05 | Jesteś idiotą, idioto
Odkąd pogodziłam się z Syriuszem, los zaczął się do mnie uśmiechać. Lekcje jakoś mijały – raz lepiej, raz gorzej, ludzie przestawali gadać o Augustusie, a ja wróciłam do spędzania czasu z Huncwotami. Przy nich zapominałam myśleć. Może dlatego, że sami nie myśleli. Z nimi po prostu żyłam. Tu, teraz i całą sobą.
— Gdyby pomarańcza nie była pomarańczowa, to jak by się nazywała?
— Eeee... jabłko?
— Wiesz co? Gdybyś nie był Syriusz, nazywałbyś się debil.
— A ty idiota. James Idiota Potter.
— Lily mnie tak nazywa.
— I myślisz, że dlaczego cie nie chce?
Wtedy leżący plecami na trawie James, z twarzą wciąż skierowaną ku niebu, pacnął leżącego obok niego Syriusza w twarz. Black mu oddał tym samym. Nie zabrali jednak rąk z twarzy tego drugiego aż do momentu, w którym Syriusz wsadził palec do nosa Pottera. Po tym obaj się od siebie odturlali.
Siedzieliśmy na błoniach. Należało wykorzystać ostatnie ciepłe dni, które oferowało nam słońce, choć ja osobiście nie mogłam doczekać się jesiennych wieczorów z kocykiem oraz rumianą herbatką. Tego dnia Remus pomagał Peterowi z esejem na Transmutacje, Lily i Nancy oraz inne Gryfonki siedziały w bibliotece, Archie pewnie spał, więc to ja musiałam zajmować się Jamesem i Syriuszem. Robiąc to, siedziałam oparta o drzewo i czytałam książkę. Zaklęcia kryjące i ich zastosowanie.
Co do tej sprawy, Regulus nie próbował ponownie ze mną porozmawiać.
Może to i lepiej. Byłam spokojniejsza, gdy wiedziałam mniej.
I bezpieczniejsza.
— Wills.
Zanim jeszcze uniosłam głowę, przewróciłam oczami. A gdyby oczy mogły wystrzeliwać jak czarownica z pudełka, Syriusz oberwałby w pysk moimi gałkami, tak blisko mnie był. Prawie ocieraliśmy się nosami. Szybko się jednak odsunęłam, bo przez jego oddech zrobiło mi się niedobrze.
— O Merlinie, co żarłeś? — zatkałam palcami nos, aby smród więcej nie mącił mi w nosie ani kiszkach.
— Nic. Wcześniej tylko założyliśmy się z Jamesem, kto pierwszy rzygnie po garści fasolek — Syriusz wzruszył ramionami.
Na samą myśl się mi cofnęło. Z drugiej strony...
— Kto wygrał? — trochę byłam ciekawa.
Po tym, jak Syriusz wypiął dumnie pierś, a James przewrócił pokazowo oczami, od niechcenia poprawiając okulary, sama rozpoznałam zwycięzcę. Podświadomie tego się spodziewałam. Nawet nie chciałam wiedzieć, jakie ohydztwa Syriusz miał jeszcze w gębie.
Chyba nie... o fuj. Ciary przechodziły.
Wróciłam uwagą do kartkowania książki i poszukiwania sensu między wierszami, podczas gdy Syriusz rozwalił się na trawie obok mnie. Jego włosy łaskotały moją skórę nad kolanem; było ciepło, dlatego miałam na sobie spódniczkę. Kątem oka obserwowałam też Jamesa, który rozglądał się dookoła.
W pewnym momencie brwi Pottera wystrzeliły ponad oprawki okularów. Jęzor wywalił na brodę, a oczy znów urosły mu do kształtu serduszek. I już wiedziałam, że w głowie mu były już tylko szmaragdy i płomienie.
Jedno było dziwne. To przecież wiewióry ciągnęło do orzechów. Nie na odwrót.
— Widzieliście kiedyś kogoś piękniejszego? — rozmarzył się.
— Codziennie w lustrze.
Syriusz był wielce z siebie zadowolony. Ja też taka byłam, gdy jednym ruchem zamknęłam książkę i pacnęłam go nią w twarz.
