jednak tego pajaca, gdybym puściła, stanąłby w miejscu i marnował czas na wyjaśnienia. A my nie mieliśmy czasu do marnowania.

— Powiesz mi, grzecznie-kurwa-proszę, gdzie się tak śpieszymy?

Docenić trzeba, że grzecznie poprosił.

— Wyjaśnię ci po drodze.

— To może teraz?

— Nie tutaj. Lochy mają uszy, a nie mam ochoty nikomu ich ucinać.

Regulus zamknął buzię tylko na trzy piętra. Na czwartym jego cierpliwość pękła z takim trzaskiem, że wpierw pomyślałam, że się wypierniczył i skręcił kark. Ale należało go pochwalić. Obstawiałam, że nie wytrzyma z kłódką na gębie schodów na pierwsze piętro.

Gdy nagle się zatrzymał, szarpnął moją ręką i całą mną do siebie tak, że moje zęby zostały krok do przodu, gdy ciało poleciało w tył. NA SZCZĘŚCIE wbiłam łokieć w jego tors, ale to nie zrobiło na nim wrażenia. Spojrzeniem wręcz wciskał mnie w posadzkę. W jego oczach musiałam być tą głupią mrówką, która próbowała ukraść malutki okruszek chleba z talerza Regulusa Blacka – bezdusznego i niesprawiedliwie przystojnego terminatora.

Z faktu, że dalej trzymał moją rękę, nie mogłam się odsunąć. Nasze klatki piersiowe praktycznie stykały się przy głębszych wdechach, a ten rozjuszony byk chuchał mi w twarz. Pomimo tego, że nad zieloną łąką błyskały pioruny, ja dzielnie zadarłam głowę i stawiłam jej czoła bez parasola.

Był wysoki jak dąb. Często walił czołem o futrynę?

Dominował nade mną wzrostem.

I chyba nie tylko wzrostem.

— A teraz powiesz mi łaskawie, co wymyśliłaś w tej durnej główce, zanim to zrobisz i będę musiał po tobie sprzątać — wycedził przez zęby.

— Coś ty taki pospinany? Polecam ziółka.

Reggie aż potrzebował zamknąć oczy i wziąć głębszy wdech. Wtedy jego tors dotknął moich piersi, gdzie pod żebrami wybuchło ciepło. Mimo wszystko dalej uśmiechałam się jak najbardziej niewinne stworzenie na tym świecie. Jak nieśmiałek.

— Jestem pospinany, bo ty coś knujesz, mnie się to na pewno nie spodoba, nie mogę nic z ciebie wyczytać i jeszcze nosisz jakieś gówno na szyi!

— Aha! Więc o to ci chodzi! — machnęłam mu palcem przed nosem. Prychnęłam. — Jeszcze chwila i pomyślę, że jesteś zazdrosny.

— Nie jestem zazdrosny — brunet burknął. Z jawnym obrzydzeniem spojrzał na mój wisiorek w kształcie łapki. — To wygląda jak tandetne gówno — powtarzał się. — Zdejmij to.

Z oburzenia aż gęba mi na podłogę opadła. Szybko ją pozbierałam, by stanowczo wbić palec w pierś tego zarozumiałego gnojka.

— Wyjaśnijmy sobie coś, kolego — dźgnęłam go po raz pierwszy. — Po pierwsze, sam jesteś tandetne gówno — drugi raz. — Po drugie to, że ty mi nic nie dałeś nie znaczy, że masz się na mnie wyżywać, bo zrobił to ktoś inny. Bardzo mi się podoba prezent od Syriusza i choćbyś zaczął błagać na kolanach, ja go nie zdejmę przez twoje widzimisię — tego nie byłam aż tak pewna. Dźgnęłam go po raz trzeci. — A po trzecie, już dawno znałbyś plan, gdybyś nie zachowywał się jak nadęty bachor!

— Oczywiście, że on ci go dał — prychnął pan nie jestem zazdrosny, przewracając oczami. Jakby tylko to wyłapał z mojej wypowiedzi. Zmrużyłam wąsko oczy i mocniej wbiłam palec w jego skórę.

— Co tam mamroczesz?

— Powiedz mi ten swój plan.

Westchnęłam, aby zalać powietrzem negatywne emocje. Odsunęłam się od chłopaka, wciąż chętna do naklepania mu w zadek, ale żeby wyłożyć mu wszystko krok po kroczku, potrzebowałam trzeźwo myśleć. A z jego zapachem w nozdrzach oraz skórą przy skórze nie szło tego zrobić. Regulus skrzyżował ramiona przy torsie i przyjął obojętną minę, już gotowy na odmowę.

Przeskoczyłam z nogi na nogę, jakby podłoga była lawą.

— Zanim zacznę, daj mi skończyć — palnęłam głupio. Ślizgon uniósł brew. — No wiesz, nie przerywaj, dopóki nie dobrnę do końca. Wtedy nie oberwiesz w piszczel.

Po chwilowym namyśle Regulus niepewnie skinął głową. Znów westchnęłam.

Albo mnie zabije albo się zabije.

— A więc, lada moment mamy się spotkać z profesorem Beery w salce chóralnej, aby...

— Że co?

Nim zdążyłam unieść nogę, chłopak szybko złapał mnie za udo i przytrzymał. Elektryzujące iskry z tego miejsca potem rozpanoszyły się po całym moim ciele. Miałam tylko nadzieję, że moje czerwone plamy na policzkach odbierał jako wyraz złości, a nie napalenia.

— Miałeś nie przerywać.

— Miałaś się nie wtrącać w moją robotę.

— Ups, wtrąciłam się — sarknęłam. — Powiedziałam ci wyraźnie, że nie pozwolę, abyś zrobił z siebie mordercę. To słabo wygląda w podaniu o pracę.

— Ale ty z pewnością znalazłaś inny, genialny sposób, aby się go pozbyć — zakpił.

