12 | Urodziny Blacka cz. II

To nie była zwykła impreza. Były hulańce, popijawa i rozwałka. Istny rozpierdol. Grzeczniej się nie dało tego powiedzieć.

Na początku było spokojnie. Każdy się z każdym witał, rozmawiał. Gdy pojawił się Syriusz, wszyscy rzucili się na niego z życzeniami oraz prezentami. Jakoś udało mi się wymknąć z tego gęstego tłumu, zanim mnie stratowano i zgnieciono. Archie miał ze mnie niezły ubaw, kiedy stanęłam obok niego zadyszana, potargana oraz z odciskiem buta na łydce.

Potem zakrętki opadły na podłogę i korki wyleciały pod sufit. Pito za zdrowie jubilata, za dobre oceny, niektórzy golnęli dla miłości, a reszta ze zwykłej chcicy na alkohol. Muzyka zaczęła głośniej grać i zaczęły się tańce. I to było jeszcze nic.

Po paru godzinach Marlena i Lily wniosły tort. Świeczek na pewno paliło się więcej niż siedemnaście, ale nikogo to nie obchodziło. Ważne, że się iskrzyło. Sam Syriusz do zdmuchnięcia potrzebował Jamesa do pomocy, który po wykonanej robocie, wcisnął twarz przyjaciela w krem. Oni się śmiali, dziewczyny ich ochrzaniły. Dopiero po chwili Potter zarzucił Blackowi, że skoro mu pomógł, ten musi podzielić się z nim swoim życzeniem. Syriusz zrobił to. Nie wiedzieć czemu, obaj spojrzeli wtedy na mnie. Być może uwaliłam się ciastem. Było niesamowite! Każdy nowy kęs różnił się smakiem!

I wróciliśmy do zabawy. Jedni tańczyli, inni grali w gry. Archie jako pierwszy zaczął przebijać balony, rozgadując wszystkim, że jeden z nich jest wypełniony galeonami. Na to James się wkurzył. Był już podpity i coś bredził o tym, że niszczą sukces jego życia. To dlatego następny przebity nad Archiem balon był wypełniony wodą.

Alkohol płynął w żyłach zamiast krwi. Sama wypiłam tylko jedno piwo kremowe, bo od zawsze miałam słabą głowę do picia. Wystarczyło przesadzić, a przypałowe balony z moimi zdjęciami mogłyby unieść Hogwart pod księżyc.

W pewnym momencie ktoś odpalił motocykl stojący w rogu. Warkot silnika zagłuszył piosenkę, krzyki zagłuszyły warkot silnika. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Tylko Peter prawie się popłakał, gdy maszyna wjechała w stolik z czekoladową fontanną.

Ja głównie tańczyłam. Z Nancy, Frankiem Longbottomem i Archiem, który raz kręcił mną, a raz ja nim. Z Remusem i Peterem, mający dość drewniane ruchy, co starałam się nadrabiać. Czasem samotnie. Z przypadkowymi ludźmi. Z Gideonem lub Fabianem Prewettem, a nawet z Lily Evans, w której alkohol budził istne kocie ruchy. Potter nie był dobrym tancerzem, więc z nim głównie się wygłupiałam i kręciłam bioderkami.

Jednak to z właśnie Syriuszem przetańczyłam najwięcej piosenek.

— Naprawdę pięknie ci w czerwonym — szepnął mi do ucha, docisnąwszy mnie bliżej do siebie.

Aktualna piosenka nie nadawała się na takie bliskości. Była zbyt szybka. Nie przeszkadzało mi to jednak, bo jego dotyk przyjemnie ocieplał moją skórę. Dodatkowo był pijany. A pijany Syriusz był nie do przegadania.

Ucieszyłam się jednak na ten komplement. W końcu wcisnęłam się w czerwoną kieckę specjalnie dla niego.

W końcu udało mi się wyrwać z objęć Syriusza i muzyki. Moje nogi pulsowały. Z jękiem oparłam się tyłkiem o jeden ze stołów, natychmiast ściągając buty, od których miałam mieć później pęcherze. Dreszcz bólu przebiegł po moim kościotrupie od stóp po głowę.

Dopiero po chwili zorientowałam się, że tuż obok ktoś siedział na podłodze. Choć gdyby nie jego jęk, dalej obstawiałabym, kiedy dokładnie stopy mi odpadną.

Zmarszczyłam brwi na widok sponiewieranego Archiego. Łokcie opierał na kolanach, w których chował głowę. Znów jęknął.

— A tobie co?

— Chyba.... chyba będę rzygoł... — wybełkotał niewyraźnie. Potem zaczął klepać podłogę dookoła siebie. — ...dej... dej mi buta... ja rzygnę... ty już nie... nieeeee-ee-eee... nie pohulasz, o!... żem powiedzioł...

Spojrzałam na niego jak na przygłupa, którym był. Aż trudno było stwierdzić, czy więcej w nim było głupoty, czy może ognistej. Nie mógł jednak tego widzieć. Jestem pewna, że gdyby próbował odchylić głowę, powiedziałby, że by się chyba zrzygał.

Na wszelki jednak wypadek odsunęłam swoje buty daleko od niego.

— Ile wypiłeś?

— Ja-aaaa? Tak tyci, tyci.. tyciuteńkę, małą kropellkę...