Lily i Dorcas dopiero co weszły na dziedziniec. W rękach tuliły kilka książek, które rozłożyły na trawie po tym, jak usiadły niedaleko nas. Pierwsza dostrzegła nas Meadowes. Pomachała nam z uśmiechem, co zaraz potem powtórzyła ruda. Mina jednak w sekundę jej zrzedła, gdy spostrzegła szczerzącego się do niej Jamesa. Dziewczyna od razu zaczęła zbierać książki, w czasie gdy jej przyjaciółka zaczęła się śmiać.
Potter uznał to za sygnał. Natychmiast poderwał się na nogi i poprawił kołnierzyk koszuli, na której krawat wisiał nie na torsie, a na plecach.
— To ten dzień — James przeczesał swoje włosy, robiąc z nich jeszcze większy bałagan. — Dzisiaj powie mi tak.
— Tylko klęknij, zanim wyciągniesz pierścionek — mruknęłam rozbawiona.
— I powiedz coś innego od umówisz się ze mną, Evans? — Syriusz zaskrzeczał, co miało brzmieć jak James. Parsknęłam śmiechem. — Bo znów dostaniesz w pysk.
— W pysk to ty zaraz dostaniesz, Pchlarzu — warknął brunet. — Idę.
I faktycznie ruszył. Lily jeszcze nie była tego świadoma, bo próbowała podnieść z ziemi chichrającą się Dorcas.
— Portki podciągnij, bo dupę ci widać! — krzyknął jeszcze Black.
Zaśmiałam się. Mimo gryzących mnie trosk, pomimo wiszących nade mną chmur, to zrobiłam z taką szczerością, z którą ostatnio było mi nie po drodze. Bo z nimi się nie dało inaczej. Przez kilka chwil przyglądałam się, jak James bajerował Lily, która ze złości aż rozrzuciła książki. Chłopak próbował pomóc, ale po drodze chyba palnął coś głupiego. W jednej chwili Evans zapomniała o książkach i zaczęła wygrażać Potterowi. Obserwująca wszystko Dorcas tylko ją podjudzała, podsuwając jej pod rękę książkę.
Ciekawił mnie finał. I pewnie bym go doczekała, gdyby ktoś nie zaczął mnie łaskotać po brzuchu.
Odruchowo trzepnęłam Syriusza w łapę i od niego odskoczyłam. W głowie mi zabrzęczało. Byłabym w stanie znieść zaklęcie Cruciatus na skórze, ale łaskotki były czymś, od czego włoski na karku stawały mi dęba. Nienawidziłam tego. Za to Black, masując się po dłoni, uśmiechał się jak na Blacka przystało. Zadziornie. Głupkowato. I niebezpiecznie.
Bałam się, że uśmiech Blacka miał mnie kiedyś wpędzić do grobu.
— Nie próbuj, Syriusz.
— To zabrzmiało jak rób tak dalej, seksiaku.
Zdążyłam jedynie skoczyć na nogi i zrobić dwa kroki. Cholerne dwa! Potem silne ramiona oplotły mnie od tyłu, by jedno z nich mogło przyciskać moje plecy do twardego torsu Syriusza, a drugie zacząć mnie łaskotać. Śmiałam się i kopałam jednocześnie. Wierciłam się, co go tylko zachęcało. Nie minęła minuta, a śmiech już rozładował mnie ze wszystkich sił.
Musieliśmy zwracać na siebie uwagę. Ale w tamtym momencie mogliśmy być pępkiem świata, kiedy dla nas był on niczym.
— Syr-Syr-iusz... b-bo — sapałam. W moim gardle nie mieściły się śmiech i słowa równocześnie. — ...zar-raz kop-kopnę cię...
— Mówisz, że potrzebujesz więcej łaskotek? Robi się!
Jak powiedział, tak zrobił. Ja już nawet przestałam się wiercić. Tylko się śmiałam, co Syriusz również robił tuż obok mojego ucha. Lubiłam jego śmiech. Zawsze jakoś wtedy serce mi podskakiwało z radości, bo mój przyjaciel był szczęśliwy.
Po kolejnej minucie tortury się skończyły. Sapałam ciężko, wciąż w uścisku. Za to Syriusz mocniej przytulił się do moich pleców, kładąc mi policzek na ramieniu.
Może to Lily waliła Jamesa po głowie. Być może myliłam to z własnym sercem. Ale wtedy mogłam przysiąc, że czułam od Syriusza nie tylko ciepło, ale i radosne bicie jego serca.
— Tęskniłem za tym — szepnął mi do ucha.
