13 | Pokój Życzeń

Obudził mnie ostry ból kolana. Cholera, dlaczego tak napieprzało mnie kolano?

To był dopiero początek dnia... a przynajmniej tak myślałam – a życie już postawiło przede mną bojowe zadanie. Otworzenie oczu. Było mi tak przyjemnie! Słońce pierwszy raz nie atakowało mnie promieniami w oczy, za to moje łóżko zdawało się być cieplejsze oraz wygodniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Dodatkowo pościel pachniała jak senne marzenie. W pierwszej chwili pomyślałam sobie, że to skrzaty zaczęły używać nowego środku piorącego. Po kilku sekundach jednak coś mi pstryknęło w głowie. Znałam ten zapach. Doskonale go znałam. Cedr i pergamin. Pergamin i...

Gwałtownie zerwałam się do siadu. Zbyt gwałtownie. Nagle wszystko mnie zaatakowało; począwszy od bombardującego od środka bólu głowy, przez palącą suchość w gardle i kończąc na nieznośnym ssaniu w żołądku. Od razu rzuciłam się na szklankę wody, stojącej na szafce, którą łapczywie wypiłam duszkiem. Gdy już jeden problem załatwiłam, rozejrzałam się dookoła.

Słońce nie uśmiechało się do mnie wrednie zza okna, bo o okno pukała falująca woda.

Łóżko faktycznie było wygodniejsze, bo wcale nie należało do mnie. Narzuta była butelkowo zielona. Nie ciemno granatowa.

W powietrzu unosił się zapach cedru i pergaminu, bo tak przecież pachniał właściciel tego pokoju.

Cholera, spałam w dormitorium Regulusa Blacka!

Przyłożyłam dłoń do czoła, jakbym chciała coś pod nim wyczuć. Myśli, obrazy, wspomnienia. Cokolwiek! W mojej pamięci wypalono spore luki, które jeszcze dymiły od ognistej whiskey. Słabo pamiętałam poprzedni wieczór. Widziałam imprezę Syriusza, kłótnię Archiego i Jamesa, jakąś tarte owocową oraz pukanie do włazu Slytherinu. I film się urywał. Dalej była już tylko cisza i czerń.

Nim zaczęłam panikować i wyrywać włosy z głowy, ktoś donośnie chrząknął. Z łóżka po przekątnej radośnie uśmiechał się do mnie Evan Rosier. Był również Avery, jednak on wciskał tylko twarz w poduszkę łóżka naprzeciwko mojego.

Nie, nie mojego. Tego, na którym aktualnie siedziałam, a wcześniej spałam. Tylko dlaczego tam spałam?!

— Dzień doberek, słodki śpioszku — zaświergotał Rosier. — Miło się spało?

— Co jest grane? Czemu... jak... dlaczego...

— Łap.

Na początku nie załapałam. Dopiero gdy w ostatnim momencie złapałam coś, co prawie uderzyło mnie w głowę i co było eliksirem na kaca, podziękowałam mu bez słów. Evan wciąż szelmowsko się uśmiechał.

Ledwie upiłam dwa łyki, gdy wspomnienia zaatakowały moją głowę. Pierw wirowały jak huragan pod czachą, po chwili układając się w puzzelki. Przypomniałam sobie smak ognistej whiskey w moich ustach. Intensywny wzrok Regulusa na mojej sukience, na którą nie mógł patrzeć, więc dał mi swoją bluzę. Zabijającą ciszę. Zdmuchnięcie przez niego świeczki i jego rześki oddech na policzkach. I słowa. Cholerne słowa, które paplał bezmyślnie mój pijacki język. Było już rano, a mnie dalej było gorąco tak jak poprzedniego wieczora.

Aż się zachłysnęłam. Drżącą ręką podniosłam kołdrę i z ulgą przyjęłam fakt, że pod bluzą z herbem węża wciąż miałam na sobie czerwoną sukienkę.

Wtem z jękiem głowę uniósł Avery. Popatrzył zmrużonymi oczami na buteleczkę w mojej dłoni, po czym cisnął oburzonym spojrzeniem w Rosiera.

— Mnie piciu nie dałeś, szujo.

Uśmiech mulata się tylko powiększył. Z dziwnym błyskiem spojrzał na mnie.

— Reg kazał dać Willy. O tobie nic nie mówił.

W tym czasie nieporadnie ześlizgnęłam się z łóżka. Natychmiast przeszył mnie porażający chłód, który zawsze panował tylko w lochach. Sytuacja się pogorszyła, gdy ściągnęłam z siebie ciepłą bluzę Regulusa i odłożyłam ją na łóżko. Ktoś za mną gwizdnął i prychnął jednocześnie.

— Ukradłaś mi kolegę — burknął Avery, kiedy się odwróciłam. — Wyjaśniłbym cię, ale gdybym wstał, wcześniej wyjaśniłaby mnie podłoga, jak już bym pizdnął. Więc ci odpuszczam — i znów zatopił twarz w poduszce.

— Gdzie on jest? — mruknęłam i zaczesałam włosy za ucho. Tak, było mi w ciul niezręcznie. — W sensie Black — dodałam.

Evan Rosier wyszczerzył się niczym dziecko, które przed chwilą pożarło całą miskę cukierków. Nie podobał mi się jego uśmiech. Byłam jednak zbyt mocno zażenowana i obolała, aby w to wnikać.

— Poszedł na trening — chłopak ułożył się wygodniej na łóżku. — Za kilka dni ma mecz. Słyszałaś?

— Nie. I chyba już pójdę.

Świadomość, że w pobliżu nie było Regulusa, nieco przygasiła płomień wstydu, jaki wtedy czułam. Wciąż jednak byłam na jego terenie. Gdzie były jego rzeczy, zapach, obecność. W zasięgu wzroku nie widziałam jego postaci, ale gdzie bym nie spojrzała, widziałam tylko jego. Przytłaczał mnie. Musiałam stamtąd uciec.

