27 | Przyjęcie Klubu Ślimaka

a/n: 1/2 rozdziału. jutro kontynuacja

●●●

— Clara, do cholery, wyłaź z tej łazienki! Spieszę się!

— Chwileczkę!

Po raz kolejny kopnęłam w drzwi, większą krzywdę wyrządzając sobie niż drzwiom. Przełknęłam jęk bólu i odwróciłam się twarzą do dormitorium, by zademonstrować swoją irytację przed Nancy.

Siedząc po turecku na łóżku, blondynka rozpisywała właśnie plan treningowy na przyszły tydzień, bo została o to poproszona przez April. Młodsza o rok Krukonka zastępowała ją w roli kapitana do końca jej kary. Mimo wszystko poprosiła Nancy, aby angażowała się dalej w drużynę i organizowała ich treningi. Co jakiś czas blondynka głaskała śpiącego Timona, który zwinięty w kłębek spał na jej poduszcze.

Pandora natomiast znów kombinowała przy kociołku. Twarz miała już całą umorusaną od kolorowych oparów, które co chwile zmieniały kolor.

Wskazałam kciukiem na drzwi za sobą.

— Dwie minuty. Potem wbijam tam z buta i biorę ją na bitkę pod prysznicem.

— Mogę dodatkowo rzucać w nią mydełkami.

Uśmiechnęłyśmy się do siebie przebiegle. Niczym dwie największe konspiratorki świata czarodziejów.

To był ten niefortunny dzień. Ten z przyjęciem w Klubie Ślimaka, na które zostałam zaproszona jako osoba towarzysząca Regulusa Blacka. Właściwie to mnie nie zaprosił. On oznajmił, że tam z nim idę. Mimo, że nigdy na takowym nie byłam, przez co gówno o nim wiedziałam. Nigdy też nie słuchałam ballad Lily na jego temat.

Dodatkowo tego dnia nie czułam się dobrze we własnej skórze. Byłam przed okresem, wywaliło mi syfy na twarzy i brzuch mi napęczniał. Stresowałam się, że nie wcisnę się w kieckę. Kręciło mi się w brzuchu i głowa czasem uciekała mi na boki. Włosy się na mnie o coś obraziły i mnie nie słuchały, a w rozwiązując test w Czarownicy okazało się, że czekało mnie wielkie rozczarowanie w najbliższych dniach.

Pełna porażka.

Regulus nawet nie powiedział mi gdzie miałam się stawić. Czekać na niego aż po mnie przyjdzie, iść pod Slytherin do lochów czy od razu na przyjęcie? Gdzie w ogóle się to odbywało? I gdzie był Regulus? Od dwóch dni nawet typa nie widziałam!

Ten facet w ogóle nie miał jaj. I czym ja się tak podniecałam?

A no tak. Loczki.

Po kolejnych pięciu minutach Clara wreszcie wyszła z łazienki. Ku mojemu zdziwieniu, miała na sobie sukienkę w odcieniu jasnego różu, złote szpilki oraz mnóstwo biżuterii. Aż dziwne, że się od niej nie garbiła. I od tych cycków wypchanych gąbką. Włosy miała spięte w subtelnego koka, a usta maźnięte czerwoną szminką.

Ja ze swoją poplamioną bluzą, rozczochranymi włosami i pryszczem na czole czułam się jak rzygowiny trolla.

Wszystkie patrzyłyśmy na nią w oczekiwaniu. Nawet Dora zawisła z fioletową fiolką nad kociołkiem.

— A ty gdzie? — spytała wreszcie Nancy. — Już był nabór do świątecznego wydania Playboya.

— Aleś ty zabawna, moja droga — parsknęła Clara. Zrobiła to nad wyraz... naturalnie. — Ale nie zgadłaś. Idę na przyjęcie Slughorna.

Zaskoczona prawie upuściłam sukienkę trzymaną pod pachą. Przez moment obserwowałam ją z góry do dołu, czekając na jakieś wyjaśnienie, puentę albo chociaż darmowy soczek, ale niczego się nie doczekałam.

— Kto cię zaprosił? — spytałam podejrzliwie.

Na moje słowa jej krwiste usta wykrzywiły się w tajemniczym uśmieszku. Moja brew wystrzeliła pod sufit. Clara wzruszyła obojętnie ramiemieniem w taki sposób, jakby była zadowolona z mojej niewiedzy i ciekawości. I to mnie niesamowicie irytowało.

Wreszcie fuknęłam zniecierpliwiona i zamknęłam się w łazience z zamiarem niewychodzenia stamtąd, aż nie zrobię się na bóstwo.

Panie i panowie, ten wieczór miał należeć do mnie.

●●●

Ten wieczór zdecydowanie nie należał do mnie.

