28 | Przyjęcie Pokoju Życzeń

Chwilę zajęło, nim Lily wszystko pozbierała w kupę. Milczała i analizowała wszystko dokładnie, trybiki odbijały się w jej oczach. W tym czasie zdążyłam lujnąć sobie kieliszek szampana. Bąbelki buzowały na przełyku.

Wreszcie brwi Lily wystrzeliły w górę, a czerwone usta uformowały się w literkę o, gdzie na spokojnie mogłabym wsadzić kciuka. Gdybym była wredna.

— Podała mu coś! — wykrzyknęła odkrywczo. Jakaś szykowana parka obrzuciła ją ciekawskim spojrzeniem. — A to ci szm...

— Cicho bądź, albo zatkam cię baleriną — pogroziłam jej palcem, na co prychnęła. Odciągnęłam rudą jeszcze bardziej na bok, uśmiechając się wymuszenie do zerkających za nami gości. — Remus też tak twierdzi. Ale potrzebowaliśmy zobaczyć jego oczy, aby wiedzieć z czym mamy do czynienia.

— I wiecie?

Właśnie w tym momencie cień przemknął za plecami Gryfonki. Znany z tego, że nie chadzał na układy ze światłem i wolał się nie wychylać. Uwikłany z ciszy i tajemnicy. Niewyróżniający się, a jednocześnie tak bardzo inny. Owy cień zwał się Severus Snape. Znudzonym i oceniającym wzrokiem obserwował każdego po kolei, jakby w myślach właśnie obrażał każdego po kolei.

Powoli obróciłam Lily w drugą stronę i stanęłam za jej plecami, przytulając swój policzek do jej policzka. Może dzięki temu trochę jej blasku przeszłoby na mnie.

— My nie. Ale on wie na pewno.

W pierwszej chwili nie ogarnęła, o kogo mi chodzi. Albo nie chciała myśleć, że to właśnie on. Trzymając dłonie na jej ramionach, poczułam pod palcami jak znacznie się spięła. Ugryzły mnie w sumienie lekkie wyrzuty, bo przecież dobrze znałam ich przeszłość, a ja znów pchałam Lily na jego drogę.

Przyjaźń Lily i Severusa zaczęła się jeszcze przed Hogwartem. Nikt nie wiedział jakim cudem, bo woleli zachować to dla siebie. Okoliczności pierwszego spotkania musiały być jednak magiczne, bo tak właśnie wyglądała ich relacja z biegiem lat. Nawet pomimo tego, że trafili do wrogich sobie domów – zielonooka ubrała się w gryfońską czerwień, a często krwawiący z nosa brunet obrał zielone szaty Slytherinu – oni dalej byli nierozłączni. Każda przerwa była ich, tak samo jak ławka na wspólnych lekcjach oraz wolne chwile, te spędzane na nauce także. Jeden był dla drugiego. To była przyjaźń, której cały świat nie rozumiał, ale oni mieli to gdzieś. Bo mieli siebie. Nawet uprzykrzanie życia Ślizgonowi przez Huncwotów nie zniechęcało ich do siebie.

I nawet ślepy by zauważył, że ta relacja nie miała wyłącznie przyjacielskiego podłoża. Tylko przy Severusie Lily miała tak szeroki uśmiech i tylko na Lily Severus mógł patrzeć godzinami.

Aż wszystko się posypało. Wystarczyło jedno zakazane słowo, które przekreśliło całe lata. W ubiegłym roku Severus nazwał Lily szlamą (sama myśl mnie brzydziła) na dziedzińcu pełnym uczniów bez konkretnego powodu. Zjebał na całej linii. Wtedy jeszcze James szalał za Evans i wraz z chłopakami urządził Snape'owi z życia piekło. Natomiast Lily nie chciała mieć z nim nic do czynienia.

Jednego dnia miał przy sobie wszystko i tego samego dnia bezpowrotnie to stracił.

Lily zerknęła na mnie z niechętną miną.

— Aż tak ci zależy? Znajdziesz sobie innego. Poza tym, masz jeszcze jednego Blacka w zanadrzu.

Posłałam jej kpiące spojrzenie, więc nie kontynuowała dalej. Nagrymaszona znów rzuciła okiem na Severusa, potem na mnie, jeszcze chwilę w sufit, aż ostatecznie męczeńsko westchnęła.

— Dobra chodź. Zapytamy. Ale ty gadasz.

Przełknęłam pisk szczęścia. I chęć wyściskania jej tak, jak ona wcześniej mnie. Byłam gotowa dać jej nawet cmoka w stylu stęsknionej babuni.

Jeśli mnie wcześniej podejście do Regulusa sprawiało problem, tak tym razem to Lily ociągała się i niemrawo przebierała nogami. Pogorszyło jej się jeszcze bardziej, gdy Severus nas zauważył. Od tego czasu nieustannie jej się przyglądał, co chyba rudą dość mocno irytowało. Za to jemu oczka rozbłysły jak na widok diamentu.

Lily Evans była diamentem dla Severusa Snape'a. On nie był tym samym dla nikogo, ale wciąż był nieoszlifowanym diamentem.

— Severus — chrząknęła.

— Lily.

— I Willow! Ale z nas zgrany trójkącik.

Oboje spojrzeli na mnie jak na robaka, którego najchętniej by wypstryknęli na księżyc. Zaszczyciłam ich swoim popisowym uśmiechem.

— Wybacz, że przeszkadzamy ci w zabawie, ale mamy do ciebie sprawę — jeśli zabawą można było nazwać podpieranie ściany. — Chodzi o to, że...

— Jak sama zauważyłaś, jestem na zabawie — przerwał mi sucho. Aż mi w gardle zaschło. Gdzie był kelner z szampanem? — Nie przyjmuję zleceń. Poza zabawą też nie, więc poszukajcie innego frajera.

Usłyszałam jak Lily głośno wciągnęła powietrze przez nos. Panikowałam, mój mózg załączył alarm, ale jeszcze nie dałam się sprowokować. Przymknęłam na moment oczy i pozbierałam myśli w kupę.

— Chodzi o Regulusa — zanim zdążył mi przerwać, dodałam: — Nie uważasz, że zachowuje się dziwnie? Ani trochę? Tak tyciuteńkę?

Severus zerknął w bok, gdzie najpewniej dalej stał Black. Ja wolałam sobie tego oszczędzić. Bałam się, że Clara zdążyła wrócić, a na ich wspólny widok znów by mnie zemdliło. Moja kiecka była za ładna na wymiociny, a serce nie było gotowe na kolejny cios.

Gdy ciemne oczy Ślizgona wróciły do mnie, jawnie się ze mnie wyśmiewały.

— Niby czemu dziwnie? — uniósł brew. — Bo zmienił priorytety? Bo poszłaś w odstawkę? Ja bym powiedział, że sięgnął wreszcie po rozum do głowy. W końcu i tak mieli się hajtnąć.

Starałam się ukryć ból, który zatrząsł moim wewnętrznym światem.

Za to Lily wybuchła. Niczym gejzer.

