♥ 3

Nie macie pojęcia jak bardzo jaram się, że skomentowaliście poprzedni rozdział xd

Jest ciemno i zimno. Słońce już dawno schowało się za horyzontem i nie pozostał po nim ani jeden jasny promyk.

Siedzę na ławce w pustym parku. Cieszę się, że dotąd nikt tędy nie przychodził. Nie potrzebuję współczujących spojrzeń. W ręku trzymam swoją praktycznie pustą torebkę, jednxocześnie pocieram zmarznięte ramiona. Ciemna ławka jest wilgotna i nieprzyjemnie się na niej siedzi, lecz wolę to, niż trawę czy zimny beton.

Moje oczy są opuchnięte od wcześniejszego płaczu, który jako tako dałam radę opanować. Moja warga nadal drży, ale nie wiem czy z wychłodzenia, czy żalu. Nawijam na palec kosmyk włosów i zaczynam go obracać. Patrzę na oddalone miasto. Z daleka widzę niewyraźny zarys katedry, która wznosiła się przy placu. Stare bloki i budynki oświetlone są przez żółte światło latarni. Mimo późnej pory miasto nadal żyje.

Zastanawiam się, co robić, ale każda kolejna myśl okazuje się nie do zrealizowania. Nie mam pieniędzy, nie licząc kilku dolarów, telefonu ani żadnych dokumentów. Jestem idiotką, ponieważ nie znam na pamięć numeru do rodziców czy Taylora. O znajomych nie wspominając. Innymi słowy- jestem w dupie. Jedyne co mogę zrobić, to czekać aż ktoś zauważy moje zniknięcie, zgłosi je na policję i mnie tutaj znajdzie. Ale kto pomyślałby, że jestem akurat w Mediolanie? Jeśli nie znajdą mnie na terenie Stanów lub Kanady, w ich pojęciu równie dobrze mogłam trafić na Syberię.

Nim się orientuję po moich policzkach znowu spływają łzy. Wycieram twarz ręką i biorę głębokie oddechy, żeby się uspokoić. Wzdycham i chowam twarz w dłoniach, nadal płacząc. Popełniłam błąd, w ogóle nie powinnam godzić się na ten bezsensowny wyjazd. Siedziałabym wtedy w domu i czytała książkę, a teraz nie mam nic.

-Cosa é successo, della bellezza?/ Co się stało, piękna?- słyszę po swojej prawej stronie.

Odrywam dłonie od twarzy i patrzę na siedzącego obok mnie chłopaka. Ma gęste, ciemne włosy i błyszczące czekoladowe oczy, które teraz wpatrują się we mnie ze współczuciem.

-Nie znam tego cholernego języka- burczę pod nosem, ścierając kolejną dawkę łez. Idiotka. Płaczę przy obcnym człowieku!

-Daj spokój, włoski nie jest taki zły- mam wrażenie, że się przesłyszałam- Mam coś na twarzy?- chłopak marszczy czoło, kiedy patrzę na niego z rozdziawionymi ustami.

-Nie, nie- kręcę głową, rumieniąc się- Po prostu...Nie sądziłam, że usłyszę tutaj swój język- nagle zrobiła się ze mnie wielka patriotka.

-Więc co robisz tu sama o tej godzinie?- pyta chłopak- Wiem, że Mediolan jest zajebisty i w ogóle, ale nawet tutaj kręcą się zboczeńcy- mówi i patrzy na mnie wyczekująco swoimi onieśmielającymi, ciemnymi jak noc oczami.

-I tak nie uwierzysz- wzdycham i opieram brodę na zaciśniętych pięściach- Albo weźmiesz mnie za idiotkę- ziewam, pocierając ramiona pokryte gęsią skórką. Cholera, zimno!

-Całe życie męczę się z idiotami. Uwierz, to dla mnie nic nowego- zapewnia mnie i uderza łokciem w bok- To jak?