Szykując się, upuściłam malowidło na podłogę i ubrudziłam nim dół sukienki. Musiałam więc użyć na niej zaklęć czyszczących i prasującego, których nauczyła mnie mama. Moje włosy ani trochę ze mną tego dnia nie współpracowały, dlatego związałam je w elegancki ogon. Piętnaście minut męczyłam się z tym jednym upierdliwym kosmykiem, który nie chciał się wygładzić. Na koniec Timon ukradł mi różdżkę i wraz z Nancy oraz Dorą ganiałyśmy szczura po całym dormitorium.

Ale w końcu się udało. Gdy dziewczyny skończyły zachwycać się nad moim wyglądem i cyknęły mi fotkę, wyszłam z dormitorium. Po drodze przez Pokój Wspólny zebrałam kilka ciekawskich spojrzeń, a nawet trzy komplementy, co podbudowało moją pewność siebie. Nie zabiwszy się na stopniach, zatrzymałam się u stóp schodów. Za oknem księżyc ścigał gwiazdy na niebie, bawiąc się w berka.

I czekałam. Wygrzebałam z pamięci słowa Regulusa, który mówił, że wpadnie po mnie, aby jako pierwszy mnie zobaczyć w pełnej krasie. Czekałam.

Czekałam i czekałam.

Czekając oparłam się o parapet i liczyłam płytki w ścianie.

Poprawiłam makijaż w podręcznym lusterku, wciąż czekając.

Powalczyłam chwilę z muchą, która przeszkadzała mi w czekaniu.

Po pół godzinie wstałam z parapetu i wyprostowałam fałdkę na sukience. Znudziłam się czekaniem.

Jak się wtedy czułam? Ciężko określić. Z jednej strony było mi to obojętne, a nawet się cieszyłam. Przecież nie miałam ochoty, aby tam iść i uśmiechać się do tych wszystkich obcych ludzi, którzy nie wiadomo czy na to zasłużyli. Resztę wieczoru mogłam spędzić z dziewczynami przy butelce wina i partii czarodziejskiego monopoly. Siedząc w największych ubraniach z szafy i obżerając się śmieciami.

Jednak nie mogłam ukryć, że było mi po prostu przykro. Bo trochę... tak troszkę mi zależało. Ubrałam się w najładniejszą sukienkę jaką miałam, odżywiłam cerę i umyłam włosy, choć tak bardzo mi się nie chciało tego robić. Było mi smutno. Pomijając to, że zakuło mnie coś w piersi, poczułam się najzwyczajniej w świecie odrzucona.

W końcu sam mnie zaprosił. Chciał mnie tylko wyśmiać?

Nie wiem czemu wydawało mi się, że mu również w choć małym stopniu na tym zależało. W końcu on miał kłamstwo wpisane w rodowodzie.

— Kutas — warknęłam pod nosem.

Księżyc zabłysnął jaśniej. Tak jakby przyznawał mi rację. I mrugał na pocieszenie.

Zrezygnowana, solidnie wkurzona i rozczarowana, zaczęłam wspinać się po schodach. Stukot moich szpilek tym razem brzmiał jakoś smętnie i znacznie ciszej niż wcześniej. Trudno było to wyjaśnić, ale... zacznie ciężej mi się wchodziło niż normalnie. Jakbym zyskała dodatkowy ciężar.

— Księżniczko, bal nie w tę stronę.

Zatrzymałam się na piątym stopniu. Męski głos obudził w moim ciele wszystko to, co zdążyło przez te paręnaście minut usnąć, ale serce do niego nie zabiło. Bo to nie był jego ulubiony dźwięk.

— Być może. Ale ty chyba nie jesteś moim księciem — odparłam i się odwróciłam. — A przynajmniej nie z tobą się umawiałam.

Kącik ust chłopaka zadarł się do góry. Evan Rosier prezentował się niesamowicie dobrze w czarnej koszuli i białych spodniach oraz z delikatnie nażelowanymi włosami do tyłu. Tylko jeden lok luźno opadał na czoło. Rękawy koszuli miał podwinięte do łokci i zapięte srebrnymi spinkami w kształcie czaszek, co ładnie podkreślało jego ciemniejszą karnację.

Od zawsze wiedziałam, że Evan Rosier był przystojny, ale że nie aż tak! Przyznać musiałam, że trochę mnie wcięło.

Jednak nie jego wygląd tak mnie zaskoczył. Znaczy zaskoczył, ale bardziej co innego. Musiałam aż przetrzeć oczy, by mieć pewność, że własny wzrok mnie nie robił w jajo.

Evan ten gest wziął chyba aż za bardzo do siebie. Klatkę mu wydęło i mordę wykrzywiło w zaczepnym uśmieszku. Pieprzony narcyz.

— Nie, nie masz omamów i tak, jestem przystojny — powiedział zadowolony.

