10 | Hogsmeade

— Dzisiaj Hogsmeade, psie syny! I suczki.

Archie znów klapnął przy naszym stole, mając głęboko w tej swojej dużej dupie, czy komuś się to podobało czy nie. Akurat wsuwałam owsiankę, więc nie poświęciłam mu swojej uwagi. Ale Archie to był cholerny atencjusz. Zawsze musiał być w centrum uwagi, by błyszczeć w tęczowych kolorach. Dlatego moje zachowanie bardzo mu się nie spodobało.

Abym wreszcie mogła podziwiać tylko jego, chłopak świsnął mi owsiankę sprzed nosa i sam zaczął ją jeść.

— Mnie chyba Merlin nie kochał, że dał mi ciebie — burknęłam.

— Mnie cała Trójca Święta, więc wygrałem, leszczu — odparł, zanim się nagrymasił. — To smakuje jak gówno — powiedział o moim śniadaniu.

— A ty tak wyglądasz.

— A ty capisz.

— A ty...

— Voldemort znów zaatakował.

Informacja od Nancy spadła na nas tak gwałtownie, że aż się zapowietrzyłam. W jednej sekundzie zapomniałam o wszystkim, co chciałam powiedzieć. Pyk i nie ma. Pustka. Poza tym – strach zbyt mocno zacisnął się na moim gardle, by cokolwiek przez nie przeszło. Mogłam jedynie patrzeć wyłupiastymi oczami na blondynkę naprzeciwko, która doczytywała artykuł w Proroku Codziennym.

Najpewniej Voldemort obrócił w pył kolejną mugolską wioskę.

Dopiero po chwili przypomniałam sobie o Archiem. Gdy na niego spojrzałam, coś boleśnie ścisnęło moje serce. Był blady jak kreda. Ręka z łyżką zamarła mu w powietrzu. Wesołe iskierki w jego oczach przyćmiła mgła, a zadziorny uśmiech rozmył się jak farba na deszczu. Nienawidziłam, kiedy popadał w ten stan.

A popadał w niego zawsze, gdy jego rodzinie mogło grozić coś złego.

Bez zastanowienia chwyciłam wolną dłoń przyjaciela. A on ścisnął ją tak mocno, jakby chciał wycisnąć z niej całą krew.

— Ale to nie Grasmere — Nancy widocznie sama odetchnęła. — To w całkiem innym hrabstwie.

Uścisk na mojej dłoni w moment się rozluźnił. Ten na moim sercu także.

Nigdy nie odwiedziłam rodzinnej wioski Archiego. Wiele o niej słyszałam, ale na własne oczy nie miałam szansy jej zobaczyć. Mój przyjaciel mówił, że była szara i nudna, do tego często lał deszcz, bo kilka kilometrów dalej zaczynał się Londyn, który przekazywał im swoją złą aurę. Ja jednak miałam swoje zdanie. To tam wychował się taki wspaniały człowiek jak Archie Brooks. Więc jego dom również musiał być cudowny. I wręcz nie mogłam doczekać się, aż wreszcie zobaczę Grasmere.

— Szkoda tamtych — chrząknął niezręcznie Archie. Głupio mu było, że zamiast ubolewać nad tragedią, on cieszył się, że ta nie dotknęła jego bliskich.

I nikt mu się nie dziwił. Przynajmniej nie ja.

Następne chwile powierzyliśmy ciszy. A raczej tym, których tych chwil nie dożyli. To okropne, że my w Hogwarcie czuliśmy się bezpiecznie, ciesząc się jak dzieci z wycieczki, podczas gdy gdzieś tam w okrutnym świecie ktoś tracił swój ostatni dech.

Nasze posępne rozmyślanie przerwał skrzek sowy. Sowia poczta zaczęła bombardować stoły, niektórym zrzucając paczki i listy na głowy, a innym – tak jak mnie – sowy lądowały tuż przed właścicielami. Moja Dama naprószyła piórka, prostując się dumnie z listem w dziobie. Odebrałam od niej przesyłkę, w zamian urywając jej kawałek chleba. Popielatka zahukała zadowolona i odleciała.

Nie minęło kilka sekund, gdy na głowy zwaliła nam się kolejna sowa. Ta jednak nie miała klasy jak Dama, nawet nie wylądowała normalnie, tylko wjebała się do tej miski z owsianką. Na szczęście niosła paczkę, więc tej nic się nie stało. Gorzej ze mną. Zniesmaczona otarłam brud z policzka, dobrze rozpoznając tą fajtłapę.

— Żądlibąk! — ucieszył się Archie i serwetką zaczął ocierać sowie mordkę.

— Wciąż nie wierzę, że ją tak nazwałeś.

— Przynajmniej widać, że jest twoja — skomentowała Nancy zza gazety. — Jest głupia jak właściciel.

— Ssij palca — wtedy Puchon pokazał blondynce środkowego palca.