Nie musiałam się nawet nad nim pochylać, aby poczuć ten smród z jego pyska. Śmierdział jak wykrochmalony wódką gałgan. A z mokrymi od potu włosami, wygniecionej koszulinie w kaktusy oraz czerwonymi plamami na twarzy również się tak prezentował. Wyzywał ludzi od szmat, a wtedy sam nią był. Która chwilę temu wypiła kałużę ognistej whiskey.

Aż podskoczyłam, gdy Archie nagle walnął o podłogę i głośno zachrapał.

Tak się kończyło zbyt długie całowanie butelki, drogie dzieci.

To nie był pierwszy raz, kiedy alkohol zmiótł mojego przyjaciela z nóg i zapewne też nie ostatni. Nie było imprezy idealnej, jeśli brakowało na niej Archiego Brooksa. Musiał kręcić dupcią na każdej z nich. No chyba, że akurat nie chciało mu się jej podnosić z kanapy w pokoju wspólnym Hufflepuffu, bo wolał pożerać paczki mugolskich chrupek. Dlatego nie przejęłam się nim zbytnio. Przeżył już tyle podobnych sytuacji, że nie mógł sobie nie poradzić z następną. Miał ich więcej w swoim życiu niż Dumbledore miał dropsów zgubionych we własnej brodzie. A może właśnie to w niej je przechowywał?

Wróciłam wzrokiem do tańczących uczniów. Frank Longbottom właśnie obracał Alicię Fortescue w rytm muzyki. Nieco dalej Lily Evans próbowała obudzić zwierza w zestresowanym Remusie Lupinie, niemrawo z nim drepcząc oraz nie wiedząc, że ten zwierz istniał naprawdę i pokazywał się tylko raz w miesiącu. Na stole Syriusz z Jamesem zerowali flaszkę na czas, gdy wokół ludzie ich dopingowali. Typowe urodziny nietypowego nastolatka.

Ten widok zacisnął się za moim sercu i zaczął ściskać. I ściskał i ściskał i jeszcze mocniej, kurwa, ściskał; niczym Horacy coś do swojego kociołka. Bolało mnie. A z myślą, która przyszła do mnie w następnej chwili, bolało mnie jeszcze bardziej.

Regulus Black również powinien świętować swój dzień.

To był ten moment. To właśnie wtedy postanowiłam, że pozwolę sobie ukraść kawałek święta Syriusza i przemycić go dla Regulusa. Choćby jedną świeczkę, by pomyślał życzenie. Głupi kieliszek szampana, aby wypił za swoje zdrowie. Każdy na to zasługiwał. Niezależnie jakim bucem by nie był. Oraz jakich mrocznych sekretów nie chowaliby pod rękawem koszuli.

Potrzebowałam się tylko wyrwać. A to, wbrew pozorom, było najtrudniejszym punktem programu Urodziny Podłej Choć Ładnej Gadziny. Nazwa mogła ulec poprawce.

Zagryzłam wargę i rozejrzałam się wokół. Potrzebowałam planu działania i liczyłam, że ten był gdzieś obok i jak skończy hulać na parkiecie, to sam do mnie przyjdzie. Zamiast niego przyszedł jednak James. Bardziej się przywlókł. Musiał od razu oprzeć się o stół, żeby nie skończyć jak Archie. Czyli na podłodze.

Orzechowe oczy mętne, nieobecne, włosy roztrzepane w cały świat, koszula poplamiona, pognieciona i rozpięta, jakby tego wieczoru służyła mu za serwetkę. Okulary krzywo chwiały się na czubku jego nosa. Wyglądał całkiem jak ten jeleń pierdolnięty przez Hogwart Express.

Potter zerknął na śpiącego Puchona, zachwiał się. Czknął. Potem szybko pomrugał, jakby własnym oczom nie dowierzał, po czym spojrzał na mnie i wycelował w Archiego palcem.

— Dzwoooń poo szszszczurołapcia. Mamy szszop-pa. Wychlał wódkę! Wiiiils, daj mi wódkę.

Wcale się nie dziwiłam, że mówiąc o wódce nawet się nie zająknął.

Nie miałam na niego czasu, więc posłałam mu tylko krótkie spojrzenie pełne politowania. Potem wróciłam do szukania dróg, którymi mogłam potencjalnie czmychnąć. James jęknął bełkotliwie i walnął się na stół, że ten aż podskoczył. Policzkiem tulił blat. Nosem miział miskę z dipem do przekąsek. A godnością sięgnął niżej od dna jeziora wokół szkoły.

I to wtedy diabełek z ramienia wspiął się na moją głowę i zapalił nad nią światełko.

Chwilę skakałam wzrokiem między Archiem, miską a Jamesem – z całego towarzystwa tylko miska nie śliniła podłogi ani blatu. Chwyciły mnie wątpliwości. Chciałam to zrobić? Cholera, nie. Wiedziałam, że gdy popchnę pierwszy klocek domino, nad resztą nie będę miała już kontroli. A ja bardzo nie lubiłam tracić kontrolę. Wtedy mój grunt się chwiał, przez co mogłam upaść wraz z całą budowlą.

Byłam także bardzo nierozważną osobą.

Nim się rozmyśliłam, zamaszystym ruchem zepchnęłam miskę z sosem z blatu na ziemię, wcześniej maczając w nim bezwładną dłoń Pottera. Ku moim przewidywaniom, cała zawartość wylądowała na nieświadomym niczego Puchonie.