Wątpiąco uniosłam brew. Ażeby go podrażnić.

— Oh, wcale tak nie pomyślałam — ściemniałam. Sam słyszałeś, Merlinie, że nazwałam go przystojnym. Bo był, no nie? — Po prostu nie wiedziałam, że masz kolczyka.

Srebrny wąż nie był ani wielki, ani mały. Taki w sam raz. Ogon przechodził przez ucho i ciągnął się jeszcze wyżej, wzdłuż małżowiny, a reszta tułowia i głowa ciągnęły slalomem ku dołowi. A kiedy Evan ruszył mocniej głową, jego wężyk tańczył przy jego szyi. Można było nawet pomyśleć, że naprawdę się wije.

Ślizgon wzruszył ramionami.

— Potrafię zaskoczyć.

— Do twarzy ci.

— Bo wezmę to za komplement.

— Bo nim jest. Naprawdę ci ładnie.

Wymusiłam z siebie lekki uśmiech. Nie chciałam pokazać po sobie, że wewnątrz moje serce smarkało w chusteczki, ale też nie miałam po co tego ukrywać. Każda kobieta poczułaby się źle, gdyby facet ją wystawił. Im dłużej jednak o tym myślałam, tym bardziej rosła we mnie złość.

Miałam ochotę roztrzaskać mu jego miotłę i wbić mu drzazgi w dupę.

Mimo wszystko musiałam zachować zimną krew. Żaden facet nie był przecież warty moich nerwów. Kamienna mina, pusty wzrok, zero grymasu i...

— Gdzie jest Black? — warknęłam oschle.

...i zjebałam.

Na te słowa Evan znacznie się spiął. Uśmiech spełzł z jego warg tak, jakby nigdy go nie było. Natomiast czarne oczy przybrały postać zachmurzonej nocy, w której gasło światło i ginęły gwiazdy. Były takie poważne.

— Coś się stało — jego ciężki ton osiadł mi na żoładku. Zacisnęłam dłoń na czarnej kopertówce. — Regulus... nie jest do końca sobą.

Zmarszczyłam zdezorientowana brwi. Mózg już zaczynał zadawać pytania.

— Co znaczy nie jest sobą?

●●●

— No chyba jaja.

— Jaja to on gdzieś zgubił w tym momencie. Może ta landrynka mu ukradła.

Odpowiedź Avery'ego prawie wcale do mnie nie dotarła. Mało co słyszałam. Śmiechów starych ludzi, stuknięć kieliszków, skrzypienia mokasynów, klekotania obcasów ani dźwięków muzyki. Nie widziałam blasku kandelabrów oraz pięknych kreacji. To wszystko nie miało znaczenia w obliczu dramatu, jaki odgrywał się piętnaście metrów od nas. On dosłownie wypalał mi oczy. I zapierał dech, ale w tym złym sensie. Czułam się, jakbym miała w płucach piach.

Po prostu nie mogłam patrzeć jak Regulus Black oraz Clara Morris romantycznie szeptali sobie do uszka pod filarem. Ona opierała się plecami o ścianę i zagryzała ponętnie wargę, natomiast on... patrzył na nią jak oczarowany. Jego ręka znajdowała się zdecydowanie za blisko jej głowy i zdecydowanie (po raz drugi) zbyt często się nad nią pochylał.

Nie mogąc tego dłużej znieść, zagubionym wzrokiem spojrzałam na Evana obok. Chłopak też im się przyglądał. Tak samo Avery, który stał po mojej drugiej stronie. Oczy mnie piekły od niemrugania. Lub to była wymówka na fakt, że chciało mi się płakać, ale mocno trzymałam łzy na wodzy.

— To jakieś żarty? — prychnęłam niedowierzająco. — Jeśli tak, zamienię was wszystkich w króliki i oddam do fundacji dokarmiania smoków — wtedy Evan odwrócił głowę w moją stronę. W jego oczach widziałam taką bezradność. — Evan, powiedz że to są żarty. Proszę.

To było okropne. Nie dość, że gdyby nie Evan i Avery, którzy przed strażnikiem drzwi wypalili jednocześnie, że byłam ich osobą towarzyszącą, nie mogłabym nawet wejść na to durne przyjęcie, to jeszcze musiałam oglądać takie rzeczy i pić chujowy alkohol. Mimo tego go piłam, bo na trzeźwo nie dało się tego oglądać.

Evan wyglądał niesamowicie, Avery w wydaniu na biało oraz zielonych szelkach i muszce był boski, jednak Regulus... był pieprzonym arcydziełem. Założył czarne spodnie garniturowe, w które wsadził równie ciemny golf. Srebrny zegarek oraz sygnety lśniły na jego dłoniach. I tylko ślepy nie mógłby się zachwycić nad jego włosami. Nie wiedziałam, co on z nimi zrobił, ale bardzo mi się podobały. Zyskały na objętości i połysku, do tego wyglądały na takie radosne. Aż chciało je się pogłaskać.

