19 | Czarny lakier do paznokci
To miała być inna lekcja Zielarstwa niż wszystkie inne. Pierwszy raz czułam strach przed wejściem do klasy, pchając się do szklarni jako ostatnia. Nogi miałam jak z ołowiu, a dłonie z galarty. I to nie dlatego, że nie nauczyłam się na egzamin bądź nie radziłam sobie z roślinkami. Szło mi całkiem nieźle. Ale wtedy szłam tam z sercem w gardle.
Bo wiedziałam, że serce profesora Beery'ego niedługo miało przestać bić.
Miał zostać wyeliminowany.
Od początku wiedziałam za dużo o Śmierci. Aż w końcu Ona dowiedziała się wszystkiego o mnie. Oraz o moich bliskich.
Z początku nie sądziłam, że w ogóle odważę się na niego spojrzeć. Bo wtedy tam był, ale już niedługo miał zniknąć. I ja o tym wiedziałam. Mogłabym temu zapobiec, gdybym chciała. A choć chciałam, tak nie mogłam. Wtedy sprowadziłabym problemy na Regulusa oraz siebie. Wyszłoby na jaw, co chłopak ukrywał pod rękawem, o czym doskonale wiedziałam i że wcale nie byliśmy w sobie tacy zakochani, jak wszyscy myśleli. Życie Regulusa już wystarczająco dało mu po dupie, aby ostatecznie skończyło się w Azkabanie. Ciężko zniosłam aresztowanie Augustusa. Kolejny raz mogłabym się już nie podnieść.
Po prostu... już jeden fragment serca pozwoliłam zamknąć za kratami. Następny, choć był on dość świeży i niepewny, nie zamierzałam tak łatwo oddać.
Jednak po wejściu do szklarni od razu go zobaczyłam. Profesor Beery był taki radosny. Tak szeroko uśmiechnięty, równocześnie w tym szczery. Ubrany jak zwykle w swoje gogle ochronne, nasunięte na czoło, oraz w jedne z wielu brązowych ogrodniczek, gdzie w licznych kieszeniach mieszkały kwiatki czy małe żyjątka. Kiedyś dostał za to solidny opierdal, gdy podczas obiadu z kapelusza McGonagall zaczął dyndać pająk na swojej nici. Nauczyciel Zielarstwa powiedział wtedy, że chciał się tylko z nią przywitać.
Być może profesor Beery lubił babrać się w ziemi, ale było za wcześnie, aby go w niej zakopać. W końcu wciąż nie spełnił swoich marzeń aktorskich, o których tak często nam mówił.
Tyle że w naszym świecie nie było miejsca na spełnianie marzeń. Ryzykowne było samo ich posiadanie.
— Dzisiaj pracujemy w parach! — moje rozmyślania uciął krzyk profesora. — Znajdźcie sobie parę i... panie Longbottom, para nie oznacza, że od razu trzeba się dotykać. Proszę zostawić pannę Fortescue w spokoju.
— A jeśli dam panu kwiatka, to pozwoli nam pan iść za doniczkę?
— Choćbyś mi dał złoty kamień, nie pozwolę ci nigdzie iść. Oh! Była taka piosenka! Dałem ci kamień z wielką mendą... ojej, jak to leciało... no bo kwiaty szybko więdną... tariririra — zanucił Beery. — Pa-ry, czy ja niewyraźnie mówię? Trójkąty sobie wybierajcie poza moją szklarnią. PARY!...
W szklarni wybuchł harmider. Wszyscy latali z kąta do kąta, krzyczeli i wykłócali się o tych mądrych, by ci mogli odwalić całą robotę. Ja na szczęście miałam swoją parę od pierwszego roku, gdzie obie grałyśmy rolę debili.
— To co? Uczynisz mi ten zaszczyt i... — urwałam, kiedy obok siebie nie dostrzegłam Nancy. Zmarszczyłam brwi. Przecież przed chwilą tam stała. — A ciebie gdzie znów wcięło? — westchnęłam.
Wcale nie musiałam jej długo szukać. Już po dwóch sekundach dostrzegłam jej blond czuprynę w miejscu, gdzie zwyczajowo zajmowałyśmy wspólnie. Tym jednak razem zamiast mnie obok blondyny siedział James Potter, który patrzył na mnie zza swoich krzywych pingli i szczerzył się głupio. Zza niego Nancy posyłała mi spojrzenie zbitego psidwaka.
— Zgubiłeś się, chłopcze? — skrzyżowałam ręce przy piersi. Chyba wyglądałam tak groźniej.
— Zgadza się, ukradłem. Ale niczego nie żałuję! — tupnął butnie, gdy zmrużyłam na niego oczy. — Trzeba było pilnować. Dzisiaj to ja pracuję z Nancy.
W jego orzechowych oczach widziałam pewność i podekscytowanie. Przeniosłam wzrok na przyjaciółkę, która się pod nim zgarbiła.
— I ty pindo się na to zgodziłaś? — prychnęłam.
— Nie miałam nic do gadania, stara! — broniła się. — Przylazł, usiadł, rzucił tekstem hej partnerko, gdzie mam wsadzić rączki, co swoją drogą było totalnie żałosne, nie mów tak więcej, a potem pojawiłaś się ty i wyszło jak wyszło! — wyrzuciła ręce w powietrze.