Już po pierwszym kroku w stronę drzwi moje kolano o sobie przypomniało. Skrzywiłam się i zachwiałam. Przypomniała mi się chwila, w której dywan chciał mnie zamordować i podłożył mi się pod nogi, czego skutkiem była mój upadek. Nie musiałam nawet patrzeć w dół, aby wiedzieć, że moje kolano przypominało wtedy coś w pokroju czyrakobulwy.

Evan również musiał o tym pomyśleć, bo syknął z grymasem.

— Twoje kolano wygląda jakby zaraz miało puścić soki — wzdrygnął się. — I chyba pulsuje. Pójść z tobą do Skrzydła Szpitalnego?

— Nie trzeba, dzięki — machnęłam ręką, choć ledwie powstrzymywałam się przed piskiem jak Timon z bólu. — Powiedz Regulusowi, że dziękuję za przenocowanie. Oh, i Avery... — zatrzymałam się z dłonią na klamce, patrząc przepraszająco na blondyna. — Chyba wylałam na twoje łóżko trochę wódki. Przepraszam. Mogę wyprać, jeśli chce...

— Żartujesz?! — zawył tak, jakbym go obraziła. — Dzięki tobie miałem cudowne sny! Serio, śnienie o tym, że mam wódkę, kiedy w rzeczywistości wódki nie mam, to najlepsze co mnie spotkało. Tylko teraz mi trochę smutno, bo jestem w tym złym świecie, gdzie jej nie mam.

Uśmiechnęłam się lekko, podczas gdy Evan patrzył na niego zażenowany. Wciąż jednak coś nie pozwalało mi spokojnie wyjść. Choć nie cierpiałam siebie jeszcze bardziej za to, że musiałam zadawać takie pytania, chrząknięciem zwróciłam na siebie uwagę Rosiera.

— Czy Regulus... — spuściłam głowę. No Willow, zajebiście ci wyszło. — ...czy on tu był, kiedy... no... — lepiej było chyba rypnąć czołem o ścianę, bym znów zapomniała. — ...ja spałam i...

— Spał w salonie.

Chwilę mi zajęło zrozumienie tych słów, bo w mojej głowie chyba nigdy kabelki się nie stykały. W końcu spojrzałam zszokowana na chłopaka. Evan wzruszył ramionami.

— Mówił, że zasnęłaś i zajęłaś mu łóżko. Wolał nie ryzykować spaniem w łóżku Seva, bo mógł wrócić, więc spał na kanapie. Udał nam się dżentelmen, co nie, Avery?

— Co? Sory, wąchałem poduszkę.

— Cholerny moczymorda — mamrotał Rosier.

Ja nic więcej już nie powiedziałam i po prostu wyszłam. Poczucie winy ciągnęło się za mną jak kula u nogi. Gryzło mnie sumienie, że Regulus Black w swoje urodziny musiał się kulić na twardej kanapie, bo Willow Idiotka Rookwood ukradła mu łóżko! A najgorsze w tym wszystkim nie było spuchnięte kolano czy te wszystkie spojrzenia Ślizgonów, gdy paradowałam przed nimi w czerwonej kiecce.

Najgorsze było to, że oh... zrobiłabym to jeszcze raz. Nigdzie tak dobrze mi się nie spało.

Mijając jedną z zielonych kanap, gromiłam ją wzrokiem. Siedzący na niej pierwszak aż podskoczył i czmychnął czym prędzej. Być może pomyślał, że to jego nie lubiłam.

Ale wtedy najbardziej nie lubiłam zielonej kanapy, która zapewne pachniała cedrem i pergaminem. Z mojej skóry ten zapach już wywietrzał. Szkoda.

···

Miałam wrażenie, że cały Hogwart konał przez kaca.

Pierwszy raz w Wielkiej Sali najwięcej ludzi siedziało przy stole Slytherinu. Pozostałe stoły świeciły pustkami. Podczas gdy Ślizgoni jedli obiad i żywo rozmawiali, Krukoni, Puchoni oraz Gryfoni gardzili jedzeniem, opróżniali dzbanki z wodą lub ślinili blaty. Impreza Syriusza musiała trwać jeszcze długo po fajerwerkach.

— Wills! Chodź do nas!

To Lily machała do mnie ze stołu Gryffindoru. Oprócz niej byli tam też Dorcas, podpierająca polik na pięści, Remus w spokoju jedzący kanapkę oraz Peter i Archie, którzy twarzami całowali blat. Po krótkim zawahaniu ruszyłam w ich stronę.

Cieszyłam się, że nie było w pobliżu Syriusza. Wraz z wspomnieniami o Regulusie przybłąkało się także to o tym nieszczęsnym pocałunku, który był moją przepustką, abym mogła wyjść z imprezy. Czułam się z nim... dziwnie. Niepewnie, nieswojo, nie na miejscu. Już w pierwszych chwili zakopałam ten pocałunek głęboko w podświadomości i miałam nadzieję, że Syriusz choć ten jeden raz ogarnie swoje psie instynkty i nie będzie chciał wygrzebywać go na zewnątrz.

— Gdzie reszta? — spytałam i usiadłam obok Lily, obok której siedział jeszcze Archie. Naprzeciwko siedzieli Remus, Peter oraz Dorcas.

Mój żołądek znów zapiał pieśń godową, więc szybko nałożyłam sobie sałatki.

Na moje pytanie Lily prychnęła.

— Leżą w kątach i chrapią na cały regulator — odezwała się pani Prefekt. — Pół godziny ściągałam Jamesa z mojego łóżka, gdzie tulił mój stanik. Boże, jak on się tam w ogóle dostał?! — wtem ogień zapłonął nie tylko na jej głowie, bo moc, z jaką wbiła widelca w stół, z pewnością pochodziła z piersi.