-Wsiadłam do złego samolotu, zginęła moja walizka, a jakiś farbowany skurwysyn przetrzepał mi torebkę- wyrzucam z siebie i przygryzam wargę.

-Zadzwoń do kogoś- chłopak wzrusza ramionami.

-Właśnie dlatego mówiłam, że jestem idiotką- przypominam i zaczynam bawić się rogiem swojej koszulki.

-Dlaczego?- nieznajomy marszczy czoło, a ja mam ochotę chichotać.

-Nie pamiętam żadnego numeru- przyznaję i mentalnie biję się po głowie- Ostrzegałam- mówię na swoją obronę, widząc rozbawione spojrzenie brązowookiego.

-Chyba cię poratuje- chłopak wstaje i patrzy na mnie- Chodź- mówi, a ja marszczę czoło.

-Gdzie?- pytam.

-Do mnie- oznajmia, a ja zaciskam usta.

-To chyba zły pomysł- zerkam na bruneta nieufnie. Może i jest uroczy i wykazuje chęć pomocy, ale szczerze mówiąc, wolałabym aby jego twarz przypominała szczura. Nie ufam przystojnym facetom.

-Patrzysz na mnie, jakbym miał cię zgwałcić- śmieje się chłopak i wyciąga rękę w moją stronę- Chodź, nie będziesz siedziała tu całą noc. W ogóle to jestem Zayn- przedstawia się chłopak i rzuca we mnie swoją bluzą.

-Rose- uśmiecham się.

Podnoszę się bez pomocy bruneta i postanawiam iść za nim. Przecież gorzej już być nie może. Idziemy przez park, który zdaje się nie mieć końca. Wreszcie wychodzimy na szeroką, wybrukowaną ścieżkę wzdłuż której stoją domy. Po mojej lewej stronie płynie rzeka. Patrzę zachwycona na duże, nowoczesne bloki i nie mogę wyjść z podziwu. To niesamowite jak różnorodne jest to miasto- przed chwilą byłam otoczona przez kolorowe, staromodne domy, a teraz stoję przed tak eleganckimi budynkami. Z pewnością nie jest to dzielnica dla biedniejszych.

Wchodzimy do środka i jedziemy windą na ostatnie piętro. Wow. Trochę tu wysoko. Drzwi windy się otwierają, a my wchodzimy do mieszkania naprzeciwko.

Pokój jest duży i połączony z kuchnią, do której prowadzą dwa schodki. Mieszkanie jest równie nowoczesne, co budynek i dam sobię rękę obciąć, że projektował je profesjonalista. Ściany są jasne, jedna jest ceglana, a podłogę wykonano z dębowego drewna. Po lewej stronie jest kuchnia, a po prawej szklany stół i wyjście na balkon. Naprzeciwko znajduje się czarna kanapa obrzucona kolorowymi poduszkami i telewizor. Dalej widzę schody prowadzące na górę.

Jednym słowem- WOW.

-Sam tutaj mieszkasz?- pytam, nieprzerwanie rozglądając się po wnętrzu.

-Kurwa!- słyszę głośny krzyk i wtedy ze schodów spada chłopak o blond włosach i upada na ziemię.

-Chciałbym- mruczy pod nosem Zayn- Kutas w całości?- woła do blondyna, który zdążył stanąć na nogach.

-Pieprz się- chłopak łapie się za pośladki w geście rozpaczy- Obiłem sobie dupę- wywraca oczami, a jego wzrok pada na mnie- Świetne pierwsze wrażenie to podstawa, nie sądzisz?- pyta, uśmiechając się.

-Drugie też jest całkiem ważne- odzywam się, kiedy blondyn wyciąga do mnie rękę. Ściskam ją- Rose- kąciki moich ust wyginają się w górę.

-Niall- przedstawia się chłopak i pochyla się do mojego ucha- Uważaj na Malika. Jeśli powiedział ci, że nie ma nic do rudych, to kłamie- mruga do mnie i odchodzi.

To było dziwne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top