♥ 1

Na wstępie- Przepraszam za niezgodności językowe, tłumacz google to moje jedyne źródło wiedzy xd Dowiecie się o co chodzi, kiedy przeczytacie rozdział ;) Aha i z Tangled startujemy jutro lub pojutrze ;)

Z głośników wydobywa się niski głos pilota, który informuje o zbliżającym się lądowaniu. Zapinam swój pas i opieram głowę na zagłówku fotela. Samolot schodzi niżej, zaczynają się turbulencje. Kilka minut i koła stykają się z pasem startowym, a maszyna zatrzymuje się. Pasażerowie wysiadają, a ja razem z nimi kieruję się do wyjścia. Podróż minęła mi szybko, a to dlatego, że dużo spałam.

Wychodzę z pokładu i znajduję się na lotnisku. Nowy Yorku, witaj, myślę. Biorę głęboki oddech i, ignorując wszystko, podchodzę na wolne krzesełko i zajmuje miejsce. Sprawdzam telefon, spodziewając się wiadomości, jednak jej nie zastaje. Zastanawiam się czy nie zadzwonić do Taylora, lecz szybko rezygnuje z tego pomysłu. Mija godzina, a ja nadal nie widzę swojego bagażu. Podchodzę do kobiety obsługującej taśmę i pytam o swoją walizkę.

-Bardzo panią przepraszam, ale wszystkie bagaże z pani lotu zostały już odebrane- informuje niska blondynka, a ja marszczę czoło.

-Ja swojego nie dostałam- mówię, patrząc na kobietę z pretensją.

-Proszę nie panikować, już wszystko wyjaśniam.

Nieznajoma mówi, że mam udać się do biura zaginionych bagaży, więc to robię. Z pirytowaniem pukam do drzwi, czekając na odzew. Wreszcie wchodzę. W małym pomieszczeniu za ladą stoi wysoki mężczyzna i gestem wskazuje, bym weszła. Przedstawiam swój problem i wypełniam papiery, dowiaduję się, że mój bagaż powinien zostać dostarczony w ciągu tygodnia.

Wychodzę z biura wyprowadzona z równowagi. Tydzień bez ubrań, bielizny, pasty i szczoteczki do zębów! Idealny początek wakacji. Wzdycham i wychodzę z lotniska. Widok jaki zastaję wprawia mnie w osłupienie. Przede mną rozciąga się wielki plac, a dookoła niego kopulaste budynki. To ma być Nowy York? Okej, jestem tu pierwszy raz, lecz coś mi tutaj śmierdzi. Idę przed siebie, rozglądając się w każdą stronę. Kurczowo trzymam się torebki, która jest wszystkim, co mam. Budowle otaczające plac nie są wysokie, jednak zachwycają dokładnością wykonania, balustradani i przyozdabianymi łukami.

-Przepraszam, panią...- zaczepiam przechodzącą obok mnie kobietę.

-Non ho tempo/ Nie mam czasu- mówi, kręci głową i w pośpiechu odchodzi.

Stoję w miejscu z ręką zastygłą w powietrzu i zastanawiam się czego byłam świadkiem. W moim sercu rodzi się niepokój. To był włoski, włoski do cholery! Czuję się, jakbym trafiła do renesansowego Nowego Yorku, choć wiem, że to nie możliwe. Przyglądam się kolosalnej katedrze wzniesionej przed placem i nabieram przekonania, że wsiadłam do złego samolotu.

Zrezygnowana i zmęczona ruszam przed siebie w poszukiwaniu turysty, który być może podziela mój los. Gdy widzę grupkę dzieci bawiących się przy tryskającej wodą fontannie, myślę, że warto do nich podejść. Dziecko napewno mnie nie wyśmieje.

-Cześć, mały- mówię do ośmioletniego chłopca- Mógłbyś mi powiedzieć co to za miasto?

Dziecko patrzy na mnie wielkimi niebieskimi oczyma z zainteresowaniem.

-Di cosa stai parlando?/ Co pani powiedziała?- krzywi się i przechyla głowę w bok.

-Chi sei tu, ragazza?!/ Kim jesteś, dziewczyno?- słyszę oburzony krzyk starszej pani, która podbiega do chłopca i odciąga go ode mnie- Lasciare il mio nipote!/ Zostaw mojego wnuka!

-Ja...przepraszam. Pytałam tylko...- jąkam się, wstając.

Staruszka w dalszym ciągu krzyczy na mnie po włosku, a ja jestem blada na twarzy, mimo że na zewnątrz grzeje słońce. Nie rozumiem co mówi, jednak domyślam się, że to nic dobrego. Zauważam ciekawskie spojrzenia na mojej osobie i postanawiam oddalić się bez słowa. Fantastycznie, pewnie wzięła mnie za pedofilkę, która chce zgwałcić jej wnuka.

Odpuszczam sobie szukanie pomocy u zwykłych ludzi, którzy biorą mnie za osobę ze złymi zamiarami. Opuszczam plac i idę wąską ulicą wzdłuż budynków, których dachy niemal stykają się krawędziami. Drewniane okiennice oraz kolorowe kwiaty w doniczkach zwracają moją uwagę. Mam posępną minę zamartwiającego się ascety, gdy opadam na ławkę i ściskam w dłoniach torbę. Patrzę na komórkę. Rozładowana. Świetnie, genialnie, cudownie! A gdzie jest ładowarka?- w walizce. Gdzie jest walizka?- to chciałabym wiedzieć.

Szacuję ile nieodebranych połączeń i wiadomości mam od Taylora, jednak się tym nie przejumuję. Jakoś nie pałałam szczęściem na wieść o wakacjach z chłopakiem, z którym rodzice chcą mnie hamsko zeswatać. Mimo to, chcę być już w domu. Wmawiam sobie, że ludzie mówiący po włosku mogli być tylko turystami. Może jestem całkiem niedaleko od Kanady?

Zrywam się z miejsca, gdy słyszę znajomy język. Ktoś tu mówi po angielsku! Mój wzrok pada na dwie dziewczyny w moim wieku przechodzące drugą stroną ulicy.

-Cześć, możecie mi pomóc? Mam problem- mówie, kiedy do nich docieram.

-Zależy w czym- jedna z nich wzrusza ramionami i obie się uśmiechają.

-Chyba pomyliłam samolot, nie wiem za bardzo co to za miejsce- spodziewam się kpin, jednak nic takiego nie następuje.

-Ooch, współczuje. Jesteśmy w Mediolanie- oznajmia, a mi opada szczęka.

Mediolan?!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top