— Myślimy, że coś mu podano. Wbrew jego woli — pierwszy raz w życiu słyszałam, aby Lily Evans brzmiała tak złowrogo. Aż mnie w żołądku ścisnęło. Gryfonka uśmiechnęła się złośliwie. — Odniosłam wrażenie, że jesteście przyjaciółmi. A może dalej traktujesz przyjaciół jak śmieci, śliski gnojku?

Wpierw Severus zacisnął szczękę tak mocno, że zaczęłam czekać na moment, aż pęknie i wtedy będzie kazał nam spierdalać. Potem jednak spojrzał na Lily. W jej oczy, oczy jego łani, które dosłownie tryskały błyskawicami. A mimo tego chłopak rozluźnił się, ramiona mu opadły. Twarz nie przyjęła przyjacielskiego wyrazu, ale trochę złagodniała.

Bo świat mógł ich zniszczyć. Ale to nie oznaczało, że Severus Snape przestanie kochać swoją uroczą Lily. Nawet wtedy, gdy jej już nie było, a on sam zaraz miał zniknąć.

— Znajomość z Brooksem ci nie służy — mruknął surowo. Mimo tego zapyta: — Dlaczego tak sądzicie?

Już otwierałam usta, by podzielić się z nim naszym fenomenalnym odkryciem, gdy ktoś nagle na mnie wpadł. To Avery, cały zmachany i zarumieniony, nie wyhamował w odpowiednim momencie. Nie odsunął się jednak ani nie przeprosił, tylko oparł się o moje ramię i wywiesił jęzor. Chwilę później dołączył także Evan, który podparł ręce o biodra.

— Ty patrz — wysapał Avery, wskazawszy na Severusa. — Znaleźliśmy go.

Tym razem dołączyłam do Lily i Severusa w patrzeniu na blondyna jak na robaka.

W tej samej chwili dołączył do nas Remus. Podobnie jak poprzednio zrobił ze Ślizgonami, chłopak kiwnął głową do Severusa, który jednak nijak na to nie odpowiedział. Posłał mu wyłącznie swoje puste spojrzenie.

Patrząc na Snape'a to już było jak braterski niedźwiadek.

— Powtórzę, skoro muszę — westchnął Snape. — Dlaczego myślicie, że Regowi coś podano?

— Bo zachowuje się jak ćwok?

— To akurat dlatego, że za dużo przebywa z tobą.

Avery zmrużył oczy i strzelił focha, mamrocząc, że bez alkoholu nie idzie Severusa znieść, więc poszedł go poszukać. Niespodziewanie Lily poprosiła go o jeszcze jeden kieliszek dla siebie, na co blondyn kiwnął głową i zniknął.

— Zmienił mu się kolor oczu — odezwałam się, zwróciwszy na siebie uwagę ich wszystkich. — Normalnie są zielone, ale dzisiaj... dzisiaj są szare. Jak zachmurzone niebo czy mgła. Do tego wyglądało to tak, jakby na nas patrzył, ale wcale nas nie widział. Na mnie nie spojrzał ani razu.

— Przecież stwierdził, że mam podobne włosy do tej wywłoki — Lily zaprzeczyła moim słowom, zakładając rudy lok za ucho. Severus nie ukrywał, że się temu przyglądał.

Trafna uwaga. Może po prostu fakt, że na mnie nie spojrzał ani razu, zabolał mnie znacznie bardziej niż myślałam.

— W niektórych przypadkach zaczarowani widzą tylko osobę, która ich zaczarowała lub elementy u innych ludzi, które kojarzą im się z tą osobą — sprecyzował Remus.

Ulga nigdy nie smakowała lepiej. Uśmiechnęłam się do chłopaka z wdzięcznością, czując się lżejsza o jedno zmartwienie.

— Po tym wam nic nie powiem. Sam muszę go zobaczyć — rzekł z grymasem Severus, patrząc gdzieś poza moim ramieniem. — Ściągnijcie go do sali od Eliksirów za dziesięć minut. Ja pójdę już teraz, aby przygotować to, co niezbędne na początek.

Nim odwrócił się i od nas oddalił, coś pchnęło mnie, jakaś wewnętrzna siła, aby złapać go za rękaw marynarki. Severus wpierw spojrzał krytycznie na moją łapę, a potem na moją twarz. Musiałam mieć to wymalowane w oczach, bo na ich widok jego mina z krzywego grymasu przeszła w zaskoczenie.

— Dziękuję — wreszcie mogłam być szczera. — Naprawdę ci dziękuję, Severusie. Właśnie zepsułam ci imprezę, a ty...

— I tak jest beznadziejna — wzruszył ramionami, wyswobadzając się spomiędzy moich palców. — Poza tym... — ponownie spojrzał gdzieś w bok. Jego twarz gwałtownie złagodniała. — ...on się cieszył, że przyjdzie tu z tobą. Może nie powiedział tego wprost, ale on nigdy nie cieszył się na te przyjęcia. A tego jednego nie mógł się doczekać — kolejna przerwa. — Robię to dla niego.

To nie tak, że Węże o nikogo się nie troszczyli. Troszczyli się. I to najlepiej jak tylko potrafili. Ale tylko za tych, którzy byli tego warci.

Nigdy nie miałam Severusa Snape'a za takiego, który o kogokolwiek się troszczył. Przez jakiś czas można by było pomyśleć, że tym kimś była Lily, ale ona nie wiedziała wszystkiego. Nie doznała takiego bólu, który atakował od środka ani takiego chłodu, który gasił płomienie.

A Severus dzielił to wszystko z Regulusem. Dzięki temu mogli się nawzajem o siebie troszczyć.

Uśmiechnęłam się do niego. Poruszona i jednocześnie bardziej wdzięczna, że Regulus miał takiego kogoś przy sobie. To musiało go wystraszyć, bo sekundę później Severus przemykał między lśniącymi gośćmi w stronę wyjścia. Niczym cień wirujący ze światłem.

Gdy odwróciłam się do pozostałych, widziałam, jak sama Lily Evans patrzyła za nim z czymś w rodzaju uznania.

W tej samej chwili wrócił Avery z pełną tacką kieliszków z winem. Evan chciał sobie wziąć jednego, ale blondyn plujnął na niego. Dosłownie.

— Spierdalaj, wszystko dla mnie. To co robimy?

Parsknęłam śmiechem, już drugi raz tego wieczoru. Szampan i wino przyjemnie łaskotały mnie w żołądku, zwiastując jutrzejszy ból głowy. Ale kto by się tam przejmował kacem.

— Musimy ściągnąć Rega do sali od Eliksirów — wyjaśnił naburmuszony Evan. Rozejrzał się. — Tylko gdzie on jest?

— O tam. Na parkiecie.

Idąc za spojrzeniem Remusa, zobaczyłam ich. Ściśniętych tak ciasno w tańcu, że pomiędzy ich ciałami nie dało się wcisnąć różdżki. Jej dłonie na jego karku, jego dłonie na jej biodrach. Z uśmiechami kołysali się do wolnej muzyki, wygrywanej przez magiczne instrumenty.

Już nie czułam smutku ani bólu. To znaczy, jasne, wciąż mi się ściskało serce, ale już nie tak jak wcześniej. Czułam złość, która kruszyła zęby. Wściekłość. Niesamowitego wkurwa! Zepsuła nam cały wieczór. Myślałam o nim cały tydzień, nie mogąc się go doczekać, a ta ściera mi go odebrała.