Wyglądał tak piekielnie dobrze. I wyglądałby jeszcze lepiej, gdyby do jego boku nie przyczepiła się różowa flądra.

Czułam się... zraniona. To nie tak, że Regulus nie mógł się spotykać z innymi. Pewnie że mógł, choć nie powinien, bo teoretycznie odgrywaliśmy parę. Ja po prostu... no... to mnie przecież zaprosił. To moją sukienkę chciał zobaczyć jako pierwszy i na mnie patrzył tak, jakby nigdy nie widział kogoś takiego w tak pięknej sukience jak moja. A jednak wtedy patrzył tak na Clarę. Dokładnie tak samo. Na tę sukę, która tyle już namieszała między nami.

W co teraz miałam wierzyć? Kiedy udawał, a kiedy był prawdziwy?

Te pytanie rozrywały moje serce. Jak tą zużytą serwetkę, która już nie była potrzebna.

Tym właśnie dla niego byłam?

Nagle poczułam czyjeś palce na nadgarstku. Z opóźnieniem spojrzałam na Avery'ego, który rozluźnił moje palce zaciskające się do białości na sukience. Nawet tego nie poczułam. Nic nie czułam, a w głowie słyszałam wyłącznie huk.

Avery uśmiechnął się do mnie leciutko.

— Szkoda takiej ślicznej sukienki, skarbie.

Przez moment patrzyłam w jego spokojne oczy o kolorze nieba. Próbowałam brać głębsze wdechy i nie pozwolić wargom zacząć drżeć. Tylko jak to miałam zrobić, kiedy wszystko mnie tak piekielnie bolało?

Wszystkie motyle we mnie zdechły.

— Mam dość. Wracam do łóżka — westchnęłam. Od obojga Ślizgonów otrzymałam smutne i troskliwe spojrzenia. — To był głupi pomysł, żeby tu przychodzić.

— Nonsens, kochaniutka! Zabawa dopiero się zaczyna!

Zdążyłam zrobić dwa kroki w kierunku wyjścia. Potem nagłe pojawienie się profesora Slughorna wbiło mnie w ziemię, a jego ciężkie ramie przyciągnęło mnie do swojego boku. Śmierdział słodkim szampanem i chichotał jak po wypiciu beczki piwa.

— Pięknie wyglądasz, moja droga! — krzyknął mi do ucha, przez co coś mi tam zapiszczało. — Próbowałaś już koreczków serowych? I bekonowych języczków? Polecam, idealnie wysmażone. A naszego wina smakowałaś? Hola, wina! — z tacki przechodzącego obok kelnera zgadnął kieliszek czerwonego wina i wcisnął mi go w dłoń. Slughorn czknął. — Ojej. A czemu nie ma z tobą pana Blacka?

— On...

— I czemu jeździ po ramieniu panny Morris? — przełknęłam boleśnie te słowa, od których serce mi zapłakało.

— Ona...

— Oh nie, pokłóciliście się?

— My...

— Widzę, że próbuje wzbudzić twoją zazdrość — zauważył profesor, a ja dałam sobie spokój w próbie przegadania go. Zamiast tego rozglądałam się z grymasem, czy ktokolwiek go słyszał. — Idzie mu lepiej niż tobie. Musisz zrozumieć, że pan Rosier i pan Avery nie są za dobrymi kandydatami do tego.

— Poczułem się urażony.

— No skandal.

— Poznaj więc Aidana Lyncha! Wschodzącą gwiazdę qudditcha na stadionie międzynarodowym!

Zanim mój mózg zdążył cokolwiek załapać, już zostałam popchnięta w obcą stronę. Aż zakręciło mi się głowie. Ze zdziwieniem jednak przyjęłam, że zamiast upaść i się zbłaźnić, dwie silne ręce przytrzymały mnie za ramiona. Ich szorstki dotyk obudził gęsią skórkę na moich nagich ramionach.

Pierw otworzyłam jedno oko. Widząc rozbawiony uśmiech jakiegoś faceta, otworzyłam też drugie. I dopiero wtedy zrozumiałam, że to nie był jakiś tam facet, tylko facet jak z modelowej okładki. Miał brązową czuprynę, herbaciane i ciepłe oczy oraz słodki uśmiech, który tworzył dołeczki w jego policzkach.

Chyba aż westchnęłam z wrażenia, bo szatyn dźwięcznie się zaśmiał.

— Trzymasz się? — miał niski głos. Aż mnie skręciło.

— Nie, nie bardzo. Chłopak mnie wkurzył.

— Chodziło mi bardziej, czy trzymasz się na nogach.

— O-aah. No tak. Nie. Zaraz zemdleję.