Być może Nancy z twarzy wyglądała na niezadowoloną, ale wiedziałam, że w środku skakała ze szczęścia niczym dziecko. Widziałam to po jej błyszczących oczach. James podobał jej się od czwartej klasy, jednak przez jego ciągłe uganianie się za Evans, Nancy nigdy nie zrobiła jakiegokolwiek kroku w jego kierunku. Po prostu stała z boku i słała za nim słodkie oczy, cierpiąc w środku. Mimo tego jej uczucie do niego z biegiem lat nigdy nie zgasło. Nie rozumiałam tego, bo częściej ze sobą koty darli niż zwyczajnie rozmawiali, ale kim ja byłam, aby się wtrącać? Sama miałam chłopaka na niby, który zazwyczaj tylko mnie wkurwiał. Lub ja jego. Jakby nie patrzeć, byliśmy gorsi niż Nancy i Jamesa.
Tyle że dla mnie i Regulusa nie było przyszłości. Za to oni ją mieli. A przynajmniej w to chciałam wierzyć.
W końcu pokręciłam ze zrezygnowaniem głową. James na ten widok wyszczerzył się jeszcze szerzej, a błękitne oczy Nancy zamigotały niczym morze odbijające blask słońca.
— Nie przyzwyczajaj się, kmiotku — machnęłam na Gryfona palcem. — Tak nie będzie zawsze, nie myśl sobie.
— Dzięki, Wills! — krzyknął, gdy ja już przemierzałam szklarnię w poszukiwaniu wolnej i w miarę ogarniętej osoby do pary. — I nie martw się! Następnym razem usiądę z tobą!
W odpowiedzi pokazałam mu środkowego palca, nawet się nie odwracając.
Większość uczniów już się dobrała. Głównie kolory domów nie mieszały się ze sobą, ale zdarzały się przypadki, w których granat i czerwień, choć w modzie nie byli dobrym połączeniem, próbowali ze sobą współpracować. Ku mojemu nieszczęściu, moi przyjaciele już byli zajęci. Remus jak zwykle pracował z Peterem, matka pilnująca syna. Lily i Dorcas usiadły razem, do Franka i Alice wolałam się nawet nie zbliżać, Pandorę osaczyła – o zgrozo – Clara Morris, więc pozostawał mi...
...Syriusz. Siedział samotnie na końcu długiego stołu i malował paznokcie czarnym lakierem.
Nie rozmawiałam z nim od ich idiotycznego kawału z jeziorem. Choć wybaczyłam im to stosunkowo szybko, żadne z nas nie miało chęci rozmawiać z drugim. Nie znałam pobudek Syriusza. Ale znałam swoje, bo męczyły mi sumienie za każdym razem, gdy go widziałam. Najzwyczajniej się wstydziłam. Wstydziłam się tego, że znając jego stosunki z bratem oraz jego zdanie na ten temat, ja nie tylko się z Regulusem szlajałam, ale też całemu światu kłamałam w oczy, że to było coś więcej. Syriusz był moim przyjacielem, a ja tak podle go wymieniłam na innego Blacka. Byłam świnią.
Bałam się spojrzeć w jego oczy. Nie byłam gotowa na kolejny okruch lodu w serce, które już i tak było poharatane i zagubione.
Mimo tego, ruszyłam niepewnym krokiem w jego kierunku.
— Kupiłeś sobie lakier do paznokci?
Chłopak zastygł z pędzelkiem nad paznokciem. Przez moment patrzył w kroplę, która mozolnie ciągnęła ku dołowi, aż wreszcie rozbryzgnęła się na blacie. Dopiero po tym wykonał jakiś ruch. Wsadził pędzelek do buteleczki i odkrząknął nerwowo. Ja skakałam z nogi na nogę, łamiąc sobie palce.
— Tak właściwie, to jest twój — wzruszył ramionami. Zdziwiona zmarszczyłam brwi. — Podmieniłem ci go kiedyś na niezmywalny atrament. Wiesz, taki żarcik.
Pomrugałam prędko oczami. W pierwszej chwili chciałam go zjechać, tak solidnie, żeby włosy na dupie mu się naprężyły, ale po namyśle... parsknęłam cichym śmiechem.
— Zapamiętam, żeby go nie używać. Lub oddam go Clarze.
Mały uśmiech wpełzł na twarz Syriusza i już tam pozostał. Wciąż niepewnie stanęłam obok niego, przesunąwszy od niechcenia nożyce ogrodowe. Dobrze było wiedzieć, że znajdowały się pod ręką. W razie czego mogłam pociąć siebie lub Gryfona obok, który się mi przyglądał. Ale to tak w ostatecznym wypadku.
— Chciałbyś może... — wzruszyłam ramieniem. — ...popracować ze mną?
Długo nie padała odpowiedź. Gdzieś w oddali profesor Beery wyjaśniał, na czym miało polegać zadanie, ktoś niedaleko nas kłócił się o rękawiczki, a Peter naprzeciwko rysował doniczce uśmiechnięta buźkę. Choć ostatnio dni mijały mi po jednym mrugnięciu oka, wtedy czas był wiecznością. Sekunda to jedno uderzenie serca. Bum – wstrzymałam oddech. Bum – połamałam wszystkie paznokcie zaciskane na krawędzi blatu. Bum – przegryzłam sobie wargę. Bum – chciałam już odejść. Nie było sensu liczyć więcej bum.