— A, o to chodzi... — Dorcas pomrugała niewinnie oczami. — No, wygrał ode mnie klucz w karty.

— Co? Dobra, nieważne. Tylko jak pokonał zabezpieczenie schodów?

— Wjechał po tej zjeżdżalni motorem — wymamrotał w stół Archie. — Pamiętam, że go dopingowałem.

— A ja chyba machałam mu flagą, aby ruszał — dopowiedziała Meadowes.

— To były gacie Gideona.

— Gideona? Myślałem, że Fabiana.

— Przecież to jeden chuj.

Lily ręce opadły, podczas gdy ja oraz Remus parsknęliśmy śmiechem. Przyjaciel przyjrzał mi się spod zmarszczonych brwi. Spuściłam wzrok, nie chcąc, by wszystkie moje sekrety wypłynęły na zewnątrz.

— A ty gdzie wczoraj zniknęłaś? — spytał o najgorsze. Tym samym zwrócił na mnie uwagę reszty. — Syriusz cię szukał.

Byłam z Blackiem, ale nie tym, o którym byś pomyślał.

Moje serce uderzyło szybciej, gnane przez panikę. W drodze do Wielkiej Sali wymyśliłam dla siebie pięć wymówek, aby mieć zapas, jednak kiedy przyszła ta decydująca chwila, wszystko wnet wyparowało. Puf i nie ma. Bliskie mi spojrzenia paliły moją skórę, choć wewnątrz siebie tonęłam w ciemności, bo znów musiałam ich okłamać.

— Źle się poczułam. Nie chciałam nikogo martwić, więc po prostu wróciłam do siebie — wzruszyłam beznamiętnie ramionami.

Wszyscy oprócz Archiego i Petera pokiwali na zgodę głowami. Nawet Remus, choć on świdrował mnie wzrokiem jeszcze przez chwilę. Wpakowałam do ust łychę sałaty, starając się nie udławić nią lub kłamstwem.

To się stało niespodziewane. Kiedy stół zadrżał tuż obok mnie, podrzucając wszystko na nim do góry. Archie i Peter od razu poderwali się do góry. Obaj mało kontaktowali, a jeden miał na policzku przyklejony plaster sera. Ja natomiast tak się wzdrygnęłam, że aż walnęłam kolanem o blat. Tym kolanem. Ledwo zdusiłam w sobie krzyk. A może to moje kolano chciało krzyczeć? Miałam wrażenie, że coraz bardziej przypominało glutowate i zgniłe jabłko.

W dormitorium nie udało mi się znaleźć żadnej maści ani eliksiru, a sama w życiu bym go nie uwarzyła. Jeszcze by mi grzyb wyrósł na tyłku, gdybym się zabrała za mieszanie w kociołku. Nie poszłam także do Skrzydła Szpitalnego. Od zawsze byłam zdania, że niezależnie od wielkości bałaganu, jestem w stanie ogarnąć go bez niczyjej pomocy. Plus nie lubiłam panny Pomfrey. Była wścibska i zajeżdżała szpitalnymi medykamentami, od czego mnie mdliło.

Z ociągnięciem zerknęłam na Jamesa, który ciężkim spojrzeniem próbował mnie przygnieść do blatu. Znałam jednak o wiele trudniejsze spojrzenia do zniesienia. Uniosłam brew.

— Podać ci talerz? Na twarz?

— Gdzie jest Nancy? — spytał na dzień dobry.

— Słuchaj no, może ty i Syriusz macie nadajniki w dupie i tak się namierzacie, ale my z Nancy nie jesteśmy na tyle głupie — fuknęłam zirytowana. — Nie wiem. Idź poszukaj.

— Szukałem — James usiadł obok Remusa, na co siedząca naprzeciwko Lily skrzywiła się z niechęcią. Okularnik jednak nawet na nią nie spojrzał.

— Na mapie też? — Peter właśnie żuł ser, który przed chwilą miał na twarzy.

Zmarszczyłam brwi na jego głupotę. W tamtym momencie nie wiedziałam jeszcze, że Huncwoci od lat posiadali coś, co w przyszłości pomagało się odnaleźć nie tylko posiadaczowi. To coś pomagało odnaleźć kogoś. Kogoś, kto jeszcze wtedy siedział przy naszym stole i był nam przyjacielem.

Nie wiedziałam o tym. A po minach Lily, Dorcas i Archiego poznałam, że oni również.

— Pete, mapy to gówno — skomentował Brooks. — Mają za dużo szlaczków, drą się w rękach i próbują cię udławić, gdy zawieje wiatr — dodał kwaśno.

Siedząca obok Evans perliście się zaśmiała.

— Uroczo z nią wyglądałeś. Szczególnie, gdy miałeś ją na twarzy.

Zmarszczyłam brwi. O dziwo James nawet nie zwrócił na to uwagi. Zamiast tego trzepnął blondyna ponad ramieniem Lupina i powiedział:

— Nie mam żadnej mapy — mówiąc to, cały czas patrzył na Petera. — Ale muszę z nią pogadać. Więc przyślijcie ją do mnie, jak ją spotkacie.

— Jak sówkę. Huu-huu — zahuczał Archie, za co oberwał orzechowym spojrzeniem. Ale dziewczyny się śmiały. Najbardziej Lily.

— Huu-chuuju stul dziób.

Ból powoli zmniejszał swój ogrom i zasięg, ale wciąż trawił okolice mojego kolana niczym lawa wokół wulkanu. Dyskretnie masowałam je dłonią, co i tak nic nie dawało. Droga sportowa już na dobre zamknęła przede mną furtkę, mimo że nawet się na nią nie wybierałam.

Nagle usłyszałam ciche pyknięcie. Skądś kojarzyłam to wyraźne pyk, ale gdy się rozejrzałam, nie dojrzałam niczego szczególnego. Musiało mi się przesłyszeć. Być może nie tylko na kolano upadłam, ale także na mózg.