Potem chłopak zaczął zachłannie rozrywać papier od swojej paczki, więc to ja zajęłam się Żądlibąkiem. Też dałam mu okruszek chleba. Po tym, jak prawie dziabnął mnie w palca, zamachał nieporadnie skrzydłami i odleciał. Chwilę obserwowałam jego lot, licząc, że zamiast w dziurę dla sów trafi w ścianę, lecz przestałam, kiedy dotarł do mnie głośny wdech Archiego. Jego jasne oczy świeciły się jak diamenciki.

— To od Charliego.

Charlie Brooks był młodszym o dziesięć lat bratem Archiego. Tak samo jak Grasmere nie zdążyłam go poznać osobiście, ale on znał mnie oraz nasz magiczny świat. Z opowieści. Młody miał dopiero sześć lat, ale już nie mógł się doczekać swojego pierwszego listu z Hogwartu. Podobno wiedział o magii więcej od samego Archiego, co jak nie było trudne, tak było urocze. Do szkoły chodził tylko w szaliku z borsukiem ukradniętym bratu, a latać próbował nawet na zwykłej miotle. Miałam tylko nadzieję, że on także zacznie wykazywać zdolności magiczne i faktycznie się tego doczeka.

Tylko naprawdę nie mogłam rozpracować, co miał znaczyć ten dziwny kamień, który przysłał Archiemu. Od myślenia nad tym aż zgłodniałam. Chwyciłam więc gofra.

— Co to jest? — Nancy tak samo jak ja przypatrywała się temu czemuś z niezrozumieniem. — Wygląda jak gówno Testrala.

Cześć dziwaku! — Archie zaczął czytać liścik dołączony do cośka, na co my parsknęłyśmy śmiechem. — Wczoraj w szkole lepiliśmy z plasteliny. Mieliśmy ulepić nasze ulubione miejsce na caluśkim świecie. Moim jest Hogwart. Nie widziałem go jeszcze, ale jest moim ulubionym. Robiłem na czuja. Wysłałem ci go! Czy dobrze go ulepiłem? Wygląda podobnie? Daj znać! W zamian możesz mi wysłać różdżkę albo te fajne fasolki. — skończył. Krótkość zdań oraz sama treść zdecydowanie wskazywała na małolata.

Kochałam tego dzieciaka. Choć go jeszcze nie widziałam, już był moim ulubionym.

Musiałam jednak zmrużyć oczy, aby doszukać się w tej plastelinie, cokolwiek to było, zarysu Hogwartu. Nancy przechyliła głowę. Archie za to patrzył na cudaczne coś jak na największy skarb na świecie.

— Kiedy mocno przechylę głowę, to widzę Hogwart nocą.

— Czemu nocą?

— Bo wtedy jest ciemno i chuja widać.

Nancy natomiast nie za bardzo lubiła dzieci.

Wtedy Archie cisnął w Nancy najbardziej wrogim spojrzeniem, na jakie było go stać. A potem jeszcze rzucił bułką. Tak na dokładkę. Dziewczyna jednak zwycięsko odbiła ją gazetą, trafiając idealnie w miskę z owsianką. Refleks ścigającej. I znów mnie ochlapali! Debile.

— Nic nie poradzę, że nie lubię gówniarzy — westchnęła na swoją obronę.

— To kiepsko, bo Potter chce ich mieć chyba ze trzech — dogryzł Archie z zadziornym uśmiechem.

Oczy Nancy zwęziły się w cienkie szparki. Musiałam to przerwać, zanim jedzenie i talerze jeszcze nie latały. Na wszelki wypadek odsunęłam też miskę z owsianką.

— Z kim idziecie do Hogsmeade? — spytałam, kiedy wycierałam się rękawem.

— Z Lily — odparł Archie. Na nasze zaskoczone miny szatyn wzruszył ramionami. — Wczoraj zgubiłem się w bibliotece, bo te książki bawiły się ze mną w pieprzony labirynt. No i ona mnie znalazła. Powiedziała, że gdyby nie wy dwie, to bym nawet do Trzech Mioteł nie doszedł i umarłbym z wysuszenia alkoholowego — opowiadał z oburzeniem, żywo machając rękami. — No więc dzisiaj oprowadzam ją po wiosce i udowadniam swoją rację.

— Ale przecież ty nie masz racji.

— Zamknij się. Kupiłem mapę.

— Ja idę z Jamesem i Syriuszem — Bones próbowała udawać obojętną, ale cień uśmiechu tańczył jej na ustach. — Potter musi mi odkupić pastę do miotły, którą mi ostatnio zużył. Syriusz idzie na doczepkę.

Na wzmiankę o Syriuszu pięści same mi się zaciskały. Dalej nie wyjaśniliśmy sobie tego, co stało się na korytarzu kilka dni wcześniej. Tyle że co tu było do wyjaśniania? Syriusz mi nie ufał. I to nie był pierwszy raz, kiedy to pokazał. A moje serce mogło skomleć z tęsknoty, boleć czy krzyczeć, żeby do niego wrócić, ale byłam na to głucha. To on spieprzył. A ja może zachowywałam się jak bachor, ale nie zamierzałam robić pierwszego kroku. Wolałam cierpieć i karmić się dumą.

