♥ 69 ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Ciągnę za sobą walizkę, a jej kółka podskakują na nierównej nawierzchni. Idę przed siebie w kierunku głównego wejścia na lotnisko, wpatrując się nieprzerwanie w jeden punkt na przeszklonych drzwiach. Gdzieś za moimi plecami, powolnym krokiem, idzie Luca.

Popycham lekko drzwi, które bez oporu umożliwiają mi wejście do środka. Przystaję na chwilę i, unosząc głowę, zaczynam rozglądać się za rodzicami. Ciężko wypatrzeć dwie konkretne osoby w jednym wielkim lesie głów, które w dodatku w każdej sekundzie zmieniają położenie. Mrużę oczy, denerwując się, że nie mogę ich dostrzec. W mojej głowie przez krótki ułamek sekundy pojawia się myśl, że rodzice może nie dotarli jeszcze na miejsce. Mogliby utknąć w korku, a wtedy istniałaby szansa, że zostalibyśmy w Mediolanie dzień dłużej.

Potrząsam głową, zaciskając zęby. Nie mogę pozwolić sobie na takie myślenie. To donikąd mnie nie zaprowadzi, a jedynie utrudni i tak ciężką rozłąkę z Zaynem...

-Malik, naprawdę musimy już jechać, jeśli chcemy zdążyć na czas- mówi Niall, pojawiając się w naszym pokoju.

Zaciskam załzawione oczy, przytulając chłopaka z całej siły. Staram się cieszyć tą chwilą najdłużej jak mogę, chcę zapamiętać to uczucie jak najlepiej, by móc do niego wracać, kiedy Zayna nie będzie obok mnie. Czuję jak napięte są mięśnie bruneta i jak szybko bije jego serce. Odsuwam się wreszcie, z pewnym ociąganiem, i ostatni raz całuję go na pożegnanie.

-Idźcie już- odzywam się nienaturalnie wysokim głosem, ściskając własne dłonie.

Im szybciej Malik wyjdzie, tym lepiej dla nas obojga. W innym wypadku będziemy odwlekać rozstanie do nieskończoności.

Dostrzegam wahanie w oczach bruneta, lecz po chwili zastanowienia, pochyla się on nade mną i całuje lekko w czoło. 

-Kocham cię- szepcze- I do zobaczenia- posyła mi uśmiech, który wygląda na szczery. Niestety ja nie jestem w stanie go odwzajemnić. Próbuję, jednak nie ma cienia wątpliwości, że jest on wymuszony.

Kiedy Zayn odsuwa się na bok, podchodzi do mnie Horan i zamyka w szczelnym uścisku. Żegnając się i z nim, czuję, że zaraz rozkleję się na dobre. Jestem na granicy wytrzymałości, a kiedy wybuchnę, wodospad łez poleje się z moich oczu całymi kaskadami. 

-Rosemarry, tu Ziemia!

Ktoś potrząsa moim ramieniem, co prawda delikatnie, przez co oglądam się za siebie zdezorientowana. Moja mama patrzy na mnie z uniesioną brwią, natomiast ojciec trzyma się trochę z tyłu. Dalej mu nie przeszło...

-Co ci jest, dziecko?- pyta kobieta- Kilka razy do ciebie mówiłam, a ty nic.

-Przepraszam- wzdycham- Jestem trochę zmęczona- kłamię, wymyślając naprędce jakąś wymówkę. Nie sądzę, by mama domyśliła się, że przeżywam rozstanie z Zaynem. Nie wydaje mi się, by doszła już do tego poziomu rodzicielskiej intuicji.

Zerkam na zegar, który wskazuje równo czternastą, co oznacza, że do odprawy mamy jeszcze prawie kwadrans. Zostało za mało czasu, by Malik miał szansę wrócić od rodziców. Z resztą, na co mi to? Lepiej nie przedłużać i po prostu stąd wylecieć. Mam przeczucie, że gdybym go teraz zobaczyła, nie byłoby opcji żeby udało mi się wsiąść do tego przeklętego samolotu. Moi rodzice zapewne byliby świadkami mojej efektownej ucieczki z walizką i Zaynem u boku. 

Potrząsam głową, wyrywając się z zamyślenia i odwracam się do stojącego za mną Lucasa. Uśmiecham się do niego smutno i nie mogąc wydusić z siebie nic wartościowego, wyciągam ramiona w jego kierunku. Chłopak przytula mnie bez słowa. Tkwimy tak krótką chwilę i odsuwamy się od siebie.

-Do zobaczenia, klementyna- rudy puszcza do mnie oczko i zaczyna powoli iść w tył, machając mi.

-Do zobaczenia- odpowiadam cichym głosem, kiwając głową, jakbym chciała przekonać samą siebie, że już niedługo faktycznie się zobaczymy.

Odwracam się od chłopaka i zauważam, że rodzice przyglądają mi się czujnie uważnym wzrokiem. Unoszę pytająco brew, ale nie odzywam się. Mimo że w głębi serca tęskniłam za nimi, nawet za tatą, to teraz, gdy ich widzę czuję się dziwne. Odzwyczaiłam się od ich obecności i nie jestem pewna czy chcę się z powrotem przyzwyczajać. 