I wtedy mnie zaskoczył.
— Ale jak coś, to ty grzebiesz w gównie.
Moje serce wypuściło wstrzymywany oddech.
Świat jednak się nie rozpadał.
Przewróciłam oczami z małym uśmiechem.
— To się nazywa nawóz. Dzięki temu roślinki rosną — wyjaśniłam jak smarkowi.
Syriusz prychnął.
— Ja bym tam wolał opylić stek, a nie placek jakiegoś zwierza — odrzucił włosami do tyłu. — A bo ja wiem gdzie to łaziło? I co żarło? O jaką samicę się ocierało?
— Ty wiesz, że zupełnie tak samo jest z tobą, gdy się nachlasz?
— Być może, ale nie sram do doniczek.
— Do doniczek może nie. A pamiętasz jak...
— Zamilcz.
— Ale...
— Nie.
Wydęłam nadąsana wargi, które Black w mgnieniu oka ścisnął w palcach i pociągnął do siebie. Nie spodziewałam się tego. Oczy urosły mi do wielkości galeonów, a z ust wydostał pisk, zanim przycisnęłam dłonie do ust. Syriusz zaśmiał się złośliwie. Jego oczy znów błyszczały pięknem. Moje serce na ten widok kręciło piruety.
Jeśli ktoś pomyślałby, że tak łatwo mu odpuszczę, wyszedłby na frajera.
Gdy Syriusz z wyciągniętym czubkiem języka próbował wcisnąć łapę w zdecydowanie za małą rękawiczkę, ja niespostrzeżenie chwyciłam za flakonik z lakierem. Wylałam go sobie na palce. Odczekałam chwilę na moment, w którym Gryfon się do mnie odwróci, po czym wtarłam mu czarną dłoń w twarz. Chłopak cierpliwie czekał z zamkniętymi oczami, aż przestanę. Czułam pod palcami jego napinające się mięśnie twarzy, które mazałam czarną mazią jak dzieciak ścianę w salonie.
Kiedy skończyłam, chłopak mlasnął głośno i westchnął.
Mój uśmiech sięgał nieba. Kiedy ja ostatnio uśmiechałam się tak szeroko?
— Wiesz, co w tej sytuacji będę musiał zrobić? — spytał z nadzwyczajną powagą.
— Pokaż mi — rzuciłam wyzywająco.
Zamiast odpowiedzieć, faktycznie pokazał. Nim się zorientowałam, jego ręce oplotły mnie w talii i uniosły do góry, przez co straciłam grunt pod nogami. Zrobił to tylko po to, aby wygodniej mu było wytrzeć swoją twarz w moją szatę, włosy, szyję i policzek. Odpychałam go z krzykiem, ale też głośnym śmiechem. Nie kontrolowałam go. To moje serce się śmiało, słysząc serce Syriusza bijące przy mojej piersi. Znów były razem.
Szczęka mnie już bolała od śmiechu. Tak dawno szczerze się nie śmiałam.
— Panie Black! Proszę odstawić pannę Rookwood na ziemię! W tej chwili! — dotarł do nas głos profesora Beery'ego.
— Idźcie za doniczkę! — dorzucił Frank.
Syriusz znieruchomiał z twarzą przy mojej szyi. Jego oddech łaskotał mnie w skórę. To otrzeźwiło mnie na tyle, że mogłam rozejrzeć się po szklarni przytomniejszym okiem. Poczułam, jak rumieńce kwitną mi na twarzy, gdy spostrzegłam wzrok każdego wbity w naszą dwójkę. Oraz debilne uśmieszki Jamesa oraz Dorcas, którzy pokazywali nam kciuki w górę.
Jednak tylko wzrok jednej osoby sprawił, że moje serce zapomniało o tym, jak się śmiać. Clara Morris wpatrywała się we mnie z przeciwnej strony stołu, mrużąc oczy. Syriusz zdążył odstawić mnie na ziemię, lekcja toczyła się dalej, a ja wciąż patrzyłam na kasztanowowłosą sukę naprzeciwko. Pięści same mi się zaciskały. Wyobrażałam sobie, że na jej gardle.
Clara pochyliła się nad stołem z uśmieszkiem żmii.
— Po co mieć jednego, skoro można dwóch, hm? — szepnęła, nie mówiąc nic więcej.
Tyle wystarczyło, abym złapała za doniczkę. Gniew wypalał mi żyły.
Na moje nieszczęście złapał za nią również Syriusz, nie usłyszawszy chyba tekstu Krukonki, na którą wymyśliłam już trzydzieści siedem sposobów mordu. Jedną doniczką mogłam ją pociąć, roztrzaskać jej nią łeb, wepchać do gardła i udusić lub zakopać głową w ziemi i czekać, aż z dupy wyrośnie jej śliwka. Niestety Black pokrzyżował wszystkie moje plany, ciągnąc doniczkę w swoją stronę. A że ja ciągnęłam w swoją, koniec końców się nam wysmyknęła i roztrzaskała o podłogę. W milczeniu wpatrywaliśmy się w jej trupa.
— I widzisz co narobiłaś?