— Nancy pewnie znów podgląda czyjś trening. Właśnie! — po tym stwierdzeniu, oczy Archiego rozbłysły jak dwa złote znicze. — Za dwa dni mecz! Ślizgoni kontra Puchoni, największe wydarzenie tego roku!

— Liczysz na wygraną swojego domu?

Na pytanie Remusa Brooks machnął niedbale ręką.

— Gdzie tam, te pizdy jak zwykle przegrają. Ślizgoni to wymiatacze. Dosłownie, bo w końcu latają na miotłach! — jego kiepski żart rozbawił wszystkich oprócz jednego. Potter zacisnął usta. — Ale ciul z nimi. W tym roku mamy nowego komentatora! — obwieścił zadowolony.

— Jak to? To już Jordan nim nie jest?

— Rzucił to, aby poświęcić czas na OWUTEMY. Frajer.

— Bardzo mądrze — Lily ze złością trzepnęła Archiego serwetką. — Ale szkoda. Miał to w genach.

— Sraty-pierdziaty, nowy jest lepszy — żachnął się Archie. Wtedy spojrzał na mnie, kiedy ja spokojnie żułam zielone coś z mojej sałatki. — Mam rację czy mam rację, Wills?

— Muszę odpowiadać? — jego dobitny wzrok sam mi odpowiedział na to pytanie. Westchnęłam męczeńsko. — Masz rację, Arch. Będziesz świetnym komentatorem.

— TY?!

— Ja, misie!

Podczas gdy wszyscy obrzucali Archiego gratulacjami i klepaniem po plecach, co napompowało go dumą, ja poczułam delikatne szarpnięcie za spodnie. I kolejne. I jeszcze jedno. Zaciekawiona zerknęłam pod blat. Mało co i bym pisnęła, widząc dwa wielkie ślepia wpatrzone we mnie.

Skrzaty domowe w świecie czarodziejów odwalały tą najbrudniejszą robotę. Głównie zajmowały się domem bądź pełniły rolę osobistych sług. W mojej rodzinnej posiadłości gotowały, sprzątały oraz dbały o drzewa, które przeznaczone były na wyrób różdżek. Również w Hogwarcie dbały o czystość dormitoriów oraz o różnorodność potraw podczas wszystkich posiłków. Choć ich pomoc była niedoceniana i zdecydowanie potrzebna, skrzaty rzadko wychodziły z ukrycia. Wolały pracować po cichu oraz w cieniu. Z dala od patrzących im na ręce czarodziejów, którzy sami podobnej roboty by się nie podjęli.

Skrzat pod stołem chyba jednak chciał, abym zwróciła na niego uwagę. Miał oklapłe uszy oraz haczykowaty nos, a za ubranie służyła mu jedynie brudna szmatka. Blada skóra zwisała mu z policzków i nachodziła na oczy, przez co wydawały się znacznie mniejsze. Ogółem wyglądał jak pomarszczona śliwka.

Skrzat znów mnie szturchnął. Następnie wskazał na wrota od Wielkiej Sali, po czym z cichym pyknięciem rozpłynął się w powietrzu.

Poczułam, jak wszystkie moje myśli krążą oraz obijają się o siebie. Nagle ktoś nacisnął spłuczkę i te spłukały się niczym w klozecie, zostawiając mnie z niczym. Pustka.

Wiele rzeczy umykała mi z głowy. Większość sama o sobie zapominała, a niektóre zapominałam celowo. Ale chyba pamiętałabym, gdybym umówiła się na schadzkę ze skrzatem domowym. Co nie?

Merlinie, ile ja wczoraj wypiłam?

— Ja chyba wrócę do dormitorium — teatralnie ziewnęłam, kątem oka obserwując ich miny. — Nie wyspałam się — mówiąc to, już stałam na nogach.

— Poszłaś najszybciej z nas — zauważyła Dorcas.

— I tak wcześnie wstałam jak na siebie.

Byłam już w drodze do wrót. Ciągnąc za sobą stłuczoną nogę, znosząc ciekawskie spojrzenia przyjaciół oraz dźwigając stres na sercu, stawiałam niepewnie kolejne kroki. Gdzieś w połowie dobiegły mnie krzyki zza pleców:

— Jeśli spotkasz Nancy, powiedz jej...

— ...że musi się postarać o względy nowego komentatora, jeśli chce dodatkowe punkty!

— A jak znajdziesz ich mózgi, to przydepnij je butem! Zobaczymy czy coś poczują!

W końcu wyszłam na pusty korytarz. Dochodziła dziesiąta, ale uczniowie Hogwartu dalej odsypiali sobotnią imprezę u Syriusza. Powoli rozejrzałam się po otoczeniu. Skakałam wzrokiem między jedną a drugą stroną korytarza, czując jak strzyka mi kark. I dopiero za którymś razem dostrzegłam prawie niewidoczny ruch obok jednej ze srebrnych zbroi. Po krótkim namyśle zaczęłam się tam zbliżać.

Skrzat ściskał łapkami rycerskie gacie, panikując chyba jeszcze bardziej niż ja. Jego uszy latały wokół jego głowy niczym skrzydełka. Dostrzegłszy mnie i tylko mnie, trochę się uspokoił, a następnie głęboko skłonił. Nosem praktycznie łaskotał kamienną posadzkę.

— Stworek się cieszy, że odnalazł panienkę Rookwood — wychrypiał. Jego głos porównać można było do szorowania papierem ściernym o styropian. — Na tym Stworkowi zależało.

Czerwony alarm zawył gdzieś z tyłu mojej głowy. Wciąż mając się na baczności, kucnęłam powoli przed skrzatem. Kosztowało mnie to wiele zaciskania zębów przez ból w kolanie.

— Skąd mnie znasz?

