Ban!tale

Ban jednym ruchem ręki otworzył portal do swojego wymiaru. Kiedy wszyscy tam weszli przejście się zamknęło, a przed ich oczodołami ukazał się ciemny krajobraz przypominający jaskinię. Na jej suficie były podwieszone różne postacie przypominające żywe kukły. Mieli również przed sobą małą chatkę, w której jak dało się domyślić mieszkał właściciel. Ten z uśmiechem na czaszce spojrzał w kierunku swoich gości. Anu skarcił go wzrokiem po czym nakazał powrót do jego AU, Ban jednak miał inne zamiary. Zaśmiał się i podszedł do niskiego szkieletu, który pewnie patrzył mu w oczodoły.

-Czekaj. – powiedział zmieniając wyraz swojej twarzy – Czemu jesteś tak pewny siebie?

-To, że jesteśmy u ciebie nie znaczy, że nie posiadam swoich mocy. Zapomniałeś? A teraz jeśli pozwolisz my sobie pójdziemy.

Ban powstrzymał Anu i zaproponował by porozmawiali na spokojnie z dala od gości. Ten zgodził się i poszedł z nim na bok. Reszta szkieletów dalej dość niepewnie rozglądała się po otaczającym ich terenie.

-Bracie musisz nauczyć się wyluzować. – stwierdził Ban z uśmiechem na czaszeczce.

-Nie jestem twoim bratem. – syknął nie spuszczając z niego wzroku – Poza tym i tak wiedzą już dostatecznie wiele na mój temat. Jeśli dowiedzą się tak wiele o was albo o...

Jego głos się załamał. Spojrzeli się w ziemię i zamilkli na chwilę. Ban położył niższemu szkieletowi dłoń na ramieniu i uśmiechnął się ciepło.

-A może właśnie powinni. – stwierdził Ban po czym zaśmiał się i obrócił w kierunku gości – Cóż nie powinniśmy chyba od nich dłużej stronić. Daj mi szansę. Daj mi ich sprawdzić.

-Zgoda. – powiedział ze zrezygnowaniem w głosie – Ale ustalmy sobie jedno – oczy Anu przybrały fioletowy kolor – Nie wolno ci ich skrzywdzić i wspominać o nich. Kumasz?

Ban pokiwał głową i poszedł do reszty. Zaprosił wszystkich do swojego domu. Jego wnętrze było o wiele skromniejsze niż pałac Anu. Wszyscy goście swobodnie rozsiedli się na miejscach do siedzeń, natomiast gospodarz domu poszedł po coś do picia. Mimo marionetek wiszących atmosfera wydawała się przyjemna. Ban rozdał napoje po czym oparł się o fotel, w którym siedział Anu.

-Więc, jak wam się mieszka u mojego brata? – powiedział wyższy szkielet popijając napój ze szklanki.

-Bardzo dobrze, ale jedno mnie trapi – powiedział Ink patrząc zmartwiony na obydwa szkielety – Co się ogółem stało z waszymi rodzinami? Z Papyrusem? Z Gasterem?

Na te słowa Ban wypluł wszystko i zaczął kaszleć, natomiast Anu patrzył na Inka wystraszonym spojrzeniem. Ink jednak nie przestawał mówić.

-Niby mówiłeś, że ich zabiłeś Anu, ale przecież umiesz przywracać do życia. Tak czy nie?

-Czy ty myślisz, że to takie proste? – powiedział wstając z fotela i spoglądając na Inka fioletowymi ślepiami – Podnieść z grobu kogoś, kogo zabiłeś z zimną krwią? Po tak wielu pieprzonych latach jak ja miałbym im w oczy spojrzeć!? Mój brat! Moi przyjaciele! Czy ty naprawdę myślisz, że to jest tak kurewsko proste!? – ryknął. Jego plecy ozdobiła para skrzydeł, natomiast na głowie pojawiły się wilcze uszy – A gdybyś ty tak zabił Errora, a później mógłbyś go ożywić, spojrzał byś mu w twarz!?

Ink nic już nie powiedział. Patrzył się w jeden punkt nie zwracając na nic uwagi. Ban podszedł bliżej. Jego oczodoły były puste i zarówno z nich jak i z ust, i różnych zaszyć na czaszce zaczęła wypływać ciemna substancja.

-Anu, nie powinieneś grać na cudzych emocjach. – jego głos zmienił się z niezwykle radosnego na poważny – Doskonale wiesz, że trudno zrozumieć naszą sytuację patrząc na to z boku.

-A co się stało z twoją rodziną? – spytał Geno – Czy oni też...?

Ban nakazał iść za sobą. Wszyscy poszli na tyły domu gdzie szkielet o pustych oczach wskazał palcem na jedną z wiszących kukiełek. Po bliższym przyjrzeniu się wszystkich zmroziło. Na sznurkach wisiał Papyrus, a w jego pobliżu inni przyjaciele z podziemi.

-Tak właśnie kończy każdy, kto staje mi na drodze. – powiedział po czym szeroko uśmiechnął się do pozostałych szkieletów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top