I że ja chciałam wracać się mazać do łóżka? Powinnam była podejść i wsadzić jej łeb do miski z ponczem. Wcześniej poncz zamienić na kwas.

Nagle ktoś odkrząknął tuż obok mnie. Z zaskoczeniem spojrzałam na Evana, który z szelmowskim uśmiechem wyciągał w moją stronę dłoń. Drugą trzymał za plecami.

— Mogę liczyć na taniec, księżniczko?

Nie mogłam powstrzymać cisnącego się na twarz uśmiechu. Pokręciłam rozbawiona głową, po czym bez słowa położyłam swoją dłoń na jego. Czułam ciepło płynące od jego ciała, które przeniknęło mnie do głębi.

— Ej, Lupin. Zatańczymy? — odezwał się Avery.

— Nie, dzięki. Zatańczę z Lily. Może innym razem.

— Jasne, pewnie. Zostawcie mnie — słyszałam zza pleców marudzenie Ślizgona, gdy Evan ciągnął nas na parkiet. — Przynajmniej mam wino. Wino i ja! Duet jak złoty chuj.

Centrum sali skupiało największą ilość światła. To nad parkietem paliły się złote kandelabry; obrzeża rozświetlały tylko blask choinek oraz pojedynczych lampionów. Evan poprowadził nas na sam środek. Pięć kroków dalej tańczyli Regulus z Clarą. Mój partner specjalnie ustawił nas tak, żebym to ja była do nich plecami i nie musiała na nich patrzeć. Uśmiechnęłam się do niego w podzięce. Kątem oka dostrzegłam jak Remus z Lily ustawiają się z drugiej strony. Ptaszki były otoczone.

Wtem męskie dłonie znalazły się na moich biodrach, trzymając mnie mocno i pewnie. Ja swoje położyłam na jego barkach, ale gdy czarnowłosy przyciągnął mnie bliżej siebie, musiałam objąć go ramionami za kark. Na moje rozbawione spojrzenie uśmiechnął się czarująco.

— No co ty, Willy. Wstydzisz się mnie? — zęby błysnęły w uśmiechu. — Poczekajmy do końca tańca. Wtedy go capniemy za frak i porwiemy.

— A jak Morris będzie się stawiać?

— To ją przesuniemy. Mam do tego sprzęt. Nie zapominaj, że gram jako pałkarz.

— Rezerwowy.

— Pałkę mam swoją. Przesuniemy ją.

Zachichotałam cicho, na co uśmiech Evana Rosiera jeszcze bardziej rozbłysnął. Czułam się przy nim naprawdę dobrze. Pomyślał i przyszedł po mnie, choć nie musiał, bo nie byłam dla nich nikim ważnym. Po rozprawie Augustusa nasze drogi miały się rozejść tak samo jak się zeszły. Cicho i niezrozumiale dla nikogo.

Na samą myśl o tym robiło mi się jakoś smutno.

Kołysaliśmy się w rytm wolnej muzyki, granej przez instrumenty bez muzykantów. Evan starał się manewrować mną tak, żebym jak najrzadziej miała na widoku Regulusa oraz tamtą szmatę.

Ups, przepraszam. Tak nieładnie.

Tamtą brudną i zasmarkaną szmatę.

— Pewnie zepsułam ci trochę plany — na moje słowa Evan zmarszczył dziwnie brwi. — Nie chciałeś zaprosić jakiejś dziewczyny? No nie gadaj — parsknęłam, gdy ten się skrzywił.

Po chwili namysłu Evan zwyczajnie wzruszył ramionami. Zazdrość mnie skubała w pośladki za to, że nieważne co robił, robił to tak elegancko.

Nie chciało mi się wierzyć, aby Evan Rosier nie miał kogo zabrać na imprezę. Nawet tak sztywną i szpanerską. Owszem, przez pięć lat nauki w Hogwarcie mało się sobą interesowaliśmy, ale zdarzało nam się bywać na tych samych imprezach. I zawsze, ale to zawsze łamane na zawsze, Evan Rosier był otoczony gromadą dziewcząt. Ociekających śliną i niewiadomo czym jeszcze.

Był znany w każdym domu. Byłam wręcz przekonana, że ta barwna kolejka wzrosłaby, gdyby laski zobaczyłyby go tamtego wieczoru.

— Jedyna dziewczyna, z którą naprawdę chciałbym tu być, by ta żenada była warta zapamiętania, obraziła się na mnie, bo pierdolnąłem Pottera talerzem w łeb — prychnął chłopak. — A Puchonka z siódmego roku dostała chyba sraczki i zostałem kawalerem na ten wieczór.

— Walnąłeś Jamesa talerzem?

— Bo on rzucił widelcem. Poza tym, to był mistrzowski rzut! Jako ścigająca, Nancy powinna go docenić.

— A co zrobiła?

Evanowy półuśmieszek wrócił na przystojną twarz.

— Napuściła skrzaty, aby obrzuciły nas pomidorami.

Śmiech załaskotał mnie w gardło, gdy wypadał przez usta. Tak, to było do Nancy bardzo podobne. Chętnie obejrzałabym tą akcję z boku opychając się popcornem.

— Nancy miewa... humorki — stanęłam w obronie przyjaciółki.

— Zauważyłem. Płynnie przechodzi z Evan na Pottera, to jej na serio wychodzi. Niestety ja tego nie łapię i nie nadążam. Zastanawiam się powoli, czy w ogóle warto.

Zagryzłam w zamyśleniu wargę. To było ciężkie. Nancy była moją przyjaciółką. Jedyną osobą, która akceptowała mnie w pełni, wraz z moimi wadami i zachciankami, bo ona wcale nie była lepsza. Która wyczuwała, że miałam sekrety, które mnie dręczyły, ale czekała cierpliwie, aż sama jej o nich powiem. Która nie podważała moich wyborów, nieważne jak głupie by nie były. Ona, jako dobra przyjaciółka, pomagała mi realizować plany skazane na porażkę.

Moim przyjacielem był również James. I choć świat był tym oburzony, Evan Rosier też powoli nim się stawał. Kibicowałam Nancy i Jamesowi przez pięć lat, czekając aż coś między nimi zapłonie. Choć mały promyczek. Jednak nigdy nie widziałam, aby Jamie kiedykolwiek patrzył na Nancy z takim ogniem jak właśnie Evan. Choć bałam się, że w jego przypadku mogła to być chwilowa fascynacja. A nie chciało mi się mścić za złamane serce przyjaciółki.

Z trudem mogłam patrzeć na Ślizgona. Bo co ja mogłam mu powiedzieć? Żeby się nie poddawał i walczył? Że był lepszy od tego drugiego? Że z nim Nancy byłaby szczęśliwsza?

James Potter na zawsze miał być moim przyjacielem. Nawet wtedy, gdy brzydził się mną i więcej nie chciał nim być. Nawet wtedy, gdy ja według niego nie byłam już jego przyjaciółką.

Wreszcie po prostu lekko się uśmiechnęłam.

— Musisz sam zadecydować.