Głowę uniosłam tak gwałtownie, że aż mi kark strzyknął. Wpatrywałam się w niego z oburzeniem, gdy Syriusz dalej przeżywał stłuczone naczynie. Wybrał sobie naprawdę zły moment. Wciąż byłam wkurwiona i gotowa pluć ogniem, a Syriusz miał jeszcze czelność zwalać na mnie winę za coś, co było jego cholerną winą!
— Co ja zrobiłam?
— Zabiłaś doniczkę — w końcu na mnie spojrzał. Minę miał kamienną.
— Ty tak na poważnie?
— A jeśli miała rodzinę? Małe doniczki? Pomyślałaś o tym?
— Merlinie, ty tak na poważnie.
— A może ostatnio adoptowała dżdżownicę. Osierociłaś dżdżownicę, potworze!
— Tobie chyba dżdżownica wyżarła mózg, gdy spałeś.
— Może należała do tej doniczki?
Syriusz nic więcej nie powiedział. Ja też nie. W ciszy wpatrywaliśmy się w kawałki po doniczce, a świat wokół nas kręcił się dalej. Szczerze? Zapomniałam, że on w ogóle istniał.
Szczególnie, kiedy zaczęliśmy się z tego śmiać.
Zapomniałam o wszystkim. O profesorze Beerym, którego życie sprzedano Śmierci. O Clarze Morris i naszych przyjaciołach, którzy cały czas mieli nas na oku. O tym, że dnia na dzień coraz bardziej otulał mnie mrok, z którym światło powoli przegrywało. Wokół było coraz ciemniej.
Wtedy śmiałam się razem ze swoim przyjacielem, za którym zbyt długo tęskniłam. I nic już nie było ważne.
●●●
— Koniec na dzisiaj! Zbierać klamoty i wynosić się! — oznajmił profesor Beery na dowidzenia. — Panie Longbottom, proszę zostawić moje tulipanki, bo pójdę po grabie...
Wciąż w dobrych humorach, zaczęliśmy przepychać się z Syriuszem w stronę drzwi. Nasi przyjaciele nawet na nas nie zaczekali, pozwalając nam chyba nadrobić te wszystkie stracone dni, w których nie rozmawialiśmy.
Uśmiech nie schodził z moich ust. Zielarstwo było naszą ostatnią lekcją tego dnia, a chłodny powiew wiatru stosunkowo ciepłego jak na koniec listopada dnia dobiegający od drzwi przyjemnie ochładzał moją spoconą twarz. Wreszcie rozmawiałam z Syriuszem tak jak dawniej. Wciąż był cały uwalony w zaschniętym lakierze do paznokci. Same powody do uśmiechu!
— Przychodzisz na mecz? — zagadnął Syriusz, przeczesując palcami swoje włosy. Zapatrzyłam się zazdrośnie na ten widok. Moje to były jakieś oklapłe wióry.
Mecz Gryffindor kontra Ravenclaw miał się odbyć w pierwszą sobotę grudnia. Jakże mogłabym o tym zapomnieć, mieszkając z Nancy Bones, która co drugi dzień darła się w poduszkę z myślą, że będzie musiała czyścić miotłę Jamesa Pottera w stroju tancerki hula.
— Nie mam wyjścia. Nancy zapłaciła Archiemu, aby tego dopilnował. Ma pozwolenie przykleić mnie dupą do trybun, jeśli będzie musiał — przez swoimi następnymi słowami nieco się skrzywiłam. — On ma psychę to zrobić, a wolę tego uniknąć.
Gryfon zaśmiał się. Byliśmy już blisko wyjścia, więc poprawiłam swój granatowo-srebrny szalik na szyi, aby nie było mi zimno.
— To świetnie się składa, bo też będę grał — Syriusz wypiął dumnie pierś. Uniosłam zaskoczona brwi.
— Jak to?
— Jeden z pałkarzy zawalił semestr i teraz uczy się do poprawek, więc nie ma czasu na grę. Frajerstwo. James wziął mnie na jego miejsce. Znaczy, długo mi marudził, bo przecież mam swoje sprawy, ale postawił mi wódkę, więc się zgodziłem.
Parsknęłam śmiechem i pokręciłam z politowaniem głową. Stanęliśmy naprzeciwko siebie przed wejściem do szklarni. Wiatr delikatnie tańczył z ułożonymi włosami Syriusza, podczas gdy moimi szarpał jak żaglem na statku.
— Błagam cię. Jakie ty masz swoje sprawy? — prychnęłam i skrzyżowałam ramiona przy piersi.
— No, dużo śpię. Czasem też pochodzę za jakimś nauczycielem, aby sprawdzić, czy nie zamyka się w kantorku z innym. To już połowa mojego życia — na jego słowa wybuchłam śmiechem, na co Syriusz się uśmiechnął. — Mówiąc krótko, liczę na gorący doping z twojej strony. Taki wiesz, z pomponami i w ogóle.
— Mhm, i co jeszcze? Kusa spódnisia i stanik na pół cycków?
— Mów mi tak, a będę miał ciekawe sny.
Zaśmiał się, gdy trzepnęłam go solidnie w ramię. Chyba mnie zabolało bardziej niż jego.
Syriusz dalej się uśmiechał, gdy w ciszy się we mnie wpatrywał. Trwało to kilka dłuższych sekund. Ja również cieszyłam się jego widokiem, którego tak mi brakowało w ostatnich dniach. Bez niego w moim życiu było jakoś ciemno i ponuro, za to z nim znów wszystko błyszczało i śpiewało. Był moim świetlikiem. Lekko upośledzony, za dużo bzykający i z wielką dawką energii w dupie, ale bardzo mi potrzebny. Rozświetlał moje dni. Przeganiał mrok, gdy robiło się za ciemno.