Aidan, o ile dobrze zrozumiałam bełkot Slughorna, znów się roześmiał. Ostrożnie zsunął ręce z moich ramion i uważnie patrzył na nogi, jakby faktycznie mi uwierzył. Ja choć byłam rozpalona od kilku kieliszków szampana we krwi, poczułam dreszczyk chłodu.

— Jestem Aidan.

— Wiem. To znaczy słyszałam. To znaczy nie słyszałam, ale Slughorn tak beknął. To znaczy powiedział. To znaczy... — przygryzłam wargę, ażeby więcej już się nie poruszała. Idiotka. — Willow — chrząknęłam. Potrzebowałam solidnego plaskacza.

— Więc... problemy z chłopakiem? — Aidan włożył dłonie do kieszeni spodni. Oprócz nich miał jeszcze koszulę, a na niej kaszmirową kamizelkę. — Który to?

— Hm? Oh nie, nie ważne. On jest nie ważny — machnęłam ręką. Tą z winem, które prawie wylałam. — Właściwie to zamierzałam już iść. Nie chcę się bawić. Nie lubię się bawić. A ty stoisz mi na drodze, więc zejdź mi z drogi.

Czemu jeszcze nikt nie kazał mi się zamknąć?

Z ulgą wsłuchałam się jednak w kolejne parsknięcie śmiechem Aidana. Kojarzyłam go z opowieści Nancy. Był chyba w grupie rezerwowej drużyny narodowej Irlandii w qudditchu, pełniąc rolę jednego z szukających. A może to była Uganda? Wyglądał na Ugandczyka? Jak wyglądali Ugandczycy?

Chyba przeholowałam z winem.

Westchnęłam. Wszystko już mi się pomieszało. W głowie wciąż widziałam Regulusa ciągnącego nosem po szyi Clary, która uśmiechała się jak kotka na swoją kocimiętkę. A przecież to moją kocimiętką był Regulus. Jego zapach i on cały. Znów mnie zakuło w piersi, ojej.

Musiało to być widoczne na mojej twarzy, bo chłopak przestał się uśmiechać. Zaciekawiony przechylił na mnie głowę.

— Na pewno to nie jest nitki ważny?

Po chwili zawahania wzruszyłam ramionami.

— Tak przynajmniej myślałam.

— Skoro nie ma go tu przy tobie, musi być skończonym kretynem — zainteresowana zmarszczyłam na szatyna brwi. Znów się uśmiechał. — Ja bym nie pozwolił takiej pięknej dziewczynie bawić się samej. Pełno obleśnych typów się kręci dookoła.

Parsknęłam śmiechem. Choć w tamtej chwili moje serce deptał but, z jakiegoś zakamarka mnie wydobył się śmiech.

— Mam nadzieję, że nie jesteś jednym z nich.

Oczy chłopaka tajemniczo zamigotały. Aidan już chciał coś powiedzieć, gdy nagle wyczułam obecność dwóch goryli po swoich bokach. Przewróciłam na to oczami i znudzona wzięłam łyka z kieliszka.

— Nie chcę cię smucić, koleś, ale ta pani jest zajęta — zaczął poważnie Evan, kładąc dłoń na moich plecach.

— Tak, koleś. Przeze mnie, jego i tamtego — skończył Avery, wskazując po kolei na siebie, Evana oraz Regulusa. Nawet nie spojrzałam w tamtą stronę. Ale Aidan już tak. — Więc dupa na miotłę i sfruwaj stąd.

Zajechało testosteronem.

Aidan przyjął obronną pozę, krzyżując ramiona przy torsie. Przy tym jego mięśnie zadrgały na jego ramionach, czemu przyglądałam się z uwagą. W końcu był sportowcem. Nikt z tych, których znałam, nie miał jeszcze takiego mięska.

Chciałam do łóżka.

— Jakoś nie widzę, aby ktokolwiek oprócz mnie był nią teraz zainteresowany. Co jest aż śmieszne.

Czułam się coraz bardziej niekomfortowo. Uciekałam wzrokiem od jednego Ślizgona do drugiego, od których biła irytacja, aż zerkałam na szukającego, którego też to już nie bawiło. Czy ja mogłam choć raz z kimś porozmawiać i nie wywołać przy tym kłótni? Byłam jak ten ostatni banan, o którego tłukły się trzy małpy.

Właśnie porównałam siebie do banana. To był mój koniec imprezy.

— Panowie, przyjemnie się was słucha, ale naprawdę się zmywam — odwróciłam się w stronę Evana, tracąc wymuszony uśmiech. — Powiedz mu, że mam nadzieję, że się zatruje botoksem, który ten glonojad ma w ustach.

