14 | Złoty znicz
Pierwszy w tym sezonie mecz quidditcha wypadał we wtorek. Świat widocznie zechciał wysłuchać modłów zawodników, gdyż dzień był pochmurny i niezbyt wietrzny, a na ulewę się nie zapowiadało. Idealna pogoda do latania za kaflem. Od samego rana podekscytowanie parzyło ludzi w tyłki i nie gadano o niczym innym jak o tym, kto miał zwyciężyć starcie dwóch domów. Sypały się zakłady. Brzęczały galeony. A kiedy o czternastej skończyła się ostatnia lekcja, zapaleni kibice skierowali się od razu na stadion. Przy tym stratowali zrzędliwego woźnego Filcha.
Kiedy tak zupełnie od czapy obwieściłam przyjaciołom, że wybieram się na zbliżający się mecz, kopary im opadły ze zdziwienia. James aż musiał sprawdzić, czy aby nie miałam gorączki. To była dla nich nowość. Huncwoci często planowali przywiązać mnie do trybun, abym wytrzymała choć kilkanaście minut, a tym razem szłam tam dobrowolnie i to bez konkretnego powodu.
No, ja miałam swój powód. Miał czarne loki, irytujące poczucie humoru oraz głębokie spojrzenie, od którego traciłam pod nogami grunt. I bardzo chciał, abym przyszła.
To właśnie dlatego szłam w stronę zatłoczonego stadionu i dzielnie wysłuchiwałam marudzenia towarzyszącego mi Archiego.
— A co jeśli jakiś ptak we mnie wleci? Ta wieża jest naprawdę wysoko. Albo jak ze stresu zrzygam się na głowę osoby niżej? O Boże! Co jeśli jakiś ptak zrzyga się na mnie?!
Westchnęłam. Gorzej niż z ciężarną trollicą. A te podobno potrafiły pożreć gacie własnego partnera!
— Archie — siłą zatrzymałam go w miejscu. Ścisnęłam dłońmi jego policzki i nakierowałam jego wzrok na swój, aby coś wbić mu do łba. — Jesteś najbardziej wyluzowaną osobą jaką znam. Zawsze masz coś do powiedzenia i odnajdujesz się w każdej sytuacji. Masz przesłodkie dołeczki w polikach, a wszystko czego się dotkniesz zamienia się w złoto!
— Wiesz, ostatnio dotknąłem twojej szczotki i...
— Ty ją złamałeś?!
— Nie stresuj mnie! Wolałem, kiedy mnie chwaliłaś!
Przewróciłam oczami i nie podjęłam dalej tematu, choć cholernie mnie korciło. Wiedziałam, że Archie cholernie stresował się swoją nową posadą. Był wyszczekany i nie do poskromienia, ale stres nie miał go w nosie, choć sam Archie miewał tam właśnie stres mieć. Czasem chwytał go niespodziewanie z dna serca, bo tak naprawdę Archibald Brooks był bardzo kruchym człowiekiem. I jak każdy miał swoje demony.
— Hej, przecież sobie poradzisz — uszczypnęłam go w policzek, po którym potem przejechałam kciukiem. — Bo kto jak nie ty?
Gdy zadawałam sobie to pytanie w przyszłości, bezsilność próbowała rozedrzeć moje ciało od środka.
W tamtej jednak chwili twarz Archiego rozjaśniła się. Od zawsze ten chłopak był słońcem dla moich deszczowych dni. Był nim odkąd tylko go poznałam. I nie wyobrażałam sobie dnia, w którym Archie Brooks mógłby tak po prostu zgasnąć. Nie dałabym sobie rady bez jego światła.
— Kocham cię — westchnął i od razu przyciągnął mnie do siebie. W jego ramionach czułam się bezpieczniej niż w ramionach własnego brata. — Uwielbiam tuli-tuli. A jeszcze bardziej lubię cię wkurzać — i zanim zwietrzyłam podstęp, Archie zaczął targać pięścią moje włosy. Wyszarpałam się dopiero po kilku sekundach.
Czułam, że wyczesał mi na głowie niezłe gniazdo. Przyznał to swoim wybuchem śmiechu. Z takim wyglądem to ja miałam prędzej zahaczyć łbem o jakiegoś ptaka na trybunach. Fuknęłam.
— Oby cię tłuczek nie chciał tuli-tuli — burknęłam, starając się wygładzić włosy zaplecione w luźny warkocz. — Chętnie z nim o tym pogadam.
— Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz.
Strzeliłam mu spojrzenie, na które nie zareagował. Wrócił stary Archie, zawsze stojący dupą do świata. Kiedyś za tą zniewagę nam wszystkim świat miał się odpłacić.
Przewróciłam oczami, po czym bez słowa kontynuowałam drogę na stadion. Kroki Puchona za plecami grały mi na nerwach jak grajek na strunach.
— Inni nie przyjdą?
— Nie.