— Oh, jak ty mnie dobrze znasz — na moje słowa zacisnął mocniej wargi. — Powiem szybko, zanim znów paskudnie się wtrącisz. Jakieś dwie godziny temu poprosiłam Beery'ego, aby się z nami spotkał na próbie generalnej i nas posłuchał. Bardzo go ta propozycja ucieszyła i zgodził się z nami spotkać tuż przed kolacją. Mało kto o tym wie, ale największym marzeniem profesora jest szkoła teatralna, już wcześniej często wpadał na nasze próby i...

— Do rzeczy.

— Użyjemy zaklęcia Obliviate, Regulus. Voldemort kazał ci się go pozbyć, ale zaboleć ma przecież jego syna, bo to on mu przeszkadza. Pomyśl tylko, czy jest większy ból niż ten, kiedy twój własny ojciec nie pamięta, że jesteś jego dzieckiem? No, nie wliczam w to twojej matki — dopowiedziałam, za co strzelił mi spojrzenie. — Gdy już wymażemy mu wspomnienia, stworzymy mu nowe nazwisko. Żeby Herbert Beery umarł w nim samym. Podrobimy mu dokumenty, złapiemy świstoklika i wyślemy na inny kontynent. Tadam! — klasnęłam. — Beery znika, ty nie masz krwi na rekach, a Voldi może podwinąć szatę i zatańczyć ze szczęścia.

Sekundę po tym, jak zamknęłam buzię, Regulus pstryknął mi palcami przed nosem, jakby próbował mnie wybudzić ze snu.

— Twój wspaniały plan ma dziury. Jak ty w głowie — obraził mnie, a zanim ja obraziłam jego, Ślizgon zacisnął palcami moje usta jak klamerką. — Teraz ja mówię. Czarny Pan z pewnością będzie chciał zobaczyć jak poradziłem sobie z zadaniem. Gdy tylko się z nim spotkam, bez pukania wejdzie mi do głowy i wybierze sobie te wspomnienia, które tylko będzie chciał. On łaknie krzyku, Willow. Przy nim milej mu się śpi. On pragnie cierpienia. Będzie chciał poczuć to samo, co czuł Beery. Szczerze wątpię, że spodoba mi się przykrywanie kocykiem i wycieczka pociągiem — po tym puścił moje wargi, które delikatnie mrowiły.

— To też przemyślałam — odparłam znacznie ciszej oraz mniej weselej. Ta część planu już mi się nie podobała i cicho liczyłam, że do niej nie dojdziemy. — Możesz... możesz użyć na nim Cruciatusa. Aż do omdlenia. Gdy się obudzi, nie będzie pamiętał źródła owego bólu. A ty na pewno opanowałeś to zaklęcie do perfekcji. Sala jest dźwiękoszczelna, więc jego krzyki nie rozniosą się po całym Hogwarcie. Nikt go nie usłyszy. Ja mogę rzucić Obliviate, ale nie licz, że będzie mnie stać na coś więcej — ostanie zdanie praktycznie wyszeptałam. Spuściłam głowę.

Nie byłam gotowa na zaklęcie niewybaczalne. Gdyby to ode mnie zależało, chciałabym do niego nigdy nie dorosnąć. Jeszcze wtedy miałam w duszy maleńki kawałek, który nie przesiąkł mrokiem ani kłamstwem. On nie pozwalał mi tego zrobić.

Dużo czasu później nawet dziecko musiało sięgać po takie zaklęcia, chcąc przeżyć.

— Nie zgadzam się.

Ten moment ciszy, który dzielił nasze wypowiedzi, dawał mi nadzieję. Że dokładnie to sobie przemyślał i dostrzegł, że to wyjście jest o wiele lepszym rozwiązaniem od pozbawienia kogoś życia. Z ukłuciem zawodu w sercu uniosłam na niego wzrok, chcąc się nacieszyć jego widokiem, zanim zamieni się w potwora. Choć w oczach miał taką pustkę, jakby już nim był.

— Ten pomysł ma szansę się udać, Reggie. Nie skreślaj go. Nie skreślaj siebie.

Przez dłuższą chwilę patrzył mi po prostu w oczy. Pewnie widział w nich to, co szargało moim sercem. Rozczarowanie, troska i odmowa.

— Twój pomysł wykorzystam — przerwał ciszę. Zmarszczyłam brwi. — Nie zgadzam się tylko, żebyś ty przy tym była.

Moje serce zabiło w płomieniu nowej nadziei. Choć ta druga część mi tak średnio leżała.

— Niestety, ten warunek nie podlega negocjacji.

— Ja go wykreślam, a nie negocjuje.

— Nie możesz mnie odsunąć! Jestem pomysłodawcą!

— Zapłacę ci buziakiem za fatygę po robocie.

Czułam się żałośnie z faktu, że chciałam przemyśleć ofertę.

— A cmoknij mnie w dupę. Chcę z tobą tam być i koniec.

— Jak sobie życzysz, miejsce sobie sama wybierzesz.

— Ty cholerny skun...

— Panie Black? Panno Rookwood?

Głos utknął mi w gardle. Prawie jednocześnie odwróciliśmy z Reggiem głowy w bok, gdzie stał zdezorientowany profesor Beery. Przyduży surdut w kolorze ziemi wisiał na nim tu i tam, jednak stylowy wąsik miał idealnie uczesany. Z tego wszystkiego nie zauważyłam, że znów znalazłam się ciut za blisko chłopaka. Ciut bardzo. Wystarczyło stanąć na palcach, aby móc go pocałować, do czego brakowało kilku sekund. Nie zdołałabym się powstrzymać.

Mężczyzna skakał spojrzeniem między naszą dwójką. Spanikowana zaczęłam paranoicznie wygładzać poły zgniło zielonej marynarki Ślizgona, co ten skomentował krzywym spojrzeniem.

— Cholerny skubańcu, mówiłam żebyś ubrał inną marynarkę, bo ta jest pognieciona — zaświergotałam z uśmiechem, po czym cmoknęłam chłopaka w policzek. — Już teraz nic nie zrobimy. Ale pamiętaj, że kobiety zawsze mają rację. Zgadza się pan ze mną, profesorze? — zwróciłam wzrok ku nauczycielowi.