Nie widziałam go nigdy wcześniej. Ani na służbie u rodziców, ani w hogwardzkich kuchniach.

— Mój pan powiedział Stworkowi. Powiedział panienki imię, jak panienkę odnaleźć oraz gdzie panienkę zaprowadzić, gdy Stworek już znajdzie — skłonił się jeszcze raz.

To się robiło coraz bardziej podejrzane. Rozum krzyczał, abym zostawiła sprawę i uciekła w cholerę, ale coś innego wewnątrz mnie chciało posłuchać do końca. Nogi wrosły mi w posadzkę.

— Kim jest twój pan?

Tutaj Stworek się zmieszał. Palcami zrobił młynek, pomiętolił krawędź swojej nędznej szmatki, zatrzepotał wielkim jak męska dłoń uchem. Mój ponaglający wzrok peszył go jeszcze bardziej.

— Mój pan wie co zrobić z tym — nie mówiąc nic więcej, wskazał drżącą ręką na moje kolano.

Milczałam i myślałam. Nie przychodził mi na myśl nikt konkretny, przynajmniej nie w pierwszych chwilach. To na pewno musiał być ktoś ze Ślizgonów. Tylko Regulus, Evan oraz Avery wiedzieli o moim kolanie, ale mogli się przecież pochwalić tym z resztą. Jakby to miało ich w ogóle interesować. Mimo tego wzdrygnęłam się, słysząc w podświadomości szaleńczy śmiech Bellatrix.

Chciałam wypytać skrzata o coś więcej, ale nagle doszły mnie kroki. Z każdą sekundą coraz bliższe i coraz głośniejsze. Wystraszony Stworek już ułożył palce do pstryknięcia. Nie uciekł jednak przed moimi pytaniami tak od razu.

— Siódme piętro. Mój pan będzie czekał.

I zniknął. Rozpłynął się w powietrzu, a pytania zostały, by mnie dręczyć. Niedługo później zza rogu wyskoczyła Nancy, wzdychając z ulgą na mój widok. Ruszyła w moją stronę. W tym czasie z grymasem się wyprostowałam.

— Zrobiłam coś bardzo głupiego — rzuciła piskliwym głosem.

Zmarszczyłam brwi. Nancy nigdy nie piszczała. Nawet na widok myszy, bo przecież miała jedną za pupila.

Po chwili przypomniałam sobie o ostatniej nocy. Moje płuca nagle zaczął dusić zapach cedru i pergaminu, a bardziej jego brak, za to ogień walczył z wichurą w moim brzuchu. Czułam, że jeśli tego z siebie nie wyrzucę, to wybuchnę.

— Ja chyba też.

— Na trzy?

— Na trzy.

Nancy była moją najlepszą przyjaciółką, bliższą niż różdżka, i nie miałyśmy przed sobą tajemnic. Wierzyłam, że ona się tego trzymała. Mnie za to rozdzierała od środka myśl, że ja ostatnimi czasy częstowałam ją samymi kłamstwami.

Raz. Powiem jej o wszystkim.

Dwa. Ulżę sobie. Zasługuję na to.

Trzy. Ale ona na to nie zasługuje.

— Całowałam się z Jamesem.

— Spałam w łóżku Regulusa.

— Co?

— Co?

— Spałaś z kim?

— Całowałaś się z kim?

— Z nikim nie spałam!

— A ja się całowałam!

Obie pomrugałyśmy praktycznie w tym samym czasie. Układałam myśli w głowie, myśl po myśli, cegła po cegiełce, uczucie za uczuciem. Wreszcie parsknęłam histerycznym śmiechem, a zaraz za mną powtórzyła to blondynka.

— To czas założyć klub dla przegrywów?

— Będę vice-prezesem.

···

Długo się zastanawiałam nad tym, czy w ogóle wystawiać nogę za próg dormitorium. Kilka razy wyszłam, ale za każdym razem wróciłam z powrotem. Z każdym kolejnym jednak byłam coraz dalej. Kiedy w końcu moja leniwa dupa stwierdziła, że nie chce jej się wchodzić z powrotem na szczyt wieży Ravenclawu, niechętnie skierowałam się na siódme piętro. Stres drążył mnie niczym pasożyt. Nie mogłam jednak powiedzieć, że nie była ciekawa.

Byłam cholernie ciekawa.

Pokonując korytarze, z każdym kolejnym pętla stresu zaciskała się na mojej szyi. Gdyby panem Stworka okazał się Śmierciożerca, o czym pomyślałam od razu, miałabym zawisnąć i nigdy więcej nie dojrzeć gruntu pod nogami. Jednak jeśli to był ktoś, kto również czaił się w moich myślach, to... z podekscytowaniem i ulgą zeskoczyłabym z tej pętli, aby stanąć na zielonej łące. Pachnącej cedrem oraz pergaminem.

Widząc Regulusa Blacka, siedzącego na jednym z parapetów siódmego piętra i patrzącego w okno, stres opuścił moje ciało niczym Stworek znikał za pstryknięciem palców. W oka mgnieniu. Jak zwykle był ubrany na czarno, tym razem w sweter i spodnie, bez zielonych dodatków. Blask zachodzącego słońca plątał się w jego lokach i dodawał trochę rumieńca bladym policzkom. Gdybym zemdlała, zgoniłabym to na półżywe kolano.

Jakby pomyśleć, pętla nie wiedziała, co ze mną zrobić. Regulus Black był Śmierciożercą. Równocześnie był też kimś, kto od jakiegoś czasu robił bajzel w moich myślach i uczuciach, nie dbając o to, jak ja się z tym czułam. Czy on kiedykolwiek o cokolwiek dbał?

Potrzebowałam dużo więcej czasu, aby się o tym przekonać. Bo najpierw o Regulusa Blacka trzeba było zadbać, aby ten spróbował robić to samo. Później stało się to moim priorytetem.