Czasem bywało jednak tak, że świetlik gubił się w ciemność. Bo była zbyt potężna nawet dla niego.
Skąd mogłam wiedzieć, że to ja byłam świetlikiem w jego życiu. I że zgasłam, gdy najbardziej mnie potrzebował. Gdy otaczał go największy mrok.
— W sumie to nie mam co robić. Chcesz, bym odprowadził cię do dormitorium?
— Myślę, że to nie będzie konieczne.
To nie był mój głos. Mój jak zwykle uwiązł mi w gardle, gdy na scenę wbijał ten niski baryton z pociągającą chrypką. Światła reflektorów jak zwykle skupiły się tylko na nim. Dobiegł zza moich pleców. Był tam. On tam był. Świat na niego patrzył. A ja się tego bałam.
Rozszerzyłam oczy i przestałam oddychać. Chyba serce mi stanęło. I albo miałam paranoje, albo słońce zaczęło spadać z nieba.
Syriusz spojrzał ponad moim ramieniem i od razu zesztywniał. Po jego oczach i zaciśniętych wargach poznałam, że był zły. Bardzo zły. To nie mogło dobrze się skończyć.
Nie wspomnieliśmy o Regulusie ani razu. Przez całą lekcję oraz po niej, żadne z nas nie chciało wyjaśnić sobie plotek, które krążyły po szkole. Syriusz nie był ciekawy, czy chodziłam z Regulusem. Lub nie chciał usłyszeć odpowiedzi. Więc nie pytał. A bez pytania nie miałam na co odpowiadać.
I jak na złość Regulus musiał wyrosnąć pod szklarnią. Idealny moment!
Na miękkich nogach odwróciłam się za siebie. Regulus opierał się ramieniem o szklaną ścianę szklarni, ubrany w czerń. Kościste dłonie chował w kieszeniach swojego płaszcza. Przez ramię miał przewieszony również mój beżowy, który musiał mi chyba ukraść, bo to niemożliwie, żeby wcisnęła mu go Nancy, która była ze mną na lekcji. A jakimś cudem zawsze go miał. Jeśli wiatr tańczył z włosami Syriusza, tak przed lokami Regulusa się kłaniał. Jedynie lekko podrygiwały. Prezentował się wspaniale. Jak zwykle.
Moje serce westchnęło. Pacnęłam je dłonią umysłu, aby się ogarnęło.
Do czasu aż spojrzałam na jego twarz. Zaciśnięta szczęka, widoczna żyła na szyi, jawna wrogość w oczach skierowana w Gryfona za moim ramieniem. Na zielonej łące szalała burza z piorunami. Ledwo powstrzymałam się, aby nie pisnąć i nie uciec.
Regulus przyjrzał mi się dokładnie. Potem na chwilę przeskoczył na Syriusza, by znów tym swoim ciętym wzrokiem katować mnie. Uniósł kpiąco brew i parsknął suchym śmiechem.
Dopiero wtedy zrozumiałam, że nie tylko Syriusz był umazany zaschniętym lakierem do paznokci. Czułam napiętą skórę na policzku, gdy otwierałam usta. Nie padło jednak z nich żadne słowo.
Ślizgon odepchnął się ramieniem od ściany i zbliżył się o dwa kroki. Wpatrywał się w Syriusza za mną. Mnie ignorował. Atmosfera była tak napięta, że aż się nią dławiłam.
— Chcę zabrać Willie na spacer — to powiedziawszy, podał mi płaszcz. I nawet przy tym na mnie nie spojrzał. — Odprowadzisz się sam czy mam ci w tym pomóc?
— Willie? — zdawało się, że Syriusz usłyszał wyłącznie to słowo. Przymknęłam oczy.
Kurwa mać, byłam w dupie.
Kącik ust Regulusa drgnął ku górze. Niepokojący błysk przełamał jego tęczówkę.
— Willie — Ślizgon kiwnął głową. Zielone oczy błyszczały złośliwie. — Wymyśliliśmy to, gdy opierałem ją o fortepian.
Upuściłam płaszcz i gębę na ziemię. Zrobiło mi się tak gorąco, że tamten listopad równie dobrze mógłby być lipcem. Oczy to mi wywaliło w kosmos. Syriusz milczał. Ja spadałam na dno. A Regulus coraz szerzej się uśmiechał.
Sukinsyn.
— Robiłeś co? — ton Syriusza robił się coraz bardziej niebezpieczny.
Merlinie, za co?
Obiecawszy sobie, że Regulusa zamorduję później, odwróciłam się na pięcie do Syriusza. Wyglądał jak rozjuszony byczek. W tamtej chwili rodzony brat był jego czerwoną flagą. Niewiele mu zapewne brakowało do wybuchu, co poznałam po zaciśniętych pięściach i szybko unoszących się barkach, ale ja nie zamierzałam pozwolić, by się tam pozabijali. Jeszcze mi brakowało krwi Blacków na rękach!
