22 | Szczera rozmowa
a/n: nie zjedzcie mnie, ale tutaj macie samą perspektywę syriusza. jutro wpada rozdział małego króla, poświęcę dla niego całą noc. miłego!
●●●
SYRIUSZ
Swędział mnie mały palec.
Następnego dnia miałem egzamin z Zaklęć i uwaga – nic nie umiałem.
Wills znów tak pięknie wyglądała na śniadaniu, przez co wylałem sok dyniowy na spodnie Rogacza, zamiast wlać mu do kubka.
W odwecie James pieprznął mnie talerzem w twarz. Ja ci mówię, Merlin, że nos mi się skrzywił przez tego głąba. Na szczęście pielęgniarka Remus mi go naprawił. Zwykłym abrakadabra. Remus był przepotężny!
Włosy mi się za szybko przetłuszczały. I chyba Peter wypił mi szampon.
To były poważne problemy na skalę światową, jednak myśl, że mój brat mógłby być Śmierciożercą, spychała je na drugi plan. Nawet ten o włosach.
Nie wiedziałem, czemu właściwie mnie to tak zdziwiło. Przecież znałem naszych starych. Pod spódnicą matki nie mógł wyrosnąć na nikogo innego. Był tego uczony jeszcze przed nauką srania na nocnik, bo przecież wszystko w systemie Blacków musiało się zgadzać.
Tylko ja byłem tym małym psikusem, który rozjebał cały system. Upsik.
I może dlatego... może gdzieś tam głęboko liczyłem, że Regulus też im się postawi. Że w końcu pęknie w nim to, co kiedyś we mnie, i wygarnie Orionowi oraz Walburdze wszystko i jeszcze więcej, czego ja nie zdążyłem. Że się nie zgodzi. Zaklaskałbym, gdyby do tego przywalił naszemu starszemu. Ale przede wszystkim pomógłbym mu się odnaleźć w świecie, w którym nie było cieni. Tak samo jak James pomógł mnie. Nie musiałby nawet prosić.
Nic w nim nie pękło. Może tylko ten ostatni kabelek, który zasilał jego mózg, kiedy ten debil pozwalał sobie stemplować rękę.
Skąd wiedziałem? A no nie wiedziałem.
Jednak widziałem go wtedy, gdy Rogacz oskarżył o to Rosiera. Regulus wyglądał tak, jakby to właśnie jemu napluto tym pytaniem w twarz. Wzdrygnął się jak na przesłuchaniu.
Co gorsza, wyglądał na winnego.
A moja kochana, naiwna Wills wyglądała tak, jakby pragnęła okryć go cieplusim kocykiem, bo biednemu Reguluskowi zrobiło się zimno!
Nie wiedziałem czym wyprał jej mózg, ale kiedy patrzyłem, jak oboje wychodzili z Wielkiej Sali, gdy ten ściskał jej ramię paluchami, co widocznie ją bolało, obiecałem sobie, że ją wypiorę jeszcze raz. Tyle razy, ażeby wreszcie pozbyć się jego zapachu z jej ubrań, jego dotyku z jej skóry oraz jego samego z jej głowy.
Nie zamierzałem pozwolić, aby wciągnął moją Willow w to jebiące gównem bagno, z którego sam ledwo się wydostałem.
Musiałem z nią porozmawiać. Migusiem.
— Migusiem rozmawiać muszę z nią! — oznajmiłem i poderwałem się z łóżka. Wystawiłem przy tym palec w górę, jakby to był genialny pomysł. I taki był. To dlatego ja myślałem w naszym duecie Łapcia&Rogaś.
Luniek i Glizdek musieli myśleć inaczej, bo spojrzeli na mnie jak na skończonego idiotę. Remus nawet specjalnie odłożył książkę z należytą czcią – swoją drogą, ostatnio podobno zagiął róg strony, przez co potem nie jadł cały dzień oprócz wyrzutów sumienia. – po czym spojrzał na mnie wzrokiem musimy porozmawiać, choć mam ochotę ci przypierdolić bez słów.
— Syriusz, rozmawialiśmy już o tym — westchnął, zmęczony tym, że znów musi coś powtarzać. — To, że w Hogwarcie nie uczą poprawnego składania zdań, nie znaczy, że możesz tak o sobie to olać.
— Mówisz tak, jakbym normalnie kuł do każdego egzaminu w okularkach i to dwa tygodnie przed terminem. Luniek, rozmawialiśmy już o tym. Nigdy nie będziesz na moim poziomie fajności, więc nie musisz zniżać mnie do swojego.