Czarne oczy chłopaka szukały czegokolwiek w moich oczach. Ja w jego znalazłam wyłącznie dziwny błysk, który szybko utonął we mroku. Sama nie wiedziałam czym on był. Może podjęciem walki. A może patrzyłam na gasnącą nadzieję.

Czas nie pozwolił mi na poszukanie czegoś więcej. W tej samej chwili instrumenty zakończyły piosenkę. Tańczący zaczęli się kłaniać, a obserwatorzy klaskać.

I wtedy wkroczył Avery.

— O RANY JULEK! Cholera stary, nie widziałem cię! Długo tu stoisz? Merlin mógł chuja strugać, ale ja głowę dam, że cię tu nie było!

Pozostawiony samopas Avery widocznie postanowił wziąć sprawy we własne ręce. Z rosnącym rozbawieniem przyglądałam się scenie, w której golf Regulusa ociekał winem, Avery machał pustymi kieliszkami, a Clarze powoli zaczynała ulatywać para z uszy i nochala. Specjalnie wcisnęłam pięść do ust, aby się nie zaśmiać. Evan nie widział w tym problemu. Po prostu się zaśmiał.

Avery ciągnął swoją szopkę:

— Zapewniam cię, że przed chwilą cię tu nie było. Sprawdzałem. Mówię ci, sprawdzałem czy ktoś stoi mi na drodze. Nie stał. Aż nagle ty stanąłeś. I po co? Teraz masz plamę na sweterku — blondyn ze smutną minką pogłaskał Regulusa po ramieniu. — Ale hej! Mam świetną szmatkę czyszczącą. Pozbędzie się tej plamy raz dwa, a ty będziesz mógł wrócić do podbijania parkietu!

— Więc daj ją nam i spadaj — burknęła z fałszywym uśmiechem Clara.

— Teoretycznie jeśli mowa o szmacie, to ty też byś się świetnie nadała.

Wtem Regulus gwałtownie poderwał głowę. Spojrzał na Avery'ego z taką grobową miną, że ja na miejscu blondyna kopałabym dla siebie dół.

— Gościu, uważaj sobie — warknął wrogo. Tak, jakby zupełnie go nie poznawał. — Zabieraj się stąd w tej chwili, albo wsadzę ci to szkło w dupę i przykleję do krzesła.

Avery pomrugał dwa razy. Niedowierzająco.

— Gościu? Ty chędożona kupo gówn! To ja ci przybywam na ratunek, a ty mną pomiatasz jak byle kim? MNĄ?! Swoim przyjacielem najlepsiejszym?

Najwyższy czas samemu wkroczyć do akcji.

Evan musiał uważać tak samo, bo jako pierwszy wypruł do przodu. Stanął za plecami Regulusa, złapał za jego ramiona i nieco odciągnął w tył, oddalając go od Avery'ego. Wziąwszy dwa głębokie wdechy, sama na giętkich nogach podeszłam do ich kółeczka.

Clara spostrzegła mnie jeszcze zanim stanęłam obok blondyna. Skóra na ciele cierpła mi tam, gdzie czułam na sobie jej wzrok. Z obrzydzenia. Niechęci. Totalnego wkurwienia, które aż rozrywało mi mięśnie. Zjechała mnie od głowy do stóp z krzywym grymasem. W jej oczach zatliła się zazdrość, na co uśmiechnęłam się z wyższością. Pomimo tego, że byłam na dnie.

Dostrzegłam, że Clara instynktownie złapała za ramiączko swojej perłowej torebki. Zmrużyłam na nią oczy, jakbym w ten sposób mogła poznać jej zawartość.

— A może odejdziemy na bok i rozwiążemy to na spokojnie? — zaproponował Evan. Spojrzał krytycznie na ubranie Blacka. — Nie obraź się, kolego, ale wstyd żebyś się z nami pokazał, a co dopiero z damą. Musimy to wyczyścić.

— Nie trzeba — Clara szybka niczym pierd Archiego czmychnęła pod ramię Regulusa, przytulając się do jego bicepsu. Aż mnie skwasiło. — Sama mu to usunę. Poradzimy sobie sami. Prawda, Regusiu?

— Regusiu?

— Kurwa, Regusiu.

— Regusiu, bo rzygnę.

— Oczywiście, słońce.

— Słońce?

— Dajcie mi wiadro. Rzygam.

Nagle wszelkie słowa wyfrunęły mi z głowy, gdy język zapomniał jak mówić. Stałam tak jak wystrugana różdżka i patrzyłam. Zwyczajnie na nich patrzyłam. Razem. Przytulonych. Do siebie. Zbyt blisko. Nazywających siebie zdrobniale i słońce.

I ja przecież wiedziałam, że ona mu coś podała, że nie był sobą, że wszystko poszło nie tak jak miało, że... że byłam kurewsko zazdrosna. To wiedziałam.

Wtem przy Clarze pojawiła się Lily. Tak niespodziewanie, jakby cały czas siedziała pod peleryną niewidką. Ruda wsunęła swoją bladą rączkę pod ramię Clary, przez co razem z Regulusem wyglądali jak ludzki łańcuszek. Stówka, że w innej sytuacji Archie i Avery też by się dołączyli?

— Szukałam cię! — zawołała wesoło Lily. Tylko ona potrafiła tak radośnie uśmiechać się do człowieka, którym chwilę wcześniej słownie szorowała podłogę. — A bardziej profesor Slughorn. Podobno ma ci kogoś do przedstawienia.

Clara widocznie nie chciała opuścić posterunku.

— Lily, nie mogę teraz...

— To chyba jakiś sportowiec.

Clara nagle urwała i zainteresowała się Evans. Skubana. Wiedziała czym pomachać przed suką, aby przestała warczeć.

— Mówisz? Nie. Ja naprawdę...

— No chodź! Nie każmy mu czekać!

Lily zaczęła ciągnąć Krukonkę w tylko sobie znaną stronę. Ta, zgrywając jeszcze pozory, stawiała się tak nieudolnie, że jedynie uparcie trzymający ją Regulus trzymał ją w miejscu. Byłam gotowa wbić mu szpilkę w tyłek, byleby zajął się czymś innym niż nią.

— Clarie, gdzie idziesz? — głos mu zadrżał.

Regulus Black naprawdę wyglądał na zmartwionego. A kiedy ja potknęłam się o dywan w Pokoju Życzeń i zaryłam kolanami, ten mnie jeszcze pchnął kolanem, bym zaszurała brodą.

Avery za to wglądał jakby przeżywał piąte dzisiaj załamanie.

Nieufne spojrzenie Clary padło na mnie. Zaserwowałam jej słodki uśmieszek. Równocześnie ręce musiałam skrzyżować ciasno przy piersiach, żeby nie powiesić jej na żyrandolu.

— A może pójdziesz ze mną? — manipulowała nim.

Regulus, widać to było na pierwszy rzut oka, poszedłby za nią wtedy nawet tam, gdzie kończył się świat, a zaczynało nic.

Chłopcy już stali na straży.