Odkąd James i Nancy pocałowali się pod wpływem alkoholu, co akurat oboje doskonale pamiętali, unikali się jak ognia. Bardziej robiła to Nancy. James nawet chciał pogadać, jednakże ciężko rozmawiać z idiotką, która na widok Gryfona zamyka się w łazience na trzydzieści minut. Remus znów pomagał Peterowi w lekcjach, aby ten po szkole naprawdę nie skończył jako szczur na ulicy. Większość dziewczyn nie widziała powodu oglądania meczu nie swojego domu. Natomiast Syriusz odrabiał szlaban. Za co? On chyba nawet sam już nie wiedział za co.
— Świetnie — Archie zrównał ze mną krok. Kątem oka dostrzegłam jego grymas. — Ty jedna idziesz mnie wspierać. Resztę przyjaciół chyba z szamba wyciągnąłem, tacy są beznadziejni.
Nie wiedzieć czemu, to było jak mocny strzał w policzek.
Pierwszy raz pomyślałam o tym, że szłam tam również dla Archiego.
Choć o meczu dowiedziałam się o wiele wcześniej właśnie od Archiego, który był bardzo podekscytowany rolą komentatora, to do pójścia na niego przekonała mnie dopiero świadomość tego, że będzie w nim grał Regulus. To na myśl o nim czułam różne rewelacje w brzuchu. Moje serce umalowało się na zielono-srebrne barwy, a nie na czarno-żółte. To jemu szłam kibicować. W jednej chwili poczułam się okropnie. Byłam fatalną przyjaciółką. Co ze mnie była za osoba?! Swoim wewnętrznym głosem natychmiast nakazałam sercu wyrzucenie ślizgońskich pomponów do kosza. Ono tylko na mnie prychnęło. Bezczelne.
Aż nagle na horyzoncie zarysowała się szatnia z herbem węża nad wejściem. Wtedy wszystko, za co tak się obwiniałam, odeszło hen daleko w zapomnienie.
— Pójdę... pójdę kupić coś na ząb — zatrzymałam się i uśmiechnęłam do Archiego. — Muszę mieć jakieś zajęcie na trybunach.
Archie wiedział jaki był mój stosunek do qudditcha. To dlatego od razu pokiwał głową. Odetchnęłam wewnątrz z ulgą, że nie musiałam dalej kłamać. A jeśli zdążyłabym faktycznie coś kupić po spotkaniu z Regulusem, to wyszłoby na to, że wcale nie kłamałam. Genialne. Przybiłabym sobie piątkę, ale jeszcze bym nie trafiła. Dopiero by było.
— Jasne. Ja zmykam na gniazdo przywitać się z megafonem. Przyjdziesz do mnie?
— Zobaczę.
Wiedziałam, że nie przyjdę.
Kiedy Archie ruszył w stronę wieży komentatorskiej w czarno-białą szachownicę, ja pognałam w stronę szatni Slytherinu. Kręciło się wokół niej kilka rozchichotanych dziewczyn. Zapewne wyczekiwały zawodników, którym chętnie życzyłyby powodzenia w meczu. Ja również chciałam to zrobić, jednak mnie tak między nogami nie swędziało i nie podrygiwałam na palcach, jakbym w tyłku miała czyraki. Szłam energicznie, ale to dlatego, że się śpieszyłam. Chciałam zająć dobre miejsce na trybunach. I nie piałam jak zarzynany dirikrak. Mnie się tylko chciało uśmiechać. Ale to nie zbrodnia, no nie?
W ogóle nie byłam nimi. Co to, to nie. Nie wmówisz mi!
No i kogo ja chciałam oszukać?
Zatrzymałam się przed wejściem i zagryzłam wargę. Nie chciałam wchodzić do środka. Już raz tam byłam i na samo wspomnienie robiło mi się gorąco ze wstydu. Uznałam więc, że najlepszym rozwiązaniem będzie poczekanie, aż Regulus sam wyjdzie. Bo czemu to ja miałam do niego chodzić?
Już chciałam oprzeć się o jeden z wielu filarów stadionu, gdy w tej samej chwili zatrzymał mnie ten głos z wyraźną chrypką. Dostałam ciarek.
— No proszę, a ja akurat o tobie myślałem.
Nie chcąc mu dawać satysfakcji, odwróciłam głowę z ociąganiem. Regulus był już przebrany w strój do qudditcha. Kremowe spodnie i zgniło zieloną kamizelkę, na co była zarzucona również zielona narzuta ze srebrnym kołnierzem i siódemką na plecach. Sięgała mu aż po czarne buciory, kończące się prawie że pod kolanami. Choć ręce chował za plecami, dostrzegłam sięgające mu do łokci rękawice.
Strój miał inny, jednak na twarzy jak zwykle wisiał jego popisowy uśmieszek. Lekko kpiący. Wyzywający. Pociągający. Gdy ja karciłam się w myślach, Black stanął tuż przede mną.
— Myślałeś, tak? Mam nadzieję, że w samych zaletach — mruknęłam i skrzyżowałam ręce przy piersi.
— A masz w ogóle jakieś? — zakpił. Zgromiłam go wzrokiem, co śmignęło mu koło pióra. — Nieważne. Mam coś dla ciebie.
Zanim zdążyłam spytać, Regulus wyciągnął zza pleców szalik w barwach Slytherinu. Uniosłam kpiąco brew na jego zadowolenie w oczach.