Archie poderwał się z podłogi od razu. Wyglądał jak zmutowany gremlin. Zielony dip spływał z jego głowy, po czerwonych uszach, zjeżdżał na nosie i wsiąkał w kaktusową koszulę. Kilka ludzi z otoczenia parsknęło śmiechem na jego widok. Ja sama musiałam przycisnąć dłoń do ust, by stłumić śmiech. Już i tak chłopak zgrzytał ze złości. Nie chciałam, aby para poparzyła mnie. Ofiarą miał być ktoś inny.

Zdawało się, że w sekundę ognista wyparowała z jego ciała. Gdy stanął jak struna, to nawet zbłąkany kędziorek na jego czole stanął na baczność. Wycelował w ledwo kontaktującego Jamesa, którego palce również były zielone od sosu.

— Ty... — Archie zmrużył wąsko oczy. Ale to tak, że chyba nic nie widział.

Chwilę Jamesowi zajęło, aby się dźwignąć na nogi. Dopiero wtedy zjechał Puchona spojrzeniem. Musiał zrobić to aż trzy razy, aby zrozumieć, że coś było nie tak.

— Stary... ktoś puścił na ciebie pawia — wybełkotał i zmarszczył brwi.

Archie aż się zapowietrzył.

Zgodnie z moim planem, zupełnie jakby wszyscy go znali, dookoła chłopców zbierał się coraz większy tłum. Tym sposobem mogłam się w niego wtopić. Powoli, ostrożnie, niezauważenie. Zabrawszy wcześniej pełną butelkę ognistej ze stołu, cofałam się coraz bardziej.

Podczas gdy Brooks kopał z zapałem w swoich kieszeniach, między dwójką stanęła skołowana Nancy. Policzki miała zaróżowione od alkoholu.

— Co ty robisz? — pomrugała na Archiego.

— Różdżki szukam — bąknął. Sprawdził nawet w nogawce spodni.

— Święty Merlinie, on chce rzucić zaklęcie! — ktoś krzyknął z tłumu.

— Jakie zaklęcie? Aha! — zawołał ucieszony szatyn, wyciągając zza paska różdżkę. — Cho no tu, Huncwocie. Tak ci to wbiję w ucho, że wypawiujesz to ty swój zgniły mózg! — znów wycelował w Jamesa, tym razem różdżką.

To do żywego oburzyło wstawionego Pottera. On sam wyciągnął różdżkę, na co po salonie rozniósł się zbiorowy wdech. Nancy na ten widok opuściła bezradnie ręce.

— To nie czas, aby się chwalić, który ma większą, debile.

Nancy musiała być ostro pijana, skoro używała takich dennych żarcików.

— A-a-a-a ty mi próbujesz zwędzić dziewczynę!

— Jaką dziewczynę?! Tylko ty masz urojenia, jeleni łbie!

Przyciskałam butelkę ognistej whiskey do piersi, wycofując się i wycofując. Czułam się okropnie. To nie James zawinił i to nie na niego Archie powinien krzyczeć. Pocieszałam się myślą, że następnego ranka pewnie o tym zapomną, celując wspólnie żarciem w jakiegoś Ślizgona. Mimo tego, poczucie winy nie przestawało podgryzać mojego sumienia.

Wtem do obserwującej sprzeczki z bliska Nancy dołączyli Lily oraz Remus. Oboje wyglądali na względnie trzeźwych. Wierzyłam, że jako Prefekci jakoś to ogarną. W końcu taka była ich robota.

— O, widzisz? Moja dziewczyna!

— Remusa w to nie mieszaj! Będzie miał traumę!

Parsknęłam. Jeśli do tej pory jej nie miał, to raczej był nie do złamania.

Gdy uwaga wszystkich skupiała się na nich, ja czym prędzej czmychnęłam w stronę wyjścia. Z każdym krokiem uchwyt moich palców na butelce rozluźniał się, tak samo jak stres puszczał mój żołądek. Uśmiechnęłam się. Byłam przekonana, że mi się udało. Byłam genialna.

— Gdzie uciekasz?

Cholera! Wiedziałam, że coś za łatwo mi idzie.

Podskoczyłam i prawie upuściłam butelkę, widząc przed sobą Syriusza. Stał centralnie przed wyjściem z pokoju wspólnego, dokładnie na środku mojej drogi, ciasno krzyżując ramiona przy torsie. Mętne od alkoholu oczy przyglądały mi się podejrzliwie. Syriusz był pijany, ale to nie przeszkadzało mu we szperaniu w mojej głowie. A ja miałam zbyt mało czasu, aby poupychać swoje plany i tajemnice w najbardziej odległym kącie.

Przełknęłam ślinę. MYŚLMYŚLMYŚL.

— Jaa? Ja, no ten... muszę... muszę się przewietrzyć, tak!...

Halo? Czy została jeszcze jakaś żyjąca komórka w mojej głowie? Proszę o odzew.

Psi wzrok Blacka kopał w mojej czaszce dziurę. Skakałam na palcach, skubałam skórkę przy paznokciu. Walczyłam z myślą, czy aby nie otworzyć trzymanej whiskey i nie chlasnąć całej duszkiem, bo gardło raptem wyschło mi na wiór.

— Z wódką?

— Masz coś do tego?

— Gdzie tam, popieram. Choć teraz jestem zazdrosny.

No tak. Przecież rozmawiałam z Syriuszem Blackiem. Kochankiem ognistej, przyjacielem piwa, pierwszorzędnym jebaczem kaca.