Uśmiechnęłam się. Wtedy moje serce zadudniło mocniej, odpowiadając ja też.
Piękną chwilę, którą zdołałam już zapisać we wspomnieniach, przerwało czyjeś chrząknięcie. Bliskie i całkiem głośne. Jakby sam zamek miał nas dość i chciał nas ogarnąć. Gdy jednak spojrzałam w bok zrozumiałam, że to nie Hogwart próbował nas ściągnąć na ziemię. Tylko mój własny demon, którego znalazłam pewnej nocy w męskiej łazience.
Choć Regulus i Hogwart mieli coś wspólnego. Obaj byli dostojni, zimni i obojętni. Jak skała.
Regulus stał od nas zaledwie kilka kroków dalej. W jego zielonych oczach widziałam zniesmaczenie, którym raczył mnie oraz Syriusza, dalej ściśniętych w uścisku. Nagle ciężar chłopaka zaczął mi przeszkadzać. Jeszcze chwilę wcześniej tak nie było. Ale odkąd pojawił się Regulus, moje wyrzuty sumienia znów wróciły z zapomnienia.
Ulżyło mi więc, gdy Syriusz sam zdecydował się mnie puścić. Dalej był tuż obok. Stanął przede mną, jakby chciał mnie bronić przed własnym bratem. Ale przynajmniej jego dotyk przestał mnie parzyć.
Wewnątrz gniłam od kłamstw, a ja nie chciałam, aby wyczuł ich smród.
— A ty czego tu chcesz? — warknął Syriusz. — Zgubiłeś się? Wyślę cię do kopniakowa, jeśli zaraz stąd nie znikniesz.
— Tylko podziwiam widoki — Regulus wzruszył ze znudzeniem ramionami. — I chciałbym ci jeden ukraść — po tym kiwnął w moją stronę. — Willow, pozwól na chwilę.
Zmarszczyłam brwi. Ta miła nutka w jego głosie cuchnęła jak czyrakobulwa. Oczywiście, nie przestał być oschły ani obojętny. Ale coś było nie tak. I chyba Syriusz też to wyczuł, bo prychnął bez krzty humoru.
Wtedy też do mnie dotarło. Regulus pierwszy raz powiedział do mnie po imieniu.
— Niby po co miałaby z tobą iść?
— Bo ciebie już jej wystarczy?
Mięśnie Syriusza wyraźnie się napięły. Zarysowały się na białej koszuli, na co alarm zawył mi w głowie. Ostatnim, czego potrzebowałam, było znalezienie się w środku bójki dwóch braci. A choć Regulus swoją znudzoną miną nie wyglądał, jakby czymkolwiek się przejmował, tak Syriusz już obnażał kły.
Do tego musiałam z nim porozmawiać. Chyba byłam już na to gotowa.
— Ona nigdzie z tobą nie...
— Pójdę.
Na moje słowa na usta Regulusa wpłynął kpiący uśmiech. Reakcja Syriusza, której bałam się bardziej, była całkiem inna. Chłopak odwrócił się i zmarszczył na mnie brwi, jakby nie dowierzał, że ja to faktycznie byłam ja. Nawet przyłożył mi dłoń do czoła. Pewnie by mnie to rozbawiło, gdyby moje poczucie winy nie było na tyle wielkie, że nawet nie potrafiłam spojrzeć w jego oczy.
— Znów działasz przeciwko mnie? Okres masz?
W tamtej chwili powstrzymałam się przed trzepnięciem go po łbie. Zamiast tego ścisnęłam jego ramię i uśmiechnęłam się lekko, gapiąc się na jego nos.
— Robimy wspólny projekt z Obrony przed Czarną Magią — wymyśliłam na poczekaniu. Kątem oka dostrzegłam, że Regulus, po przewróceniu oczami, już szedł w kierunku zamku. — Ja też nie skaczę ze szczęścia. Wolałam jednak jego niż Malfoya, a... resztę wyjaśnię ci potem! Daj mi chwilę! — to mówiąc, już szłam w ślad za młodszym Blackiem.