— Jak masz być moją cheerleaderką, to musisz jakoś wyglądać — wyjaśnił. — Myślałem nad czapeczką węża z językiem nachodzącym na twarz, ale Avery ją wziął — westchnął, jakby trochę zawiedziony.
Parsknęłam szczerym śmiechem. Na początku naszej znajomości nigdy bym nie pomyślała, że byłabym zdolna na taki gest w jego obecności. To zabawne, bo później tylko on potrafił sprawić, żebym się uśmiechnęła.
Bez słowa przyjęłam szalik, jednak nie założyłam go. Zamiast tego przycisnęłam go skrzyżowanymi ramionami do piersi. Następnie zawisła nad nami niezręczna cisza. Choć wokół nas gdakały sorki, które tylko łasiły się na takie złotko jak Regulus, my trwaliśmy w ciszy.
Zerwał się delikatny wiatr.
— Chciałam ci tylko życzyć powodzenia — wzruszyłam ramionami. Uniosłam głowę i zderzyłam się z zielonymi tęczówkami, które jak zwykle były zamknięte na świat. — Wygraj, bo inaczej zmarnuję swój czas.
To by było na tyle. Nie odważyłabym się na nic więcej, bo nasze relacje mi na to nie pozwalały. Bo niby kim my dla siebie wtedy byliśmy? Znajomymi z przymusu, połączonymi przez wspólną tajemnicę. Nikim ważniejszym.
Nawet się nie odwróciłam, gdy ponownie uziemił mnie jego głos.
— Dziewczyny zwykle dają zawodnikom całusa na szczęście.
Poza jego wzrokiem zadarłam kącik ust do góry. Jednak gdy na niego spojrzałam, na tego rozbrajającego mnie chłopca z kpiącym uśmiechem, zadarłam wysoko głowę.
— Ty możesz dostać jedynie kopniaka. Możesz wybrać gdzie. Chcesz?
Black westchnął teatralnie i przewrócił oczami.
— Kiepskie są te twoje zalety.
— Widziały oczy co brały.
— No właśnie nie widziały, bo miałaś na sobie pelerynę-niewidkę.
Zmrużyłam wąsko oczy, na co ten jeszcze szerzej się uśmiechnął. Mecz jeszcze się nie rozpoczął, podczas gdy on prowadził własną grę, w którą sama się wplątałam. To on wygrywał. I sama już nie wiedziałam czy mi się to podobało, czy też nie.
— Dużo zyskuję przy bliższym poznaniu.
— Jak bliskim? — uniósł brew. — Jestem zaintrygowany.
— Oh, zamknij się już.
Coś we mnie wtedy pękło. Ogień, który wzbierał się we mnie od jakiegoś czasu, wystrzelił w powietrze i poparzył moje mięśnie, przez co te zaczęły świrować.
Wystarczyły mi może dwie sekundy, by pokonać dzielącą nas odległość. W kolejnej stanęłam na palcach, bo cale nam nie sprzyjały – był wyższy i zawsze patrzył na mnie z góry. W tej samej sekundzie chwyciłam się jego narzuty. Regulus nie złapał żadnej z tych sekund. A kiedy już myślał, że chwycił i złożył je w całość, ja zrobiłam coś takiego, co pozwoliło przecisnąć się im przez jego palce i rozsypać ponownie.
Mianowicie cmoknęłam Regulusa Blacka w policzek.
Trwało to dokładnie trzy sekundy. Liczyłam, bo nie pamiętałam, kiedy ostatnio cokolwiek wywarło na mnie takie samo wrażenie. Jego skóra była zimna. Na tyle, że aż przeszył mnie dreszcz. Zapach cedru i pergaminu otulił nas z każdej strony, jakby nie należał do bruneta, tylko do całego świata. Regulus nie poruszył się ani nie mrugnął. Ale kiedy się od niego odsunęłam, trochę niechętnie, widziałam ten błysk w jego oku. Nie znałam go jeszcze, więc nie rozumiałam, co oznaczał. Dodatkowo nic nie powiedział, co jeszcze bardziej pokruszyło grunt pod moimi nogami.
Chrząknęłam i spuściłam głowę. Uginałam się pod jego spojrzeniem.
— Na szczęście — mruknęłam.
— No, no. Ale że tak bez gry wstępnej?
Zmarszczyłam brwi. Jeśli czegoś się spodziewałam, to prędzej głosu Regulusa, niżeli damskiego głosu z wyczuwalną nutą kpiny i rozbawienia.
Odwróciłam się za siebie, bokiem do Regulusa, aby spotkać się z siostrami Black. Stały obok siebie, jedna tak różna od drugiej. Bellatrix ze swoimi ciemnymi lokami patrzyła na nas z uśmieszkiem, przyjmując dość wyluzowaną postawę. To do niej należał tamten głos. Natomiast jej siostra, jasnowłosa Narcyza wyglądała tak, jakby zaraz miała paść flakiem na ziemię i zemdleć na długie godziny.
Stres wgryzł się w moje serce tak, jakby chrupał sobie ciastko. Krew zastygła mi w żyłach. Już myślałam, jak mogłabym to wyjaśnić – tylko jak wyjaśnić coś, czego były świadkami? – ale znów inny głos wszedł mi w paradę.