— Nie martw się — parsknęłam. — Spacer ze mną nic nie zmieni między wami.

Mały uśmieszek wygiął usta Gryfona do góry.

— Nie o wódkę jestem zazdrosny.

W zaskoczeniu pomrugałam oczami. Coś ciepłego rozlało się po moim sercu, zupełnie jakby zostało przytulone przez puchaty kocyk. Było mu przyjemnie. To ciepło rozniosło się po moim ciele, budząc na ustach uśmiech, różowiejąc policzki i rozjaśniając obraz w moich oczach. Syriusz był niczym bezpieczna przystań, w której zawsze było ciepło. Niezależnie od dnia. Pory roku. Mrocznych czasów. Dla mnie na zawsze miał pozostać definicją ciepła.

Lecz... nie był płomieniem. Nie palił do granic możliwości, nie pożerał wszystkiego na swojej drodze i nie pryskał w jednej chwili, zostawiając po sobie tylko popiół. Ten jeden płomień potrafił pochłonąć mnie całą w sekundę, dotrzeć do najskrytszych zakątków mnie, podczas gdy ciepło Syriusza rozlewało się powoli. Nie kojarzyło mi się z adrenaliną oraz karuzelą uczuć. Syriusz oznaczał bezpieczeństwo. Niezmienne i stałe.

Tyle że ja ostatnio strasznie lubiłam igrać z nieobliczalnym ogniem, za którym były tylko łzy, ból, mrok oraz nic, co mogłam wziąć za pewne. I na pewno nic, co stało obok bezpieczeństwa. 

Myśląc o Regulusie zdałam sobie sprawę, że Syriusz wciąż na mnie patrzył. Nim jednak cokolwiek wymyśliłam, chłopak wyskoczył jako pierwszy:

— Może pójdę z tobą?

Prawie się oplułam. No chyba nie.

— Nie no, no co ty. Nie można opuszczać własnej imprezy — zaśmiałam się tylko trochę nerwowo. — Masz gości i w ogóle...

— E tam — Syriusz machnął ręką. — Poradzą sobie.

— James! Zsiądź z tego motocyklu! Zabijesz się!

— Najpierw przejadę nim po tym fiucie!

— Po swoim przejedź to może w końcu będzie większy!

Uniosłam kpiąco brew, na co Syriusz wzruszył ramionami.

Westchnęłam i przetarłam dłońmi twarz. Syriusz nie mógł iść ze mną, bo chciałam iść do jego brata. A wątpiłam, aby ci dwaj chętnie założyli kolorowe czapeczki i stuknęli się szampanem za swoje zdrowie, które tak często jeden drugiemu chciał popsuć.

— Potrzebuję wyjść sama, okej? — Black już chciał się wtrącić, ale dodałam z naciskiem: — Sama. Ty idź porozstawiaj kolegów do kąta, a ja wrócę na fajerwerki.

Syriusz długo przyglądał się mi z powątpieniem. Za to ja cierpliwie czekałam, aż łyknie haczyk i pozwoli mi wyjść. Powietrze wokół nas gęstniało, nie dając mi oddychać.

W końcu twarz chłopaka rozjaśnił bajerancki uśmiech. Zbliżył się do mnie, przez co zapach lasu i papierosów połaskotał mój nos, a zima w oczach stała się mniej odległa. Pijacki oddech Syriusza uszczypnął moją skórę, gdy się nieco pochylił.

— No dobra. Ale chcę buziaka na pożegnanie.

Przewróciłam oczami. Choć wewnętrznie trochę mi ulżyło. Jeśli jeden buziak, których na przestrzeni lat Syriusz dostał ode mnie tysiące, miał być moją przepustką, to byłam gotowa się poświęcić i zrobić z ust dzióba.

Nim jednak moje wargi dotknęły skóry jego policzka, brunet odwrócił się twarzą do mojej. Jego usta smakowały alkoholem. To nie był długi pocałunek. Bardziej taki cmok lub krótka chwila, która zachwiała wieloma latami naszej przyjaźni. Kiedy jednak ja gapiłam się na niego w osłupieniu, Syriusz dziarsko przeczesał włosy i uśmiechnął się cwaniacko.

— Jednak to był najlepszy prezent, jaki mogłem dziś dostać — stwierdził po namyśle. Minął mnie beznamiętnie. — Miłego spacerku!

Stałam tak jak ten słup jeszcze długo po jego odejściu. Nagle mój świat zaczął krzyczeć. Za plecami krzyczeli moi przyjaciele. Krzyczały moje myśli. Moje serce krzyczało, zdezorientowane tym, co się właśnie stało. Uszy mi pękały.

Wreszcie rzuciłam myśli w cholerę i wyszłam z wieży Gryffindoru. Byłam pijana, Syriusz był pijany bardziej. Stało się, a jutro mieliśmy o tym zapomnieć. Działaliśmy pod wpływem alkoholu. Zawsze czemuś był winny alkohol, a nie my sami.

Moim celem były lochy. Wcześniej odwiedziłam jeszcze tylko skrzaty w kuchni.

···

Nie znałam hasła do pokoju wspólnego Slytherinu, więc zwyczajnie waliłam w betonową ścianę i darłam japę. Było przy tym trochę problemu, bo w jednej dłoni wciąż trzymałam whiskey, a po wizycie w kuchni doszła do tego jeszcze tarta owocowa. Z Huncwotami i Archiem często tam bywaliśmy, więc skrzaty chętnie mi ją zapakowały. Dodały nawet zieloną kokardkę.