Z każdym krokiem stres pożerał mnie coraz bardziej. Moje serce biło niespokojnie, gdy zbliżałam pod jedną ze ścian Hogwartu. Miało się na baczności. Regulus stał na uboczu, opierając się ramieniem o filar i wyglądając tak dobrze jak zwykle. Obok niego znajdował się znudzony Evan Rosier. Czarnowłosy mulat na mój widok zadarł kącik ust w górę. A parę kroków od nich na ziemi siedział blady Alvin Avery, który z jakiś powodów wolał być nazywany z nazwisku, a nie z imienia. Blondyn skubał trawę. Ich obecność ani trochę mnie nie uspokoiła.
Rzecz jasna, nie dałam po sobie tego poznać.
— A oni co? Obstawa? — prychnęłam.
Regulus nawet na nich nie spojrzał. Bardziej wolał sztyletować spojrzeniem mnie, od którego chłód przebijał mi kości. Pozostała dwójka za to wymieniła się spojrzeniami, by potem Rosier mógł wyszczerzyć do mnie zęby, a blondyn wrócić do grzebania w trawie.
— Pierwszy tu stałem — odparł mulat.
— A ja szukam Leprokonusa.
Wtedy Evan spojrzał na niego z politowaniem.
— Czego?
— No takiego kurdupla z brodą i w cylindrze — westchnął Avery. — Trochę jak ty. Tyle że on szasta własnym złotem, a nie tym starych.
Parsknęłam rozbawiona. Szybko jednak śmiech zamarł mi w gardle, gdy Regulus odepchnął się do ściany i wolnym krokiem do mnie podszedł. Stanął zaledwie dwa kroki ode mnie, co wystarczyło, aby obojętność zaczęła dusić moje płuca. Chrząknęłam.
— Czemu jesteś taka irytująca?
W szoku pomrugałam szybko oczami. Powiedział to takim tonem i z tak kwaśną miną, jakby żałował, że to akurat ja poznałam jego sekret. Nie dając poznać, że krew mi się wewnątrz gotowała, skrzyżowałam ramiona przy piersi i uniosłam wysoko głowę.
— Zawsze jesteś taki czarujący?
— Teraz jest znośny, na serio.
— To humorzasta panienka.
— Kretyni — Regulus warknął w stronę przyjaciół. Evan i Avery tylko się uśmiechnęli. — Niepotrzebnie was zabierałem — westchnął zirytowany.
Moje wcześniejsze obawy związane z obecnością chłopaków migiem się rozpłynęły. Oni obaj musieli być tym kolorowym elementem w życiu Regulusa, które przez jego rodziców od początku było tylko czarne i białe. Byli jego Huncwotami. Uśmiechnęłam się lekko.
Po chwili jednak zrzedła mi mina, gdy w mojej głowie narodziło się jedno pytanie.
— Wy też... no wiecie... — ciężko mi szło to przez gardło. Więc poklepałam się po ręce.
Gdy chłopcy pojęli, co miałam na myśli, praktycznie natychmiast pokręcili głowami. Widać było, że sama ta myśl ich przerażała. To chyba dlatego spojrzeli niepewnie na Regulusa, który zacisnął szczękę i spuścił głowę.
Nie znałam tego chłopaka. A już kolejny raz zrobiło mi się smutno, gdy pomyślałam w jakiej gównianej sytuacji się znalazł.
— Co do tego — Black chrząknął i ponownie uniósł wzrok. Bez emocji. — Musisz przestać przede mną uciekać.
Tym razem to ja uciekłam wzrokiem na swoje buty. To nie tak, że przed nim uciekałam. Po prostu nie zawsze był czas na rozmowę. Musiałam się do niej przygotować.
— Nie uciekam przed tobą — wymamrotałam.
— Nie? A po lekcji Transmutacji?
— Biegłam na obiad. Powinieneś się cieszyć, że nie gadałeś z głodną kobietą.
— Wczoraj po kolacji?
— Nie zrobiłam zadania z Astronomii.
— W bibliotece?
— A to... książka mnie ugryzła.
Widziałam, że czarnowłosy powoli tracił cierpliwość. Jego oczy groźnie błyszczały, a już i tak zarysowana szczęka od zaciskania była ostrzejsza niż na co dzień. Jednak ja mogłam się skupić jedynie na tym, jak promienie słońca nadawały ładnego połysku jego lokom, z którymi tańczył wrześniowy wiatr.
Natomiast Evan oraz Avery całkiem nieźle się bawili. Mulat dołączył do blondyna na trawie i stamtąd obserwowali każdy nasz ruch.