— Powiedzieli, że jak będziesz chciała, to też możesz się dołączyć — powiedziała niepewnie blondynka. Musiałam mieć jednak coś w swoich oczach, bo natychmiast pokiwała głową. — Albo i nie. Tą opcję też wzięli pod uwagę.

W końcu westchnęłam. Chwycił mnie nagły smutek, że prawdopodobnie czekało mnie samotne tułanie się po wiosce, w której wszędzie się śmiano i tańczyło. Sama myśl, że miałabym znosić to sama jedna, rozwiała moje wszelkie chęci na jakiekolwiek wyjście.

— Ja chyba zostanę w zamku — mruknęłam.

Archie i Nancy wymienili się zaalarmowanymi spojrzeniami. Bones wzruszyła bezradnie ramionami, jednakże Puchon owinął mnie ciasno ramieniem i przytulił do swojego boku.

— Zawsze masz darmowy wstęp na wycieczkę ala Brooks — zagruchał z dziwnym akcentem. Zaśmiałam się. Od razu zrobiło mi się cieplej w piersi.

Dopiero wtedy przypomniałam sobie o zaadresowanym do mnie liście. W kilka sekund rozerwałam kopertę, a na znajome pismo mojej matki uśmiech sam wpełzł na moje usta, za to serce zabiło z tęsknoty. Chciała wiedzieć, co u mnie słychać, czy dobrze się odżywiałam oraz czy miałam dla niej jakieś pikantne ploteczki. Felicia Rookwood była naprawdę dobrą mamą. Choć pierwszego dnia września potraktowałam ją dosyć chłodno z powodu Augustusa, tak już po tygodniu ją za to przeprosiłam. Przecież to dla niej też musiało być ciężkie. Jej syna zamknięto w Azkabanie. Musiała podać prasie to, czego oczekiwali, by nie żerowali na naszej rodzinie jeszcze bardziej. Natomiast córka zachowywała się jak bezuczuciowa szmata.

Obiecałam sobie, że od razu po śniadaniu napiszę jej długi list.

W tym samym momencie kolejne dupy dosiadły się do naszego stolika. Rozejrzałam się w zamyśleniu po uśmiechniętych twarzach Huncwotów, na szczęście nie dostrzegając Syriusza. Mimo, że się rozluźniłam, to też trochę zawiodłam.

Jakiś Krukon siedzący niedaleko pochylił się nad stołem, patrząc ze znudzeniem na chłopaków.

— Nasz stół to nie burdel.

Wtedy James poprawił okulary, jakby był profesorem i szykował się na naukową odpowiedź. Niezawiązany krawat, roztrzepane włosy i zadziorny uśmiech jednak mocno burzyły ten efekt.

— Serio? Więc ty chyba też pomyliłeś miejscówki.

Na słowa przyjaciela Luniek aż się zapowietrzył. Spojrzał przepraszająco na Krukona, jednocześnie strzelając Potterowi w głowę. Nancy parsknęła śmiechem.

— Zrób tak jeszcze raz — poprosiła. — O! Albo ja chcę!

— Nie denerwuj mnie — burknął okularnik z wielkim grymasem. Zaraz jednak się rozpromienił. — Pogadajmy lepiej o imprezie niespodziance dla Syriusza.

Przewróciłam oczami. Z braku lepszych opcji chwyciłam za Proroka, którego przed sekundą odłożyła Nancy i zaczęłam czytać. A bardziej oglądać obrazki. Te były znacznie ciekawsze. Ruszały się i w ogóle. Mega.

— Ja nawet prezentu nie mam — zauważyła Nancy.

— Nic nie szkodzi — machnął ręką Peter, zajadający się serową bułką. — Syriusz powiedział, że najbardziej ucieszy się z ognistej.

— A to nie miała być niespodzianka? — Archie zgłupiał.

— Niespodzianka dla nas. Syriusz już całą imprezę zaplanował. Właściwie to on nas tu przysłał.

Prychnęłam zza swojej gazety. To tak bardzo pasowało do Syriusza Blacka, pieprzonego narcyza i ignoranta, który nie widział dalej niż czubek swojego nosa. Przewróciłam stronę, nie pamiętając nawet, co było na poprzedniej.

— Trzeci wypada akurat w sobotę, więc w niedzielę leczymy kaca — obwieścił James, kontynuując z zapałem: — Syriusz powiedział, że fajnie by było, gdybyśmy wszyscy poubierali się jak gwiazdy porno, ale Luniek mu to wybił z głowy. Szkoda — Brooks też wyglądał na takiego, który żałował. — Zaproszeni są wszyscy oprócz Ślizgonów.

— Pytał się czy przyjdziesz — Remus powiedział to bezpośrednio do mnie. Jego spokojny wzrok wtedy działał mi na nerwy, bo zaburzał moją dumną postawę. — Bardzo mu zależy — dodał.