Profesor Beery pomrugał kilkakrotnie, zaskoczony, że mówiłam do niego. Odkrząknął i poprawił swoje niewymiarowe ubranie, oddając mi swój niemrawy uśmiech.

— Masz rację, moja droga — pomachał palcem. — Chłopcze, radzę ci się trzymać tej panny jak, no tak brzydko powiem, jak rzep psiego ogona. Ale no wiecie, o co chodzi. Drugiej takiej nie znajdziesz, oj nie.

Regulus wysilił się na mały uśmiech, który w porównaniu z oczami bił ciepłem oraz sielanką. Wewnętrznie wiedział, że w takiej sytuacji musiał mnie zabrać ze sobą. Satysfakcja smakowała wybornie.

— Oh, nie zamierzam nikomu jej oddawać. Takie szczęście chcę zostawić tylko dla siebie.

Ciekawe jak bardzo miał ochotę mnie udusić.

— Doprawdy, jesteście przeuroczy! — zachwycił się profesor. Następnie klasnął w dłonie. — No, a teraz chodźmy już! Chyba nie chcecie się spóźnić na własny występ? Ja na pewno nie chcę przegapić pierożków z farszem.

●●●

Całą drogę prowadziłam miłą pogawędkę o niczym z profesorem Beerym, aby zagłuszyć wyjące we mnie poczucie winy. Regulus dotrzymywał nam kroku, idąc po mojej prawej stronie, jednak myślami był całkiem na innej planecie. Być może tam nie zmuszano dzieci do zabijania.

To musiał być piękny świat.

Przepuściłam profesora w drzwiach, aby czasem nie wyczytał czegoś z naszych udręczonych twarzy bądź też oczu. Po mnie na pewno było widać przerażenie oraz lęk. Choć spędzając czas z Regulusem wiele się od niego nauczyłam, tak jak na przykład chowanie emocji głęboko w sobie, by na zewnątrz pozostać pustą kartką, nie byłam jeszcze na tym samym poziomie co on. Jego twarz była obojętna jak ta marmurowej rzeźby. Za to mnie co chwilę nerwowo drgał kącik ust lub łzawiły oczy.

Mężczyzna w surducie rozejrzał się po pustej sali. Zamiast dźwięków muzyki, szare ściany tamtego dnia słuchały smutny stukot moich butów na podwyższeniu.

Dołożyłam wszelkich starań, aby muzyka na ten jeden moment opuściła swoje mieszkanie w Hogwarcie. To w tamtej sali cztery lata wcześniej muzyka przemówiła do mojej duszy. Nie chciałam, aby była świadkiem tego, jak ta sama dusza ciągnie i ciągnie ku złu.

Gdy Regulus z trzaskiem zamknął drzwi, profesor Beery odwrócił się w naszą stronę. Wciąż miał na ustach promienny uśmiech, który zamiast pomóc, tylko zabolał mnie jeszcze mocniej.

Widząc nasze posępne miny, staruszek zachichotał.

— Oh, moi mili, wyglądacie jak zwiędłe tulipany! Wszystko będzie w porząsiu, zapewniam was — ponownie rozejrzał się po sali. — No, to gdzie chowacie instrumenty? Chyba że przećwiczymy a cappella?

— Profesorze?

— Słucham, moja droga?

Z sercem w gardle zerknęłam na Regulusa. Głowę miał spuszczoną, jego dłoń dalej ściskała klamkę od drzwi, ale jakby wyczuwając mój wzrok, delikatnie skinął głową. Na ten znak mocniej ścisnęłam różdżkę za plecami, którą wyciągnęłam zza podwiązki tuż przed wejściem do sali. Wróciłam uwagą do profesora. Moje drżące wargi ułożyły się w smutny uśmiech.

Chciałam mu podziękować za wszystko, co zrobił dla tej szkoły. Za jego słoneczne uśmiechy w dniach, gdy o szklarnię walił deszcz z gradem. Za kiepskie żarciki, które i tak budziły śmiech. Za to, że służył uczniom nie tylko swojego domu, a całego Hogwartu.

Ale moje ściśnięte gardło nie było stać na nic więcej.

— Przepraszamy.

Krzaczaste brwi profesora Beery'ego zdążyły unieść się w zaskoczeniu, nim Regulus głośno przekręcił klucz w zamku, a ja wycelowałam w mężczyznę różdżką.

Petrificus Totalus.

Ręce profesora przylgnęły do ciała, a nogi złączyły się razem jak na klej. Przez chwilę chwiał się na piętach, aby ostatecznie paść plecami na podłogę. Zaklęcie wyłączyło każdy możliwy mięsień w jego ciele. Zamroziło nerwy. Nie mógł się poruszyć, nie mógł otworzyć ust. Tylko spanikowane i zdezorientowane oczy biegały po suficie, czasem próbując nas dosięgnąć.

Kilka sekund poświęciłam na obserwowanie sztywnego ciała z ciężkim oddechem. Gdy wbiłam sobie do głowy, że to było najlepsze wyjście z możliwych, spojrzałam na bruneta obok mnie. Regulus także wpatrywał się bezradnym wzrokiem w profesora. Przypominał mi wtedy małego chłopca, który wszedł we mgłę i zgubił drogę do domu.

Pchana nagłym impulsem, chwyciłam i ścisnęłam jego rękę. Z opóźnieniem spojrzał na miejsce złączenia naszych ciał, a potem ociężale uniósł wzrok na moją twarz.

W jego oczach ziała bezdenna pustka.

Specjalnie dla niego wysiliłam się na delikatny uśmiech, który kosztował mnie więcej niż mogłam od siebie dać.

— Poboli go tylko chwilę. Potem zacznie nowe życie z czystą kartą — powiedziałam cicho. — To lepsze niż śmierć, Reggie.