Mówiąc to, przypomniało mi się o egzaminie z Zaklęć. Zerknąłem na zegarek. Niedziela, szesnasta zero dwa. Z bólem musiałem poczekać do pełnej godziny, bo bez niej nauka szła... nie szła.
Miałem więc sporo czasu na rozmowę z Wills.
Na samą myśl o niej moje serducho zaczęło się cieszyć, jakby także miało ogon.
Bez słowa ruszyłem do drzwi dormitorium, zostawiając przyjaciół w stanie delikatnego laga. Lunatyk szybko to przepracował i wrócił do książki, ale Peter dalej za mną patrzył. Nim jednak zdążyłem złapać za klamkę, drzwi otworzyły się same i prawie przywaliły mi w pysk. W ostatniej chwili uskoczyłem. Na serio, ja już widziałem swoją trumnę! A może były to po prostu drzwi?
Czy w mojej trumnie zmieściłby się motor? Z kim ja go miałem zostawić?
Do środka wparował wkurwiony Rogacz. Solidnie wkurwiony. Ale to tak, że u Godryka zagrzmiało, choć spał pod ziemią. Udzieliło mi się, bo chciałem zrobić z przyjaciela taką samą masakrę, jak on drugi raz próbował zrobić z mojej buźki.
— Co ty sobie wyobrażasz, co? — fuknąłem.
— Wiecie, jaką karę dostała Nancy? I to z kim? I na ile?
Aha, czyli w ten sposób.
Przewróciłem oczami z niezadowoleniem, czego nikt nie widział, bo wszyscy byli albo skupieni na Jamesie albo byli Jamesem. To jeszcze bardziej mnie zirytowało. Mimo wszystko tam zostałem, bo ciekawość wręcz przykuła mnie do podłogi jak psa do budy.
Lubiłem powiedzonka o pieskach.
Chciałbym mieć pieska.
Czy Willow też lubiła pieski?
O kurwa, zapomniałem o Rogaczu.
— ...to będzie horror! Będą sami, będzie ciemno, dookoła tylko te małe knypki, których nie obchodzi nic oprócz żarcia i to przez bite dwa miesiące! Zanim się obejrzę, oni będą dużą i małą łyżką, a ja plastikowym widelcem, więc pójdę do śmieci! I to pewnie nie do recyklingu! — mój przyjaciel wyrzucił ręce w górę z taką siłą, że zdziwko, że ich nie urwał. Był tak sfrustrowany jak Remus, któremu ktoś zwinął czekoladę.
Przez moment próbowałem zrozumieć słowa Rogacza własnymi komórkami. Dwie sekundy później się poddałem. Spojrzałem więc na Lunatyka, powołując się na jego komórki.
— Czemu James porównuje ludzi do sztućców? — spojrzałem na Rogacza. — Jeśli to twój fetysz, wybrałeś sobie najgorszy z możliwych.
— Nancy i Evan będą przez dwa miesiące pracować w kuchni w ramach kary za wczoraj i Jamesa to strasznie boli — wyjaśnił Remus, zanim Łoś zdążył otworzyć ryjca. — Jest zazdrosny.
— Nie jestem zazdrosny!
— A ja jestem jednorożcem z ekstra grzywą.
James chciał powiedzieć coś jeszcze, ale uznał chyba, że szkoda męczyć dla nas jęzor. Machnął ręką i zamknął się w łazience. Na bank potrzebował się wypłakać w kącie, bo oczywistym było, że był zazdrosny.
Przegapiłem moment, w którym włącznik Jamesa przestawił się z Lily Evans na Nancy Bones, ale stało się. Na szczęście jeszcze nie zaczął nosić się w granacie i srebrze jak jakiś psychofan, co nie zmieniało faktu, że totalnie mu odbiło. Ale taki właśnie był James Potter. Gdy mu na czymś zależało, był w stanie zrobić wszystko, aby to osiągnąć. To dlatego wolał iść podrażnić się z blondwłosą Krukonką, zamiast obmyślać ze mną – warto powtórzyć: ZE MNĄ – kolejny żart. Sprawdzał plan zajęć Krukonów, aby przypadkiem natknąć się na nią na korytarzu. I pięść mu drżała do bitki, kiedy tylko widział jakiegoś fagasa kręcącego się w jej pobliżu. Udowodnił to dzień wcześniej.
James był zazdrosny. W cholerę! Zachowywał się zupełnie jak...