Udając, że zaczytuję się w artykuł o maści na czyraki, zaczęłam nad tym rozmyślać. Do wtedy nie opuściłam urodzin Syriusza ani razu. Nigdy nie opuszczałam niczyich urodzin. Dla mnie był to dzień, który należało świętować, bo to właśnie wtedy świat powitał nowego mieszkańca. Niezależnie od tego, kim miało się być w przyszłości, życie było darem, za które należało wypić przynajmniej raz w roku.

Kochałam Syriusza. Był moim przyjacielem i z jednej strony chciałam być z nim w jego dniu, ale rana po jego słowach wciąż się we mnie jątrzyła. Bałam się, że obecnością na tej imprezie tylko bym sobie zaszkodziła. Nie chciałam cierpieć bardziej niż musiałam.

Ale przecież to był Syriusz.

Do tego oni wszyscy patrzyli się na mnie takim szczeniackim wzrokiem. Specjalnie to robili, kundle.

— Zastanowię się.

Dziesięć punktów dla ciebie, Willow!

James jęknął niezadowolony, za to Remus kiwnął z uśmiechem głową. Nie podobał mi się ten uśmieszek. Jakby był pewny, że i tak się pojawię, choć wmawiałam sobie co innego.

— Ej, Arch — zagadnął nagle Peter. — To jest jadalne? — wskazał na prezent od Charliego.

Wtedy u Archiego ponownie odpalił się tryb mamusia.

···

Byłam w drodze do wieży Ravenclawu. Do piersi przyciskałam jedną z mugolskich baśni Lily, którą zamierzałam przeczytać podczas nieobecności połowy Hogwartu. Wszyscy ci, którzy mieli pójść do Hogsmeade, niedawno opuścili zamek w szampańskich humorach. Jakby nachlali się samą myślą o kremowym piwie. To dlatego korytarze były takie puste, dzięki czemu bez problemu można było przejść. Było cicho i spokojnie.

A jak jest cicho i spokojnie, to nigdy nie wiesz, kiedy coś pierdolnie.

Doszedłszy do schodów prowadzących na wieżę, musiałam się zatrzymać. Ktoś stał przy pierwszym stopniu i opierał się o ścianę. Czarny płaszcz sięgał mu po same kolana, a że był niezapięty, widziałam golf tego samego koloru ładnie opinający tors. Na nim odznaczał się zielono-srebrny szalik Slytherinu. W rękach trzymał inny płaszcz, beżowy, na którym jednak nie skupiłam się zbytnio. Byłam zbyt zajęta profilem i szczypaniem się w ramię, aby nie westchnąć.

Regulus nie mógł mnie widzieć, bo miał zamknięte oczy. Dzięki temu bezkarnie mogłam podziwiać jego mocno zarysowaną szczękę oraz puszyste loki, które choć były w nieładzie, zdawały się podlegać jego kontroli. Być może to nie miało sensu. Ale kiedy budziło się we mnie podniecenie, mój mózg działała na wolnych obrotach, co powinnam mieć wybaczone. W końcu chodziło o Regulusa Blacka.

Poklepałam się po policzku. Był ciepły, kurwa mać.

— Flitwick załatwił nam wieszak? — stanęłam naprzeciwko niego. Starałam się pilnować, by mój głos nie zadrżał. — Szkoda, że nie mam nic ze sobą.

Słysząc to, Regulus otworzył oczy. Zielone tęczówki bardzo powoli zmierzyły mnie od góry do dołu, jakby mi nie wierzyły. Od środka ogień palił moją skórę, podniecenie spalało mnie na popiół. Na koniec Ślizgon uśmiechnął się zadziornie.

— Możesz ściągnąć to, co masz.

Przewróciłam oczami. Nie powinnam była zapominać, czyim Regulus był bratem.

— Nie poszedłeś z wszystkimi do Hogsmeade? — zdziwiłam się.

W tym momencie Black odepchnął się od ściany. Dzieliły nas może dwa kroki, co było niczym dla jego nieodłącznej aury skrytości i obojętności, która jak zwykle przytłoczyła mnie z każdej możliwej strony. Coraz częściej jednak się jej przeciwstawiałam. Potrafiłam już w niej oddychać. Regulus chrząknął i spojrzał na mnie znacząco.

— Zaraz wychodzę. A ty idziesz ze mną.

Aż się śliną zadławiłam. Zaśmiałam się pewna, że żartował. Jego mina była bardzo poważna.

Chyba nie żartował.

— Sory, ale nie zarezerwowałeś sobie wcześniej miejsca — prychnęłam zirytowana, że próbował zmienić mój grafik. — Następnym razem uprzedź, a to przemyślę.

Już chciałam go wyminąć i zostawić daleko za sobą, gdy ten nagle rzucił na mnie beżowy płaszcz. Znajomy zapach lawendy i pomarańczy zaatakował moje nozdrza, ale nie przeżyłam szoku. Rozpoznałam w tym... siebie. Cholera, to był mój płaszcz!