— Syriusz, nie rób głupstw — pomachałam mu przed oczami dłonią, aby na mnie spojrzał. O dziwo się udało. — Spotkamy się później, okej? Teraz pójdę z nim na spacer i porządnie go zjebię, aby nam obu było lepiej, tak? — ślizgoński dupek prychnął za moimi plecami. Już słyszałam, jak się na niego wydzieram. — Tylko pamiętaj, że...
— Okej.
— Co?
W szoku patrzyłam, jak twarzy Syriusza rozluźnia się w ułamku sekundy. Jego mięśnie puściły, a oddech wrócił do stałego rytmu. Nawet lekko się uśmiechnął! Śmierdziało mi to podstępem, tyle że jego oczy pokrył szron, przez co nic nie mogłam w nich wyczytać.
— Idźcie na spacer — Syriusz podniósł spod moich nóg płaszcz i wcisnął mi go w ręce. Musiał zacisnąć na nim moje palce, bo inaczej znów bym go upuściła. — Bawcie się dobrze — po tych niepokojących słowach, odwrócił się i ruszył w stronę zamku. Oglądałam się za nim aż po same drzwi.
Obiecałam sobie, że jeszcze tego samego dnia pójdziemy do Skrzydła Szpitalnego.
Odczekałam parę sekund, by nabrać kilka uspokajających wdechów. Dopiero wtedy się odwróciłam. Jednak wdechy gówno dały, bo gdy tylko zobaczyłam surową minę Regulusa, potwór wewnątrz mnie głośno zaryczał, że aż zadrżały mi kości. Chciałam go rozszarpać. Skóra po skórze. Połamać wszystkie palce i zepsuć warsztat, który chował w spodniach, aby nigdy więcej ani myślał pierdolić takie sprośne bzdury.
Podparłam się dłońmi na boki.
— Zadowolony z siebie jesteś? — syknęłam.
Regulus zacisnął mocniej wargi, znów przyglądając się tej części twarzy, którą miałam oblepioną lakierem.
— Wyglądasz obrzydliwie — rzucił, po czym odwrócił się i ruszył w swoją stronę.
Co za tupet! W ostatniej chwili powstrzymałam się, aby znaleźć kamienia i rzucić nim w jego głowę. Zamiast tego nerwowym ruchem wciągnęłam płaszcz na ramiona i pognałam za Ślizgonem.
— Masz tupet — tym razem powiedziałam to na głos. — Skarżyć się, że to on zaczyna, gdy sam go prowokujesz. Co my w przedszkolu się zatrzymaliśmy? I co to w ogóle był za tekst?! Musiałeś gadać o tym fortepianie?! — plułam jak nakręcona, ze słowa na słowo robiąc to coraz głośniej.
Regulus dalej się nie zatrzymywał. Szedł wzdłuż błoni tymi długimi nogami jak szczudła, przy których moje serdelki nie miały szans. Już po dwóch minutach złapała mnie zadyszka.
— To on się może chwalić, że cię dotykał, a ja to nie mogę? — burknął przez ramię.
Parsknęłam. No jaja!
— Niby jak się chwalić?!
Wtedy się zatrzymał. Zahamował tak gwałtownie, że prawie na niego wpadłam. Zdążyłam oprzeć się o jego plecy dłońmi, które po sekundzie znalazły się na torsie, tak szybko się odwrócił. Był tak blisko. Całą moją przestrzeń osobistą wypełnił on oraz jego zapach, ten mój od dawna ulubiony, cedr i pergamin, który wstrząsnął moim wewnętrznym światem. Spróbowałam nie zadrżeć od jego bliskości. I brać jak najmniej wdechów.
Ale potem mnie dotknął. I plan chuj strzelił.
Jedna z dłoni Regulusa znalazła się na moim czystym policzku i poderwała głowę do góry. Od siły jego spojrzenia zaschło mi w gardle. Było takie puste, a jednocześnie pełne mroku, który rozrywał go od środka. Ze skupieniem skanował moją twarz, badając wszystko po kilka razy. W końcu musnął palcami mój drugi policzek, ten brudny od zaschniętego lakieru, delikatnie jak pocałunek wiatru, przez co rozchyliłam lekko wargi.
— Tu... — jego palce przesunęły się na moją żuchwę. — ...i tu. Tutaj... — wolnym ruchem przejechał palcami wzdłuż mojej szyi aż do obojczyka. Musiał wyczuć gęsią skórkę. Nie mogłam się powstrzymać od cichego westchnięcia. — ...oraz tutaj. — złapał za krawędź mojej szaty, dalej muskając mój obojczyk. Z całej siły woli próbowałam nie ugiąć kolan. — Mam zaglądać głębiej? — sugestywnie pociągnął lekko moją szatę.
Nie odpowiedziałam mu. Nie ufałam na tyle sobie, gdy nie byłam pewna odpowiedzi.
— A co? — uniosłam zadziornie kącik ust. — Zazdrosny jesteś?
Męskie dłonie zacisnęły się mocniej na mojej skórze. Regulus z niewzruszoną miną pochylił się nade mną. Wtedy nasze twarzy były praktycznie na tym samym poziomie. Dzieliło je raptem dwa cale. Próbowałam grać twardą, odważnie zadzierając głowę. Ale jego wzrok mnie łamał. Nie potrafiłam nazwać tego nowego płomienia w jego oczach, bo do wtedy go jeszcze nie widziałam. A oprócz niego był już tylko mrok, więc z dwojga złego wolałam wpatrywać się w tajemniczy płomień wśród ciemności.