Skóra na dłoni mnie już piekła od tego ciągłego walenia. Byłam zirytowana, wypita i zmarznięta. W lochach od zawsze panował przenikający do kości chłód, a ja wciąż miałam na sobie jedynie czerwoną sukienkę. Nie powstrzymało mnie to jednak przed kolejnym walnięciem. I mało brakowało, a przywaliłabym w czyjś męski tors.

Evan Rosier przywitał mnie szelmowskim uśmieszkiem. Krawat bujał się na jego szyi niczym wahadło zegara, a zamglone oczy tryskały szczęściem. Pił lub ćpał.

— Kogóż to moje oczy widzą? — nie bełkotał, acz w jego oddechu wyczuwałam wódkę. Zjechał po mnie wzrokiem. — Pięknie wyglądasz. Zapraszam! Avery, mamy gościa!

Tamtego wieczoru pokój wspólny Slytherinu znacznie różnił się od ostatniego razu, kiedy tam byłam. Na dawnym parkiecie stały kanapy oraz fotele, muzyka nie trzęsła lampami zwisającymi z sufitu, a przede wszystkim – pomieszczenie było całkowicie puste. Jedynie ogień w kominku falował leniwie i skwierczał spalającym się drewnem.

Dopiero gdy podeszłam bliżej kanap, rozwalony na jednej z nich Avery uniósł głowę i otworzył jedno oko. Do piersi tulił pustą już butelkę po ognistej whiskey. Kolejne dwie stały na stole. Na mój widok blondyn aż dźwignął się do siadu. Oczka mu zaświeciły na butelkę w moich rękach.

— Willy, słońce ty nasze! Widzę, że coś przyniosłaś...

— To nie dla was.

— I po co ja wstawałem? — burknął i walnął się z powrotem na plecy.

— Reg siedzi w dormitorium — mówiąc to, Evan usiadł w fotelu. Jakby od razu się domyślił, dla kogo tam przyszłam. — Idź do niego, może cię wpuści.

Zastanowiły mnie jego słowa. Były jego urodziny, a on tak po prostu zaszył się w swojej norze? Po wyglądzie pokoju wspólnego i jego przyjaciół można by było pomyśleć, że świętował razem z nimi.

— A wy co robicie?

— Jak to co? Pijemy — wzruszył ramionami Rosier. — Świętujemy urodziny Rega.

— Sto lat! — wybełkotał Avery spod poduszki.

— Bez niego?

Do tego czasu liczyłam, że Regulus zdąży się jeszcze pojawić. Że faktycznie tam był.

Na moje pytanie mulat ponownie wzruszył ramionami. Nie umknął mi jednak uwadze jego krzywy grymas na ustach.

— On nie chce, a okazja nie może się zmarnować.

Czerwona lampka zapaliła się z tyłu mojej głowy. Nic więcej nie powiedziałam. Zamiast tego zaczęłam się wspinać po kamiennych schodach, nabierając coraz więcej wątpliwości, które rozrywały moje serce. A kiedy stanęłam przed mahoniowymi drzwiami i zapukałam, myślałam, że zejdę Regulusowi na progu.

Trzy razy walczyłam z myślą ucieczki, nim drzwi się otworzyły. Na ten jeden krótki moment serce mi stanęło i wstrzymałam oddech.

Regulus prezentował się tak jak zwykle. Zapierająco w piersi dech oraz dostojnie. Jednak nie miał na sobie szkolnej szaty ani jadowicie zielonego krawatu, a zwykłą czarną bluzę oraz dość mocno rozczochrane włosy, jakby dopiero co wstał z łóżka. Ścisnęło mnie w żołądku.

Był też pierwszą osobą tamtego wieczoru, której oczy nie zblakły od działania alkoholu. Choć oczy Regulusa Blacka zawsze chowały się za mgłą.

Black zmarszczył brwi i podobnie jak wcześniej Evan zjechał mnie spojrzeniem. Moja skóra zaczęła mrowić. Ostatecznie jego twarz skrzywił grymas.

— Wyrzygał cię gryf czy co?

— Ciebie też miło widzieć — sarknęłam i bez zaproszenia weszłam do środka.

Ślizgońskie dormitorium nie różniło się zbytnio od tych innych domów. Cztery łóżka z zielonymi zasłonami, drzwi od łazienki oraz porządek godny lokatorów były wpisane w schemat szkoły. Slytherin jednak miał to do siebie, że był gadem z krwi i kości – potrzebował więc miejsca wilgotnego, chłodnego oraz ciemnego, by móc knuć spiski i diabolicznie chichotać. To dlatego pokój wspólny Slytherinu znajdował się pod wielkim jeziorem, którym co roku pierwszoroczniacy płynęli na swoje pierwsze spotkanie z Hogwartem i w którym podobno mieszkała wielka kałamarnica. To dlatego za oknem nie mrugały gwizdy na niebie, tylko falowała bezkresna wodna głębina. Brak światła słonecznego nadrabiały pochodnie na ścianach oraz zwisający z sufitu srebrny żyrandol. Kamienne ściany zakrywały gobeliny ze średniowiecznymi rysunkami, gdzieniegdzie wisiały również półki z książkami.

Objęłam się jednym ramieniem, gdy zimno zaczęło mnie podgryzać z każdej strony. Potem odwróciłam się w stronę Regulusa, którzy z trzaskiem zamknął drzwi. Oparł się o ich powierzchnię plecami i przewiercał mnie wzrokiem.