— Najpierw Evan, potem Avery. Teraz szpiegujesz mnie przez skrzata? — tak się z nim przywitałam, zwracając na siebie jego uwagę. Zielone tęczówki przyszpiliły mnie w miejscu kilka kroków dalej. — Masz fetysz mamusi?

Na moje słowa usta Blacka wygięły się w zadziornym uśmiechu.

— A jeśli tak? Mam cię teraz sprać za spóźnienie? Czekałem tu kilka godzin.

— Nikt ci nie kazał. Ciesz się, że w ogóle przyszłam — prychnęłam. — Jeśli nie pamiętasz, to aktualnie jestem kaleką, więc wsadź sobie ten zegarek w dupę skoro za szybko chodzi.

Być może przesadziłam. Przy tym chłopaku jednak zapominałam o hamulcach. I dopiero kiedy znalazł się tuż przede mną, wypełniając sobą całą przestrzeń, jego obecność złapała mnie za język, by ten nic już nie powiedział. Wstrzymam oddech. Moje czujniki zaczęły wariować. Bariery drżały. Skóra cierpła. Cedr i pergamin łaskotał moje płuca.

Regulus pochylił się nade mną jeszcze niżej, a ja żałowałam, że nie mogę złożyć się jak harmonijka. Jego perfidny uśmiech był zbyt blisko mnie.

Tym razem nie było między nami tarty owocowej.

— Zaraz możesz być kaleką na obie nogi.

Uh, pieprzony romantyk. Nie ma co.

W jedną sekundę Regulus wyprostował się i zmierzył mnie spojrzeniem. Zawiesił wzrok na moim opuchniętym kolanie, podczas gdy ja walczyłam z oddechem o tlen.

— Chodź — Śligon obrócił się i już w marszu dorzucił: — Poradzimy coś na nogę, byś się więcej nie spóźniała.

Nie chciałam go smucić, że choćbym miała cztery sprawne nogi zamiast rąk, ja nigdy nie miałam zamiaru zjawiać się na czas. Z czystej złośliwości, ale też z faktu, że kanapa zbyt dobrze odciskała mój tyłek w poduszce. Nie powiedziałam jednak nic, tylko bez słowa ruszyłam za nim.

Zatrzymaliśmy się przed pustą ścianą. Bez drzwi ani obrazów. To właśnie przy niej Regulus zaczął krążyć w tę i z powrotem, czemu przyglądałam się z zaciekawieniem.

— Ty masz udar?

— Umiesz trzymać buzię zamkniętą?

— Nie. Moja buzia ciągle się rusza.

— Cóż, chłopcy pewnie się cieszą.

Zanim dotarł do mnie sens tych słów, musiała minąć chwila. Mój mózg działał na wolnych obrotach, gdy te chłopak był blisko. Nie zdążyłam jednak mu się odgryźć, bo dotychczas najzwyklejsza ściana zaczęła wyczyniać harce. Normalne ściany tak nie robiły!

Mrugałam w szoku oczami, gdy z każdą następną sekundą niewidzialne do wtedy wrota zaczęły się robić coraz bardziej widoczne. Dopiero tańczący w powietrzu tynk obwieścił, że to już koniec widowiska.

Widząc moją rozdziawioną minę, Regulus parsknął śmiechem. Wiedział, że zrobił na mnie wrażenie. A bardziej wklepał w podłogę. A ja gołym okiem widziałam, że mu się to podobało.

Black otworzył jedno skrzydło wrót i odsunął się na bok, by mnie przepuścić. Tym sposobem chciał mnie upokorzyć jeszcze bardziej. Krzyczał to ten jego kpiący uśmieszek. Zirytowana pokuśtykałam do środka, po drodze zarzucając włosy w tył akurat w miejscu, gdzie Regulus był po mojej prawej. Prychnął, więc oberwał.

Dziesięć punktów dla Willow.

Moje zwycięstwo trwało jednak krótko. Bo już krok za progiem zapomniałam o wszystkim, co stało się po drugiej stronie wrót. Tamto było nieważne. Liczyło się to, co miałam przed oczami. A to było... woh.

Pomieszczenie musiało być ogromne. Takie odniosłam wrażenie, bo światło, którym była pojedyncza latarenka na stoliku po środku, nie sięgało do rogów ani kątów pokoju. Linie po prostu wbiegały w ciemność. Jak już wspomniałam – w samym centrum stał stolik, na którym parował kociołek. Dookoła niego porozrzucane były najróżniejsze buteleczki i inne graty, których z odległości kilku kroków nie mogłam rozpoznać. Obok stoliczka stał potężny, pikowany ciemno zielonym materiałem i przeplatany srebrną nitką fotel na mahoniowych nóżkach.

To miejsce było jednocześnie mroczne oraz fascynujące. Sama nie wiedziałam już, czy iść głębiej czy dać nogę.

Nagle usłyszałam za sobą trzask wrót. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że byłam sam na sam w zamkniętym pomieszczeniu z Śmie... po prostu Regulusem Blackiem. Jego obecność nagle wypełniła cały pokój – nawet te kąty, których nie widziałam. Powoli odwróciłam się za siebie, dostrzegając go opartego o zamknięte drzwi. Black uśmiechał się tajemniczo.

Mimo tego wszystkiego, ja wcale się nie bałam.

— Więc taki był twój plan? — spytałam z udawanym uznaniem. — Zwabić mnie do dziury gdzieś po ciemnej stronie Hogwartu i tu mnie wykończyć? Zaraz pewnie wyciągniesz różdżkę i...

— Nie ściągam spodni na pierwszych spotkaniach. Nie jestem taki. Cenię nad wszystko charakter.

— Nie o to mi chodziło — burknęłam lekko zawstydzona. Kretyn.

Regulus uśmiechnął się szelmowsko. Pokonał dzielącą nas odległość dwóch kroków i znów się nade mną pochylił, przez co odniosłam wrażenie, że wszystkie komórki w moim ciele były podpite.