— Cholera, po coś tu przylazła i im przerywała? Byłem ciekawy, co będzie dalej!
Aż zgrzytnęłam zębami, gdy spojrzałam w bok na oburzonego Evana. Ślizgon opierał się ramieniem o belkę, która podtrzymywała wejście do szatni Slytherinu. Był ubrany w taki sam strój jak Regulus, pewnie różniący się jedynie liczbą na plecach. Na ramieniu natomiast opierał metalową pałkę. Nie wiedziałam, że również był graczem.
— Jesteś kretynem, Rosier — syknęłam, domyślając się, że podglądał nas od dłuższego czasu.
Na moje słowa mulat szeroko się uśmiechnął i puścił mi oczko.
— Stęskniłeś się za większą pałką niż masz, Rosier? — rzuciła ze znudzeniem Bellatrix. Nieważne o czym mówiła czy do kogo, jej słowa zdawały się nic dla niej nie znaczyć. Jakby wcale nie chciała się odzywać.
Potem była tylko jedna osoba, o której wypowiadała się z najprawdziwszym uwielbieniem.
— Zastępuję Denvera. Dostał skrętu kiszek czy coś — wzruszył ramionami, po czym znów się uśmiechnął. — Fajna robota. Mogę komuś wlepić z pały, ale mnie nie mogą wlepić szlabanu.
— Oby cię tłuczek wlepił w wieżę — burknęłam. Nie obchodziło mnie, że używałam tego już drugi raz tego samego dnia.
Narcyza musiała chyba wyczuć, że targały mną skrajne emocje – złość na Evana oraz to coś, czego nie potrafiłam nazwać, co gwarantował mi tylko Regulus. Już po chwili poczułam ramię blondynki wsuwające się pod moje. Przyszpiliła mnie tak mocno do siebie, że aż nie mogłam poruszyć ręką. Czułam się zdezorientowana.
— Zabierzemy Willow na trybuny. Prawda, Bello? — w odpowiedzi szalona brunetka znalazła się po mojej drugiej stronie i również wsunęła ramię pod moje. Byłam w pułapce. — Lada chwila rozpocznie się mecz. Przygotujcie się.
W tamtym momencie Evan przybrał na twarz łobuzerski uśmieszek.
— Cyziu, a może dostanę buziaczka na szczęście?
— Mam narzeczonego, Evanie.
— Ojej, współczuje. No więc co z tym buziakiem?
Narcyza prychnęła, ale nic nie odpowiedziała. Potem obie siostry zaczęły zmierzać w stronę wejścia na trybuny, a ja, chcąc czy nie, musiałam podążyć za nimi. Gdzieś w połowie na schody rzuciłam jeszcze skryte spojrzenie przez ramię, aby zerknąć na Regulusa. Tak o, bez powodu. I tak samo bez powodu był mój zawód, kiedy odkryłam, że brunet zniknął gdzieś poza moim wzrokiem. Nie wiedzieć czemu, dziwne uczucie pustki wypełniło moje płuca zamiast tlenu.
Byłyśmy na schodach, wciąż splecione w ciasną harmonijkę, co wraz z rozemocjonowanym tłumem utrudniało nam wejście, gdy nagle odezwała się Narcyza:
— Wiemy o was. Regulus nam powiedział.
Prawie się zadławiłam powietrzem, którego w tłumie i tak było mało. Szerokimi oczami spojrzałam na dostojną blondynkę, która nie pozwalała mi się zatrzymać.
— Jak to wam powiedział? — miałam tak zaciśnięte gardło, że aż piszczałam. — Powiedział wam o wszystkim? Naprawdę?
— A jakże, to nasz malutki skarbeczek — sarknęła Bellatrix. — Bardzo się o niego troszczymy. Więc to chyba oczywiste, że wiemy o dziewczynie, przez którą mu leci ślina z pyska.
To było... na pewno nie to, czego się na początku spodziewałam. Nikt nie mógł mi się dziwić, że w pierwszej chwili pomyślałam o łazience oraz tatuażu na lewej ręce Regulusa. Choć oczywiście siostry o nim wiedziały, tak nie mogły już wiedzieć, że również i ja wiedziałam. No chyba, że Regulus by im powiedział. Nie wiedzieć czemu ucieszyłam się jednak, że tajemnica dalej obowiązywała tylko nas dwoje. Odetchnęłam z ulgą.
— Wyglądacie razem uroczo — kontynuowała Narcyza. Mimo swoich słów, minę miała kwaśną. — Jednakże pamiętaj, że Regulus praktycznie jest zaręczony.
Otworzyłam usta, ale jedyne co zrobiłam, to nabrałam do nich kurzu. Kaszlnęłam. Brunetka obok mnie przewróciła oczami.
W tym samym momencie wspięłyśmy się na sam szczyt schodów. Trybuny były podzielone na cztery sektory – każdy dla jednego domu Hogwartu. My znajdowaliśmy się w części przeznaczonej dla kibiców Slytherinu. Morze zielonych szalików oraz czapek napychało na barierki, że nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś nagle przez nie wypadł.