— Co tu robisz? — spytał prosto z mostu.

— Są twoje urodziny, no nie? — wzruszyłam ramionami, jakby to wszystko wyjaśniało. Jakbyśmy znali się lata. — Mówiłam, że dostaniesz ode mnie prezent.

— Ty nim jesteś? — prychnął. — Chciałbym złożyć reklamację.

— Też bym chciała, abyś czasem stulił twarz, ale jeśli jeszcze nie wiesz, życie jest chujem.

Następnie odłożyłam pudełko z ciastem na szafkę nocną i zajęłam się otwieraniem butelki. Już na progu przekonałam się, że będąc na trzeźwo któreś z nas mogło nie przeżyć tego wieczoru. Wciąż czułam na sobie uważne spojrzenie zielonych tęczówek, przez co trochę nieporadnie mi szło. Bo to przez niego. Inaczej bym sobie poradziła. W końcu mocny zapach wódki zakuł mnie w nos, ale zanim wyczarowałam dla nas kieliszki, ubiegł mnie głos Regulusa.

— Ja nie piję.

— Jak chcesz. Więcej dla mnie — z tymi słowami golnęłam z gwinta.

Alkohol był dla mojego gardła niczym żywa lawa. Kaszlnęłam, walcząc z łzami w oczach. Producenci nie żartowali, nazywając to coś ognistą whiskey.

Zupełnie jakbym była u siebie, rozsiadłam się dupą wygodnie na jednym z łóżek. Po krótkim zastanowieniu Regulus usiadł na tym naprzeciwko, które musiało należeć do niego – domyśliłam się tego, gdy z westchnięciem odrzucił książkę, zapewne czytaną przed moim przyjściem. Na pewno wolałby spędzić romantyczny wieczór z nią niżeli ze mną.

Kutas. Czy byłam zazdrosna? Nie. Może. Napiłam się.

Przez następne parę minut trwaliśmy w ciszy. Ja coraz częściej przechylałam butelkę, już czując buzowanie alkoholu w żyłach, podczas gdy Regulus po prostu się na mnie gapił z nieodgadnioną miną. Jeździł po moich odkrytych ramionach, skrzyżowanych w kostkach nogach oraz wszystkim innym, gdzie natychmiast czułam wzrost gorąca. Z czasem nawet zimno lochów przestało mi przeszkadzać.

— Nie mogę na ciebie patrzeć — odezwał się w końcu.

— Nikt nie pytał. Ani nikt nie każe — prychnęłam, jakby robił mi łaskę. — Gap się w ścianę.

Chłopak jednak nie zamierzał odpuścić.

— Ten czerwony. Zakryj go albo... zdejmij — prowokujący uśmiech wykwitł na jego ustach. Moja brew wystrzeliła do góry. — Mam urodziny i ja wybieram. Wybieram...

— ...kopa w jaja chyba. Poczekaj no, wypiję to i pierdolnę cię butelką. A potem kto wie.

Jak wspomniałam – Regulus nie byłyby sobą, gdyby jego zdanie nie wygrało. Akurat na niego nie patrzyłam, bo znów poświęcałam swoją uwagę wódce. O wiele bardziej na nią zasługiwała niż ten seksowny drań. Jaki? Już nawet moje myśli były pijane. Nie powstrzymało mnie to przed wzięciem kolejnego łyku, gdy nagle obraz zgasł w moich oczach. W pierwszej chwili ogarnęła mnie panika. Myślałam, że oślepłam! Co prawda nie wypiłam aż tak dużo, ale mnie potrafiły cukierki z bimbrem zwalić z nóg na pół dnia. Dopiero po następnych kilku sekundach dotarł do mnie ten przyjemny zapach cedru oraz pergaminu. Zapach Regulusa. A ta ciemność wydała mi się dziwnie miękka.

Niezgrabnym ruchem ściągnęłam, jak się potem okazało, butelkowo-zieloną bluzę z herbem węża na piersi. Gdzieś miałam, że po tym musiałam wyglądać jak chodzące gniazdo jakiegoś ptaszyska. Z konsternacją spojrzałam na Regulusa, który właśnie zamykał szufladę.

— Załóż to — to nie była prośba. To był rozkaz. Jakby taki był warunek tego, abym mogła dalej przebywać w jego towarzystwie.

Nie byłam z tych, które dają sobą pomiatać. W sprzeczkach z bratem to zawsze ja stawiałam na swoim, moi przyjaciele nie mieli ze mną szans, a każdy facet, jeśli tylko tego spróbował, obrywał w pysk. W tamtym momencie jednak posłusznie wciągnęłam przez głowę bluzę Ślizgona. Dlatego, że miał urodziny. Dlatego, że alkohol plątał moim językiem. Też trochę dlatego, że skrycie bardzo tego chciałam. Tak ładnie pachniała. I okazała się taka ciepła! Niczego nie żałowałam.

I musiało minąć wiele miesięcy, abym odkryła prawdziwy powód tego, dlaczego miałam to założyć. Regulusa wcale nie raził kolor. Nie aż tak. Kusiło go moje ciało, którego widział zbyt dużo. Wtedy by mi o tym nie powiedział. A ja wtedy bym o tym nie pomyślała.