Wtedy Evan doznał olśnienia. Czarne oczy znacznie się rozszerzyły i patrzyły na mnie tak, jakbym odkryła fakt że słońce świeci lub że seks rodzi dzieci. Wydawało mi się, że nawet przestał mrugać i oddychać. Trochę się zaniepokoiłam. Aż spojrzałam na Avery'ego, licząc że chociaż on skumał, albo że może wie jak robić oddychanie usta-usta, ale blondyn wyglądał na jeszcze bardziej pogubionego. On sam nie był w temacie.

Zanim jednak cokolwiek zrobiliśmy, Evan wziął głęboki wdech.

— A może faktycznie czymś się zatruł.

A następnie bez najmniejszego ostrzeżenia złapał mnie za rękę i odciągnął na bok. To było takie szybkie, że moje płuca zostały kilka kroków za mną i nie mogłam nabrać tchu. Po krokach poznałam że Avery szedł za nami, jednak o ponownym spotkaniu Aidana Lyncha mogłam już zapomnieć. I tak sportowcy byli przereklamowani.

Starałam się stłumić pokusę, ażeby się rozejrzeć i go poszukać. Myśl jednak, że tam gdzie on będzie też Clara, całkowicie mnie do tego zniechęciła. Nieważne jak ładnie by nie wyglądał.

— O co ci chodzi, co? — burknęłam na Rosiera, gdy skitrał nas w kącie. Tam światło ani muzyka nie zaglądały, a co dopiero ludzki wzrok.

— Tylko pomyśl. Facet cały dzień gada tylko o tobie, wszędzie widzi ciebie i śni też pewnie o tobie, aż znika na pięć minut, by wrócić z głupim wyszczerzem i zacząć pisać serenady o jakiejś pindzi!

— Evan, nie broń... — ucięłam, analizując jedną rzecz. — Naprawdę gadał o mnie cały dzień?

— Skup się! — potrząsnął mnie za ramiona. — Może coś mu podano? Albo go zaczarowano?

Szybko go odtrąciłam. Nie mogłabym się skupić, gdyby pogruchotał mi mózg i rozsypał myśli. Kierowana jakąś wewnętrzną potrzebą, odszukałam Regulusa w tłumie szykownych sukien i szpanerskich fraków. Nie było to zbyt trudne. Regulus Black zwracał na siebie uwagę. Nawet tych, którzy nigdy go nie szukali. Stał sam, oparty barkiem o filar. W dłoni trzymał biały żakiet, który aż za często widziałam w naszym dormitorium. Clara często zakładała go na randki. Śmiałyśmy się z Nancy, że gdy go ubierała, Morris miała ochotę na numerek.

Wtedy nie było mi do śmiechu. Ta wizja aż mnie obrzydziła.

Jednakże właścicielki żakietu na fiuty nie było nigdzie obok.

Chwilę tak na niego patrzyłam. Tak po prostu, wsłuchując się w szybsze bicie własnego serca. Biło z nadzieją, że jednak nie zostało celowo wystawione.

— Trzeba zobaczyć jak wyglądają jego oczy.

Serce mi podskoczyło do gardła i wzdrygnęłam się, gdy Remus wyłonił się zza moich pleców. Widząc to, Gryfon posłał mi przepraszające spojrzenie. Następnie kiwnął głową Evanowi i Avery'emu, którzy odpowiedzieli tym samym. Był ubrany w garnitur o kolorze mlecznej kawy, a pod spodem miał kremową koszulę z czarnym krawatem. Jego mądre oczy patrzyły na mnie spod zmierzwionej grzywki.

— Nieważne co to jest, zawsze widać po oczach — kontynuował. Całą trójką przysłuchiwaliśmy się mu w skupieniu. — Mogą być mętne lub zamglone. Mogą połyskiwać charakterystycznie do danego eliksiru czy uroku. Lub też całkowicie zmienić kolor.

Strach mnie obleciał, że mogłabym nie widzieć więcej mojej ukochanej łąki.

— Co ty tu robisz? — palnęłam głupio. W końcu zawsze chodził na te nudne bankiety do Slughorna za swoje wyniki w nauce.

Remus uśmiechnął się nieśmiało, włożywszy dłonie do kieszeni marynarki.

— Wspieram przyjaciółkę — ciepło rozeszło się po moim sercu. — Lily zobaczyła Blacka i Morris i kazała nam się rozdzielić, aby cię poszukać. Wiedziała, że miałaś być jego parą i uznała, że bez ciebie nie nakopie mu do... dupy — uroczo zawahał się na końcu.

Remus i Lily od początku spotkań Klubu Ślimaka chodzili na nie razem jako przyjaciele. Nie chcieli brać nikogo z zewnątrz, bo nie chcieli wybierać pomiędzy przyjaciółmi, a we dwoje mieli naprawdę dużo tematów do rozmowy i czuli się dobrze we własnym towarzystwie. I naprawdę potrafili miło spędzić czas na tych sztywnych przyjęciach.