Regulus westchnął prawie niesłyszalnie.

— Czasem myślę, że śmierć to najlepsze, co może nas spotkać.

Serce zapłakało mi w piersi. Nie próbowałam nawet się zastanawiać jak często myślał w taki sposób.

Ponownie ścisnęłam jego rękę.

— Zrób to, kiedy będziesz gotowy. I rób tak długo jak będziesz w stanie. A potem ja dokończę.

Regulus nie uśmiechnął się ani nie zrobił nić innego. Po prostu patrzył. I trzymał mnie za rękę, nie chcąc puścić. To mi wystarczyło.

W końcu jednak chłód oblazł moją skórę, gdy chłopak zbliżył się o trzy kroki do zastygniętego Beery'ego, a ja zostałam z tyłu. Wolałam nie patrzeć na przebieg kilkunastu następnych chwil, przed którymi ze strachu drżało moje serce. Gdyby to ode mnie zależało, wcale bym do nich nie dopuściła. Ale to nie zależało ode mnie. Ani od Regulusa, od Beery'ego ani nawet od pojeba, który to wymyślił. To życie umieściło te chwile w naszym scenariuszu i w żaden sposób nie dało się ich obejść. Ani bokiem, ani kantem.

Ale mimo, że to mnie niszczyło, nie mogłam na niego nie patrzeć. Regulus wycelował drżącą różdżkę w kierunku mężczyzny, który patrzył na niego wielkimi oczami. Pełnymi strachu. Nie musiałam ich widzieć, aby wiedzieć, że Regulusa wyglądały podobnie.

Stał tak nieruchomo przez dłuższą chwilę. Z każdą kolejną sekundą coraz mocniej trzęsła mu się ręka. A ja nie mogłam dłużej znieść tego widoku.

To nie była oznaka, że Regulus Black był słaby. To po prostu było zbyt wiele. Ptaki oraz szczury różniły się od żywego człowieka, który uczył cię oraz służył radą odkąd tylko byłeś mały. Regulus Black nie był słaby. Każdemu, kto uważał inaczej, jako pierwsza wydziobałabym przygłupi mózg różdżką przez dziurę w uchu.

Dlatego też podeszłam do niego i stanęłam tuż obok niego. Nawet na mnie nie spojrzał. Skupiał się wyłącznie na celu przed sobą, od czego zaczęły łzawić mu oczy. Ostrożnie położyłam dłoń na jego dłoni, tym samym stabilizując różdżkę. Dopiero wtedy Reggie spostrzegł moją bliskość. Posłał mi zagubione spojrzenie.

Zamierzałam pomóc mu się odnaleźć.

— Zrobimy to razem. Na trzy.

— Willie...

— Raz. Dwa.

Moje oczy szklane, jego przełamane, naszej ofiary przerażone.

— Trzy.

Crucio.

Czerwień wytrysnęła z końca różdżki, ugadzając profesora Beery'ego prosto w pierś.

Już nigdy miałam nie zapomnieć tamtego krzyku.

Już nigdy miałam nie zapomnieć tamtego uczucia.

Czułam się, jakby coś się we mnie złamało.

Pomimo tego, że był spętany zaklęciem petryfikującym, mężczyzna wił się i tarzał we własnym bólu oraz krzyku. Zaklęcia niewybaczalne często przełamywały podrzędne zaklęcia, ale widok człowieka drapiącego skórę, byleby tylko dogrzebać się do bólu, był gorszy niż gdyby miał całkiem się nie ruszać. Patrząc tak na niego miałam pełną świadomość, że w każdej chwili mogłam to przerwać. Mimo wszystko dalej ściskałam różdżkę wraz z ręką Regulusa. Należało to skończyć.

A może też powodem był fakt, że w którymś momencie splótł nasze palce razem. Nawet gdybym chciała puścić, on musiałby puścić pierwszy.

Co jakiś czas robiliśmy przerwy. Nie tylko po to, ażeby Beery nabrał oddechu ulgi, bo mi także go potrzebowaliśmy. Przerywaliśmy, ażeby zaraz zacząć od nowa. Każdy kolejny czerwony strumień był silniejszy od poprzedniego. Czułam rwanie w kościach. Beery coraz głośniej krzyczał.

Aż w końcu umilkł.

Nie myśląc zbyt wiele, prędko wyswobodziłam się z uścisku Ślizgona i kucnęłam obok głowy profesora. Pochyliłam się nad jego twarzą, tuż nad ustami, równocześnie patrząc na jego klatkę piersiową.

Czułam słaby oddech na policzku.

Odetchnęłam cicho. Choć przed chwilą sprawiliśmy mu tyle bólu, przynajmniej wciąż żył. Marne pocieszenie, ale zawsze coś.

Ponownie wyciągnęłam swoją różdżkę, która w porównaniu z tą Regulusa była zimna. Przez tą jego moment wcześniej przepływała moc niosąca ból i cierpienie. Moja była miała tylko załagodzić zniszczenia.

Obliviate — wyszeptałam, przytykając koniec różdżki do czoła profesora.

Na zewnątrz nic się nie stało. Za to w środku stało się wszystko.

Wszystkie wspomnienia z jego dotychczasowego życia rozpłynęły się w nicości. Wszystkie szczęśliwe dni, złe chwile oraz najważniejsze dla serca osoby. Zniknęły tak, jakby nigdy ich nie było. O czymkolwiek mężczyzna chciał zawsze pamiętać, zapomniał. Nawet to, co najlepiej w życiu znał, od tamtej chwili było dla niego obce.

Tam zaczynał się jego nowy rozdział.

My dwoje dalej pozostawaliśmy w tym samym koszmarze.

— Przenieśmy go do Pokoju Życzeń, aby nikt go nie znalazł — zaproponowałam. — Możemy mu podać Eliksir Słodkiego Snu. Będzie spał całą noc, a my zajmiemy się nim jutro. Postaram się sfałszować wiarygodnie jego papiery oraz załatwić mu trochę pieniędzy na start. Myślisz, że jak powinien mieć na imię? Tylko Herbert odpada. Może Stefan? Albo... — gadałam jak najęta. Dzięki temu łatwiej było mi nie myśleć.