Znów pogrążyliśmy się w ciszy. Regulus musiał ją bardzo lubić. Między kolejnymi łykami wypalającymi moje gardło przyglądałam mu się uważnie, czego nie mógł widzieć spod przymkniętych powiek. Chyba nie mógł. Chuj go tam wie. Powinnam była przystopować z piciem. To myśląc, napiłam się.

Tamtego wieczoru Regulus wyglądał bardzo spokojnie. Jego klatka leniwie unosiła się przy każdym oddechu, lśniące loczki zwisały po jego czole, a luźny ubiór dawał wrażenie, że jego właściciel ten dzień miał głęboko w dupie. W wyniku alkoholu upijającego mój mózg stwierdziłam, że to był ładny obrazek. I nie wiedziałam co za szatan namówił mnie do tego, aby ten obrazek podpalić.

— Czemu nie lubisz swoich urodzin?

Na moje słowa brunet natychmiast otworzył oczy. Spojrzał na mnie z dziwnym błyskiem zdenerwowania, który nie zrobił na mnie wrażenia. Byłam nawalona. I miałam butelkę do obrony.

— Nie pij więcej — zignorował moje pytanie. Ale nie. Nie zamierzałam dać za wygraną.

Być może to była sprawka alkoholu lub wrodzonego wścibstwa. Nie wiedziałam – wtedy ani nigdy. Ale bardzo chciałam to wiedzieć. Poznać kolejną z jego tajemnic.

— Przyszłam tu. Mogłabym właśnie tańczyć na imprezie Syriusza, a jednak jestem tutaj z tobą. I wiem, nie musiałam — Regulus zacisnął usta, bo właśnie to chciał powiedzieć. — Ale nie chciałam, abyś w urodziny był sam. Nikt w ten dzień nie powinien być sam. A jednak wciąż odnoszę wrażenie, że mimo, że tu jestem, ty dalej sam jesteś. Dlaczego?

Dziwiłam się, że alkohol pozwolił mi powiedzieć taki długi wywód. Już po chwili zapomniałam jak on brzmiał, ale chyba na chłopaku wywarł wrażenie. Regulus przez moment się nad czymś zastanawiał. A gdy już straciłam nadzieję, że w ogóle się odezwie, on znów mnie zaskoczył.

Lubił mnie zaskakiwać. A ja lubiłam być zaskakiwana.

— U Blacków urodziny szczeniaków nigdy nie były traktowane poważnie. Matka zwykle o nich nie pamiętała, a ojca prawie nigdy nie było. Kariera od zawsze była jego ulubionym dzieckiem — prychnął ze spuszczoną głową. — To dlatego co roku chowaliśmy się z Syriuszem w jednej z naszych sypialni i spędzaliśmy urodziny we dwoje. Wykradaliśmy wtedy z kuchni tyle jedzenia, ile zdołaliśmy schować w kieszeniach i jedliśmy tyle, dopóki nie rozbolały nas brzuchy. Naszym tortem było to, co akurat upiekły skrzaty. A jeśli chodziło o prezenty, to też mogliśmy liczyć tylko na siebie. Zwykle było to jakieś tanie badziewie, ale to nie było ważne — Regulus uśmiechnął się lekko do własnego wspomnienia. W następnej sekundzie jednak zmarkotniał. — Wszystko skończyło się z pójściem do Hogwartu. Rozdzielono nas. Trafiliśmy do innych domów, ale nie to nas podzieliło. Podzieliła nas matka i jej durne ideały. Potem już nic nie było takie jak kiedyś.

— Co to znaczy?

Może było ciemno, a ja miałam już przewidzenia, jednak mogłabym przysiąc, że pierwszy raz dostrzegłam coś nowego w jego oczach. Coś w rodzaju... smutku. Trwało to raptem sekundę.

— Trudno lubić własne urodziny, kiedy rodzony brat, z którym ten dzień dzieliłeś, tego samego dnia powiedział ci, że cie nienawidzi.

Wmurowało mnie. Ręka z butelką zastygła w powietrzu, alkohol palił w gardło, serce nie dowierzało. Syriusz? Syriusz tak powiedział? Ten Syriusz? Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy na świecie nie chodził jeszcze jeden Black, ale... przypomniałam sobie jego oskarżenia. Rzucane w moją stronę jakby były zaklęciami niewybaczalnymi. Wtedy doszłam do wniosku, że Syriusz był na tyle porywczy i bezmyślny, aby zrobić to również własnemu bratu.

Regulus natomiast nie przeżywał tego tak jak ja. Po tej krótkiej chwili słabości, w której na zielonej łące dostrzegłam jezioro smutku, on znów przyjął postawę obojętności. Patrzył bez wyrazu w wodę za oknem, która odbijała się w jego oczach. Takich pustych.

Nie znajdywałam słów, które w tej sytuacji zdałyby się odpowiednie. Czy w ogóle takie były? Nie wiedziałam i nie chciałam ich szukać. Przypomniałam sobie jednak o paczce z zieloną wstążeczką, która zapomniana leżała na szafce.

— Też mam dla ciebie tanie badziewie.

Czułam na sobie jego wzrok, gdy pokracznie zsuwałam się z łóżka. Butelkę zostawiłam za sobą, mając w nosie to, czy wódka się rozleje i ktoś będzie na tym spał. Zachwiałam się, a potem ruszyłam do przodu. I chyba zbyt mocno uwierzyłam w siebie. Wystarczyły dwa kroki, dwa jebane kroki, abym zahaczyła stopą o szary dywan i runęła na kolana. Huk! Na pewno słyszał to cały Hogwart. Mnie jednak nic nie bolało prócz obitej godności.