W tamtej chwili Remus Lupin ponownie udowodnił, że zasługiwał na całe dobro naszego świata. Był wspaniałym przyjacielem, który troszczył się o wszystkich jak taka właśnie mama, za co wszyscy go kochaliśmy. I naprawdę dziwiłam się, że nikt szczególny jeszcze nie dostrzegł, jakie piękne i delikatne serce miał ten chłopak.

Niedługo później ktoś to jednak zauważył. To było spotkanie dwóch przepięknych serc.

— No dobra, spojrzymy mu głęboko w oczęta i ktoś inny niż ja stwierdzi, co to jest — powiedział Avery. — I co potem?

— Musimy znaleźć antidotum.

— Eee, no fajnie. A ktoś z was jest geniuszem z Eliksirów? Nie chcę się chwalić, ale ja zdałem tylko dzięki Regowi, bo pisał mi eseje i dzięki mojej niesamowitej charyzmie. — pochwalił się Avery z grymasem. — Z poszanowaniem dla Lupina, ale szukanie antidotum zajmie nam tydzień! Reg by wiedział. I akurat on musiał dać się okiwać jak fujara.

— Severus — wypalił nagle Evan. — Severus też będzie wiedział. Avery, ty idziesz w prawo, a ja w lewo.

I się rozdzielili. Na początku poszli w jedną stronę, ale kiedy Evan zgromił blondyna spojrzeniem, ten natychmiast się odwrócił i ruszył w przeciwnym kierunku. Udało mi się dosłyszeć, jak mamrotał nie mówiłeś w czyje lewo.

Zostałam sama z Remusem, ale nie na długo. Nawet nie zdążyłam otworzyć do niego buzi, gdy zza pleców dobiegł mnie nerwowy stukot balerinek. Nim odetchnęłam, drobne ramiona złapały mnie w swoje sidła.

— Oh, Wills. Jak on mógł! Kretyn, idiota, dupek, mężczyzna! Dla takich nie warto golić nóg — mamrotała żywo Lily do mojego ucha, przy okazji łamiąc mi kości. — Mam nadzieję, że nie jest ci przykro. Przez takich gnojków nie warto. Jesteś silną, niezależną...

— Lily.

— ...piękną, odważną...

— Lily.

— Nic nie mów, wszystko będzie dobrze. On na ciebie nie zasługiwał.

— Lily.

— No co, toRemusie?

— Willow chce ci powiedzieć, że ją dusisz.

Jeszcze przez sekundę dziewczyna trzymała mnie w objęciach zamroczona. W końcu jednak odskoczyła ode mnie i przyłożyła dłoń do ust. Całe szczęście, bo patrzałki zaczęły mi się już wywijać na drugą stronę. Zaczerpnęłam głośnego tchu do płuc, które powoli usychały na wiór.

— Przepraszam! — pisnęła rudowłosa.

Machnęłam na to ręką. Potrzebowałam tylko... cholera, ale ona miała ścisk.

Wtem oczy Lily przeskanowały mnie od głowy do stóp i rozbłysły zielonym płomieniem. Ja sama zrobiłam to z nią. Pięknie się prezentowała w delikatnej sukience do kostek w beżowym kolorze oraz brązowych balerinach zapinanych na paseczek. Sukienka miała prosty krój oraz koronkowe rękawki. Zgrabnie opinała szczupłe ciało dziewczyny. Ogniste włosy Lily spięła w luźnego koka, z którego wypuściła kilka kosmyków na swoją twarz. Usta miała czerwone, a powieki złote.

Lily wyglądała przepięknie. Byłam pewna, że nawet Malfoy by się obejrzał.

— Willy, wyglądasz cudownie! — zachwyciła się. Sekundę później jednak znów wróciła ta jej bojowa mina. — Mam nadzieję, że jaja mu spuchły na twój widok.

— Zdecydowanie za dużo czasu spędzasz z Archiem.

Gryfonka oblała się rumieńcem na uwagę Remusa, na co ja tylko się uśmiechnęłam.

Mogłam się uśmiechać. Teoria naszprycowania Regulusa, choć brzmiała okropnie, znacznie podniosła mnie na duchu. Bo to mogło oznaczać, że może wcale mnie nie oszukał.

— Patrzcie, stoi tam — prychnęła Lily. — Najchętniej podeszłabym do niego i wygarnęła wszystko, że aż by mu się wino cofnęło.

— Zrób to.

Obie w tym samym momencie spojrzałyśmy na Remusa. Zmarszczyłam brwi. Czułam, że jego łebski mózg wymyślił jakiś plan, a że ja wolno kumałam i za nim nie nadążałam, to nic nie rozumiałam.