Tylko że nikt mi nie odpowiadał.

Zaniepokojona zerknęłam przez ramię. W tej samej chwili Regulus padł na kolana, na pewno jedno bądź oba sobie tłukąc. Dopiero wtedy z żalem spostrzegłam, że łzy, z którymi wcześniej dzielnie walczył w oczach, ostatecznie z nim wygrały i popłynęły mu po policzkach. Nie było ich wiele. Ale były.

Pierwszy raz widziałam, aby Regulus Black płakał.

To był najgorszy z możliwych widoków, jakie dano mi było oglądać zbyt wiele razy.

Bez zastanowienia do niego doskoczyłam i przytuliłam się do jego boku. Dalej kucając, położyłam brodę na jego ramieniu. Dłonią uspokajająco głaskałam go po głowie, drugą z nich mając zaciśniętą na jego marynarce. Chciałam, żeby wiedział, że byłam obok niego.

Choć mnie też przydałoby się poskładać po tym, jak rozerwało mnie na części samo użycie zaklęcia niewybaczalnego, wtedy musiałam być silna za nas dwoje.

— Już dobrze, Reggie — szepnęłam. — Już po wszystkim.

Regulus pokręcił lekko głową.

— Nie, Willie. To dopiero początek — odparł pusto. — A ty się w to wszystko wplątałaś.

Brzmiał, jakby tego żałował.

Chciałam odbierać to inaczej. Jednak nie obroniłam się przed silnym bólem w piersi na myśl, że mnie tam nie chciał.

I jeszcze silniejszym na myśl, że w takiej sytuacji miałby sobie radzić całkowicie sam.

Wtem uniosłam się nieco i złożyłam pocałunek na jego głowie. Potem przytuliłam się policzkiem do jego włosów i przymknęłam oczy, mając w dupie to, że byliśmy tylko parą na pokaz, a w tamtej chwili wokół nas nie było nikogo, kto mógłby nas zauważyć.

Nie zamierzałam go zostawić.

●●●

W drzwiach od Wielkiej Sali czekał na nas spanikowany Archie. Chodził od futryny do futryny, ciągle mamrocząc coś pod nosem. Dopiero gdy nas zauważył, to aż podskoczył z tej ulgi i na obicie ryja podbiegł do naszej dwójki.

— Cholerni pojebańcy, czy wy jesteście normalni?! — zaczął wrzeszczeć i machać rękami. — Nie mam nic do tego, że się wymieniacie śliną po kątach, ale przynajmniej w takiej chwili mogliście sobie odpuścić! Zaraz wasza kolej! Przez was zjadłem już jedenaście pasztecików z grzybkami i tylko czekać, aż mnie sranie weźmie!

Byłam zbyt zmęczona, aby próbować za nim nadążyć. Dlatego tylko wzruszyłam ramionami.

— I co się stało? Przecież już jesteśmy.

— Co się stało? CO SIĘ STAŁO? BĘDĘ GRUBY!

— I?

— I profesor Flitwick zagroził, że to mnie się oberwie, jeśli się spóźnicie. Zestresował się krasnal. Przeginka, no nie?

Regulus za moimi plecami prychnął. A dotychczas milczał. To dało mi nadzieję, że już uporał się z tym wszystkim, co działo się przez ostatnią godzinę oraz z tym w jego głowie. Niestety, jego mina dalej pozostawała obojętna, a wszystkie niewykrzyczane słowa gnieździły się gdzieś głęboko w nim.

Bez słowa wyminęłam mojego skretyniałego przyjaciela i weszłam do Wielkiej Sali. Wyglądała wspaniale. Bogate w kolorowe bombki oraz łańcuchy choinki stały pod każdą ścianą oraz wokół stołu nauczycielskiego. Przynajmniej dwie dumnie nosiły barwy jednego domu; niebiesko-srebrna dla Ravenclawu, czerwono-złota dla Gryffindoru, czarno-żółta dla Hufflepuffu oraz zielono-srebrna dla Slytherinu. Łaskocząca przez świece imitacja nocnego nieba tamtego dnia była bezchmurna, dzięki czemu mogliśmy przyglądać się gwiazdom tak, jak one nam. Pomimo braku chmur z góry i tak prószył drobniutki śnieg, który topniał tuż nad stołami pełnymi tłustego jedzenia. Gdzieniegdzie pod stopami przebiegały ożywione, lukrowane pierniki. Gigantyczne laski cukrowe stały w każdym kącie.

Wszędzie było słychać śmiech. Każdy ze sobą rozmawiał, dzielił się jedzeniem, wymieniał prezentami. Święta zagościły w Hogwarcie.

W tamtej chwili na schodkach prowadzących do stołu nauczycielskiego stał szkolny chór i śpiewał kolędy. Melodię tworzyli Puchonka grająca na skrzypcach, Gryfon na flecie, inny Gryfon na dzwonkach oraz ropuchy. Przewodził im profesor Flitwick, wymachujący batutą.

Ich występ zbliżał się do końca, a zaraz po nich mieliśmy występować my.

Jeszcze rano okropnie stresowałam się tą chwilą i nie mogłam przełknąć śniadania, jednak po wydarzeniach z profesorem Beerym byłam wypłukana z emocji.

— No wreszcie gołąbeczki się znalazły!

— Kryj się — szepnął mi Archie na ucho. — Z lewej nadchodzi wkurzona kokoszka.

— Czemu kokoszka?

— Bo się o nią koguty biją.

Nancy musiała usłyszeć jego ostatnie zdanie, bo gdy tylko do nas podeszła na dzień dobry szurnęła mu czapką Mikołaja po łbie. To nie mogło boleć jakoś mocno. Ale Archiemu łeb odrzuciło i dramatyzująco zakwiczał. Okazało się, że Nancy do środka włożyła stalowy kielich.