— Ale o tym właśnie pomyślałaś, czyż nie?

Nie odpowiedziałam. Zacisnęłam usta tak mocno, że aż poczułam smak jedzonej rano sałatki. To zadowoliło Regulusa jeszcze bardziej. W zielonych jak szmaragdy oczach dostrzegłam błysk zachwytu. Jakby nad łąką pogrążoną we śnie przeleciała spadająca gwiazda.

— To jest Pokój Życzeń — Regulus odpowiedział na moje pytanie, na którego zadanie nie mogłam się zdobyć, bo byłam zbyt obrażona. Podszedł bliżej stołu z kociołkiem. — Jego zawartość dostosowuje się do pragnień osoby, przed którą zechciał się otworzyć.

— A ty zapragnąłeś kociołka i fotela? — prychnęłam, a on kiwnął głową. — To... fascynujące. Ale nie mogłeś na przykład, no nie wiem, poprosić o huśtawkę?

— Huśtawkę? — zmarszczył brwi. — Niby po co?

— Huśtawki są fajne — wzruszyłam ramionami. — Bujają się i w ogóle. Mogłabym cię pohuśtać. I sprawdzić jak daleko dolecisz, gdy cię zrzucę — wyszczerzyłam się.

Co prawda, powód był nieco inny. Nie chciałam mu jednak opowiadać o swojej huśtawce, która zamocowana była na gałęzi starej wierzby, gdzieś na obrzeżach mojej ogromnej posiadłości. Nie musiał wiedzieć, jak wielkie znaczenie dla mnie miała. Że to zawsze do niej uciekałam, gdy już nie dawałam rady. I że tęskniłam za nią bardziej niż za rodzicami, bo tylko ona potrafiła mnie uspokoić.

Bo kto by wtedy pomyślał, że pewnego dnia Regulus Black mógłby sam huśtać się na mojej huśtawce pod wierzbą, która podsłuchiwałaby nasze tajemnice?

Na moje słowa Regulus przewrócił oczami.

— Żebym ja cię nie huśtnął przez ten stolik, gdy nie uwarzysz poprawnie eliksiru.

— Co?

— Chciałaś korków z eliksirów, prawda? Oto pierwsza lekcja. Samodzielnie uwarzysz dla siebie wywar wzmacniający, a ja sobie popatrzę i czasem wtrącę jakąś uwagę.

Następnie rozsiadł się na fotelu jak król na tronie, zakładając kostkę jednej nogi na kolano drugiej. Niczym w amoku pomrugałam oczami i zbliżyłam się do stołu. We wcześniej nazwanych gratach dostrzegłam najróżniejsze składniki alchemiczne – od pokrzywy i jagód jemioły, przez smoczą krew i wodę miodową, kończąc na takich, od których robiło mi się niedobrze, jak na przykład mózg leniwca czy śledziona nietoperza. Zdawało się tu być wszystko i nic. Wszystko potrzebne do przyrządzenia eliksiru, nawet kilku. I nic, z czego umiałabym skorzystać.

— Żartujesz, prawda? — zerknęłam na niego z nadzieją. — Mnie już nawet to kolano nie boli.

Tylko czasami rozdzierało mi ścięgna jak Remus pazurami rozpłatywał deski.

— Nie. I radziłbym ci się śpieszyć, bo mój zegarek strasznie cię nie lubi — dla efektu pomajstrował coś przy zegarku na nadgarstku. — Potem możesz mieć problem z dostaniem się do wieży. Prefekci dzisiaj w tej części zaczynają patrol.

— Pójdę do lochów — wzruszyłam ramionami i podkasałam rękawy. — Macie wygodne łóżka.

— Wiem. I oczywiście, zapraszamy. Ostrzegam tylko, że tej nocy nigdzie się nie wybieram i chyba będziesz musiała do mnie dołączyć.

— To ja już chyba wolę kanapę.

Potem zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno tak było.

Choć ani trochę nie podobał mi się pomysł z warzeniem eliksiru, uważnie zaczęłam studiować sposób przygotowania w czasie, gdy woda się zagotowywała. Regulus zostawił mi bardzo dokładne notatki. Zapisane schludnym i nieco pochyłym pismem, zdawały się do mnie przemawiać. Pomyślałam nawet, że dam sobie radę. Wreszcie zapłonęła nadzieja dla mnie i eliksirów.

Jednak Regulus szybko na nią splunął i zgasił na wieki.

— Źle. Nie szatkuj jagód jemioły, tylko rozgnieć i wydobądź miąższ.

— Głowę ci zaraz zgniotę i zobaczymy, czy w ogóle coś z niej wydobędę.

Ostatecznie wywar wzmacniający miał przybrać barwę fioletową zakrapianą szarością. W tamtym momencie mikstura była żółta i drapałam się po głowie, co było nie tak, bo przecież te kolory nawet w tęczy obok siebie nie stały.

Dodawałam właśnie liście blekotu, podczas gdy Regulus przyglądał się temu z drugiej strony stołu.

— Ten jest niedojrzały.

— Jak twój dziewiczy wąsik.

Mimo wszystko odłożyłam liścia i wzięłam następnego.

— Za to ten jest zwiędnięty.

— Jak twój...

— Nie kończ.

— ...móżdżek. A widzisz! I kto tutaj ma brudne myśli?