Choć go nie widziałam, bo robiłam za krzesło na ubrania, i tak poczułam bliższą obecność Regulusa. Ona wsiąkała w moją skórę, z każdą sekundą nagrzewając ją coraz bardziej i bardziej, kości topiąc w papkę, a serce i resztę wysuszając na wiór.

— Ja nie stoję w kolejkach — szepnął, a mnie zadrżały kolana.

Stałam tak jeszcze kilka sekund i z każdą kolejną coraz słabiej czułam obecność chłopaka. Żar znikał pod naporem chłodu. W końcu zdecydowałam się ściągnąć płaszcz z głowy, przy tym elektryzując swoje kłaki. To wtedy dostrzegłam, że Regulus szedł jak gdyby nigdy nic drogą, którą szłam wcześniej.

Nie wiedziałam nawet co mnie bardziej irytowało. Fakt, że mogłam zapomnieć o swoim popołudniu z książeczką czy to, że Regulus był tak daleko ode mnie.

— W rękawie masz szalik!

— Skąd ty w ogóle to wziąłeś?!

— Od panny Bones! O! — Regulus sprawnie odwrócił się na pięcie, idąc tyłem. Ani na chwilę nie zgubił przy tym swojej wrodzonej gracji. — Chyba czeka cię potem przesłuchanie. Uprzedzam, żebyś mogła to przemyśleć.

Mocno zacisnęłam pięści na płaszczu. Wyobrażałam sobie wtedy, że to jest gardło Blacka lub mojej przyjaciółki.

— I tak po prostu ci go dała? — oburzyłam się, jednocześnie idąc za nim. Po drodze próbowałam założyć ten głupi płaszcz, przy czym pięć razy upuściłam tą cholerną szmatę, znaczy szalik, na ziemię.

Regulus uśmiechnął się zwycięsko, zanim się odwrócił i zaczął iść normalnie.

— Kosztowałaś mnie pastę do miotły. Spraw, żebym tego nie żałował.

Co jak co, ale na pewno byłam warta więcej!

Z Hogwartu wyszliśmy pogrążeni w ciszy. Ja walczyłam z płaszczem zaplątańcem i szalikiem dusicielem, podczas gdy Regulus przyglądał się mi krytycznie. W pewnym momencie zatrzymał mnie, to było jeszcze na dziedzińcu szkoły, rozwiązał mój na odwal zawiązany szalik i otulił nim moją szyję swoim sposobem. Przy tym ani razu na mnie nie spojrzał. Choć ja patrzyłam na niego cały czas, ten ani razu nie pozwolił mi wejść na swoją tajemniczą łąkę. Nie wiedziałam, jaka była tam pogoda. Czy miałam się przygotować na ciepłe słówka czy chłodne docinki. Gdy Regulus skończył, od razu ruszył wydeptaną ścieżką do  Hogsmeade. Ja na trochę zostałam w tyle, stojąc w miejscu jak słup i rozpamiętując, jak przy wiązaniu szalika kilka razy musnął palcem moją brodę. Gdy mocniej zawiał wiatr, mrowiła mnie skóra w tych miejscach, w których mnie dotknął. Wreszcie trzepnęłam się w głowę i pognałam za nim.

Dopiero gdy na horyzoncie zaczęły rysować się wioskowe dachy i uciekający z kominów dym, odważyłam się na niego spojrzeć i spytać:

— Co cię naszło? — ciekawość wręcz zżerała mnie od środka.

Pierw Black zmarszczył brwi. Musiała minąć chwila i kilka kroków, aby dosięgnął dna mojego pytania. Odpowiedział dopiero po kolejnych kilkunastu krokach.

— Ludzie muszą nas w końcu razem zobaczyć — wzruszył od niechcenia ramionami. Drwiący uśmiech wyskoczył zza jego szalika i usiadł na ustach. — A mój kret doniósł mi, że brakuje ci towarzysza.

— Masz kreta?

— Mam Avery'ego. Siedział za wami.

Pokiwałam głową. Też chciałam takiego Avery'ego.

Kilka minut później przekroczyliśmy bramę Hogsmeade. I jak zwykle to bywało w tym miejscu, śmiech tańczył z zapachem smakołyków w powietrzu, docierając do każdego zakątka wioski. Nie mogłam nic poradzić na uśmiech, który wygiął moje sine wargi. Tak właśnie działało to miejsce. Przy wejściu zakładano ci uśmiech, który zdjąć mogłaś dopiero przy wyjściu po dniu pełnym zabawy i słodyczy.

Mój wewnętrzny duszek usiadł na moim ramieniu, zachęcając, abyśmy odwiedzili wszystkie najciekawsze sklepy oraz puby, najlepiej po trzy razy.

Regulus nie podzielał mojego zachwytu. Obserwował otoczenie z rezerwą, krzywiąc się jak po kwaśnych cukierkach. Jego szmaragdowe oczy nie błyszczały w świetle latarni.