— Idiota — burknęła.

Sekundę później dołączyła do nas reszta. Evan i James, pewnie te dwa koguty, wygrażali sobie poprzez spojrzenia. Lily patrzyła na nich karcąco. Dorcas z rozbawieniem. Ciągle klnąc, Avery próbował zetrzeć wielką plamę z białej koszuli, a Remus cały czas podawał mu nową chusteczkę.

Wychodziło na to, że tylko Syriusz i Nancy patrzyli na nas dwóch. Blondynka jak rozczarowana matka, niewiadomo czy nami czy kogutami, a Syriusz w zamyśleniu.

— A gdzie Peter?

— Został przy stole — odpowiedział Remus. — Stwierdził, że nie jesteście ważniejsi od indyka w sosie żurawinowym.

Jaki kochany!

— I gdzie wyście byli, co?! — fuknęła podirytowana Bones. — Was chuj porywa. Flitwick śmieje się i płacze na przemian, bo nie ma solistów. Ziemniaki są przegotowane, a ci dwaj nie wiedzą, kiedy przyjść i zrobić awanturę! — krzyknęła, patrząc na dwóch Ślizgonów.

— Ej! — Avery się oburzył. — Krzycz na nich... — wytknął Jamesa i Evana. — ...a nie na mnie! Ja tu jestem ofiarą!

— Oberwałeś kompotem — zakpił James. — Wielkie mi halo.

— Faktycznie, nic takiego. Czyli mogłem ci zrobić ten prysznic z barszczu. Lupin, po co ty mnie powstrzymywałeś? PRZECIEŻ TO ŻADNE HALO!

Głowa mnie bolała od ich wrzasków. Przyszłam tam tylko po to, aby wyjść na scenę, zaśpiewać, by potem wrócić do dormitorium spać. Nie byłam nawet głodna. Coś czułam, że gdybym cokolwiek przełknęła, zaraz bym to wypluła komuś na spodnie.

Jakby Merlin wysłuchał moich modlitw, chór w tej samej chwili skończył śpiewać. Rozległy się oklaski.

Nagle między mnie i Regulusa wepchnęła się uśmiechnięta Cyzia, która wyglądała przepięknie w jedwabnej sukience w kolorze atramentu.

— Teraz wy, teraz wy! — pogoniła nas. — Będziecie świetni!

— Powodzenia, skarby wy moje!

— Willie, dasz czadu!

— Przede wszystkim bawcie się dobrze!

— Pierdolisz, ważne żeby byka nie walnęli w trakcie.

— Stul mordę, czubie.

— Sam jesteś czubem, czubie.

— Obaj się zamknąć albo będziecie pływać w kompocie zamiast owoców!

Regulus wyrwał się stamtąd jako pierwszy. Chciałam czmychnąć za nim, ale nagle męskie ramię owinęło się wokół mojej szyi, a zapach lasu oraz tytoniu przyćmił potrawy wokół. Syriusz poczochrał pięścią moje włosy, życząc mi piętnaście razy powodzenia. To sprawiło, że delikatnie się uśmiechnęłam. Szczerze.

— Będę stał w pierwszym rzędzie po autograf! — krzyknął jeszcze za mną.

Regulus przede mną prychnął. Bawił się w konia cały czas.

Przemknęliśmy prędko pod ścianą, zbierając kilka ciekawskich spojrzeń. Dotarliśmy do podnóża schodków, gdy nagle na środek sali wyszedł opiekun mojego domu. Chrząknął, chcąc uciszyć rozgadaną dzieciarnię. Nie udało mu się. Spróbował jeszcze raz. Nic. Dopiero gdy Hagrid walnął w stół tak, że oskubana i upieczona gęś pofrunęła w górę, wszyscy się zamknęli jak i wyprostowali na ławach.

— Dziękuję, Hagridzie. A więc...

— W porząsiu, psorku.

— No tak. A teraz przyszedł czas na występ finałowy. W duecie wystąpią przed państwem Willow Rookwood, która dla was zaśpiewa oraz Regulus Black, który zagra nam na fortepianie. Wielkie brawa!

Cała towarzystwo wzięło sobie słowa profesora zbyt do siebie i zalali nas salwą braw. Słysząc to, a także pogwizdywania od strony stołu Gryffindoru, powróciła do mnie zapomniana trema przed występami. Stres opatulił moje serce jak gryzący sweter, a wstyd usiadł mi na ramieniu i tylko czekał, aż potknę się na schodach. Ukryłam drżące dłonie za plecami i instynktownie się cofnęłam, szykując się do ucieczki, ale na swojej drodze napotkałam przeszkodę w postaci ciepłego ciała.

A potem usłyszałam przy uchu szept, który był głośniejszy od braw.

— Poradzisz sobie, słońce — już nie tylko ręce mi drżały. Cała drżałam. Nie przez stres, tylko ten jego głos. — Chciałbym powiedzieć, że i tak będą patrzeć na mnie, ale dzisiaj to ty wszystkich olśnisz. I będą patrzeć tylko na ciebie. Bo będziesz wspaniała.

Jeśli chciał mnie tym zmotywować, to mu się nie udało, bo dalej chciałam stamtąd uciec, tym razem zabierając go ze sobą.

Widząc to, Regulus przybliżył usta jeszcze bliżej mojego ucha. Czułam ich muśnięcia na skórze.

— Po występie będę miał dla ciebie niespodziankę. Obiecany prezent.

Jebany. Nancy mu pewnie powiedziała jak łatwo mnie podejść.

— Panno Rookwood, panie Black, zapraszamy!

Wzięłam jeden głęboki oddech i ruszyłam. Moje nogi dygotały na każdym stopniu, ale jakoś udało mi się dotrzeć do stołka i na nim usiąść. Regulus usiadł za fortepianem, który Flitwick wyczarował w trakcie naszej zapowiedzi. Uniosłam wzrok z butów na gapiów przede mną, czując nagły paraliż. Każdy się na mnie patrzył. Nawet większość nauczycieli opuściła swoje miejsca i przystanęli przy ścianie, ażeby nie patrzeć na moje plecy, tylko na twarz. Dosłownie z każdej strony czułam, jak ludzkie spojrzenie przypala mi skórę.