W końcu Regulus westchnął. Dopiero w następnej chwili spojrzał na mnie z taką wrogością, że aż się nią zakrztusiłam.
— Albo zaczniesz ze mną współpracować, albo przestanę być miły.
Prychnęłam. Rozkazy były pierwszą rzeczą, którą miałam najgłębiej w dupie.
— I co niby zrobisz? Poskarżysz się mamie?
— Nie. Użyję na tobie Imperio i zmuszę do zawarcia Braterstwa Krwi.
Zatkało mnie. Mrugałam na niego szybko oczami, co tylko napawało go satysfakcją. Tyle przynajmniej mówił ten kpiący uśmiech, który wykwitł mu na ustach. A ja, choć bardzo chciałam mu go zedrzeć, straciłam kontrolę nad swoim ciałem. Regulus odebrał mi nad nim dowodzenie.
— Może wtedy dotrze do ciebie powaga sytuacji.
— Ty nie możesz... — nie skończyłam, bo mi przerwał.
— Mogę to i jeszcze więcej, słońce — to ostatnie powiedział z takim sarkazmem, że aż mną wzdrygnęło. Od tego oraz sensu jego słów. Sam Regulus się skrzywił. Ale to dlatego, że słońce parzyło go w język.
Jeszcze długo potem te słowa słyszałam w swojej głowie.
Nie chciałam nigdy poznać, czego uczył się poza Hogwartem. Ani z kim.
— Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz, Black? — westchnęłam już zmęczona. — Mamy teraz odgrywać przyjaciół, abyś ty mógł pilnować, bym nie pisnęła ani słowa? Nigdy wcześniej ze sobą nie gadaliśmy! Widziałeś reakcje Syriusza?
— Mam go gdzieś. I ciebie też chciałbym, ale nie mogę, bo wiesz więcej niż powinnaś!
— Trzeba było zamknąć drzwi!
— Wystarczyło tylko siedzieć na dupie w dormitorium!
— To jak mocno ciebie swędziała, że musiałeś z niego wyleźć?!
— Czujesz tą chemię, stary?
— Aha. Będą z tego dzieci.
Patrzyłam z mordem na Regulusa, gdy on tak samo patrzył na mnie. Jego oczy znacznie pociemniały; jakby zamknięto w nich szmaragdową burzę z piorunami. Szybko oddychałam, rozsierdzona do granic możliwości. To dlatego tekst Evana wcale nas nie ruszył. Zwróciliśmy na niego uwagę dopiero w momencie, kiedy znalazł się tuż obok. Obojgu nas złapał za ramiona.
— Powinniście się lepiej poznać — stwierdził beztrosko. — Willow, przyjdź kiedyś na posiadówę do Ślizgonów. Poznasz resztę bandy i nie żeby coś, ale sami kutasiarze ci zostali. Weź koleżankę, jeśli będzie ci lepiej. Byle ładną. Pozwiedzasz, Reg może ci pokaże swój pokój...
— Nie przeginaj.
— O widzisz! Reg jest za! Avery, poprzyj mnie.
— Mam czterolistną koniczynę! A nie. To robak. O chuj, atakuje mnie!
Kiedy Avery tarzał się po trawie, a Evan z Regulusem przyglądali mu się bezczynnie, ja myślałam, czy aby nie uciec. Śmierdziało mi to zaproszenie od Ślizgonów. Nie bez powodu trafiłam do domu Kruka: wcześniej myślałam, analizowałam wszystkie drogi, po czym podejmowałam decyzję. Nawet w naturze węże uchodziły za krętaczy i zdrajców. Dlatego moją decyzją było spieprzanie jak najdalej od nich.
Zauważył to Regulus. I to wtedy powiedział coś, co miało mnie przy nim zatrzymać na dłuższy czas.
— Przestań się wydurniać i zacznij współpracować. A wtedy, kto wie... może twój brat szybciej wyjdzie zza krat.
Te słowa jakby zamroziły mnie w miejscu. Patrzyłam w szoku na samego już Regulusa, bo Evan zajął się pozbieraniem Avery'ego z ziemi. W szmaragdowych oczach ponownie nie było nic. Sama obojętna skorupa, której nie potrafiłam przebić. Frustrowało mnie to.
Ale czułam, że mówił prawdę.
— Co ty...
— To na tyle, Rookwood — przerwał z kpiącym uśmiechem. — Idą idioci, pożal się twoi przyjaciele, którym musisz wcisnąć kolejny kit. Ja swoich zabieram i się zmywamy.