— To co chcesz robić? — byłam otwarta na każdą propozycję. Brunet jednak nie śpieszył się z odpowiedzią. Nagle sobie o czymś przypomnialam. — Możesz kupić ze mną prezent dla Syriusza.

W tamtym momencie Regulus spojrzał na mnie z takim oburzeniem, jakbym go obraziła.

— Jestem chyba najgorszą osobą, jaką mogłaś o to poprosić.

— Trudno. Możesz tu zostać i straszyć mordą dzieci, ale to ty będziesz stratny o pastę do miotły.

Jako pierwsza ruszyłam w stronę sklepu u Derwisza i Bangesa, gdzie sprzedawano różne pierdoły magiczne. Dopiero kiedy usłyszałam za sobą głośne westchnięcie, a potem ciężkie kroki, mogłam odetchnąć z ulgą. Bo nie byłam pewna, czy faktycznie za mną pójdzie. W książkach facet zawsze gonił za laską, tyle że Regulus nie bardzo wpasowywał się w rolę typowego bohatera romansów.

W środku sklepu panował istny bajzel. Produkty leżały byle gdzie i jak na półkach, bez ładu ani składu, walały się na podłodze oraz zwisały z sufitu. Właściciele nie przepadali zbytnio za porządkiem. Nie mogłam jednak odebrać temu miejscu pewnego uroku. Pachniało tam świeżą farbą i grillowanym serem, ale było urokliwie. Wraz z Nancy ochrzciłyśmy je kiedyś graciarnią.

Najbardziej jednak rozbawiła mnie zdegustowana mina Regulusa. To chyba nie były jego klimaty. Elegancik i zabawki. Dobry tytuł na książkę dla dorosłych.

— Co robisz w urodziny? — spytałam, przechadzając się między regałami. Brunet posłusznie dreptał za mną. — Wybierz coś sobie, to ci kupię na prezent.

— Nie chcę prezentu — odparł bez emocji. — Nie obchodzę urodzin.

Gwałtownie się zatrzymałam, przez co nieomal na mnie wpadł. Regulus zmarszczył brwi na niedowierzenie w moich oczach.

— Jak możesz nie obchodzić urodzin? — no myślałam, że się przesłyszałam. — Przecież to jedyny dzień, kiedy możesz powiedzieć dzisiaj to ja jestem królem — zrobiłam w powietrzu znak tęczy. Regulus parsknął śmiechem. — Co się śmiejesz?

— Nie muszę mieć urodzin, aby być królem.

— Jesteś strasznym bucem. Mówił ci to ktoś?

— Nie rozumiesz. Regulus to dosłownie Mały Król.

Potrzebowałam dłuższej chwili, bo moje komórki działały znacznie wolniej w jego obecności. Jeszcze patrzył się na mnie tymi świdrującymi oczami, gdzie miał tą łąkę, po której hasały moje myśli. Wydawało mi się, że mimo gęstej mgły, świeciło nad nią slońcw. W końcu zrozumiałam. Moje policzki na pewno zabawiły się czerwienią.

— Nieważne — chrząknęłam i ruszyłam dalej. Wciąż jednak nie mogłam przeżyć jego słów. — I nigdy ich nie obchodziłeś. Nigdy nigdy?

Nie zdziwiłabym się, gdyby Walburga Black nie wyprawiała swoim dzieciom urodzin. Ciężko mi było ją sobie wyobrazić w kuchni piekącą tort lub w kolorowej czapeczce śpiewającą sto lat.

— Przestałem jak poszliśmy do szkoły — wzruszył ramionami. Naprawdę sprawiał wrażenie, jakby go to nie obchodziło. Jednak dało się wyłapać nutkę nostalgii w jego głosie. — Długo jeszcze tak będziemy chodzić? Wiesz w ogóle co chcesz kupić? — szybko zmienił temat, ale nie byłam durna i nie dałam się na to nabrać. Po prostu to przemilczałam.

Ale w myślach obiecałam sobie, że rozbudzę w nim miłość do własnych urodzin.

— Myślałam o kagańcu, żeby przestał szczekać, gdy tego nie potrzeba — uśmiechnęłam się na dwuznaczność tych słów. Taki prezent przydałby się Syriuszowi w obu jego postaciach. — Ale ramka ze zdjęciami będzie tańsza.

— Ale banał.

— Ojciec tak o tobie powiedział, jak cię zobaczył w kołysce.

Ja też potrafiłam dogryźć. W najgorszych wypadkach nawet i do krwi.