Wtem Regulus zagrał jedną nutkę, aby zwrócić na siebie moją uwagę. Zza klawiszy posłał mi najpierw swój uśmiech – ten najpiękniejszy, bo prawdziwy – a potem powiedział coś bezgłośnie. Za drugim razem udało mi się zrozumieć. Razem. Potem wystawił w górę dłoń z wyprostowanymi trzema palcami.

Zrobimy to razem. Na trzy.

Powiedziałam tak do niego, gdy nie miał odwagi, aby wypowiedzieć zaklęcie.

Wtedy on mówił tak do mnie, choć moje zadanie w porównaniu z tym jego było dziecinnie śmieszne.

Odpowiedziałam mu uśmiechem. Dziękując za siłę, którą wcześniej ja podarowałam jemu. Gdy wróciłam wzrokiem do wyczekującej publiczności, wzrok miałam pewniejszy, a uśmiech szerszy.

Huncwoci, Lily, Nancy oraz Archie faktycznie stali w pierwszym rzędzie z Syriuszem na czele. Nawet Peter oderwał się od świątecznego jedzenia i był wśród nich.

Z drugiej strony sali stali reprezentanci domu węża. Cyzia z Averym aż podrygiwali z podekscytowania, a Evan Rosier oparty o ścianę posłał mi zadziorny uśmieszek, gdy dłużej na niego spojrzałam.

A potem Regulus zaczął grać.

Nawet nie spostrzegłam chwili, w której śpiew sam ze mnie popłynął.

Have yourself a merry little Christmas
Let your heart be light
From now on your troubles will be out of sight

Have yourself a merry little Christmas
Make the Yuletide gay
From now on your troubles will be miles away

Święta właśnie takim czasem były. Na co dzień grunt mógł kruszyć się nam pod nogami, niebo walić na łeb, a codzienność mogło być piekło, jednak na ten krótki moment w roku wszystko powinno odejść na drugi plan.

And here we are as in olden days
Happy golden days of yore
And faithful friends who are dear to us
Will they gather near to us once more?

Starałam się opanować drżenie głosu. Pomyślałam wtedy o profesorze Beerym, który już nigdy miał nie spędzić świąt wraz z Hogwartem. To były moje szóste święta w tym miejscu, równocześnie przedostatnie. Pierwsze, kiedy to brakowało osoby, która była niezmienna na świątecznej pocztówce z Hogwartu. Uczniowie przychodzili i odchodzili, ale nauczyciele zostawali do czasu, aż brakowało im sił na dalsze przekazywanie wiedzy. Tym razem jednego z nich brakowało. Następna fotografia miała gościć nową twarz nauczyciela Zielarstwa.

And through the years we all will be together
If the fates allow
But till then we'll have to muddle through somehow
And have yourself a merry little Christmas

Spojrzałam na swoich przyjaciół. Wszyscy wpatrywali się we mnie z uśmiechami na ustach. Dziewczyny bujały się do rytmu jak liście na wietrze. Archie dyskretnie ocierał łzy z oczu. Rozmarzony Remus kiwał głową z półprzymkniętymi oczami. Peter i James przypominali dzieci słuchających kołysanki. A Syriusz wyglądał, jakby miał ochotę tam wziąć i rozkwitnąć.

Nie wyobrażałam sobie roku, w którym i ich miałoby zabraknąć na moim świątecznym obrazku.

A z każdym rokiem tych twarzy było coraz mniej. Jakby ktoś wymazywał je gumką, pozostawiając po nich puste miejsce na zdjęciu oraz w sercach tych, którzy zostali.

Nie zapomniałam także o tych nowych przyjaciołach, stojących po drugiej stronie. Wzruszona Cyzia opierała głowę na ramieniu Avery'ego, nie kryjąc sporadycznych łez. Oczy Avery'ego lśniły nad leniwym uśmiechem. Sam Evan Rosier, szkolny deptacz kobiecych serc, w tamtej chwili oparł głowę o ścianę i z uśmiechem wsłuchiwał się w słowa piosenki, stając się bezbronnym chłopcem.

Różnica między nimi a przyjaciółmi po prawej stronie była taka, że Ślizgoni nie patrzyli wyłącznie na mnie. Ich wzrok uciekał czasem do pianisty, a wtedy ich uśmiechy – choć może tylko mi się tak wydawało – stawały się jeszcze większe.

Bardzo bym chciała widzieć te twarze w następnym roku. I w kolejnym, i w jeszcze kolejnym i tak do końca. Bardzo, bardzo bym chciała.

Faithful friends who are dear to us
Will they gather near to us once more?

To był moment, w którym przełamywałam swoje wszelkie blokady. Od początku piosenki zbierałam w sobie odwagę na ten właśnie moment. Zadarłam głos drastycznie w górę, przeciągając melodyjnie słowa.

And through the years we all will be together
If the fates allow
But till then we'll have to muddle through somehow

Nie zapomniałam jednak o tym, który wtedy tworzył pode mnie tą piękną melodię. O tym, który ostatnimi czasy zadomowił się w mojej głowie na dobre, nie zamierzając się wynieść, choć wiele razy wysyłałam nakaz eksmisji. O tym, który za często zaglądał do mojego serca i zbyt bardzo się z nim spoufalał.

Czułam na sobie jego wzrok przez cały ten czas, gdy śpiewałam. Był za moimi plecami i ani razu nie mogłam na niego spojrzeć, ale czułam, że on na mnie patrzył. Jego spojrzenie działo inaczej na moje ciało niż cała reszta innych spojrzeń. Było szczególne. Rozpoznawałam je bez trudu.