— Daj spokój, Cyziu! Morris to by nam mogła buty lizać. Od strony podeszwy, ma się rozumieć — prychnęła Bellatrix i machnęła ręką. — O wiele bardziej wolę mieć w rodzinie jedną z nas niż jakąś dziwkę, która pewnie nawet nie wie od której strony trzymać różdżkę.
Jedną z nas?
— Bello!
W rodzinie?
Potrzebowałam proszków uspakajających.
— Oh, popatrz! Chłopcy zajęli nam miejsca. Jacy słodcy. Czas im okazać moją miłość.
— Nie ciągnij ich mocno za uszy — poprosiła Narcyza, gdy jej siostra była już dwa kroki przed nami.
— W takim razie wbiję im paznokcie w kark. Tak leciutko, by poczuli...
Bella zniknęła w tłumie szalików i czapek, za to ja i Narcyza dalej stałyśmy tuż przy zejściu z trybun. Trochę mnie to stresowało. Osoba blondynki zawsze kojarzyła mi się z elegancją, a to, że czasem dostrzegałam w jej oczach cień dobroci nie znaczyło, że nie miałam zwidzeń.
W końcu Narcyza odwróciła się do mnie i mocno ścisnęła za moją dłoń. W jej oczach uśmiechała się smutno wspomniana dobroć. Była smutna, bo nie mogła nic więcej, tylko tak na mnie patrzeć.
— Całe życie kocham z przymusu. Zawsze to ktoś inny decydował za moje serce, przez co zapomniałam już, jak ono działa naprawdę — nie płakała, nawet nie próbowała. Mówiła pusto i obojętnie, jakby dawno pogodziła się ze swoim życiem. — Ale pamiętam, że można kochać tak mocno, że aż nie widzisz tego, jak twoja miłość jest niebezpieczna. Ile bólu oraz łez za sobą niesie.
Miałam wrażenie, że w tamtym momencie wciąż znajdowałam się na takim etapie w życiu, kiedy to nic nie rozumiałam. Patrzyłam na nią spod zmarszczonych oczu i rozważałam jej słowa. I choćbym myślała godziny, to nie był czas ani miejsce, abym to zrozumiała.
— Po co mi to mówisz?
— Po prostu... proszę, nie zakochuj się w nim. Dla własnego dobra.
Mój świat wyglądałby całkiem inaczej, gdybym wtedy się jej posłuchała.
Potem zwyczajnie odeszła. Bez kolejnego słowa, ostatni raz ściskając moją dłoń. Stałam i patrzyłam na nią w osłupieniu, dopóki nie stanęła przy swoich znajomych. I choć narobiła mi wtedy totalnego bajzlu w głowie, również podążyłam w tamtą stronę.
— Willy-willy! — zawołał radośnie Avery, gdy mnie spostrzegł. — Bardzo ssssssię cieszę, że cię widzę!
Stanęłam przy barierce między nim a Narcyzą, która już na mnie nie spojrzała. Boisko wciąż było puste, nie licząc spacerującej na dole profesor Hooch. Wykorzystałam ten czas i spojrzałam na blondyna. Oprócz niego i sióstr Black byli tam też jak zwykle nadęty Lucjusz Malfoy, posępny Severus Snape oraz małomówny Mulciber. Byli tam, aby kibicować Regulusowi i Evanowi.
Ale mimo tego to Avery miał na głowie najbardziej wystrzałową, odjechaną, odlotową i niesamowitą czapkę, jaką kiedykolwiek widziałam. Wełniana, z wielgachnymi guzikami jako oczy węża oraz języczkiem, który blondyn cały czas zdmuchiwał z oczu. Uśmiechnęłam się.
— Wyglądasz świetnie!
— Wygląda jak kretyn — wtrącił Lucjusz, stojący po drugiej stronie chłopaka. Zirytowałam się. Miałam ochotę sięgnąć ponad ramieniem Avery'ego i trzepnąć go w ten tleniony łeb.
— Odezwał się, Pan Maruda. Morderca szczeniaczków i niszczyciel dobrej zabawy — sarknął i zmrużył oczy Avery. — Podejdź no bliżej, gałganie. Zobaczymy, jak wysokie są te trybuny i jak długo będziesz spadał.
Malfoy wydął usta jak nabzdyczony księciunio, ale nic więcej już nie powiedział.
— Witajcie, drogie panie! Piękne jesteście wszystkie. Niech się pan tak nie patrzy, profesorze Beery. To było również do pana — magiczny megafon tak bardzo pogłaśniał głos Archiego, że musiano go słyszeć nawet poza obrębem stadionu. Trybuny skąpały się we śmiechu. — Jesteście gotowi na WIELKIE STARCIE?! — głośny okrzyk. — Dziękuję za waszą aktywność. Za to mi płacą.
— Nikt ci nie płaci, Brooks!
— Zaraz, to po co ja to robię?!
Archie Brooks bawił publiczność, zupełnie jakby to jego przyszli tam oglądać. Profesor McGonagall natomiast przyszła tam chyba tylko po to, aby go pilnować.