Nie stoimy tak długo. Nasz lot zostaje wywołany, więc kierujemy się na odprawę. Przez cały ten czas- około pół godziny- zupełnie tracę kontakt ze światem. Po wejściu na pokład i zajęciu miejsca wyciągam książkę z torebki i zaczynam ją czytać, by umilić sobie czas podróży. O ile to możliwe.

~♥~

Powiedzieć, że czuję się dziwnie, opuszczając lotnisko w Toronto jest niedopowiedzeniem. Czuję na skórze powietrze dużo chłodniejsze niż w Mediolanie. Od zejścia z pokładu zachowuję się jak robot- jedyne co robię, to stawianie przed siebie mechanicznych, wymuszonych kroków. 

W stronę domu jedziemy samochodem, który rodzice zostawili wcześniej na prywatnym parkingu. Moje samopoczucie od początku dnia pozostawia wiele do życzenia, lecz pogarsza się ono jeszcze bardziej, kiedy zaczynam zauważać znajome ulice. Zdaje się, że po takim czasie powinnam cieszyć się, że wracam do miejsca, w którym żyłam przez ostatnie lata, ale jest całkowicie na odwrót. Czuję się niesamowicie przytłoczona, poznając sklepy i parki, które mijamy po drodze. Dopiero teraz mam świadomość jak bardzo oba te miasta są inne. Różnica jest nie do opisania.

Niedługo potem tata parkuje auto na podjeździe i gasi silnik. Zamiast wysiąść siedzę w miejscu i wpatruję się w dom zblazowanym wzrokiem. Mam wrażenie jakby ktoś zaciskał pięść na moim sercu, sprawiając mu fizyczny ból. Zamykam oczy i biorę głęboki oddech. Poradzę sobie, to nic takiego.

Wysiadam z samochodu i po zabraniu swojego bagażu, wchodzę do środka. Postanawiam nie rozglądać się po mieszkaniu tylko udać się prosto do pokoju. Tak też robię. Wchodzę do swojej sypialni i zamykam drzwi. Patrzę na nią zbolałym wzrokiem, a w moich oczach zbierają się kropelki łez. Nie pozwałam im wypłynąć, przynajmniej na razie. Siadam na brzegu łóżka i przesuwam dłonią po idealnie ułożonej pościeli. Wszystko wygląda tak samo, jednak ja czuję się jakbym przebywała w obcym miejscu. Jakbym wcale nie żyła w tym pokoju tyle lat i nie znała każdego kąta. Czuję się jak pierwszego dnia w Mediolanie. Jak na ironię.

Mediolan- myślę. Wzdycham, zamykam oczy i chowam twarz w dłoniach. Wyobrażam sobie kolorowe budynki, drewniane ławki i kolorowe kwiaty, od których się tam roiło. Mediolan jest pełen energii, tak żywy. Toronto to piękne miasto, ale to nie to samo. Nie sądziłam, że ta zamiana tak we mnie uderzy. I dodatkowa świadomość, że od Zayna dzieli mnie cały, wielki i głęboki ocean...

-Nie dam rady- mówię do siebie cicho, kręcąc głową i zaczynam płakać. 

Jestem zagubiona i nie wiem co zrobić. Chciałabym Malika i Nialla przy sobie w tej chwili, bo przez ostatnie miesiące to on potrafił mi pomóc i stali się moimi przyjaciółmi. Tutaj jestem sama jak palec.

Wyciągam telefon z kieszeni i automatycznie wybieram numer bruneta. W Mediolanie jest teraz środek nocy. Nie chcę budzić Zayna, ale z drugiej strony potrzebuję rozmowy z nim jak powietrza.

-Rose?- słyszę głos chłopaka w słuchawce i zakrywam usta dłonią, płacząc cicho- Rose? Płaczesz?- pyta- Co się dzieje?

-Nie poradzę sobie tutaj- dukam niewyraźnie, mając wątpliwości czy mnie zrozumie- Nie chcę.

-Nie gadaj tak głupio. Oczywiście, że sobie poradzisz- zapewnia Malik z przekonaniem- Ty miałabyś nie dać sobie z czymś rady, Rose? Przeżyłaś, trafiając na drugi koniec świata bez walizki i torebki, a w dodatku załatwiłaś sobie mieszkanie i poderwałaś właściciela- śmieje się, a ja mu wtóruję. 

-Przepraszam- wzdycham- Ciężko mi.

-Wiem, ale gorsze rzeczy przeżywałaś. To nie potrwa długo...a ja jestem cały czas przy telefonie- mówi chłopak- Dzwoń i nie przejmuj się różnicami czasu, odeśpię kiedy indziej. 

-Dziękuję, Zayn- uśmiecham się delikatnie i ocieram policzki- Chyba się położę, muszę odpocząć.

-Dobry pomysł, polepszy ci się- zgadza się brunet- Słodkich snów...o mnie. Dobranoc, Rosie.

-Dobranoc...

~♥~

W IMIĘ OJCA I TRUSKAWKI, JA ŻYJĘ!

Wybaczcie! WESOŁYCH MIKOŁAJEK! ♥♥♥

PS. Następny będzie epilog i kończymy Tangled :(

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top