Choć wstyd by mi było przyznać to głośno, wewnątrz siebie nie oszukiwałam, że jego również chciałabym mieć na swoim przyszłorocznym obrazku. Nie tylko w święta, ale w każde inne dni też.

Gdyby tylko mi na to pozwolił.

And have yourself a merry little Christmas

Ostatnie zdanie zaśpiewałam znacznie ciszej. Mimo wszystko głęboka cisza rozniosła mój głos niczym krzyk. A wraz z ostatnią nutą fortepianu, po sali rozniosły się brawa głośniejsze niż kiedykolwiek słyszałam. Wiele osób, jak nie większość, powstawało z ław i oklaskiwali nas na stojąco.

Z szerokim uśmiechem wstałam ze stołka i ukłoniłam się nisko. W oczach zbierały mi się łzy. Z dumy do samej siebie.

Oklaski ciągnęły się jeszcze przez kilkanaście dłuższych chwil. Ucichły jednak raptownie w pół sekundy, co nieźle mnie zdezorientowało. Chyba wszyscy uczniowie na raz wzięli wdech. Przestraszyłam się tym bardziej, gdy zobaczyłam wielkie jak spodki talerzy oczy przyjaciół. Cyzia, Nancy oraz Lily przyłożyły dłonie do ust. James mrugał i przecierał oczy na przemian, jakby im nie dowierzał. To samo Archie. Pasztecik wypadł z dłoni Petera. Remus osłupiał, a Syriusz pobladł. Evan oraz Avery nie mogli pozbierać szczęk z podłogi. Nawet sama Bellatrix Black zastygła w bezruchu, a w jej oczach majaczyło coś na kształt... zaintrygowania.

Moją pierwszą myślą było, że za mną stał sam Lord Voldemort.

Napiętą ciszę przerwało gwałtowne wejście Hagrida. Przez to wszystko nawet nie zauważyłam, że gdzieś wyszedł. Wmurowało mnie jeszcze bardziej, gdy w jego dłoniach znalazłam bukiet kwiatów oraz butelkę szampana.

— Gratki przenajwiększe, pyszczki kochaniutkie! — zawołał radośnie, gdy ja przeżywałam laga stulecia. — Ja tak coś czułem, że z was niezłe gagatki wyjdą! Haha! Takie coś! No chłopie, brawo!...

— Hagridzie! Hagridzie! HAGRIDZIE! — krzyczała zażenowana profesor McGonagall.

— No i co się psorka drze?

— Hagridzie, jeszcze się nie zgodziła!

W gajowym drastycznie opadł zapał. Podrapał się butelką szampana po głowie ze skrępowaną miną.

— Ojć, to sorka.

— Niby na co mam się zgodzić? — spytałam. To był jeden z tych niezręcznych momentów, gdy wszyscy inni milczeli, więc moje pytanie było głośne jak przez głośnik.

Ktoś po mojej prawej stronie sugestywnie chrząknął.

— No odwróć się! — wykrzyczało pół Hogwartu. Oni się zmówili jak nic.

Odwracając się, spodziewałam się wszystkiego.

Spodziewałam się Irytka z wiadrem szlamu i brokatu, który gotowy był mnie nim oblać.

Spodziewałam się trolla górskiego, który tylko czekał, aż będzie mógł zgnieść mnie maczugą, patrząc mi w oczy.

Spodziewałam się goblina z Banku Gringotta, który wyciągał ku mnie łapę z wezwaniem do sądu za nie płacenie podatków, których nigdy nie płaciłam.

Spodziewałam się tego cholernego Voldemorta.

Spodziewałam się wszystkiego. Ale nie jednego.

Nie spodziewałam się widoku Regulusa Blacka, klękającego przede mną na jedno kolano. I nie, nie trzymał świstka z urzędu. W moją stronę kierował otarte pudełeczko obite czarnym aksamitem. A w jego środku był... był... był...

...srebrny pierścionek z jadowicie zielonym szafirem na jego środku oraz malutkimi diamentami po bokach.

Merlinie, chyba miałam zawał. Moje serce nie bimbało, autentycznie.

— Długo kazałaś mi klęczeć. Mogłem to zrobić na dywanie.

Z boku mogłam usłyszeć zbiorowy śmiech. Byłam jednak zbyt skupiona na szukaniu śmiechu w jego oczach, tak podobnych do oka pierścionka, żeby sama się śmiać. Bo on żartował. Na pewno żartował.

— Ale będę klęczał tak długo, dopóki nie usłyszę tego, czego pragnę. A ciebie pragnę. Najbardziej na świecie. Więc lepiej zgódź się teraz, bo nie mam zamiaru ci odpuścić, aż się nie zgodzisz. Wiesz, że potrafię być uparty.

Cholerny skurwysyn nie wyglądał jakby żartował!

— Dlatego Willow Felicio Rookwood, wyjdziesz za mnie?

●●●

tłumaczenie piosenki (sabrina carpenter - and have yourself a merry little christmas)

Wypraw sobie wesołe, malutkie Święta
Niech serce twe będzie lekkie.
Od teraz wszystkie nasze kłopoty znikną z oczu

Wypraw sobie wesołe, malutkie Święta
Stwórz radosne Boże Narodzenie.
Od teraz wszystkie nasze kłopoty będą wiele mil stąd

Jesteśmy tu, jak za dawnych czasów
Szczęśliwych, złotych dni przeszłości.
A wierni przyjaciele, którzy są nam drodzy
Czy zgromadzą się wokół nas ponownie?

Latami wszyscy będziemy razem,
Jeżeli los pozwoli.
Ale do tej pory musimy jakoś sobie dać radę,
Spraw sobie wesołe, malutkie Święta zaraz.

A wierni przyjaciele, którzy są nam drodzy
Czy zgromadzą się wokół nas ponownie?

Latami wszyscy będziemy razem,
Jeżeli los pozwoli.
Ale do tej pory musimy jakoś sobie dać radę,
Spraw sobie wesołe, malutkie Święta zaraz

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top