...doszedłem do wniosku, że nie powinienem był mówić o sobie. Przecież mówiliśmy tu o Jamesie. Rogaczu. Moim głupim przyjacielu. Tym wyliniałym Łosiu. Nie, ja nie miałem z tym nic wspólnego. Nic a nic.
No dobra. Być może trochę zachowywałem się jak on. I co?
— Idę do Wills — poinformowałem ich grzecznie, żeby się nie martwili.
Odczekałem chwilę z ręką na klamce, ale ani Remus, ani Peter nawet na mnie nie spojrzeli. Mina mi zrzedła.
— Idę na ulicę Śmiertelnego Nokturnu.
— Tylko ubierz czapkę. Ma się ochłodzić.
Pokazałem im język, czego również nie zobaczyli. Jeden wolał czytać, a drugi segregować fasolki wszystkich smaków kolorami! Gdy już miałem wychodzić, mamrocząc o nich dość niemiłe słowa, głos Lunatyka zatrzymał mnie za progiem.
— Bądź delikatny. Na miejscu Wills dawno kopnąłbym cię w dupę, więc doceń to, że znów dała ci szansę. Kolejną. Nie spartacz tego tym razem.
Jego słowa przypomniały mi o tych cichych dniach, w których Willow nawet nie spoglądała w moją stronę. Bez jej czekoladowych oczu świat był mniej kolorowy. Bez jej śmiechu mnie samemu nie chciało się otwierać buzi. Bez niej całej było mi źle na duszy. Jakby była niekompletna.
Ona była mi potrzebna do bycia.
Zdecydowanie nie zamierzałem znów tego spartaczyć.
●●●
Siedziała samotnie na parapecie okna siódmego piętra.
I znów wyglądała przepięknie.
Być może z rozwalającym się bobem na głowie oraz luźnym dresem nie wzięliby ją do reklamy, ale ja bym ją wcisnął na okładkę czasopisma bez zastanowienia. Pojedyncze kosmyki spływały na jej brzoskwiniową twarz, gdzie malowały się dwa rumieńce. Zawsze się pojawiały, gdy się denerwowała. Ściskała w dłoniach jakieś kartki, prawdopodobnie z nutami. Ostatnio tylko to ją zajmowało.
A kiedy spojrzała na mnie tymi wielkimi czekoladowymi oczami i uśmiechnęła się najpiękniej na świecie, moje serce poszło chyba na spacer, bo totalnie go nie słyszałem.
Żeby nie wyjść na świra, który tylko stał w cieniu i się na nią gapił, szczególnie że już mnie na tym nakryła, podszedłem do niej luzackim krokiem.
Luzackim? Tak naprawdę pięty mi klekotały w butach.
— Hej mała — rzuciłem bardzo męsko i oparłem się łokciem o parapet. Potem jeszcze przeczesałem włosy do tyłu palcami. Jasna cholera, naprawdę się przetłuszczały. TO JAKIŚ TŁUSTY MAKARON! — To niesamowite cię tu spotkać. Uczysz się tutaj?
Jej kąciki ust zadrgały do góry. Mimo wszystko Wills zachowała powagę, choć jej czekoladowe oczy lśniły jak dwie gwiazdy.
— Jestem hyclem. Widziałeś jakiegoś bezdomnego kundla?
— Wiesz, często słyszę, że jestem psem na baby.
— Na serio? A nie wyglądasz.
Mina mi zrzedła. Dłużej już nie wytrzymała i Wills parsknęła śmiechem, który od razu przywrócił mój uśmiech. To była melodia, którą najchętniej schowałbym do kieszeni i wyciągał, kiedy życie dołowało.
Czyli właściwie nie chowałbym jej wcale.
— Co tutaj robisz? — spytałem, usiadłszy dupcią na parapecie obok niej. Obecność tej dziewczyny sprawiała, że cały drżałem. — Samotnie? Czy może zdążyłaś wypchnąć przydupca za okno? — specjalnie wyjrzałem przez okno. Żadnej zielonej plamy. A szkoda.
Choć to dobrze. To znaczyło, że tego pana cudnisiego tam nie było.
— Przydupiec dopiero przyszedł — znów się zaśmiała, gdy wystawiłem jej język. — Ćwiczę nuty. Występ lada chwila, ja nie potrafię wejść w sopran, bo zatkał mi się nos, Nancy przeżywa przegrany mecz, Archie powiedział, że cycki mi się skurczyły i chyba to prawda, Flitwick mnie ściga na tych swoich małych serdelkach po całym Hogwarcie i w dodatku skończył mi się szampon!