Więcej już się nie odezwał. Nadąsany jak księżniczka dalej chodził za mną jak cień, kiedy ja szukałam ramki na zdjęcia. Miałam uwiecznionych kilka naszych wspólnych chwil z Syriuszem jak i całą paczką, bo byłam sentymentalistką.  Lubiłam je przeglądać, gdy miałam gorszy humor. Lub gdy bardzo do nich tęskniłam. Albo ot tak, bo miałam takie widzimisię. To samo chciałam robić dnia jutrzejszego, za miesiąc, w dzień ślubu i za pięćdziesiąt lat jako stara i zgrzybiała babcia. W pokoju, na wyspie, podczas ślubu i w wannie. Mówi się, że najlepiej trzymać wspomnienia w pamięci. Że tylko tam zostaną z nami na zawsze. Bo nikt ich nam stamtąd nie wydrze, co wymyślił chyba jakiś mugol, nie znający zaklęcia Obliviate. Tylko jak pomieścić wszystkie w głowie, kiedy wspomnień było tak dużo? Te najważniejsze owszem, zakluczyłam sobie w sercu po wieczność. Ale zapłakanego Syriusza, który musiał uciąć o centymetr włosy, bo James rzucił w niego gumą do żucia, zamknęłam w szkatułce pod łóżkiem. Moje dzieci musiały wiedzieć jaką miały klawą matkę i porąbanych wujków.

Wreszcie znalazłam. Drewniane drzewko, na którego gałęziach znajdowały się miejsca na zdjęcia. Gdzieniegdzie można było dostrzec kolorowe kwiatki oraz listki, a miejsce w pniu drzewa jako dziupla było zaklepane dla właściciela ramki. Oczarowana podeszłam bliżej, delikatnie chwytając białe drewno w dłonie.

Sama bym ją chciała.

— Świetny wybór! To co? Zapakować?

Nagle z cyrkowego pudełka obok mojej stopy wyskoczył błazen na sprężynie, do którego należał ten dziecięcy głos. Krzyknęłam i skoczyłam za Regulusa, aby bronił mnie oraz prezentu dla Syriusza. Nawet się nie poruszył. Po prostu patrzył ze znudzeniem raz na mnie, raz na gibiącego się w tą i w tamtą stronę klauna.

— Idealny prezent dla chłopaczka, nie chłopaczka, dzieciaczka czy kociaczka! — recytowała pacynka. — To co? Zapakować?

— To gada — szepnęłam zza ramienia Blacka.

— Jesteś czarownicą od wczoraj?

— Wtedy kwiatuszek kwitnie, gdy pokrewne serca się spiknie — śmiał się błazen. Od tego jego bujania dostawałam oczopląsu. — Pokaże wam to wesoły Mech, tylko proszę zrobić uśmiech!

Nie zdążyłam przetrawić słów jednej pacynki, gdy z innego pudełka wyskoczyła kolejna, brzydsza od koleżanki, tym razem na wysokości naszych twarzy. Wtem powietrze przeciął ostry błysk. Przez następne sekundy tarłam pięścią oczy dopóty, dopóki czerń nie zniknęła sprzed moich oczu. Dopiero wtedy dostrzegłam, że druga wyszczerzona morda trzymała aparat, z którego wystawało zdjęcie. Moje i Regulusa.

— Proszę przyłożyć do rameczki! Nie czekajcie, kochaneczki!

To Regulus sięgnął po zdjęcie, bo ja bałam się, że zaraz pojawi się kolejna pacynka z siekierą i ujebie mi rękę. Z lekkim zirytowaniem przyłożył je do ramki na jednej z gałęzi, ale trochę się zaskoczył, kiedy dookoła niego zaczęły wyrastać kwiatki. Pomarańczowe, fioletowe oraz zielone. W naszych ulubionych kolorach. Patrzyłam na to z zapartym tchem, coraz bardziej zastanawiając się, czy nie kupić tego dla siebie, a Syriuszowi dać skarpety.

— To zepsute.

— To cudowne — powiedzieliśmy w tym samym czasie. Przewróciłam oczami na jego kwaśną minę. A on przewrócił dla zasady.

— To co? Zapakować?

— Tak.

— Zapraszam za ladę, wnet się tam stawię!

I faktycznie. Chwilę później błazen gibał się z pudełka za ladą.

A nasze wspólne zdjęcie schowałam niepostrzeżenie do kieszeni, gdy Ślizgon nie patrzył.

Wychodząc ze sklepu, uśmiechałam się jak głupia. Regulus oczywiście nie, bo był zgredem. Nie przeszkadzało mi to jednak w tym, aby złapać go pod ramię i w taki oto sposób iść z nim jedną z mniejszych uliczek Hogsmeade. Strasznie się o to spinał i nie mógł rozluźnić. I to też mnie nie obchodziło. Bo wtedy byłam przepełniona radością po same pachy, więc zamiast iść, ja właściwie tańczyłam.

W kieszeni miałam schowany pomniejszony prezent dla jednego brata, podczas gdy z drugim szlajałam się po sklepach i udawałam zauroczoną. Tyle powodów do szczęścia!

— Ty patrz! — wskazałam na jedną z malutkich budek. — Jabłka na patyku! Jeśli chcesz, żebym na ciebie poleciała, musisz mi kupić.

— Jak na razie lecisz tylko na moje pieniądze — sarknął, ale posłusznie ze mną poszedł. Jego też uwiódł smakowity zapach owoców. Na pewno.

— Bo nic innego nie masz do zaoferowania.

Ding, ding — kłamstwo.