— W tym stanie? — Evan z grymasem obrzydzenia wskazał palcem golf Blacka. — Jeszcze go wywalą na zbity pysk, bo pomyślą, że pomylił burdele. Nie martw się. My się nim dobrze zajmiemy. W końcu jesteśmy braćmi, no nie? — mówiąc to, Rosier objął Rega ramieniem. Z drugiej strony Avery uniósł kciuki w górę. Oboje się wyszczerzyli i tylko Regulus pozostał poważny.

— Wolę iść z Clarie.

— Też bym wolał butelkę whisky zamiast ciebie, ale egzystencja to suka — prychnął Avery.

Lily dalej z uporem odciągała od nas Clarę i coraz lepiej jej to szło. Zanim całkowicie zniknęły wśród szykownych fraków i cudacznych sukni, moja współlokatorka ostatni raz łypnęła na mnie groźnym wzrokiem. Ten wzrok miał w sobie wszystko – od gróźb po zapowiedź zaklęć uśmiercających – co miało mnie zmusić, abym trzymała się z daleka.

Złośliwy uśmiech sam wszedł na moją twarz.

— Nie martw się. Zajmę się nim tak dobrze jak ty.

Wtedy Lily włączyła w sobie bestię i porwała ją w tłum.

Po uspokojeniu rozszalałych nerwów, które we mnie buzowały, spojrzałam na trójkę moich chłopców. Evan z Averym wyglądali, jakby zeszło z nich powietrze, za to Regulus znacznie przygasł. Tęsknym wzrokiem przeczesywał tłum w miejscu, gdzie zniknęły dziewczyny.

— Tęsknię za nią. Możemy do niej iść?

— Nie.

— Kiedy ja ją kocham.

— Kosiam srosiam. Wiesz gdzie to mam? Nawet nie w dupie, bo tam dla niej jest zbyt prestiżowo — rzucił Avery, co nawet obserwujący wszystko Remus skomentował cichym śmiechem.

W tym samym momencie Evan pociągnął Regulusa w stronę drzwi, ale on ani drgnął. Spróbował jeszcze raz, ale tylko się zasapał. Dłonią przywołał do pomocy Avery'ego i wspólnymi siłami zdołali jedynie odchylić go w tył o centymetr. Może dwa. Ze szczególną uwagą przyglądałam się, jak przy tym napinają się jego mięśnie pod ubraniem.

— Przykleiłeś podeszwy do podłogi czy co?!

— Nigdzie nie idę bez Clarie.

— Mogę cię do niej zaprowadzić.

Wzrok wszystkich wtajemniczonych padł na mnie, ale to na uwadze Regulusa zależało mi najbardziej. Poprosiłam serce o najsłodszy uśmiech, na jaki było je wtedy stać, po czym stanęłam tuż przed chłopakiem. Ochota na dotknięcie jego włosów wręcz wykręcała mi palce.

Reggie patrzył na mnie z nadzieją. Widok szarych tęczówek kłuł mnie w oczy, a mimo to dzielnie się w nie wpatrywałam. Szukałam drogi do swojej łąki we mgle.

— Zaprowadzę cię do niej, ale musisz pójść ze mną, dobrze? — spytałam ostrożnie. — Umówiłyśmy się tak z Clarą. Ja cię do niej zaprowadzę, a ona na ciebie poczeka.

— Tak bardzo ją kocham.

Coś ścisnęło moje serce.

Prawda była taka, że nie można było kogoś kochać, kiedy nie kochało się siebie.

Gdyby ktoś wtedy szczerze by mnie zapytał, po co trwałam przy tym chłopaku i pozwalałam mu się niszczyć, odpowiedź byłaby prosta. Regulus Black najbardziej z wszystkich ludzi nienawidził siebie samego. A ja mogłam zgasić dla niego księżyc i wszystkie gwiazdy, byleby zaczął widzieć w sobie coś więcej niż samo zło. Żeby zobaczył siebie takiego, jakiego ja go widziałam.

Porzucając słowa, uśmiechnęłam się do niego kolejny raz. Potem za rękę pociągnęłam go przez salę, przed drzwi oraz przez szkolne korytarze tylko po to, aby Reggie, jakiego uwielbiałam, do mnie wrócił.

●●●

Trzymałam Reggie'ego za rękę aż do sali od Eliksirów.

Potem wraz z chłopcami zniknął za drzwiami, a ja mogłam trzymać się już tylko za serce, które próbowało wyskoczyć z piersi i przecisnąć przez zamek do klucza.

Kazali mi stać na czatach! Mnie!

Chodziłam nerwowo w lewo i w prawo, a gdybym też mogła to skakałabym w górę i w dół. W mojej głowie myśli grały w pokera i zero było z nich pożytku, a stres wywracał moje jelita na drugą stronę, tak było mi niedobrze.

Martwiłam się o niego. Cholernie się martwiłam.

Nie musiałam być mistrzem eliksirów, aby wiedzieć, że Amortencja była bardzo niebezpiecznym świństwem. Uważana za jeden z najgroźniejszych eliksirów, a także najsilniejszy eliksir miłosny, tworzyłA w umyśle imitację prawdziwej miłości, a wręcz rodziła obsesję. Amortencja wabiła serce zapachami, które te najbardziej uwielbiało, po czym podporządkowywała je innej osobie. Zwykle tej, która podała ofierze eliksir. Clara musiała podać ją Regulusowi w jakiś sprytny sposób, bo to było aż dziwne, żeby Black jej nie wyczuł. W końcu był Regulusem Wspaniałym, Mistrzem Eliksirów oraz Ciętego Języka.

Kiedy ostatni raz wąchałam Amortencję, czułam woń świeżo upieczonej szarlotki mojej mamy, charakterystyczną drewnianą nutę kojarzącą mi się z instrumentami oraz pastę do butów, której używali mój ojciec oraz brat. A także tytoń. Sekundami czułam tytoń.

Być może, ale tylko być może, gdybyś się nie pojawił, wąchałabym tytoń codziennie.

Wątpiłam, aby od tamtego czasu cokolwiek się zmieniło.

Gdzieś wyczytałam, że nieodpowiednia dawka antidotum – kropla za dużo bądź kropla za mało – może doprowadzić do duszności, zapaści, a w najgorszym przypadku do śmierci. Napisali to w taki błahy sposób. Kiedy to przeczytałam to sama prawie wykitowałam.

W głowie mi tak buczało i szumiało, że ledwo co usłyszałam czyjeś kroki na korytarzu. Szpilki. Wpierw pomyślałam, że to moje własne, tyle że moje leżały pod drzwiami od klasy. Rzuciłam nimi w drzwi, kiedy Avery prawie rozkwasił mi nimi nos, gdy chciałam wejść.

Uniosłam więc ciężką głowę i zobaczyłam Clarę idącą z naprzeciwka. Odruchowo znów miałam ochotę rzucić butami. Tym razem w nią.

— Burdel nie tutaj, szukaj dalej — burknęłam sucho.

Clara parsknęła śmiechem, na co we mnie jeszcze bardziej się zagotowało. Raptem chwile dzieliły mnie od buchnięcia parą. Albo naplucia jej w twarz.

Złość wypełniła mnie od środka jak ciepły napój o gorzkim smaku. Zapłonęły mi pięści, które zacisnęłam, zapłonęły mi policzki i miałam nadzieję, że oczy też mi zapłonęły, bo chciałam wyglądać groźnie. A nie jak bosy kurczak.