Powiedziała to wszystko na jednym wdechu. Będący pod wrażeniem ja pomrugałem szybko oczami, starając się poukładać w głowie jej słowa po kolei, tak jak je powiedziała. Niestety od zawsze byłem gówniany z puzzli. Gdyby były przedmiotem, dostałbym Trolla.
Kurde, z przedmiotu Willow też byłem chujowy.
Ta kobieta była taka trudna!
— I nic nie powiesz?
— Eeee... mi też się skończył szampon. I twoje cycki wcale nie są mniejsze. Ale jeśli chcesz, mogę dotknąć i sprawdzić.
Wills spojrzała na mnie spod byka, na co obroniłem się swoim olśniewającym uśmiechem. Taki olśniewający, że aż musiała odwrócić wzrok, przy tym przewracając oczami. Wróciła do swojej kartki. Ja bujałem nóżkami w przód i w tył. Cisza była naprawdę fajnym kompanem... dla nudziarzy. Nigdy jej nie lubiłem. W moim świecie musiało być głośno, pełno śmiechu i fajerwerków, bo wtedy nie słyszałem własnych problemów. Kochankiem ciszy od zawsze był Regulus. To on wolał uciekać od ludzi i wszystkiego co fajne, bo przecież hałas parzył go jak wampira słońce.
Tym samym przypomniałem sobie, po co właściwie szukałem Wills. Jej towarzystwo było dla mnie złotem i mógłbym milczeć do końca świata, gdyby tylko była tuż obok, ale ten podły gad nie dałby mi się spokojnie wykimać, dlatego musiałem o niego wypytać, aby po prostu wiedzieć.
O rany, jakie długie zdanie to było. Aż się zmęczyłem.
— Jaką wybrałaś piosenkę? Daj zobaczyć.
Brawo Syriusz. Zajebiście ci poszło, mordo.
Nim zobaczyłem choć słówko, Wills przytknęła kartki do piersi. Zrobiła przy tym taką minę, jakbym ją wprost zapytał czy dalej była dziewicą.
— Nie ma takiej opcji! I nie rób tych oczu — pogroziła mi palcem, kiedy użyłem swojej tajnej broni: oczka Syriuszka. — Dowiesz się w dzień występu.
— No jasne. A Regusiowi pewnie powiedziałaś — burknąłem.
TY IDIOTYCZNIE ZIDIOCIAŁY IDIOTO!
Skapnąłem się o tym, że powiedziałem to, co powiedziałem, dopiero gdy cisza przygniotła mnie do podłogi. To już nie była ta sama cisza, która choć nudna, była przyjemna. Ta druga była gęsta i gryząca. Rozsadzała moje płuca jak dwa za mocno napompowane baloniki.
Kiedy ja po raz czterdziesty trzeci nazwałem się idiotą, Willow westchnęła.
— Czyli po to przyszedłeś. A już myślałam, że się stęskniłeś.
Próbowała rozładować napięcie, choć jej samej głos pod koniec zadrżał. Wiedziałem, że bała się tej rozmowy. Na swoją obronę mogłem powiedzieć, że sam szczałem w pantalony, a tak ogółem to gdyby nie ona, tej rozmowy by nie było, więc nie miałem sobie nic do zarzucenia.
Jednak serce wciąż mi się ściskało, gdy widziałem te jej zagubione oczy.
Kilka razy otwierałem buzię, ale jak na złość nic nie potrafiłem wymyślić. Od samej pracy mózgu się spociłem. Remus, ty chuju, gdzie byłeś, kiedy cię potrzebowałem?
Cisza stawała się nie do zniesienia.
— No to co chcesz wiedzieć?
— Może jak w ogóle do tego doszło?
Długo się nad tym zastanawiałem. I choć sięgałem myślami do każdego dnia od początku roku, nigdzie nie widziałem momentu, w którym Willow umknęła mi z rąk. To musiało być szybkie jak mrugnięcie okiem. Tyle wystarczyło, aby pewien wąż owinął się wokół niej i mi ją zabrał. W miejsce ciemne, zimne i pełne zła, które tylko czekało na takie jasne promyczki.
Aby z chorym uśmiechem je zgasić.