Chwilę później w uszy zakuł gwizdek. Piętnaście mioteł poderwało się w powietrze; dwie drużyny po siedmioro zawodników oraz sędzia, profesor Hooch. Zaczęło się.
— Kafel dobrze nie wystrzelił, a Lottie Bishop, najmłodsza ścigająca Hufflepuffu, już ściska go pod pachą i manewruje między szumowina-... Ślizgonami znaczy się.... podanie do Gibby'ego Digby'ego... rany, tego to rodzice nie kochali... robi w konia Bretta Ardena oraz Randalla Tinsley'a, co raczej nie było trudne, nurkuje ku pętli... zastępujący Denvera Rosier próbuje blokować tłuczkiem, ale... ale nie!... ten to nawet pałki trzymać nie umie, to ci heca!... Gibby, pędź jak wiatr!...
— BROOKS! MASZ KOMENTOWAĆ MECZ, A NIE SWOICH KOLEGÓW!
— Żaden z nich nie jest moim... przepraszam, pani profesor.
Jeśli miałabym być szczera – mało co mnie to obchodziło. Po drugiej stronie barierki toczyła się walka dwóch drużyn o kafla, której ja nawet nie oglądałam. Może brzmiało to głupio. Być na meczu qudditcha i nie skakać wzrokiem od miotły do miotły. Jednak mnie nigdy to nie interesowało. Za to od jakiegoś czasu wręcz nie potrafiłam oderwać wzroku od pewnego czarnowłosego Ślizgona, który wtedy spokojnie szybował tuż pod sklepieniem nieba. Podczas gdy szukający Puchonów żywo gestykulował, jakby doradzając swojej drużynie manewry, Regulus uważnie obserwował okolicę w poszukiwaniu złotego znicza. Niczym profesjonalista.
— GOL DLA PUCHONÓW! Mordki kochane, tatuś jest dumny!
Wtem od jednej z części trybun rozniósł się potężny ryk. Puchoni wiwatowali. Otaczający mnie wokół Ślizgoni natomiast jęknęli zawiedzeni. Avery aż kopnął w barierkę.
— Brooks...
— A tak, kafel w grze. Rozpoczyna Alexander Vale, obrońca Ślizgonów, który podaje do Ardena... śmiga nad Digbym, podaje Lawrence'owi Kintonowi, to jego debiut i chyba w życiu kafla nie trzymał... mój Boże, co za sierota... żartowałem, pani profesor!... i jest! Stella Hutton odbiera kafla, zanim Kinton zrobił sobie krzywdę!... podanie do Bishop, z powrotem Hutton... Larsen Stubbs odbija tłuczka i ten prawie trafia Regulusa Blacka!... szybki jest, cholera... następnym razem się uda, stary!... niech tak pani nie patrzy... Hutton podrywa się do góry, zamierza strze... nie, Vale broni pętli i podaje do Tinsley'a, nie najgorszy zwód... mój ulubieniec, Gibby Digby wystrzela mu naprzeciw, ale... OCH!... nie martw się Gibby, to twój nie nie pierwszy i nie ostatni tłuczek w życiu... Tinsley podaje Brettowi, z palcem w nosie kiwa obu pałkarzy Puchonów... Travis Douglas szykuje się do obrony, nie zawiedź nas... nurkuje... CHOLERA, GOL DLA ŚLIZGONÓW!
Tym razem role się zamieniły i to Ślizgoni wydarli się, rozdzierając moje bębenki.
— WELSH, A TY CO TAŃCZYSZ NA TEJ MIOTLE, JAKBY CI SIĘ DRZAZGI W DUPĘ WBIJAŁY?! ZNICZA SZUKAJ, BARANIE!
— ARCHIBALDZIE BROOKSIE, OSTRZEGAM CIĘ!...
Taki stan rzeczy trwał przez najbliższe kilkanaście minut. Choć Ślizgoni kiepsko zaczęli, później się odkuli i zaczęli miażdżyć Puchonów, czego nie ośmielał się komentować Archie. Pomimo tego, że szatyn już wcześniej przewidział taki stan rzeczy. Z jego słów wynikało, że on nie zdążyłby się w dupę podrapać, bo wynik co rusz się zmieniał. Tego natomiast nie ośmielała się krytykować profesor McGonagall. A tłum się śmiał i wiwatował.
Siedemdziesiąt do trzydziestu. Ślizgoni prowadzili czterema golami.
Nagle stało się to, czego nie mogłam doczekać się od początku. Regulus zanurkował jak kotwica rzucona w wodę. Szept podekscytowania przeszedł przez tłum, kiedy wszyscy rozglądali się za złotym błyskiem, który wpadł w oko szukającemu Ślizgonów niczym sroce.
Avery z piskiem pokazał mi, gdzie miałam patrzeć. I faktycznie. Złoty znicz kręcił się koło środkowej pętli Puchonów, mając w piórach grę oraz cały świat.
— Złoty znicz! Gwiazda spotkania właśnie zyskała uwagę jej dwóch adoratorów!
— Co?
— SZUKAJĄCY LECĄ PO ZNICZ!