— Musiałaś się wtrącić, co nie?

Pomrugałam oczami. Tak debilsko, czaisz Merin. Moje uszy potrzebowały chyba gruntownego czyszczenia, bo ja się przesłyszałam. Przesłyszałam, no nie? Na pewno.

— Ty głupa odwalasz, no nie?

— Wiesz, teoretycznie to ty pierwsza mi go ukradłaś — ciągnęła dalej, a jak na początku nie rozumiałam wcale, tak z każdym jej słowem rozumiałam jeszcze mniej. — Ja po prostu go sobie odebrałam.

Prychnęłam śmiechem, niedowierzając w to, co pierdoliły jej usta. Inaczej się tego nie dało powiedzieć.

— Czy ty siebie słyszysz? — spięłam się, gdy Clara zbliżyła się o kilka kroków. Mimo wszystko trzymałam hardą minę. Myśl, myśl, błagam myśl, myśl, MYŚL! Z Regulusem spotykaliśmy się już wcześniej, ale nie rozpowiadaliśmy tego. Chcieliśmy najpierw się lepiej poznać, zanim szkolne rekiny nas rozszarpią. Ale potem jego matka wyskoczyła z waszym ślubem i musieliśmy coś zrobić. W ogóle nie wiem czemu ci się tłumaczę.

Kłamstwo gładko przeszło mi po języku. Można było stwierdzić, że z każdym kolejnym coraz bardziej przypominał ten u węża.

Clara prychnęła i pokręciła głową.

— Nie ściemniaj. Dzielimy dormitorium szósty rok i nigdy choćby słowa nie pisnęłaś o tym właśnie Blacku. Bo co do drugiego to ci się gęba nie zamykała! — zirytowała się, oparłszy ręce o biodra. — Wiesz co moja matka uważa? Że jestem nieudacznicą, bo nawet faceta, którego oni mi pod nos podsunęli, utrzymać przy sobie nie mogę. I to wszystko przez ciebie!

Zacisnęłam usta na te słowa. Okej, poczułam się trochę głupio. Szczególnie, gdy przy matce jej głos lekko się załamał, jakby ciążył jej ten fakt bardziej niż było to widać. Mimo wszystko nie mogłam jej pogłaskać po głowie i cały tamten wieczór spuścić w wirze zapomnienia. Ona dosłownie zrobiła Regulusowi pranie mózgu.

— Ty też mi coś popsułaś. Dzisiejszy wieczór. Podawanie komuś czegokolwiek nie pytając wcześniej o zgodę jest nielegalne — odparłam z pustą miną. Jej oczy wbiły się we mnie niczym ostrza. — Muszę zgłosić to do dyrektora. Przez ciebie Regulus stracił nad sobą kontrolę. Nie był sobą za twoją sprawką, a ty to jeszcze podle wykorzystałaś. Ja muszę...

— Nic nie musisz. I nic nie zrobisz.

Uniosłam kpiąco brwi. Dwoma zdaniami uaktywniła mój tryb tak? no to kurwa patrz, choć to Syriusz był w tym mistrzem. On miał taki wnerwiający wzrok, gdy rzucał mi wyzwania, że ja już paliłam się, aby to zrobić. Choćby to oznaczało osiadłanie sowy i lot.

Clara uśmiechnęła się. Tak, jak żmija przed atakiem. Gromadząca jad.

— Nie sądzę, aby ta czaszeczka pod rękawem Regulusa była namalowana. A uwierz, próbowałam ją zdrapać paznokciem — serce mi zamarło. Lub może to w lochach zabrakło tlenu, przez co z moich płuc zrobiły się wióry. I nie wiedziałam czy to na myśl o sytuacji, w której się dowiedziała czy też dlatego, że ona w ogóle się dowiedziała. Clara wiedziała. — Wygląda bardzo prawdziwie. Powiedz, też masz taką? To zamiast obrączek? To takie urocze! Chętnie zobaczę. Myślę, że Dumbledore również. Sam Minister Magii przybyłby osobiście, aby wam pogratulować!

Z każdą chwilą czułam się jakbym spadała. Wokół robiło się ciemno, chłodno, nie mogłam złapać oddechu. Tajemnica, która truła mnie każdego dnia, właśnie ciągnęła mnie w dół. I Clara o niej wiedziała.

— Nie wiem, o czym mówisz — warknęłam. Pusto, chłodno, ostrzegawczo.

Spędzając czas z Regulusem, nauczyłam się trochę jak być Regulusem. Nie potrafiłam jednak tak mistrzowsko chować emocji w piach i obawiałam się, że moje oczy ogarniała panika.

Jak na zawołanie Clara nawiązała ze mną kontakt wzrokowy. Słodki, że aż mdły, uśmiech zadarł się jeszcze wyżej do góry.

— Wsyp mnie, ja wsypię jego.

Różdżka grzała mnie w udo, gdzie była przywiązana wstążką. Niewidoczna pod sukienką, a łatwo dostępna. Palce aż mnie rwały, aby po nią sięgnąć i użyć jej na dziewczynie przede mną, ale nie mogłam. Coś, jakaś wewnętrzna blokada, nie pozwalała mi na nic innego od patrzenia, jak Clara powoli wracała do dziury, z której wypełzła.

Ona wiedziała. A teraz ja wiedziałam, że ona wiedziała. A kto nie wiedział?

Regulus.

Kolejna tajemnica, z którą musiałam mierzyć się sama.

— Postaraj się nie wchodzić mi następnym razem w drogę — rzuciła jeszcze przez ramię. — Oh, a od dzisiaj to ja się pierwsza kąpię. Wykorzystujesz całą ciepłą wodę. Ale to dla ciebie nie problem, no nie? No, i trzymaj jeszcze to.

Sięgnęła do perłowej torebki. Przyglądałam się jej wcześniej.

Pusta buteleczka w kształcie serca poturlała się po podłodze w moją stronę.

Odeszła. Miałam ochotę płakać i krzyczeć jednocześnie.

Każdy miał swoje granice. Tego, ile spraw możemy dźwigać. Ja dźwigałam dwie tajemnice, a kolana mi drżały tak, jakbym od urodzenia nie chodziła.

Od zawsze brzydzili mnie kłamcy. W tamtym okresie zaczęłam unikać spotkania z lustrem, aby największy z kłamców nie patrzył mi prosto w oczy.

Chciałam się napić. Zapalić. Płakać. Krzyczeć. Coś zniszczyć. Milczeć.

Opuściłam wartę i z pierwszymi łzami na policzkach pognałam przez ciemne korytarze Hogwartu.

●●●

Drzwi Pokoju Życzeń otworzyły się w tej samej chwili, kiedy ja kończyłam pierwszą butelkę ognistej whisky. Niestety taka ilość nie rozluźniła mnie na tyle, abym zapomniała o wszystkim, o czym chciałam nie myśleć najlepiej nigdy.