Jego dłonie wciąż grzały mój policzek i obojczyk. Swoje zaciskałam na połach jego płaszcza.
— W ten weekend mamy spotkanie z moją matką w Hogsmeade — mruknął z naciskiem. — Nie zamierzam pozwolić, abyś zrujnowała mój plan, bo chcesz się pomiziać z moim bratem.
Zacisnęłam mocno pięści. Dalej chciałam położyć mu dłonie na nagim ciele, aby wbić mu paznokcie w skórę tak mocno, że aż pocieknie mu krew.
— Ten plan miał mieć obustronne korzyści — przypomniałam. — Tobie odwołają ślub, a ja dalej gówno z tego mam.
— Rozprawa twojego brata odbędzie się dwudziestego drugiego lutego.
Pomrugałam szybko oczami, odtwarzając jego słowa w głowie jeszcze raz. Zaskoczył mnie. Powiedział to tak obojętnie, jakby na szali wcale nie ważył się los człowieka. Mojego brata. Augustusa. W tym czasie Regulus odsunął się ode mnie na krok, pozostawiając po sobie chłód na mojej skórze. Po sobie za to zostawiłam ślady czarnego lakieru na jego palcach w postaci pyłu.
Ten dystans obudził moje uśpione ostatnie komórki, które zbyt mocno sztachnęły się jego zapachem. Powoli mój mózg wracał do pracy.
— Skąd wiesz? — spytałam podejrzliwie.
Mama wiedziała? I nie wspomniała o tym w liście? Czyżby ojciec zabronił jej mnie informować?
— To nieważne — brunet wsadził brudne ręce do kieszeni. — Wystarczy, że jeszcze trochę poudajemy, a mój ojciec mógłby się wstawić za twoim bratem w sądzie. Stworzyć dowody na to, że nie jest zamieszany w to, o co go oskarżono — wzruszył ramionami.
Jedno słowo uderzyło mnie w pierś i owinęło wokół mojego serca. Odebrało mi dech.
Stworzyć. Nie znaleźć.
Dowody nie istniały, bo był winny.
A ja wciąż nie chciałam w to wierzy. Nie, dopóki na własne oczy nie zobaczyłabym Mrocznego Znaku na ramieniu Augustusa.
Moje serce się kruszyło i tak.
Pociągnęłam nosem i sama wsadziłam ręce do kieszeni.
— Ile?
Regulus znów wzruszył ramionami.
— Tak do marca.
Jęknęłam męczeńsko, doskonale zdając sobie sprawę z jego zirytowanego wzroku. Tyle że miałam głęboko w dupie jego oraz te jego ładne oczęta.
— Przecież ja do tego czasu w Świętym Mungu skończę! Lub jeszcze gorzej! W Azkabanie! Z tobą idzie tyle wytrzymać?
— Często siebie o to pytasz w lustrze?
Zmrużyłam gniewnie oczy, na co ten piękny dziad się uśmiechnął. Tak cudnie, że aż słońce przy nim bladło. Tak podle, że sam diabeł mu tego zazdrościł. Zacisnęłam palce na materiale płaszcza, aby mu tego uśmieszku nie zdrapać paznokciami.
— I że ja cię pocałowałam — prychnęłam zniesmaczona samą sobą.
Rozbawiony Regulus przechylił lekko głowę w bok, a dłonie schował za plecami. Jeden lok zabłąkał mu się na środek czoła. Przyglądałam mu się o pięć sekund za długo.
— Nie mów, że ci się nie podobało.
— Żałuję tego do dziś.
— Mhm, a pewnie śnisz o tym co noc.
Dlaczego on zawsze musiał mieć odpowiedź na wszystko?!
Rozbawienie migotało w zielonych oczach. Nabrałam sporo powietrza do płuc, gotowa wygłosić mu solidną pogadankę, gdy uprzedziło mnie głośne szczekanie. Zdezorientowana rozejrzałam się wokół. Oczy urosły mi jak galeony, kolejny raz tego dnia, na widok wielkiego czarnego psa biegnącego na nas od strony zamku. Kątem oka dostrzegłam, jak Regulus sam się rozgląda, ale samego zwierza zobaczył dopiero, gdy ten uczepił się nogawki jego spodni i zaczął nią szarpać.
— Kurwa mać!
Przyglądałam się w osłupieniu, jak Regulus i pies walczą ze sobą przez parę chwil, każdy ciągnąc w swoją stronę. W końcu usłyszałam pękanie szwów, a zaraz potem chłopak odskoczył od zwierzaka z gołą kostką. Pies wypluł skrawek materiału z jawnym niesmakiem. Następnie warknął na wystraszonego Regulusa, odsłoniwszy kły.
A ja? Prawie tam pękałam ze śmiechu.
— Znasz tego kundla?! — wysapał z szybkim oddechem, nie spuszczając oka z psa. Czworonogowi nie spodobało się chyba określenie, którym go nazwał, bo znów na niego warknął. — Na ciebie nie szczeka!
— No popatrz, nawet zwierzęta cię nie lubią — westchnęłam z przesadnym smutkiem.