Mikstura potrzebowała chwili czasu, aby zgęstnieć i nabrać mdlącego zapachu, który faktycznie przypominał jak ten w Skrzydle Szpitalnym. Potem wystarczyło dodać posiekane pijawki, wcześniej pozbywszy się ich przyssawek. Szło mi to dość... no, beznadziejnie mi szło. A to wszystko przez czarnowłosego Ślizgona, który, oparłszy się biodrem o blat, obserwował każdy mój ruch. Raz prawie dziabnęłam nożem palca a nie pijawkę, przez co potrzebowałam chwilowej przerwy na opanowanie nerwów. Regulus napomknął coś o tym, że łatwo mogłąm pomylić, bo wyglądają dość podobnie. W odpowiedzi rzuciłam w niego pijawką, której sprawnie uniknął. No tak, bo pijawka w pijawkę się nie wgryzie. Regulus Black był taką moją pijawką, która wysysała mój wewnętrzny spokój. Sam Merlin wolałby zgolić swoją świętą brodę, niż dłużej go znosić.

W pewnym momencie to jednak brunet nie wytrzymał.

— Salazarze, nie mogę patrzeć. Dawaj ten nóż.

Nim zdążyłam zaprotestować, Regulus wyrwał z mojej dłoni nóż. Następnie stanął tuż za mną, bardzo blisko, po czym jeszcze się pochylił. Jego tors dotykał moich pleców, broda stykała się z czubkiem mojej głowy. Zamykał mnie w klatce swoich ramion, aby móc dosięgnąć do deski i pokazać mi, jak się pozbyć tych głupich przyssawek. Szło mu to o wiele szybciej niż mnie. Zupełnie jakby pozbywał się pestek z owocu, a nie grzebał w gardle bardziej gluta niż stworzenia.

Jednak jedynym, na czym mogłam się wtedy skupić, była jego skóra ocierająca się o moją oraz zapach cedru i pergaminu, który przyćmił wszystkie moje zmysły. Zastanawiałam się też, czy był w stanie dosłyszeć moje nawalające w piersi serce oraz czy by mi uwierzy, gdybym powiedziała, że czerwieniłam się przez opary z kociołka. Było mi gorąco. I sucho w gardle. Znów czułam w sobie ten sam niszczycielski płomień, który dawniej czułam w szatni przy stadionie quidditcha. Płomień, który obracał w popiół wszystko na swojej drodze. Który zaspokoić lub wzmóc mógł tylko Regulus Black.

I znów z opóźnieniem skapnęłam się, że nóż z powrotem znalazł się w mojej dłoni. Ledwo go czułam palcami. A kiedy Regulus przykrył swoją dużą dłonią moją i zaczął pokazywać mi, jak wypróżniać pijawki, ja się tam prawie dusiłam w jego ramionach! On chyba mnie chciał wypróżnić ze wszystkich potów! A serce to by najchętniej samo wskoczyło na deskę i dałoby się mu pokroić, byleby tylko dłużej mnie trzymał.

W końcu Regulus musiał dostrzec moje zachowanie. Nie odskoczył jednak ode mnie jak oparzony. Zrobił to powoli, jakby specjalnie się z tym ociągał. Potem stanął obok mnie i oparł się tyłem o blat, patrząc gdzieś przed siebie.

Ja za to musiałam zawalczyć z chłodem, który po sobie zostawił.

Bez słowa dodałam pijawki do kociołka i otrzepałam ręce, czując smród dyskomfortu między nami. Nie cierpiałam go. Pragnęłam znów wdychać zapach Regulusa.

— To...

— Za dwa dni mecz — przerwał mi. I dobrze, bo i tak nie miałam nic do powiedzenia. Regulus zerknął na mnie kątem oka. — Masz zamiar przyjść?

— Zwykle chodzę tylko wtedy, kiedy gra Nancy. Czasem pójdę dla Jamesa — wzruszyłam ramionami. — Zawsze zabieram ze sobą nowe wydanie Czarownicy lub siadam za Syriuszem, by zaplatać mu warkoczyki.

Na wspomnienie brata szczęka Regulusa zacisnęła się, a wzrok się zachmurzył, ale nic nie powiedział. Za to ja pierwszy raz poczułam się głupio, że gadałam o Syriuszu w obecności Regulusa.

Po kilku sekundach znów na mnie spojrzał. Chmury zdążyły rozwiać się w jego oczach.

— A przyjdziesz, kiedy ja będę grał?

Spuściłam wzrok na wywar. Postanowiłam go trochę przetrzymać w niepewności. Bo nie chciałam wyjść na łatwą, gdybym powiedziała, że już od rana planowałam przyjść na ten mecz. Od kiedy Evan powiedział mi, że Regulus będzie grał i dlatego trenował nawet wcześnie rano. Nie wiedziałam, czemu tak kurczowo chwyciłam się tej myśli. Przecież nie lubiłam quidditcha. Tolerowałam go, bo miałam przyjaciół maniaków. Regulus nie był moim przyjacielem.

Bardzo chciałam, aby nim był. Być może wtedy przestałby parać się czarną magią, która nie bez podstaw była zakazana.

Chciałam go uratować.

Wreszcie znów uniosłam na niego wzrok. Regulus nie zmienił miejsca. Nawet nie mrugnął, gdy na mnie patrzył. Uśmiechnęłam się do niego zadziornie.

— A obiecasz mi, że spadniesz z miotły?

Prawdą było, że nikomu bym tego nie życzyła, a już szczególnie jemu.

Regulusowi jednak spodobała się moja gra, bo zaraz ją podjął:

— Jasne. Prosto na twoje kolana.

Po tym oboje parsknęliśmy śmiechem. Wywar bulgotał w kociołku, płomień latarenki tańczył z cieniami, które siedziały w kątach pomieszczenia. Ja jednak nie mogłam oderwać wzroku od pewnych szmaragdowych oczu, które otwierały się tylko w takich krótkich chwilach. Na co dzień ukrywały się za mgłą i obojętną miną, ale coraz częściej łapałam je na tym, że próbowały opowiedzieć mi swoją historię. Powolutku, małymi kroczkami.

Tamtego dnia zdawało mi się, że na zielonej łące dostrzegłam uśmiech samej tęczy.

···

a/n: ubierzcie ciepłe szaliki, bo w następnym wybierzemy się na stadion

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top