♥ 40

Krótszy dzisiaj 😨

-Wychodzimy- mówi Zayn, gdy przechodzimy obok jego rodziców i obejmuje mnie ramieniem.

-Zayn, zaczekaj- Trisha dogania nas kiedy stajemy w przedpokoju i kładzie rękę na ramieniu syna- Chcielibyśmy spędzić z tobą jeszcze trochę czasu zanim pojedziemy, możemy przejść się razem- proponuje kobieta z zadowoleniem na twarzy, a Zayn posyła jej krzywy uśmiech- Poczekajcie na nas- wychodzi niemal w podskokach i znika nam z oczu.

Zerkam ukradkiem na Zayna, którego mina wyraża więcej niż zrezygnowanie. Chichoczę cicho na ten zabawny widok. Brunet odwraca leniwie wzrok w moją stronę i mruży groźnie oczy co tylko potęguje mój śmiech. Chłopak wzdycha i się odwraca, więc kładę ręce na jego barkach i całuje krótko w policzek zanim rodzice do nas dołączą.

Trish razem z mężem pojawiają się niewielką chwilę później, dlatego wychodzimy z mieszkania na zewnątrz. Fala gorącego słońca uderza we mnie natychmiast po przekroczeniu progu budynku. Wszyscy przechodzimy na drugą stronę ulicy- Zayn i ja idziemy przodem, a jego rodzice kilka kroków za nami. Malik lokuje dłoń na moim biodrze i przysuwa do siebie. Spinam się trochę, może to dziwne, ale nie czuję się zbyt swobodnie w obecności rodziców Zayna. Zwłaszcza po tym przedstawieniu sprzed piętnastu minut.

-Wyżej tą łapę bierz- rzucam mu gromiące spojrzenie.

Brązowooki uśmiecha się zadziornie i przesuwa językiem po zębach. Marszczę czoło w geście niezrozumienia, a on puszcza mi oczko i pociera całą łapą moje biodro, po czym je ściska. Wytrzeszczam oczy i sprzedaję chłopakowi kuśkańca w bok. Mocnego, bo trochę go odrzuca w stronę ulicy.

-Woah- brunet chwieje się na nogach i próbuje złapać równowagę- Chciałaś mnie pod auto wrzucić?- pyta z teatralnym wyrzutem.

-Zgadłeś, gratulacje- patrzę na niego spode łba. Mam nieprzerwane wrażenie, że cała rodzina Malików robi wszystko, by wprawić mnie w nieodwracalne zażenowanie. Wychodzi im.

-No, już- Zayn uśmiecha się łagodnie i oplata mnie w talii- Nie gniewaj się- całuje mnie w czoło.

Wzdycham i wywracam oczami, a po krótkiej chwili cmokam bruneta szybko w policzek i opieram głowę o jego ramię. Przechodzimy tak przez całą długość ulicy, a potem skręcamy do parku i omijamy fontannę, do której wpadłam. Idziemy dalej w ciszy przez kilka minut aż docieramy do pamiętnej ławki, na której to ryczałam i spotkałam Zayna pierwszy raz. Zatrzymujemy się zgodnie bez jakichkolwiek słów, a wkrótce doganiają nas rodzice Malika...No tak, popędziliśmy do przodu jak wystrzeleni z procy. Trish staje obok mnie, a Yaser obok syna, więc w taki oto sposób zostaliśmy otoczeni. Tylko czekać na atak. Siadamy oboje na ławce i rzucamy sobie znaczące spojrzenie oraz szeroki uśmiech. Gdyby nie ta ławka, nie poznałabym Zenka!

-Co to za miny?- pyta mama chłopaka z iskierkami w oczach.

-Uśmiechać się nie można?- brunet unosi brew, a ja szczypię go w plecy tak, by jego rodzice tego nie widzieli.

-Pewnie, że tak, ale na widok ławki?- chichocze kobieta i wciska się miedzy mnie a Malika. 

-To fajna ławka- burczy, wzruszając ramionami i wywraca oczami, ale wygląda na to, że tylko ja to dostrzegam- Nie chcielibyście czase...- zaczyna, podnosząc się z miejsca, lecz urywa gdy po mojej drugiej stronie siada jego ojciec.

Chłopak ma coraz bardziej umęczoną minę. Jest niezadowolony, że nie możemy posiedzieć razem...Właściwie ja też chciałabym pobyć z nim trochę na osobności. Jestem w początkowej fazie związku i jeszcze nie nacieszyłam się tym na tyle żeby dać Zaynowi spokój. No, ale rodzice długo go nie widzieli, nie będę zabierać im syna.

Mama chłopaka ponownie zaczyna swój monolog na temat wszystkiego, lecz nie przykuwam uwagi do jej słów, ponieważ patrzę na bruneta. Z minuty na minutę zdaje się być coraz bardziej zirytowany. Próbuję ostrożnie złapać go za rękę za plecami Trish, ale kobieta opiera się o ławkę...

-Zayn? Dobrze się czujesz, synku?- pyta brunetka, kładąc rękę na czole brązowookiego- Wyglądasz niewyraźnie- mruczy do siebie i przenosi dłoń na policzek Malika.

-No, trochę może- mówi leniwie chłopak i przygryza wargę- Mogę wrócić z Rose do domu? Nie będę psuć wam spaceru- dodaje ciszej.

Zaciskam usta i zakrywam je dłonią, by postrzymać niekontrolowany chichot. Zayn naprawdę nie jest dobrym aktorem, ale jego rodzice najwyraźniej nawet nie podają w wątpliwość jego złego samopoczucia.

-Na pewno? Możemy wrócić razem- włącza się ojciec bruneta.

-Możecie pójść do sklepu po tabletki?- proponuje- Zobaczymy się potem- uśmiecha się słabo.

Parszywy oszust grający na uczuciach matki.

-W porządku- zgadza się kobieta- Położysz się, a ja ugotuję ci rosół- całuje syna w policzek- Poradzisz sobie, Rose?- zwraca się do mnie.

-Tak, tak- odpowiadam szybko i wstaję z ławki. Zayn robi to samo, a ja obejmuję go w pasie. Do czego mnie ten człowiek zmusza...Odchodzimy powoli zaledwie kilkanaście metrów, a brązowooki zaczyna cicho się chichotać- Jesteś okropny- wytykam mu.

-Wybacz, że chcę spędzić czas ze swoją dziewczyną- całuje mnie leniwie w policzek, a ja zamykam oczy i uśmiecham się.

Co okazuje się błędem, bo na kogoś wpadam.

Chwytam ramię Zayna i otwieram oczy, skanując wzrokiem sylwetkę chłopaka, którego potrąciłam. Blondyn unosi głowę i wytrzeszcza oczy.

-Rose?!

~♥~

Hyhy, nie zabijajcie mnie za ten koniec :D

Wgl jakby co, to jutro wychodzę z tego przeklętego szpitala *śpiewa hallelujah* jednak jestem zdrowa 😂 (Ten leń nie mógł dodać rozdziału więc ja go dodaje to zaszczyt~Grzybek)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top