Samuel Welsh również musiał go dostrzec, bo poderwał się z miejsca zaraz za Regulusem. Obaj przecinali boisko – raz jeden wyprzedzał drugiego, kiedy to ścigający umykali im z drogi – co przestraszyło złotą kulkę. Znicz slalomem ominął pętle, po czym pofrunął wzdłuż stadionu przy ścianie, wahając się nad lotem górą czy też dołem. Regulus cały czas deptał mu po piętach. Jego miotła łaskotała Welsha po twarzy, który ten był tuż za nim.
— Regulus Black wyciąga rękę po złoty znicz... Welsh jest tuż za nim i pewnie teraz żałuje, że nie wspomógł się dopalaczami... Black zwiększył szybkość... to w ogóle możliwe?... już prawie... prawie... AJ!
Samuel Welsh był już prawie ramię w ramię z Regulusem, kiedy między nich wepchnął się tłuczek odbity przez Craiga Harpera, pałkarza Hufflepuffu. Regulus odbił na prawo, ale stracił orientację. Z odległości mogłam wyczuć jak bardzo zirytowany tym był. Niefortunnie Welsh był tym lecącym przy ścianie, więc wparował w materiałową ścianę stadionu, jednakże szybko się spod niej wyplątał. Mecz trwał dalej. Ścigający wznowili walkę o gole.
Sam świat był chyba zawiedziony, bo westchnął takim chłodnym wiatrem, że aż zadrżałam. Po krótkim zastanowieniu wyjęłam upchany do kieszeni płaszcza zielono-srebrny szalik, po czym obwiązałam się nim wokół szyi. Pachniał Regulusem. Uśmiechnęłam się. Zaczęłam też żałować, że założyłam go tak późno.
Tym razem tłuczek o mały włos nie urwał głowy Samuelowi Welshowi, gdy ten wraz z Regulusem patrolowali nad stadionem. Szczerze? Wolałam, żeby to on oberwał zamiast Regulusa. Za każdym razem, kiedy tłuczek krążył zbyt blisko Ślizgona, moje serce próbowało wyskoczyć i chyba same go obronić.
Parę minut później znicz znów się pokazał. Bujał się na środku prostokąta usypanego piasku, który asekurował zawodników w razie, gdyby spadli. Jego cień płynął po ziemi. Regulus ponownie zanurkował jako pierwszy. Welsh zrobił to z sekundowym opóźnieniem. A każda sekunda miała znaczenie.
Po chwili jednak zaczęłam się martwić.
— Cholera, Regulus Black zaraz walnie w ziemię!
Słodki Merlinie.
Ciął powietrze w pion. Tak, jakby zupełnie nic innego się nie liczyło. Nic oprócz złapania znicza, o którym pomyśleć można było, że chciał wykąpać się w piasku. Zacisnęłam pięści na barierce. Szukający Puchonów nieco zwolnił, po drodze nabierając wątpliwości. Wygrana nie była chyba warta stłuczenia wszystkich kości.
Cały stadion wstrzymał dech. Słyszałam w uszach bicie własnego serca. Miałam wrażenie, że ślizgoński szalik próbował mnie udusić.
Rezultat był... niesamowity.
Zanim Regulus Black wykopał sobą dziurę w kształcie Regulusa Blacka, on mocno przyciągnął rączkę miotły do siebie i ustawił ją prawie że w pionie, przez co ta mogłaby równie dobrze zacząć zamiatać piach. To zmieniło kurs miotły; zaczęła lecieć w górę pod delikatnym kątem. Co prawda, Regulus musiał nogą albo szczotą zaryć o ziemię, bo fala piachu wystrzeliła w powietrze, jednak nie to było ważne.
Chłopak uniósł wysoko dłoń, w której ściskał trzepiącego się znicza.
Po raz kolejny wygrał.
— Regulus Black złapał złoty znicz! — wykrzyknął Archie. — Zwyciężyli Ślizgoni! Dwieście dwadzieścia do sześćdziesięciu! To było do przewidzenia. Ale wciąż było zajebiste!
— BROOKS!
Zakończył się mecz, ale nie niespodzianki ze strony Regulusa Blacka. Podczas gdy jego oraz przeciwna drużyna zleciała na ziemię, aby rozkoszować się zwycięstwem i płakać nad przegraną, brunet został w powietrzu. Uważnie rozglądał się po trybunach, jakby czegoś szukał. Kogoś. A kiedy już znalazł to, czego szukał, mnie aż zakręciło się w głowie.
Bo patrzył prosto na mnie.
W osłupieniu patrzyłam, jak Regulus podlatuje w moją stronę. Moje serce umierało i ożywało raz po raz, niepewne tego, co siedziało mu w głowie. Zatrzymał się blisko barierki, ale tak, że musiałam zadzierać głowę, abym mogła patrzeć na jego twarz. Jego oczy nic mi nie zdradzały. Migotały nieznanym mi dotąd błyskiem, który równocześnie mnie niepokoił i fascynował. Gwiazdy nad łąką. Nie – całe niebo spadających gwiazd. To widziałam w jego oczach.