Spojrzałam z irytacją na szczerzącego się Regulusa.

— Uważaj na dywan — rzucił kpiąco.

— Uważaj na krocze — odpyskowałam. Chętnie bym go kopnęła.

W tym samym momencie ktoś walnął w drzwi. Akurat z jękiem wstawałam, więc nie poświęciłam im zbytniej uwagi.

— Bawcie się ciszej! — zza nich krzyczał Evan. — Bo lampy się trzęsą!

Przyłożyłam do ust dłoń, tłumiąc chichot. Pewnie gdybym była trzeźwa, ruszyłabym tam z wkurwem, który wyładowałabym na przygłupim Ślizgonie. Ale byłam pijana! Wszystko się tak mieniło i do mnie uśmiechało, więc nie mogłam się gniewać na Evana.

Pod czujnym spojrzeniem Regulusa wyciągnęłam z pudełka tarte owocową i wsadziłam w jej środek świeczkę. Jedną, bo miałam okrojony budżet. Już chciałam użyć zaklęcia i ją podpalić, lecz ubiegł mnie w tym Ślizgon. Moją mi wyrwał z ręki. Ochrzaniłabym go, ale był zbyt ładny.

— Pomyśl życzenie i dmuchaj — bałam się, że mógł nie umieć tego robić, więc z dala od świeczki dmuchnęłam w przestrzeń. — O tak. No dalej.

Mały płomień świeczki padał światłem na jego twarz, kiedy się pochylił. Podkreślał to, co zawsze mnie w nim zachwycało. Wystające kości policzkowe, zarysowaną szczękę, długaśne rzęsy, które na bank były dłuższe od moich. Światło odbijało się również w jego skupionych oczach, które wglądały w moje. W tamtej chwili nasze twarze dzieliła jedynie tarta owocowa.

Na ten jeden moment czas dla nas zwolnił, a świat przestał mieć znaczenie.

W końcu Regulus zdmuchnął świeczkę, a jego ciepły oddech owiał moją twarz. Choć wcale tak nie myślałam, zmarszczyłam nos i się pod nim powachlowałam.

— Zacznij myć zęby. Nic dziwnego, że mama musi ci szukać dziewczyny. No chyba że przy pocałunku tego nie czuć. Wiesz, taki test, czy laska będzie cie kochać mimo, że zajeżdżasz starym kalafiorem.

— Nie wiem. Zazwyczaj mają usta zajęte czymś innym niż gadanie. A co? Chcesz sprawdzić?

— Nie. Wolę ciacho. I nie, nie mówię o tobie.

I kolejny już raz cisza była głośniejsza od nas. Tym razem jednak siedzieliśmy obok siebie, ramię w ramię, zajadaliśmy się podzielonym na pół ciastem i napawaliśmy się swoją obecnością. Czuliśmy się dobrze. Przynajmniej ja się tak czułam. Nie potrzebowaliśmy do tego słów. Po za tym – byłam zbyt otumaniona jego zapachem, którym było przesiąknięte jego łóżko, bluza, którą miałam na sobie oraz on sam. Cedr i pergamin. Czy produkowali takie świeczki? Musiałam mieć ich tuzin.

Nie wiedziałam, co myślał sobie Regulus. Ale kiedy na niego zerkałam, na jego ustach dostrzegałam nikły uśmiech, na którego widok moje serce stepowało.

Alkohol zawsze budził w człowieku niezwykłą odwagę, której czasem pozazdrościłby sam rycerz z bajki. To właśnie ona popchnęła mnie do tego, aby położyć głowę na ramieniu Regulusa. Na początku poczułam pod policzkiem, jak jego mięśnie się spinają, ale z sekundy na sekundę to znikało. Ziewnęłam. Zmęczenie huśtało się na moich powiekach i powoli ciągnęło je w dół.

— Wiesz co? Dzisiaj ktoś przy mnie nazwał się królem — przypomniałam sobie Syriusza, wygodniej układając się na ramieniu Regulusa. — Ale nim nie był. Był szefem, panem, mógł być pieprzonym Merlinem! Ale nie królem. Bo król jest tylko jeden. I dosłownie ma to w imieniu.

Nie wiedziałam, po co to powiedziałam. I nie oczekiwałam, że cokolwiek mi na to odpowie. Słowa same opuściły moje usta. Chyba tego potrzebowałam. Aby wiedział, że dla mnie był ważny nie tylko tamtego dnia, ale każdego poprzedniego oraz kolejnego.

Kilka minut później byłam bliższa snu niż jawy. Oddech Regulusa był moją własną kołysanką, jego bluza najcieplejszą kołderką, a zapach lepszy niż najwygodniejsze łóżko. I może to już mi się przyśniło; jego słowa, które padły. Choć brzmiały zadziwiająco rzeczywiście.

— Chyba polubiłem swoje urodziny.

Zasnęłam akurat w momencie, gdy niebo rozświetliły fajerwerki z okazji urodzin Syriusza Blacka. Były one jednak niczym w porównaniu z tymi, które wybuchły w moim wnętrzu z okazji urodzin Regulusa Blacka.

···

a/n: doceńcie mnie, bo żeby napisać ten rozdział, musiałam poświęcić swój sprawdzian z geografii, który jutro obleje XD za bardzo lubię was oraz tych dwóch na górze

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top