Gdy odchodzili, udało mi się jeszcze usłyszeć ich rozmowę.
— O mój Merlinie, nazwałeś mnie przyjacielem! — rozczulił się Avery.
— Oraz idiotą, idioto — sarknął Evan.
Potem zniknęli za głównymi wrotami. Nie zdążyłam się jednak nacieszyć samotnością, bo kilka sekund później już stali przy mnie Huncwoci. Remus i Peter wrócili z biblioteki, James zakończył zaloty, a Syriusz musiał im wszystko zakablować, bo cała czwórka patrzyła na mnie podejrzliwie.
— Kto to był? — zapytał oskarżycielsko James.
Wtedy Peter zmarszczył niezrozumiale brwi.
— No jak to, James? Przecież to byli Regulus, brat Syriusza, i...
— Glizdogon, nie załamuj mnie i idź pozbieraj kwiatki.
Mimo chwilowego zastanowienia na twarzy, Pettigrew został. Miał już jednak mniej pewną minę od pozostałych.
— Mówiłam ci, że robimy projekt — westchnęłam w stronę Syriusza.
Od kłamstwa nawet głos mi nie zadrżał. To chyba już była umiejętność, którą szlacheckie rody przekazywały z pokoleń na pokolenie.
— Mówiłaś. I nawet byśmy ci uwierzyli, bo my przecież nawet nie wiemy, kiedy nam je zadają — Syriusz mówiąc to, miał na myśli siebie oraz Jamesa. Ale następnie złapał za ramię Remusa, przez co stres ścisnął mnie za żołądek. — Ale Remus nic nie wie o żadnym projekcie.
— A jeśli Remus o nim nie wie, to znaczy, że nie istnieje! — dodał James.
Dyskretnie wbiłam paznokcie w skórę, by w ten sposób opanować panikujące serce. Oczywiste było, że Remus będzie węszył. Był mądrzejszy niż pozostała trójka razem wzięta. I to tak strasznie bolało, że musiałam okłamywać również jego.
Musiałam okłamywać ich wszystkich.
— Pewnie wam go jeszcze nie zadał — odparłam spokojnie. W przeciwieństwie do tego, co czułam w środku. — Archie też mówił, że o niczym takim nie wie.
Między brwiami Lupina pojawiła się zmarszczka, która pojawiała się zawsze, gdy ten myślał. Byłam zdesperowana. I chyba Remus musiał to dostrzec, bo po spojrzeniu w moje oczy, pokiwał wolno głową.
— Pewnie masz rację — potwierdził.
Wewnętrznie odetchnęłam z ulgą. Na razie miałam go po swojej stronie.
Po zapewnieniu Lupina, James i Syriusz wymienili się nieprzekonanymi spojrzeniami. Potter w końcu wzruszył ramionami. Nie gryzło go to tak bardzo jak Syriusza, który dalej miał niezadowoloną minę. A mu nie wadził sam projekt, tylko mój partner.
— Ale dlaczego z nim? — jęknął.
Tym razem to ja wzruszyłam niewinnie ramionami.
— Tak wybrał los.
Nie cierpiałam śmiecia. Przez niego czułam nacisk śmiercionośnej różdżki na gardle.
Głupi to naprawdę miał szczęście, bo Huncwoci chyba mi uwierzyli. Przynajmniej dłużej nie drążyli. Może to dlatego, że nie mieli czasu dalej marudzić, gdyż chwilę później dołączył do nas Archie. Wyglądał tak, jakby dopiero co wstał z łóżka. Pomijając to, że z ramion zwisał mu jego ulubiony kocyk, to do tego na głowie miał bałagan, a oczy bardziej zamknięte, niż otwarte.
— Co mnie... — ziewnął. — Co mnie ominęło, ludzie?
— Willow zaczęła się szlajać ze Ślizgonami.
Archie chyba średnio zrozumiał. Ja za to miałam ochotę wyręczyć Lily i udusić Jamesa. Po kilku sekundach zawieszenia Brooks pomrugał wolno powiekami i znów ziewnął.
— To ja idę dalej spać. Pomyliłem się i obudziłem w złej rzeczywistości.
···
a/n: będziemy się rozkręcać powoli. bo ja nie lubię szybko. chcę się cieszyć tą książką póki mogę
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top