Tylko go usłyszałam. Nie oderwałam wzroku od nocnego nieba ani nie zmieniłam pozycji choćby o cal. Dalej siedziałam skulona w kłębuszek, z policzkiem na kolanach i z kolanami przy piersi, siedząc na poduchowym parapecie wyczarowanym mi przez Pokój. Ale nie musiałam widzieć, aby wiedzieć kto przyszedł. Jego zapach dotarł do mnie szybciej niż on, sprawiając, że moje serce zaczęło tańczyć.

Regulus usiadł na parapecie. Udem dotykał moich palców u stóp, co wywołało przyjemne prądy kierujące się w górę mojego ciała. Westchnął. Jego wzrok przypalał mój profil, ale ja wciąż patrzyłam na księżyc i rój gwiazd.

— Jak to jest? — cichy szept. Tylko na tyle było mnie stać. Byłam taka zmęczona. — Wypić Amortnecje?

Dotykałam go tylko czubkami palców, a i tak poczułam jak się spiął. Być może to atmosfera zgęstniała. Przez ostatnią godzinę jednak nauczyłam się oddychać jak najmniej.

— Jakbyś straciła nad sobą panowanie. Wiesz, że coś jest nie tak, ale nie masz pojęcia, co to jest i jak się tego pozbyć.  I nagle dochodzi do ciebie, że kochasz na zabój. Kogoś, z kim nigdy nie spędzasz czasu i to jest twój błąd. Cały twój świat staje się tą osobą, swoje jutro planujesz z myślą o niej, a twoje wczoraj bez niej nie istniało. Natychmiast potrzebujesz znaleźć się blisko tej osoby. Sprawdzić, czy jest z nią dobrze, bo wtedy tobie jest jeszcze lepiej. Nie widzisz niczego poza nią — odparł nijako, jakby żadne słowo dla niego nic nie znaczyło. — Nie myślisz racjonalnie. Czułem się trochę jak na haju. Myśli rozsypywały mi się za każdym razem, gdy prawie je pozbierałem, a uśmiech nie mógł zejść mi z twarzy. Ohydne.

Uśmiechnęłam się lekko na to ostanie słowo.

— A jak to możliwe, że sam Regulus Wspaniały Black, który eliksiry i swoją cudowność mieści w małym palcu nie poznał się, że mu wciskają Amortencje?

Kątem oka spostrzegłam, jak Reggie nieśmiało i wstydliwie spuścił głowę. Chyba od tej whisky miałam przewidzenia, bo jego policzki lekko się zaróżowiły.

— Przyszła do mnie i dała mi prezent. Przeprosinowy -— prychnął. — Powiedziała, że przemyślała sobie wszystko i chciała nas przeprosić za wszystko, co wygadywała. Tobie też coś miała dać.

— I ty jej uwierzyłeś? Rany, a to ja jestem naiwniakiem.

Nie no, mocna była ta whisky. Regulus się rumienił!

— To była tarta owocowa. Taka sama, jak mi dałaś na urodziny. Do tego pachniała tobą. Więc pomyślałem... że była od ciebie.

Przez parę chwil nie mogłam tego przetrawić. Pomijając, że mój mózg działał na wolniejszych obrotach, ja... po prostu byłam w szoku. Nie sądziłam, że zapamięta takie szczegóły. Ja sama nie pamiętałam o tej tarcie. Miejsce w pamięci zostawiłam na lepsze wspomnienia. Takie jak podarowanie mi swojej bluzy, moja głowa na jego ramieniu. A on...

Następne kilka minut siedzieliśmy w ciszy. Regulus, podobnie jak ja, zapatrzył się w czarne niebo, na którym księżyc niczym ziarna rozrzucał mrugające do nas gwiazdy.

— Co do ostatniego wieczoru... — zaczął. Nie ruszyłam się. — Nie możemy na tyle sobie pozwalać. Przed ludźmi i publicznie – okej, ale prywatnie jest to niepotrzebne. Niezależnie od tego, co nami wtedy kierowało, to się już nie powtórzy. Po rozprawie twojego brata skończymy tą szopkę i nie chciałbym, żeby między nami były jakieś niejasności.

Rozczarowanie wypełniło mnie niczym herbata kubek. Choć w głębi siebie czułam, że naginamy zasady, ani razu mi to jeszcze nie przeszkadzało. Lubiłam z nim testować granice. Lubiłam mieć go obok siebie. Lubiłam to, jak się przy nim czułam.

Ale na dłuższą metę to nie miało sensu. On zmagał się ze zbyt wieloma problemami, z którymi nie chciał dać sobie pomóc. A ja byłam zbyt słaba i zmęczona, aby wyciągać je z niego i jeszcze dźwigać je za niego.

Przemilczałam więc ten temat. Chwyciłam się innego, równie dołującego.

— Myślisz, że jak go tam traktują? — spytałam. Odpowiedziała mi cisza. — Augustusa. W Azkabanie.

Kolejna cisza. Cisza, która dzwoniła w uszach. To był pierwszy raz, kiedy odważyłam się na niego spojrzeć. Dotąd tego nie robiłam, bo wciąż miałam w głowie te zamglone szare oczy i bałam się, że coś z nich zostało. Ale nie. Zielone oczy, niezmącone żadnym innym kolorem, patrzyły na mnie w świetle gwiazd. Poczułam ulgę. Moja łąka.

Regulus patrzył na mnie z takim zawahaniem, jakby wolał nie odpowiadać na moje pytanie. To zasiało ziarno niepewności w moim sercu. W końcu jednak pękł pod naporem mojego spojrzenia.

— To nie jest miłe miejsce. To więzienie. O zaostrzonym rygorze. Ze strażnikami przypominającymi samą śmierć. Na samym krańcu świata, przy głębokiej granicy dwóch chłodnych oceanów — wyliczał, a ja chyba coraz bardziej bladłam. Reggie chyba to zauważył, bo opiekuńczo złapał mnie za kostkę. Zadrżałam. Trochę ze strachu, trochę przez jego dotyk. — Ale nie zamartwiaj się tym. Obiecałem, że z ojcem ci pomożemy. Nie dopuści, aby brat jego synowej gnił w pudle.

Potem my oboje dopuściliśmy, aby nasz brat tam gnił. Aż wreszcie zgnił.

Niby-synowej.

Wymusiłam z siebie kolejny blady uśmiech.

Wątpiłam, aby moje oczy jednak świeciły. Tamten wieczór wyssał ze mnie cały blask.

Ponownie skupiłam się na widoku za oknem, który tak właściwie wcale do mnie nie docierał. Zajęłam się myśleniem. O wszystkim i niczym, o jutrze i wczoraj, o kłamstwie i prawdzie. Szczególnie o tym ostatnim. Szczególnie, bo Regulus Black siedział obok mnie, a ktoś nieproszony, w tym również ja, wiedział o jego sekrecie. I wolałabym, aby nigdy się nie dowiedział.

Moje późniejsze czyny usprawiedliwiałam troską o niego. Byłam gotowa to zrobić, byleby go chronić.

— Tańczyłaś już dzisiaj?

Zapytał tak ni z gruchy ni z pietruchy. Potrzebowała więc chwili, aby przepracować to w głowie.