Regulus spojrzał na mnie ostro, po czym cofnął się jeszcze o krok. W tym samym czasie pies usiadł przy mojej prawej nodze i otarł się łbem o udo, domagając się głaskania. Spełniwszy jego prośbę, podrapałam go za uchem. Pod palcami poczułam pył, coś na wzór startej kredy.
Zaschnięty lakier do paznokci.
— Hej słodziaku! — kucnęłam, aby nam obu było wygodniej.
— Słodziaku? Ta bestia mi prawie nogę odgryzła!
— Oh, nie dramatyzuj — machnęłam na niego ręką. — Policz sobie. Masz dwie nogi? Masz. Nie ma z czego afery robić. A to taka słodka psinka jest, nikogo by nie skrzywdziła. Mam rację? No mam? — podrapałam Syriusza za drugim uchem, chcąc go wyściskać, wycałować i całego wytarmosić.
— Syri... Syreeenko! Chodź do pancia, no chodź! Syreeeenko!
Chwilę później dołączył do nas James. Syriusz zdążył się rozwalić na plecach, bym mogła głaskać go po brzuchu, a Regulus dalej stał nabzdyczony pięć kroków od nas. Okularnik poprawił okulary na nosie i zaklaskał w dłonie na widok Syriusza.
— Tu jesteś, Syrenko! Już się bałem, że uciekłaś!
Schyliłam głowę, aby włosy zakryły moją twarz jak kurtyna. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Czułam, że jeszcze trochę, a popłakałabym się tam ze śmiechu.
Syriusz gapił się na Jamesa wielkimi oczami. Zapewne był równie zaskoczony doborem imienia co Regulus. Ślizgon nie wiedział, że ta bestia próbująca go pożreć była tak naprawdę Syriuszem w postaci animaga, więc Gryfon nie mógł posługiwać się swoim prawdziwym imieniem. Debil może by się nie domyślił, ale choć ciężko to było mi przyznać, Regulus był piekielnie inteligentny. Połączyłby kropki w parę chwil. A jeszcze tego nam brakowało, żeby po takich tropach dotarł do tajemnicy Remusa.
I wychodziło na to, że James również miewał przebłyski geniuszu. Nie dość, że wymyślił mu takie absurdalne imię, to jeszcze dla zmyłki zmienił przyjacielowi płeć.
— Od kiedy ty masz psa, Potter? — burknął Regulus.
— Od kilku dni — orzechowooki pacnął kilka razy Syriusza po łbie. — Kupiłem w Hogsmeade. Miała wszy, więc właścicielka sprzedała mi go za grosze. Większość robaków już usunęliśmy, ale wciąż jeszcze czasem drapie się po dupie... ała! — pisnął James, gdy Syriusz ugryzł go w dłoń. Okularnik pogroził mu palcem. — Uśpię cię, cholero jedna, zobaczysz!
Dłużej nie mogłam wytrzymać i zwyczajnie parsknęłam śmiechem. Na to Regulus jeszcze bardziej się nafochał. Marudząc coś tam pod nosem, że nigdy nie będzie miał psa, ruszył w stronę zamku. Miałam nadzieję, że tą gołą kostkę solidnie podgryzał mu wiatr.
Odwróciłam się do chłopaków z szerokim uśmiechem na ustach.
— Kocham was — szepnęłam, nie chcąc przypadkiem, aby jeden zgred mnie usłyszał.
— Nawet nie chcę wiedzieć, gdzie ty go dokładnie drapałaś — powiedział skwaszony James, wskazując ruchem głowy na tarzającego się w trawie Syriusza. — Nawet w ludzkiej postaci będę musiał go wyprowadzać, bo będzie srał ze szczęścia dobrą godzinę.
Jak zwykle — wzięłam to za żart. Zaśmiałam się i posławszy ostatniego buziaka w powietrzu do Syriusza, sama pobiegłam w stronę zamku. Odprowadziło mnie radosne szczekanie. Miałam o wiele lepszy humor niżeli kilka minut wcześniej. Regulusowi się należało. Ale i tak wiedziałam, że następnego dnia będę musiała z nim znów porozmawiać, aby normalnie funkcjonować. Stał się nieodłączonym elementem mojego dnia. Ale wtedy mu się należało.
Słońce tak pięknie świeciło z nieba. Mogłam biegać, i skakać, i śpiewać i latać.
I to wszystko dzięki Syriuszowi Blackowi, który – gdybym tylko mu na to pozwoliła – broniłby mnie przed złem każdego dnia. Poprzedniego i następnego. Już zawsze.
Czy w takim razie dobrze wywęszył, że owym złem, którym tak się fascynowałam, był sam Regulus Black?
Być może to wyczuwał. Ale nie przewidział, że aż tak się w tym pogrążę.
Nikt nie przewidział. Ja też nie.
●●●
a/n: hej! primo, przepraszam że tak długo mnie tu nie było, ale ostatnio miałam dość ciężki czas. chyba go już pokonałam, więc będzie mnie tu częściej, mam nadzieję.
Druga sprawa jest taka, że wraz z oliwką stworzyłam playlistę z tańca, więc jeśli ktoś chciałby posłuchać vibe'u willow i regulusa, to wrzucam linka
https://open.spotify.com/playlist/3pwAOjHe3H0L0pZZEBpThV?si=Qb_pyF1NQ0m22k_OcjsEhw&utm_source=copy-link
("taniec śmierci" od nieumarty, jeśli komuś łatwiej będzie wyszukać)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top