Za to Lily wypięła dumnie cycki do przodu i kiwnęła głową.

— A wiesz, że zrobię? — przyjęła wyzwanie. — Willow, idziemy.

— Co? Ja nie...

Nie dając mi skończyć, ruda chwyciła mnie pod ramię i pociągnęła za sobą. A że siły miała w sobie tyle co buchorożec, niewiele miałam do gadania. Pozostawało mi przebierać nogami.

Z każdym krokiem serce coraz bardziej ciążyło mi na ramieniu. Powietrze jakby gęstniało wokół nas. Z trudem nim oddychałam. Może to była wina tłumu albo wypitego przeze mnie alkoholu, ale czułam się, jakby przedzierała się przez zbiornik pełen glutów trolla.

Może niezbyt przyjemne określenie, ale Merlinie, bardzo trafne.

Wreszcie stanęłyśmy przed Regulusem. Z uwięzionym w płucach oddechem czekałam, aż jego wzrok spocznie na nas. Aż zobaczę jego oczy. Przyglądał się niebu za oknem z nienaturalnym jak na niego uśmiechem. Dziwnie szerokim oraz dziwnie płytkim. Lily musiała sugestywnie chrząknąć, żeby bardziej zainteresował się nami niż księżycem, który przyglądał się mi od początku tego wieczoru.

Po tym całkowicie straciłam oddech w płucach.

— Posłuchaj no, śmierdzielu — wytknęła go palcem Lily. — Co ty sobie wyobrażasz? Jeśli myślisz, że jednego dnia możesz chodzić za rączkę z Willy, a drugiego obściskiwać się z jakąś pustą lalą, to masz nieźle porąbane we łbie! Jak tak w ogóle można?! Zawsze miałam wrażenie, że jesteś dżentelmenem na tle tej bandy debili, ale chyba byłam głupia! Ty jesteś największym z debili!

Regulus patrzył na nią nijakimi oczami, od których ja nie mogłam oderwać wzroku. Zdawało się, że nawet mnie tam nie zauważył. Ba, samą Lily chyba średnio widział. Wyglądał, jakby bujał na całkiem oderwanej chmurze.

Nadzieja na nowo odżyła mi w piersi.

— A jeśli myślisz, że kiedykolwiek...

— Lily, już dość.

— Co? Dopiero zaczęłam.

— Ja mam dość — powiedziałam z naciskiem i pociągnęłam ją za rękę. — Chodźmy stąd.

— Ale jeszcze mu nie przywaliłam z obcasa.

— Masz płaskie buty.

— Twojego obcasa.

— Lily. Proszę.

Widać było po niezadowolonej minie Gryfonki, że miała jeszcze sporo do powiedzenia, ale odpuściła na widok moich błagalnych oczu. Byłam już na takim poziomie kłamstwa i manipulacji, że łyknęła to od razu. Nieco zapierając się butami – jakby liczyła na to że jeszcze zmienię zdanie – pozwoliła mi się pociągnąć w drogę powrotną do Remusa.

— Masz podobne włosy do mojej Clary. Tyle że ona ma ładniejsze. I pachną karmelem.

Lily zastygła. Tak samo moje serce, gdy jego ulubiony głos na świecie powiedział moja, mając na myśli kogoś innego. Próbowałam zaszyć ziejące rany myślami, że on nie kontrolował tego, co mówił, ale serce i tak tonęło we krwi oraz we łzach.

— Wiesz co? Poradzę sobie bez obcasa. Mam innego bolca.

W momencie, w którym wściekle zaczęła wygrzebywać z torebki różdżkę, ja częściowo wróciłam do żywych. Zanim dziewczyna wycelowała różdżką w Blacka, ja złapałam ją za nadgarstek i odciągnęłam od niego siłą. Szarpała się jak niuchacz na smyczy, którego odciągano od złotych błyskotek. Sił mi na nią brakowało. Będąc zdesperowana odwróciłam ją twarzą do siebie i wbiłam paznokcie w ramiona, aby choć na moment utrzymać ją w miejscu. Podziałało.

Obie byłyśmy zdyszane i czerwone, gdy patrzyłyśmy na siebie gniewnie. Jej włosy falowały niczym żywy ogień, a oczy płonęły jeszcze wścieklej.

— Nie pozwolę, aby tak cię...

— Jego oczy są zielone.

Lily zamilkła i spojrzała na mnie dziwnie. Prawdopodobnie oceniała, czy od nadmiaru wrażeń i stresu nie dostałam gorączki.

— I co z tego?

Zaczerpnęłam głębokiego tchu. Mój mózg pracował na najwyższych obrotach.

— Dzisiaj są szare.

Jakby obca i gęsta mgła zakryła łąkę, rzekę, lasy i gwiazdy, które tak uwielbiałam podziwiać.

Regulus nie był sobą

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top