Dla siebie zamówiłam jabłko w karmelu, bo od patrzenia na te wszystkie fikuśne dodatki rozbolały mnie zęby. Regulus zmarszczył nos, jakby nagle coś sobie przypomniał.

— Ja spasuję — na mój oburzony wzrok westchnął i dodał: — Karmel ostatnio mi zbrzydł.

Przyjrzawszy mu się uważniej, próbowałam zrozumieć, czym karmel mógł mu zawinić. Karmel, karmel, karmel... nic nie przychodziło mi do głowy. Ja lubiłam karmel. Uwielbiałam karmelowe toffi z Miodowego Królestwa, lody o tym smaku, moje dormitorium było przesiąknięte... karmelem. Budziłam się z tym zapachem co dnia, czasem aż za bardzo jebało nim w łazience. I wtedy zrozumiałam.

Clara pachniała karmelem.

Ponownie rozejrzałam się po dodatkach, uśmiechając się sama do siebie.

— Dla niego będzie z czekoladą i kolorową posypką — szturchnęłam Regulusa łokciem, posyłając mu szeroki uśmiech. — Może jak będziesz srał tęczą, to twoje życie nabierze koloru.

— Mogę cię jeszcze wymienić na inną?

— Nie? Trzymaj jabłko i płać.

Potem wraz ze swoimi jabłkami wybraliśmy się na spacer po dalszej części wioski. Wciąż trzymałam bruneta pod ramię, ale tym razem brunet zdawała się być bardziej rozluźniony. Nawet delikatnie się uśmiechał! Ci, którzy nas mijali, posyłali nam zaciekawione spojrzenia i zaczynali szeptać, ale byłam do tego już tak przyzwyczajona, że nawet nie zwracałam na to uwagi. Poza tym — oto nam chodziło, czyż nie? Żeby być gwiazdami.

A kto jak kto, Willow Rookwood potrafiła błyszczeć. Przy Regulusie Blacku czułam się jednak jak wysiadła gwiazda przy słońcu.

Nagle zapragnęłam popatrzeć na gwiazdy. Tego jednak już nie mógł mi kupić.

— I co? Smakuje ci? — zagadnęłam. — Wiem, że tak. Ślinka ci aż cieknie po brodzie.

— Jest słodkie — oczywiście, nie mógł odpowiedzieć tak albo nie.

— Jak twoja partnerka.

— Ale przecież idę z tobą.

— Uh, to będą długie trzy miesiące — westchnęłam z bólem, na co się zaśmiał. Czysto, melodyjnie i ani bez kropli ironii. To był tak przyjemny dźwięk, że o mamuniu. Być może dlatego, że był również bardzo rzadki. Zadowolona wzięłam gryza smakołyka. — Moje jest pyszne.

— Daj spróbować — Regulus szturchnął mnie łokciem z zadziornym uśmiechem.

Popukałam się po głowie z grobową miną.

— Tu się puknij. Nie chciałeś.

Regulus przewrócił oczami, choć na jego ustach dalej błądził ten zuchwały uśmieszek. Nie ufałam mu. Regulusowi, ale temu uśmiechowi w sumie też. Bo mu coś tam błysło w oczach. A choć uwielbiałam błyskotki, tak wolałam się nie tykać czegoś, co mogło mnie sparzyć.

I kurwa miałam nosa, aby mu nie ufać!

W momencie, kiedy ponownie wgryzłam się w jabłko, on nieoczekiwanie pochylił się w moją stronę i zrobił to samo. Jego policzek zetknął się z moim, jego miękkie loczki połaskotały skórę koło mojego oka. Zapach cedru oraz starych ksiąg, ten sam zapach, który kojarzył mi się z domem, nagle stał się wszystkim i był wszędzie. Nigdy wcześniej w życiu nie czułam, aby tak szaleńczo nawalało mi serce. Biło, tłukło, wręcz grzmociło w moje żebra, jakby chciało się stamtąd wydostać. By uciec przed pożarem Regulus był zapałką, która rozpaliła w moim ciele żar nie do opisania. Była wczesna jesień, solidna pizgawica, a ja topniałam jak w gorączce.

Nie wiedziałam, co wyróżniało Regulusa Blacka na tle innych facetów. Przecież z wieloma przekroczyłam o wiele dalsze granice, o których nie opowiadało się na lewo i prawo. A jednak żaden z nich nigdy wcześniej nie rozpalił we mnie takiego płomienia jak Regulus.

W końcu Ślizgon się odsunął. Na jego miejsce wstąpił chłód, od którego aż zadrżałam. Black oblizał jeszcze usta, na co prawie westchnęłam, po czym uśmiechnął się zwycięsko.

— Wciąż nie lubię karmelu — wzruszył ramionami i poszedł dalej.

Spojrzałam na dwa wgryzienia w owocu. Na myśl o karmelu i Clarze Morris miałam ochotę palnąć ją nim w głowę.

— Tak... ja już też nie.

···

a/n: pisałam ten rozdział po winie, więc nie odpowiadam za niego

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top