— Um, tak. Z Evanem

Brwi Regulusa w zainteresowaniu uniosły się w górę. Patrzyłam na jego skupiony profil, sama będąc mało skupioną, bo byłam również nieco wcięta. Whisky uderzała mi do głowy. I dostałam zwidów! Spiralki tańczyły mi tango w głowie, w kącie pomieszczenia pojawiła się szafa grająca, a Reggie dalej trzymał moją kostkę i przyjemnie gładził ją kciukiem.

— I jak wam szło?

Zaczynał jedną ze swoich gierek. Nie podobało mi się to, bo nigdy nie znałam zasad.

Oho, włączył mi się tryb agenta.

— Cóż, miał rację mówiąc, że jest niezłym tancerzem. Nie deptał mnie, choć ja jego tak i... — zawahałam się, gdy Ślizgon nagle wstał. Otrzepał swój golf, już bez plamy po winie i nieco podwinął rękawy. — A ty co robisz, co?

W tej samej chwili wystawił w moją stronę dłoń. Patrzyłam na nią jak tępa ameba, a alkohol podsuwał mi myśli, żeby przybić mu piątkę.

— Słabo się dzisiaj spisałem jako twój niby-chłopak. Muszę to naprawić — nachylił się nade mną jakoś tak książęco. Chyba serce mi umarło, gdy uśmiechnął się do mnie łobuzersko. — Poza tym, muszę ci udowodnić że w tańcu biję Rosiera na głowę.

O nie. Nie było takiej mowy. Byłam pijana, makijaż mi spłynął jak farba po płótnie, miałam bose stopy, trochę wypiłam, oczy mi się kleiły, w sumie to dużo wypiłam, nie mogłabym przy nim normalnie oddychać, deptałabym mu po palcach, pierdoliłabym głupoty, piłam alkohol, zemdlałabym, pewnie od razu umarła. Wspominałam, że byłam pijana? Nie? Byłam pijana.

Po prostu nie. Nie mogłam z nim zatańczyć. Nie z Regulusem.

— Nie mam butów — wskazałam na swoje bose stopy, jakby tego nie wiedział.

Regulus tylko parsknął.

— A ja paska do spodni, bo mnie nim przywiązali do krzesła, gdy wlewali mi do gardła antidotum. No chodź.

Nim wyskoczyłam oknem i uciekłam, Reggie chwycił mnie za dłoń i pociągnął do góry. Przez alkohol byłam tak otępiała, że nawet się nie stawiałam, a jeszcze na niego wpadłam. Nosem uderzyłam o twardy nos, co zabolało. A jego zapach uderzył we mnie tak, jakbym robiła aniołka w kawałkach cedru i pergaminu.

Regulus zaciągnął nas na środek Pokoju Życzeń, który nagle zgasił wszelkie światła dookoła nas. Zdrajca. Pozostawała już tylko ta jedna lampa nad nami. Pozostawaliśmy my w jej świetle. Moje bose stopy dotykały chłodnej podłogi, ale serce stopniowo się rozgrzewało. Nie zdążyłam mrugnąć, a chłopak pstryknął palcami, wywołując tym muzykę. Spokojną, przyjemną, przemawiającą do mojej muzykalnej duszy.

Mhm, no i co dalej. Będziesz tańczyć. Ta, jasne.

Oddech utknął mi w gardle, gdy wpierw przyciągnął mnie do siebie dłońmi za biodra, a potem zakleszczył ręce za moimi plecami, abym mu nie uciekła. Między naszymi ciałami nie było choćby cala odstępu. Nie musiałam nawet mocniej odetchnąć, aby czuć jego mięśnie pod swetrem. Nieco drżącymi dłońmi oplotłam go za kark i przysunęłam nos do jego ramienia. Światła może było i mało, ale wtedy byłam tak czerwona i rozpalona, że ja pewnie świeciłam w ciemności.

I zaczęliśmy tańczyć. Powoli, płynnie, bez presji oraz... beztrosko. Jakby mrok nas nie gonił.

Motyle czy inne świniaki próbowały zeżreć mnie od środka. Moja skóra płonęła pod sukienką, a oddech miałam płytki. W pewnej chwili podkusiło mnie, aby pogładzić go po karku i zahaczyć o kędzierzawe loczki, na co Regulus mocniej westchnął. Oddechem połaskotał mi ucho i szyję, gdzie chyba zaczynałam się topić.

— Miałem się od ciebie trzymać z daleka.

Z każdym słowem łaskotał mnie coraz bardziej. Jakby był tylko bliżej.

— Cóż, kiepsko ci idzie. Ale to dobrze. Nie chcę, byś był daleko.

— To, co teraz wyprawiamy, nie skończy się dobrze — jego palce wbiły mi się w skórę. Poczułam w tym ostrzeżenie oraz strach. Szarpnęło mnie w żołądku. — O wszystkim wiesz. Wciąż się dziwię, że...

— Evan nie pierdolił aż tyle. Chyba uznam, że był lepszym tancerzem.

Mięśnie Ślizgona momentalnie się rozluźniły. Niski śmiech przeniknął przez moją skórę, a serce schowało je w słoiku. Miałam go sobie puszczać po wieki. Choćby skały srały, ja miałabym to w dupie, bo miałam śmiech Regulusa w sercu.

Nagle poczułam jego usta bardzo blisko mojego ucha. Tak, że prawie go dotykały.

— A mówił ci też jak przepięknie wyglądasz w tej sukience?

Przełknęłam drżąco ślinę. A to gnój.

— Nic dziwnego, że Morris musiała zniżyć się do poziomu piwnicy i użyć Amortencji, abym poświęcił jej całą uwagę — mówił dalej. Kolana mi drżały. — Bo gdyby nie to, nie mógłbym dzisiaj odwrócić od ciebie wzroku. Do cholery, jestem tego pewien.

Zanim mi pikawa siadła, uszczypnęłam go w kark. Reggie syknął, ale zaraz potem roześmiał mi się do ucha. To był najprzyjemniejszy dźwięk, jaki miałam szansę usłyszeć. A obracałam się w muzyce.

Wreszcie odchyliłam nieco głowę, aby móc spojrzeć w jego oczy. One już na mnie czekały. Tym razem zielona łąka pozbyła się całkowicie mgły, odsłaniając dla mnie gwiazdy. Z fascynacją wpatrywałam się w jadowitą zieleń, przed którą tyle razy mnie ostrzegano. Regulus nie był mi dłużny.

Byłam pijana. Mogłam sobie na to pozwolić.

— Bądźmy blisko, Reggie — szepnęłam wręcz błagalnie. — Bardzo bym tego chciała.

Gwiazdy w jego oczach na chwilę przyćmił mrok.

— Jesteś pijana.

— A ty ładny.

Reggie uśmiechnął się leciutko. Pięknie.

— Ja... również bardzo bym tego chciał, Willie.

Ale chcieć a móc... to zupełnie dwie różne rzeczy.

Szczególnie, kiedy w tym tańcu cały czas uczestniczyła śmierć. Deptała nam po piętach, po palcach, po sercach.

●●●

a/n: no wiem. miał być tydzień temu. wybaczcie, ale chciałam, aby był dobry. i chyba taki jest. a jaki długi! 7 tyś.! chyba najdłuższy jak dotąd

jak pierwszy dzień w szkole, słońca?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top