— To było na początku roku. W połowie września, jakoś tak — mówiła wolno, jakby uważała na słowa. Tym razem skupiałem się na każdym jednym ruchu jej ust. — Wiesz, że to był ciężki dla mnie czas. Sprawa z Gusem była świeża. Miałam wrażenie, że cały Hogwart śliedzi każdy mój krok. Potem pokłóciłam się z tobą... — o nie, wyrzuty sumienia. Nie chciałem być wulgarny, lecz radziłem im wypierdalać. I choć walczyłem, tak poległem. Sro-mot-nie. — ...i jedynym czasem, kiedy mogłam od tego odetchnąć, była noc. Wtedy nie czułam się tak, jakbym była oskubaną sową. I to właśnie wtedy go spotkałam.
Gdybym go spotkał w środku nocy, pomyślałbym, że to koszmar.
Willow się zawahała. Jakby coś naprawdę kontrolowało jej słowa, bo pewnych rzeczy nie powinienem był wiedzieć.
I nie wiedziałem. A dowiedziałem się o wszystkim za późno.
— Możesz nie wierzyć, ale spotkałam go w stanie totalnego załamania. Nigdy wcześniej nie widziałam, aby człowiek był tak przerażony swoim życiem, jak on tamtej nocy.
Chciałem jej wierzyć. Chciałem wierzyć w Regulusa. Ale robiłem to szesnaście lat za długo. I spotkał mnie tylko zawód.
Bardzo chciałem jej powiedzieć, że nieważne, jaką maskę pokazał jej wtedy mój brat, on był po prostu zimnym chujem, a ona zwyczajnie była naiwna. Obiecałem jej jednak, że będę słuchał do końca. A to było trudniejsze od puzzli.
— Właściwie to nic się wtedy nie stało. Nie pocieszyłam go, ani on mnie. Po prostu odeszliśmy. A potem... jakoś poszło? Naprawdę nie wiem, jak to wytłumaczyć. Trochę mnie zaintrygował. Zobaczyłam go z tej najgorszej strony, podczas gdy na co dzień niczego sobą nie pokazuje. Zawsze jest taki chłodny i obojętny...
— Jak kamyk. Nie mogłaś zainteresować się kamykiem? Ma więcej uczuć niż ten padalec.
— ...a ja zapragnęłam sprawdzić, czy ma jeszcze inne strony — celowo zbyła moje słowa, co samo w sobie było niedopuszczalne. W ciągu następnych sekund na jej twarzy pojawiły się słodkie rumieńce i nieśmiały uśmiech. — Okazało się, że ma. I to całkiem sporo. Ja chyba... naprawdę go lubię. — poprawiła się. — Tak wiesz... bardzo lubię...
— Weź mi nie tłumacz, bo się zrzygam.
Naburmuszony zjechałem dupą po parapecie na samą krawędź. Na zewnątrz wyglądałem jak obrażone dziecko. Jednak wewnątrz jakiś potwór rozrywał we mnie wszystko, co napotkał na swojej drodze. Wszystko miałem tam we strzępkach. I to tak bolało. To było gorsze od każdego innego bólu, jaki zdążyłem w życiu poczuć.
Ona lubiła Regulusa. Być może w ten sam sposób, w który ja lubiłem ją.
Regulusa, który mógł być Śmierciożercą.
Pojebie mnie zaraz.
— Syriusz? — spytała cicho. — O czym myślisz?
— Że mnie pojebie.
Zmarszczyła niezrozumiale brwi. Między nimi pojawiła się urocza zmarszczka, którą miała tylko Willow, żadna inna. Pryknąłem ustami, wcale nie chcąc jej mówić tego, co miałem we łbie.
— Myślę o tym, dlaczego nie spotkałaś wtedy Remusa w swoim futrzanym wcieleniu, biorącego prysznic w różowym czepku.
Zachichotała na moje słowa. I chyba pierwszy raz jej śmiech nie sprawił mi takiej przyjemności, jak robił to zawsze.
— Nie proszę cię, żebyś nagle całował go na dzień dobry...
— Wolałbym cmoknąć kupę, którą sam wyprodukowałem jako pies.
— ...ale mógłbyś chociaż go szanować. I nie rzucać się na niego ani z różdżką ani z mordą, gdy tylko go widzisz — skończyła zirytowana, że jej przerwałem.
Spojrzałem na nią z rozbawieniem, bo to był naprawdę dobry żart. Wystarczyło, że tylko widziałem tego wypudrowanego szmaciarza na korytarzu, a kontrolę nade mną przejmował pan złość. Krzyczał szturchnij go, a ja na to szturcham!
— Jemu też jest ciężko — wkurzało mnie, że tak go broniła. — Odniosłam nawet wrażenie, że trochę za tobą tęskni.
Wtedy już się zaśmiałem. Głośno, złośliwie i bez przymusu.