Wreszcie chłopak pochylił się i wystawił do mnie zaciśniętą pięść. Podstawiłam otwarte dłonie – albo ktoś podstawił je za mnie, prawdopodobnie Avery – bym mogła poczuć chłód błyszczącego metalu na skórze. Regulus wyprostował się na miotle. Uśmiech tańczył na jego ustach. Z trudem zmusiłam się do oderwania od niego wzroku i spojrzenia na to, co chłopak upuścił na moje dłonie.
W tym samym momencie złoty znicz zasnął na moich dłoniach. Nie szarpał się ani nie próbował uciec. Zupełnie tak, jakby wreszcie trafił do właściwej osoby. Do domu.
— Do twarzy ci w moim szaliku.
Specjalnie powiedział to głośniej. Tym samym rzucił zapałkę w tłum, która wybuchła ogniem w postaci pisków, wzdechów i gratulacji.
Do tego użył tej swojej pociągającej chrypki. Była naturalna? Czy może tylko mnie zwalał nią z nóg?
Czułam się jak jebnięta tłuczkiem.
Następnie całym stadionem zatrząsł piskliwy głos Archiego Brooksa oraz krzyk profesor McGonagall:
— WILLOW FELICIO ROOKWOOD, MASZ PRZEJEBANE!
— BROOKS! ODDAWAJ TEN MEGAFON!
Mimo tego, złoty znicz dalej spał na moich dłoniach.
···
Cudem udało mi się dostać do wieży Ravenclawu, nie będąc rozerwaną przez rządnych plotek uczniów. Kiedy inni Ślizgoni ruszyli pogratulować swojej drużynie zwycięstwa, ja niepostrzeżenie wtopiłam się w tłum i umknęłam do zamku z głową pod kapturem. Bałam się, że gdy opadłyby emocje spowodowane meczem, te z powrotem skumulowałyby się na mnie oraz Regulusie.
Zdarzało się już tak w historii qudditcha, że szukający oddawał swojej wybrance znicz, który powiódł jego drużynę ku zwycięstwu. Był to dowód jego podziękowań. Za to, że ona oddała mu swoją miłość, która dodała mu skrzydeł podczas lotu. Szkopuł w tym, że ja z Regulusem Blackiem nigdy nie miałam nic wspólnego. Całe pięć lat traktowaliśmy się jak powietrze, ale szanowaliśmy fakt, że oboje istnieliśmy. Przynajmniej z mojej strony tak było. Aż tu nagle zaczął się szósty rok, ten przełomowy, kiedy to Regulus ofiarował mi złotego znicza po wygranym meczu. Hit całego rocznika! Jak nie Hogwartu!
Znicza musiałam niestety oddać, bo odkąd James Potter skubnął na własność identyczny po swoim wygranym meczu, profesor Hooch pilnowała tej złotej piłeczki jak kwoka swojego jajka. Został mi jednak szalik Regulusa, którego nie miałam możliwości mu oddać. Tłum porwał go zaraz po wylądowaniu. A mi nie dość, że nie chciało się go szukać, to jeszcze zbyt bardzo podobał mi się zapach cedru i pergaminu, który pchał na moje usta uśmiech.
Co ja będę oszukiwać — sama myśl o Regulusie sprawiała, że szczerzyłam się jak głupia.
Wciąż w skowronkach weszłam do dormitorium. Odwijałam właśnie szalik z szyi, bo w środku było gorąco, więc nie wiedziałam co się działo dookoła mnie. Wewnątrz panowała grobowa cisza. I to ona zaniepokoiła mnie na tyle, że wreszcie się rozejrzałam.
Na samym środku stała Nancy, która, opuściwszy bezradnie ręce wzdłuż ciała, patrzyła na mnie zrezygnowanym wzrokiem. Jakby miała mi za złe, że śmiałam się tam pojawić. Tuż za nią stała Clara odwrócona plecami. Na swoim łóżku natomiast siedziała Pandora z Timonem. Oboje żuli fasolki wszystkich smaków ze skupioną miną. Niczym widzowie... no właśnie, czego?
— Co się dzieje? — spytałam ze śmiechem. Wpierw pomyślałam, że to Nancy pożarła się o coś z Clarą. Chciałam rozwiązać ten zgrzyt.
Oczy Nancy uświadomiły mnie jednak, że bardzo się myliłam.
— Cholera, stara — westchnęła. Stresowała się. — Ty to masz wyczucie czasu!
— Ale co...
I wtedy Clara się odwróciła. Z zaciśniętą szczęką, różowymi od złości policzkami oraz ogniem w oczach, który poparzył mnie już w pierwszej sekundzie. Jednak dopiero gdy spostrzegłam to, co ściskała między palcami, bramy piekła zostały dla mnie otwarte.
To było zdjęcie. Zdjęcie moje oraz Regulusa Blacka u Derwisza i Bangesa.
— Ty małpo! Ukradłaś mi narzeczonego!
···
a/n: no to ten... brawo Ślizgoni?
w następnym tygodniu świętuje swoje urodziny i nie jestem pewna, czy uda mi się coś wstawić. chciałabym was jednak o coś spytać. czy bylibyście zainteresowani rozdziałem z perspektywy Syriusza?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top