— Willow, prędzej ci uwierzę, że Regulus dokarmia sieroty w stroju wróżki-poczciwuszki niż w to, że za mną tęskni — wyśmiałem ją. Pokręciłem z niedowierzeniem głową. — Nigdy do mnie nie przyszedł. Nie spytał, czy niczego mi nie potrzeba po ucieczce. Nie pobiegł za mną, gdy uciekałem. Nigdy nie...
— ...przyszedłeś do niego, aby zabrać go ze sobą.
Spojrzałem prosto w jej oczy, uparte jak u osła. Była osłem. Na urodziny postanowiłem jej kupić ośle uszy.
— Nie poszedł by ze mną — odparłem z przekonaniem.
Przechyliła głowę w bok, przez co wyciągnięte z boba kosmyki zmieniły pozycję. Zapatrzyłem się na to zjawisko jak na kolejny cud ludzkości.
— A spytałeś?
Zacisnąłem wargi. Nie miałem już żadnych argumentów. Od zawsze uważałem Regulusa za idealne jajko matki, które wykluło się i wyrosło na jej podobiznę. Te poliki i żuchwę też miał po niej. Spełniał wszystkie jej zachcianki, był na każde skinienie. Zupełne przeciwieństwo tego drugiego jajka, które kiedyś upuściła i potłukła, przez co wyrósł na dziwadło. Gdybym nie był lepszą wersją ojca za młodu, wcale by się do mnie nie przyznała.
To dlatego nie spytałem Regulusa, czy chciałby uciec ze mną. Bo nie poszedłby ze mną.
Nie podszedłby, prawda?
— Nienawidzę cię — mlasnąłem i się od nie odwróciłem.
— Nie prawda-a-a. Jestem twoją najulubieńszą osobą na świecie. Sam tak kiedyś powiedziałeś, nie próbuj się wykręcać!
— Spadłaś w rankingu. Teraz moim ulubieńcem jest ten przystojny typ w lustrze.
— Czyli mówisz, że Remus codziennie nie pozwala ci dojść do lustra?
— Dość mam! Nienawidzę cię jak stąd do kosmosu. Moja nienawiść do ciebie jest kosmiczna — oznajmiłem poważnie. Najpoważniej jak potrafiłem. A ona dalej patrzyła na mnie psotnie i tylko mnie prowokowała. Aż w końcu się sprowokowałem na potęgę! — Dobra, sama tego chciałaś.
Zdążyła jedynie zrobić zdziwioną minę. Już w następnej chwili moje dłonie łaskotały ją wszędzie, strategicznym miejscom poświęcając szczególną uwagę. Do jej śmiechu tańczyło moje serce. Wills wierciła się i śmiała, śmiała i wierciła jeszcze bardziej, a z oczu spływały jej pierwsze łzy. Takim sposobem kilka sekund później wylądowała z głową na moich kolanach oraz moimi dłońmi na brzuchu i głowie. Wyglądała tak pięknie. Szczęście wręcz wirowało w jej oczach. A uśmiech...
Płuco bym oddał, bylebym zawsze był powodem tego uśmiechu.
To była taka cudowna chwila.
— To postarasz się być milszy dla Reggie'go?
Cudowna chwila zrobiła papa!
I Reggie'go? To brzmiało jak imię dla tego frajera w ekipie, którego nikt nie lubił i każdy olewał, ale nikt nie miał serca go spławić.
Pasowało to do mojego brata. Ale nie do mojej Wills, której mówiąc to, uśmiech był tak wielki, że na pewno ją cała twarz piekła.
Szczerze? Ja wiedziałem, że to nie wypali. Regulus mógł być nawet przeklętym przez naszą matkę wyznawcą kaczki, co składała złote jaja, a ja i tak bym się z nim nie dogadał. Bo poszliśmy różnymi ścieżkami. Ja szedłem w górę, skąd wołało mnie światło, a on tchórzliwie wrócił na sam dół, gdzie mrok skrył go w swoim płaszczu. Niepotrzebnie w ogóle się rozdzielaliśmy.
Potrzebowałem samemu znaleźć się wśród mroku, aby to zrozumieć.
Patrząc jednak w te czekoladowe oczy, nie mogłem jej odmówić. Była w końcu jednym z powodów, dla których chciało mi się wchodzić po schodach do światła.
— Postaram się go tolerować. Na więcej nie licz.
I przy pierwszej okazji nie złamać mu kolan, a potem zostawić na szczycie Sowiarni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top